Rejestracja FAQ Użytkownicy Szukaj Forum Lost Vampire Kingdom Strona Główna

Forum Lost Vampire Kingdom Strona Główna » Harry Potter and the Deathly Hallows » Harry Potter and the Deathly Hallows Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
PostWysłany: Nie 20:35, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 16
Dolina Godyryka



Tłumaczenie: Cherry
Korekta: Rogacz

Kiedy Harry obudził się następnego dnia, zajęło mu kilka chwil zanim przypomniał sobie, co zaszło. Miał naiwną nadzieję, że to był sen, że Ron nadal tu jest i nigdy nie odszedł. Lecz gdy obrócił głowę na poduszce zobaczył opuszczone łóżko Rona. W oczach Harry'ego zarysowało się, jakby tam było martwe ciało. Harry zeskoczył ze swojego łóżka, odwracając wzrok od należącego do Rona. Hermiona, która była już zajęta w kuchni, nie powiedziała Harry'emu "Dzień dobry", ale odwróciła szybko twarz szybko, gdy ją minął. Odszedł. Harry powiedział sobie. Odszedł. Ciągle o tym myślał, myjąc się i ubierając, jak gdyby powtarzanie tego miało mu ulżyć. Odszedł i nie wróci. To była prosta prawda. Harry wiedział o tym, ponieważ ich ochronne czary sprawiały, że niemożliwym było, gdy tylko opuszczą to miejsce, by Ron ich odnalazł.
On i Hermiona zjedli śniadanie w ciszy. Oczy Hermiony były spuchnięte i czerwone; wyglądała jak gdyby w ogóle nie spała. Spakowali swoje rzeczy, Hermiona ociągając się. Harry wiedział, dlaczego chciała przedłużyć ich pobyt na brzegu rzeki; kilka razy widział, jak wyglądała niecierpliwie i był pewien, że się łudziła, że słyszy kroki w ciężkim deszczu, ale żadna ruda postać nie wyłoniła się z między drzew. Za każdym razem, gdy Harry ją nakrył, sam rozglądał się wokoło (gdyż nic nie mógł poradzić, że sam ma niewielką nadzieję) i nie widząc niczego, oprócz spowitego deszczem lasu, wybuchał kolejną cząstką gniewu. Słyszał, jak Ron mówił, “Myśleliśmy, że wiedziałeś, co robisz!” i dokończył pakowanie się, z twardym węzłem ściśniętym w głębi jego żołądka.
Błotnista rzeka obok nich podnosiła się szybko i wkrótce wylewała się na ich brzeg. Zebrali się dobrą godzinę później, niż gdy zwykle opuszczali nocleg. W końcu, całkowicie przepakowawszy ozdobioną koralikami torbę trzy razy, Hermiona nie mogła znaleźć więcej powodów, by opóźnić podróż: Ona i Harry chwycili się za ręce i Deportowali się, pojawiając się na targanym wiatrem, pokrytym wrzosem stoku.
Od razu po przybyciu, Hermiona puściła rękę Harry'ego, odeszła od niego i usiadła na dużej skale. Twarz ukryła w kolanach, trzęsła się, a on wiedział, że płacze. Obserwował ją, miał przeczucie, że powinien pójść ją pocieszyć, ale coś trzymało go w miejscu. Wszystko wewnątrz
niego wydawało się zimne i ściśnięte: Znów ujrzał pogardliwy wyraz na twarzy Rona. Harry kroczył poprzez wrzos, szeroko okrążając roztargnioną Hermioną w jego centrum, rzucając czary, które zwykle ona wykonywała, by zapewnić im ochronę.
Nie wspominali o Ronie przez następne kilka dni. Harry był zdeterminowany, by nie wspominać więcej jego imienia, a Hermiona wydawała się rozumieć, że nie ma sensu roztrząsać sprawy. Jednakże, czasami w nocy, kiedy myślała, że on śpi, słyszał jej płacz. W międzyczasie Harry zaczął wyciągać Mapę Huncwotów i badać ją przy świetle różdżki. Czekał
na chwilę, kiedy kropka podpisana Ron pojawi się ponownie w korytarzach Hogwartu, zakładając, że wrócił do wygodnego zamku, chroniony przez jego swój status Czystej Krwi. Jednak Ron nie pojawił się na mapie i po chwili Harry złapał siebie na prostym wpatrywaniu się w imię Ginny w dormitorium dziewczyn, zastanawiając się, czy intensywność, z którą na nią patrzył, mogłaby włamać się do jej snu, tak, żeby dowiedziała się jakoś, że o niej myśli, mając
nadzieję, że nic jej nie jest.
Gdy nastał dzień, oddali się próbom określenia możliwego położenia miecza Gryffindora, ale im więcej rozmawiali o miejscach, w których Dumbledore mógłby go schować, tym bardziej zdesperowane i rozległe stawały się ich pomysły. Wysilając swój umysł, jak tylko potrafił, Harry nie mógł sobie przypomnieć, by Dumbledore kiedykolwiek wspominał o miejscu, w którym mógłby coś ukryć. Były takie chwile, w których nie wiedział, czy bardziej był zły na Rona, czy na Dumbledore'a. Myśleliśmy, że wiedziałeś, co robisz... Myśleliśmy, że Dumbledore powiedział ci, co robić... Myśleliśmy, że miałeś prawdziwy plan!
Nie mógł tego dłużej ukrywać przed sobą: Ron miał rację. Dumbledore zostawił go praktycznie z niczym. Znaleźli jeden Horkruks, ale nie mieli żadnego sposobu, aby go zniszczyć: inne były nieosiągalne jak zawsze. Desperacja zaczęła go pochłaniać. Tknęło go, by pomyśleć
o tym, co sobie wyobrażał, gdy zaakceptował ofertę swoich przyjaciół, aby mu towarzyszyli w tej zawiłej, bezsensownej podróży. Nic nie wiedział, nie miał żadnych pomysłów i trwał w bolesnym oczekiwaniu na znak, że Hermiona również zamierza wyznać mu, że ma już dość, że także odchodzi.
Spędzali wiele wieczorów w całkowitej ciszy, a Hermiona zaczęła wyciągać portret Phineasa Nigellusa i podpierać go na krześle, jak gdyby miał wypełnić pustkę spowodowaną odejściem Rona. Wbrew jego poprzedniemu stwierdzeniu, że nigdy ich już nie odwiedzi, Phineas Nigellus nie okazał się zdolny odeprzeć pokusie, by dowiedzieć się więcej, o tym, co zamierza Harry i pojawiał się znów, z przewiązanymi oczyma, co kilka dni. Harry nawet się cieszył, gdy go widział, ponieważ zawsze było to jakieś towarzystwo, chociaż podstępne i sarkastyczne. Cieszyli się z każdych wieści z Hogwartu, chociaż Phineas Nigellus nie był idealnym informatorem. Wychwalał Snape'a, pierwszego dyrektora szkoły ze Slytherinu, od czasu, gdy on sam nią kierował. Musieli zatem uważać, by nie krytykować lub nie zadawać niewygodnych pytań na temat Snape'a, w przeciwnym wypadku Phineas Nigellus natychmiast opuściłby swój obraz.
Jakkolwiek, przekazał on kilka wieści. Snape najwyraźniej stale musiał stawiać niewielkiemu buntowi ze strony zatwardziałych studentów. Ginny dostała zakaz odwiedzania Hogsmeade. Snape przywrócił stary dekret Umbridge, zabraniający spotykania się w grupie trzech, lub więcej, uczniów oraz tworzenia nieoficjalnych stowarzyszeń uczniowskich.
Na podstawie tych doniesień, Harry wydedukował, że Ginny i prawdopodobnie Neville oraz Luna, robią wszystko, co w ich mocy, by kontynuować Gwardię Dumbledore'a. Ta wiadomość sprawiła, że Harry chciał zobaczyć Ginny tak bardzo, aż ściskało mu żołądek; ale sprawiła również, że znowu myślał o Ronie, Dumbledorze i samym Hogwarcie, za którym tęsknił prawie tak bardzo, jak za byłą dziewczyną. Zaprawdę, kiedy Phineas Nigellus mówił o kłopotach Snape’a, Harry czuł odrobinę szaleństwa, gdy wyobrażał sobie powrót do szkoły, by przyłączyć się do obalania reżimu Snape’a. Bycie karmionym, posiadanie miękkiego łóżka i
kogoś innego za przywódcę, wydawało się w tej chwili najbardziej cudowną opcją na świecie. Ale wtedy przypominał sobie, że był Niepożądanym Numer Jeden, że za jego głowę wyznaczono dziesięć tysięcy galeonów i że powrót w tych dniach do Hogwartu było równie niebezpieczny, jak wejście do Ministerstwa Magii. Faktycznie, Phineas Nigellus nieumyślnie podkreślał ten fakt, przez kręte wypowiedzi prowadzące do pytania o miejsce przebywania Harry'ego i Hermiony. Hermiona zawsze wpychała go z powrotem do środka ozdobionej koralikami torby, kiedy to robił i Phineas Nigellus, po tych bezceremonialnych pożegnaniach, przez kilka dni odmawiał ponownego pojawiania się.
Pogoda robiła się coraz chłodniejsza. Nie śmieli przebywać w jednym miejscu zbyt długo, tak więc zamiast pozostawać na południu Anglii, gdzie twardy mróz był ich najgorszym zmartwieniem, kontynuowali podróż poprzez kraj. Stawiali czoła zboczom gór, gdzie deszcz ze śniegiem uderzał w namiot; rozległym, płaskim bagnom, gdzie ich namiot bywał zalewany przez chłodną wodę; i małej wyspie pośrodku szkockiego jeziora, gdzie śnieg w nocy zakopywał ich namiot.
Widzieli już kilka choinek migoczących przez okna salonów, zanim przyszedł wieczór, w którym Harry postanowił zasugerować, ponownie, to, co wydawało mu się ostatnim, niezbadanym miejscem jakie im pozostało. Właśnie zjedli niezwykle dobry posiłek; Hermiona była w supermarkecie pod Peleryną Niewidką (skrupulatnie wrzucając pieniądze do otwartej kasy, gdy wychodziła) i Harry pomyślał, że, z żołądkiem pełnym spaghetti Bolognese i konserwowych gruszek, mogłaby być bardziej podatna na sugestie niż zwykle. Miał również zamiar zasugerować, by zrobili sobie kilka godzin przerwy w noszeniu Horkruksa,
który wisiał nad brzegiem łóżka obok niego.
“Hermiono?”
“Hmm?” Siedziała zwinięta na jednym z bujanych foteli z Opowieściami Wieszcza Beedle'a. Nie miał pojęcia, co jeszcze mogłaby wyciągnąć z tej książki, która nie była, mimo wszystko, bardzo długa, ale najwyraźniej nadal coś w niej odszyfrowywała, ponieważ Sylabus Czarodzieja leżał otwarty na poręczy fotela. Harry oczyścił gardło. Czuł się dokładnie tak, jak kilka lat temu, gdy pytał Profesor McGonagall, czy może iść do Hogsmeade, mimo tego, że nie przekonał Dursleyów do podpisania jego zezwolenia.
“Hermiono, myślałem sobie i—“
“Harry, mógłbyś mi w czymś pomóc?”
Najwidoczniej go nie słuchała. Wychyliła się do przodu, trzymając Opowieści Wieszcza Beedle'a.
“Popatrz na symbol,” powiedziała, wskazując na górę strony. Nad czymś, co Harry uważał za tytuł historii (nie umiał czytać run, więc nie mógł być pewien), był obrazek, który wyglądał jak trójkątne oko, ze źrenicą przeciętą pionową kreską.
“Nigdy nie chodziłem na Starożytne Runy, Hermiono”
“Wiem, że nie, ale to nie jest runa i nie ma tego również w Sylabusie. Zawsze myślałam, że to obrazek oka, ale teraz myślę, że nim nie jest! To zostało wklejone, spójrz, ktoś to tu narysował, tak naprawdę nie jest to część książki. Pomyśl, czy kiedykolwiek widziałeś to wcześniej?”
“Nie . . . Nie, poczekaj chwilę.” Harry przyjrzał się bliżej. “To nie jest ten sam symbol, który tata Luny nosił wokół szyi?”
“Cóż, o tym samym pomyślałam!”
“Więc to jest znak Grindelwalda”
Gapiła się na niego z otwartymi ustami.
“Co?”
“Krum mi powiedział...“
Powtórzył historię, którą Wiktor Krum opowiedział mu na ślubie.
Hermiona wyglądała na zdumioną,
“Znak Grindelwalda?”
Spoglądała to na Harry'ego, to na dziwny symbol. “Nigdy nie słyszałam, by Grindelwald miał swój znak. Nie było żadnej wzmianki o w tym we wszystkim, co czytałam na jego temat.”
“Więc, jak już mówiłem, Krum powiedział, że ten symbol został wyrzeźbiony na ścianie w Durmstrangu i to Grindelwald go tam umieścił.”
Opadła z powrotem na stary fotel, marszcząc brwi.
“To bardzo dziwne. Jeżeli to jest symbol Czarnej Magii, to co on robi w książce z historyjkami dla dzieci?”
“Tak, to jest dziwne,” powiedział Harry. “I pomyśleć, że Scrimgeour tego nie rozpoznał. On był Ministrem, powinien być specjalistą od Czarnej Magii.”
“Wiem . . .Może, tak, jak ja, pomyślał, że to oko. Wszystkie inne opowieści mają mały obrazek nad tytułami.”
Nic nie mówiła, tylko nadal wpatrywała się w dziwny symbol. Harry spróbował ponownie.
“Hermiono?”
“Hmm?”
“Tak sobie myślałem. Ch—chcę jechać do Doliny Godryka.”
Spojrzała na niego, ale jej oczy były nieskupione i był pewien, że nadal myślała o tajemniczym znaku w książce.
“Dobrze.” powiedziała. “Dobrze, też się nad tym zastanawiałam. Naprawdę myślę, że musimy.”
“Dobrze mnie zrozumiałaś?” zapytał.
“Oczywiście, że tak. Chcesz jechać do Doliny Godryka. Zgadzam się, myślę, że
powinniśmy. Znaczy się, nie mam pojęcia, gdzie indziej mógłby być. To będzie niebezpieczne,
ale im więcej o tym myślę, tym bardziej prawdopodobnym wydaje się, że tam jest.”
“Ee—co jest?” spytał Harry.
Wyglądała na równie zdumioną, jak on sam.
“Oczywiście miecz, Harry! Dumbledore musiał wiedzieć, że będziesz chciał tam wrócić, a poza tym, Dolina Godryka jest miejscem urodzenia Godryka Gryffindora—“
“Naprawdę? Gryffindor pochodził z Doliny Godryka?”
“Harry, czy ty kiedykolwiek chociaż otworzyłeś Historię Magii?”
“Hmm,” powiedział, uśmiechając się, jak mu się wydawało, po raz pierwszy od miesięcy. Mięśnie w jego twarzy były dziwnie zesztywniałe. “Wiesz, mogłem ją otworzyć, kiedy ją kupiłem... tylko wtedy...”
“Cóż, biorąc pod uwagę, że miejscowość została po nim nazwana, mógłbyś się domyśleć,” powiedziała Hermiona. Zabrzmiała dużo bardziej, jak dawna ona, niż robiła to ostatnio; Harry po części oczekiwał, że zaraz ogłosi, że idzie do biblioteki. “Jest trochę o wiosce w Historii Magii, poczekaj...“
Otworzyła ozdobioną koralikami torbę i grzebała w niej przez chwilę, w końcu wyciągając swój egzemplarz starego szkolnego podręcznika. Historia Magii autorstwa Bathildy Bagshot, przerzucała strony, dopóki nie znalazła tej, której chciała.
“Po podpisaniu Międzynarodowej Ustawy Tajności w 1689, czarodzieje przeszli do ukrycia na dobre. Było naturalnym, że tworzyli swoje własne społeczności w społeczeństwie. Wiele małych wsi i wiosek przyciągnęło kilka magicznych rodzin, które zrzeszyły się razem dla wzajemnego wsparcia i ochrony. Wsie Tinworthin Cornwald, Górne Flagley w Yorkshire
i Ottery St. Cathpole na południowym wybrzeżu Anglii były godnymi uwagi domami dla wielu Czarodziejskich rodzin, które żyły obok tolerancyjnych i czasem Skonfundowanych mugoli. Najbardziej znanym z tych pół magicznych miejsc zamieszkiwania jest, prawdopodobnie,
Dolina Godryka, wioska na zachodzie kraju, gdzie urodził się wielki czarodziej Godryk Gryffindor i gdzie Bowman Wright, czarodziejski kowal, wykuł pierwszy Złoty Znicz. Cmentarz pełen jest nazwisk starożytnych magicznych rodzin, i to zapewne miało wpływ na historię nawiedzania pobliskiego małego kościółka przez wiele wieków.”
“Nie ma wzmianki o tobie i twoich rodzicach,” powiedziała Hermiona, zamykając książkę,” ponieważ Profesor Bagshot nie opisuje niczego po końcu dziewiętnastego wieku. Nie widzisz? Dolina Godryka, Godryk Gryffindor, miecz Gryffindora: nie myślisz, że Dumbledore oczekiwałby, byś jakoś to połączył?”
“Ach tak...”
Harry nie chciał przyznać, że w ogóle nie myślał o mieczu, kiedy sugerował, żeby wybrali się do Doliny Godryka. Dla niego, powodem podróży do wioski były groby jego rodziców, dom, w którym ledwo uciekł przed śmiercią i osoba Bathildy Bagshot.
“Pamiętasz, co mówiła Muriel?” spytał w końcu.
“Kto?”
“Wiesz” zawahał się. Nie chciał wypowiadać imienia Rona. “Ciotka Ginny. Na ślubie. Ta, która mówiła, że masz chude kostki.”
“Och,” powiedziała Hermiona. To była kłopotliwa chwila: Harry wiedział, że wyczuła imię Rona w powietrzu. Kontynuował prędko:
“Powiedziała, że Bathilda Bagshot nadal mieszka w Dolinie Godryka.”
“Bathilda Bagshot” , mruknęła Hermiona, przebiegając palec wskazującym ponad wytłoczonym imieniem Bathildy na przedniej okładce Historii Magii. “Cóż, sądzę—“
Zaparło jej dech tak gwałtownie, aż Harry'emu przewróciło wnętrzności, wyciągnął różdżkę, spoglądając wokół wejścia, oczekując ujrzeć rękę przedzierającą się przez klapę, ale nic tam nie było.
“Co jest?” powiedział, na wpół z gniewem, na wpół z ulgą. “Dlaczego to zrobiłaś? Myślałem, że zobaczyłaś co najmniej Śmierciożercę otwierającego namiot—“
“Harry, a jeśli Bathilda ma miecz? A jeśli Dumbledore powierzył go jej?”
Harry rozważył tę możliwość. Bathilda była niezmiernie starą kobietą i, według Muriel, była całkiem “zramolała”. Czy to możliwe, by Dumbledore ukrył u niej miecz Gryffindora? Jeżeli tak, Harry poczuł, że Dumbledore zostawił dużą działkę szczęściu: Dumbledore nigdy nie ujawnił, że zastąpił miecz fałszywym, ani nie wspomniał o przyjaźni z Bathildy. Teraz, jednakże, nie była odpowiednia chwila na podważanie teorii Hermiony, nie, kiedy była tak zaskakująco skłonna, by zgodzić się z najdroższym życzeniem Harry'ego.
“Tak, mógłby to zrobić! A więc wybieramy się do Doliny Godryka?”
“Tak, ale musimy to dokładnie zaplanować, Harry.” Siedziała teraz prosto i Harry mógł powiedzieć, że perspektywa posiadania w końcu planu podniosła ją na duchu, tak bardzo, jak jego.
“Na początek, będziemy musieli poćwiczyć wspólną Deportację pod Peleryną Niewidką i rozsądnym byłoby również powtórzenie Zaklęcia Kameleona, chyba że uważasz, że powinniśmy iść na całość i użyć Eliksiru Wielosokowego? W takim wypadku będziemy musieli zdobyć od kogoś włosy. Właściwie myślę, że tak będzie lepiej Harry, im lepsza nasza przykrywka, tym lepiej...”
Harry pozwolił jej mówić, kiwając głową i zgadzając się, kiedykolwiek słyszał przerwę, ale
jego umysł opuścił rozmowę. Pierwszy raz odkąd odkrył, że miecz u Gringotta był fałszywym, czuł się podekscytowany.
Właśnie miał wybrać się do domu, powrócić do miejsca, w którym miał rodzinę. W Dolinie Godryka, gdyby nie Voldemort, dorastałby i spędziłby każde szkolne wakacje. Mógłby zapraszać do domu przyjaciół... Mógłby mieć nawet braci i siostry... To jego mama zrobiłaby mu tort na siedemnaste urodziny. Życie, które utracił, rzadko kiedy wydało się takie prawdziwe, jak w tym momencie, w którym wiedział, że właśnie miał zobaczyć miejsce, które zostało mu odebrane. Gdy Hermiona poszła do łóżka tej nocy, Harry po cichu wyciągnął swój plecak z ozdobionej koralikami torby Hermiony, a z niego, album ze zdjęciami, który Hagrid dał mu tak dawno temu. Pierwszy raz od miesięcy, przejrzał stare zdjęcia swoich rodziców, uśmiechających się i machających do niego ze zdjęć, które były wszystkim, co mu po nich pozostało.
Harry chętnie wyruszyłby do Doliny Godryka następnego dnia, ale
Hermiona miała inne pomysły. Przekonany, że Voldemort oczekuje powrotu Harry'ego do miejsca śmierci jego rodziców, była zdecydowana, aby wyruszyć dopiero wtedy, gdy będą pewni, że mają najlepsze przebranie, jak to tylko możliwe. Dlatego właśnie dopiero tydzień później - gdy tylko ukradkiem zdobyli włosy niewinnych mugoli, którzy robili świąteczne zakupy i przećwiczyli Aportację i Deportację wspólnie pod Peleryną Niewidką - Hermiona zgodziła się wyruszyć.
Mieli się Aportować w wiosce pod przykryciem nocy, więc dopiero późnym popołudniem wypili Eliksir Wielosokowy, Harry przekształcił się w łysiejącego mugola w średnim wieku, a Hermiona w jego drobną i raczej mysią żonę. Ozdobiona koralikami torba, zawierająca cały ich dobytek (oprócz Horkruksa, który Harry nosił na szyi), została schowana do wewnętrznej
kieszeni zapinanego na guziki płaszcza Hermiony. Harry narzucił na nich Pelerynę Niewidkę i ponownie wkroczyli w przytłaczającą ciemność. Z sercem podchodzącym mu pod gardło, Harry otworzył oczy. Stali trzymając się za ręce na pokrytej śniegiem ulicy, pod ciemnoniebieskim niebem, na którym już słabo migotały pierwsze gwiazdy. Wiejskie domki stały po obu stronach wąskiej drogi, Bożonarodzeniowe dekoracje błyszczały w ich oknach. Niedaleko przed nimi, światło złotych latarni ulicznych wskazywało centrum wioski.
“Cały ten śnieg!” Hermiona szepnęła pod płaszczem. “Dlaczego nie pomyśleliśmy o śniegu? Po wszystkich naszych zabezpieczeniach, zostawimy ślady! Będziemy musieli się ich pozbyć
— idź przodem, ja to załatwię—”
Harry nie chciał wkraczać do wioski jak koń w pantomimie, starając się pozostać w ukryciu, magicznie zacierając za sobą ślady.
“Zdejmijmy Pelerynę,” powiedział Harry, a kiedy zobaczył ją przestraszoną dodał, “Och,
daj spokój, nie wyglądamy jak my, a w pobliżu nikogo nie ma.”
Schował Pelerynę pod kurtką i dalej posuwali się do przodu niestrudzenie, lodowate powietrze kłuło ich twarze, w miarę jak mijali kolejne domki. Każdy z nich mógł być tym, w którym James i Lily kiedyś mieszkali albo gdzie mieszka teraz Bathilda. Harry przyglądał się drzwiom wejściowym, zaśnieżonym dachom i oblodzonym gankom, zastanawiając się, czy pamiętał którykolwiek z nich, wiedząc głęboko w środku, że to niemożliwe, że miał ledwie ponad rok, kiedy opuścił to miejsce na zawsze. Nie był nawet pewien, czy będzie w stanie zobaczyć dom w ogóle; nie wiedział, co działo się, gdy podlegający czarowi Fideliusa umierali. Wtedy mały pas ruchu, wzdłuż którego szli, zakręcił w lewo i ukazał się im niewielki plac będący centrum wioski.
Otoczone dookoła kolorowymi światłami, w centrum było coś, co wyglądało jak pomnik wojenny, częściowo zasłonięty przez przewróconą wiatrem choinkę. Znajdowało się tam kilka sklepów, urząd pocztowy, pub i mały kościół, którego witraże świeciły kryształowo-jasnym światłem poprzez plac.
Śnieg był tutaj przydeptany, twardy i śliski w miejscach, gdzie ludzie chodzili po nim cały dzień. Mieszkańcy mijali się przed nimi, ich sylwetki lekko oświetlone przez latarnie. Słyszeli urywki śmiechu i muzyki, gdy drzwi pubu otwierały i zamykały się; Następnie usłyszeli, jak rozpoczęły się kolędy wewnątrz małego kościoła.
“Harry, myślę, że jest Wigilia!” powiedziała Hermiona.
“Jest?”
Stracił rachubę czasu; nie widzieli gazety od tygodni.
“Jestem pewna, że tak,” powiedziała Hermiona, spoglądając na kościół. “Oni... oni tam
będą, nieprawdaż? Twoja mama i tata? Widzę za nim cmentarz.”
Harry poczuł dreszczyk czegoś, co było silniejsze od podekscytowania, czegoś bardziej jak lęk. Gdy już był tak blisko, zastanowił się, czy nadal chce ich zobaczyć. Być może Hermiona wiedziała, jak on się czuje, ponieważ złapała go za rękę i po raz pierwszy zaczęła prowadzić, ciągnąc go do przodu. Jednak w połowie placu stanęła całkowicie.
“Harry, spójrz!”
Wskazywała na pomnik wojenny. Przemienił się gdy go mijali. Zamiast obelisku pokrytego nazwiskami, stał posąg trzech osób: mężczyzny z niepoukładanymi włosami i w okularach, kobiety z długimi włosami i miłą, ładną twarzą i chłopczyka siedzącego na rękach jego matki. Śnieg leżał na ich głowach, jak puszyste, białe czapki.
Harry podszedł bliżej, wpatrując się w twarze jego rodziców. Nigdy nie wyobrażał sobie, że będzie tu posąg... Jak dziwnym było zobaczenie siebie wyrzeźbionego w kamieniu, szczęśliwe dziecko bez blizny na jego czole...
“Chodźmy” powiedział Harry, kiedy się już napatrzył i skierowali się znów w stronę kościoła. Gdy przechodzili przez ulicę, obejrzał się przez ramię; posąg obrócił się w pomnik wojenny.
Śpiew stał się głośniejszy, kiedy zbliżyli się do kościoła. Sprawiło to, że Harry'emu zaschło w gardle. Przypominał mu tak bardzo o Hogwarcie, o Irytku ryczącym niegrzeczne wersje kolęd z wnętrza zbroi, o dwunastu choinkach w Wielkiej Sali, o Dumbledorze mającym na sobie beret, który wygrał z petardy-niespodzianki, o Ronie w swetrze robionym na drutach...
W wejściu na cmentarz była bramka. Hermiona otworzyła ją tak cicho, jak to było możliwe i przeszli przez nią. Po obu stronach śliskiej ścieżki prowadzącej do drzwi kościoła, śnieg leżał głęboki i nietknięty. Poruszali się przez śnieg, rzeźbiąc głębokie rowy za nimi, gdy szli wokół, trzymając się cieni pod błyszczącymi oknami.
Za kościołem, rząd przy rzędzie, ośnieżone nagrobki wystawały spod bladoniebieskiego koca, który został splamiony blaskiem czerwieni, złota i zieleni, w miejscach, gdzie odbicia malowanego szkła padały na śnieg. Trzymając rękę mocno na różdżce w kieszeni kurtki, Harry ruszył w kierunku najbliższego grobu.
“Spójrz tutaj, tu leży Abbott, może jakiś daleki krewny Hanny!”
“Mów ciszej.” poprosiła go Hermiona.
Brodzili coraz dalej w głąb cmentarza, dłubiąc ciemne ślady w śniegu za sobą, schylając się, by spojrzeć na słowa na starych nagrobkach, co jakiś czas spoglądając na otaczającą ciemność, by być absolutnie pewnym, że są tutaj sami.
“Harry, tutaj!”
Hermiona stał dwa rzędy nagrobków od niego; musiał brodzić z powrotem do niej, jego
serce radośnie biło mu w piersiach.
“Czy to—?”
“Nie, ale spójrz!”
Wskazywała w stronę ciemnego kamienia. Harry schylił się i ujrzał, na zmarzniętym, porośniętym liszajem granicie, słowa KENDRA DUMBLEDORE oraz, niedaleko pod datami jej urodzin i śmierci, I JEJ CÓRKA ARIANA. Był również cytat:
Tam gdzie twój skarb, tam również będzie twoje serce.
Tak więc Rita Skeeter i Muriel miały trochę racji. Rodzina Dumbledore'a naprawdę tu mieszkała, a część jej tu umarła.
Widok grobu był znacznie gorszy, niż słyszenie o nim. Harry nie mógł przestać myśleć o tym, że on razem z Dumbledorem mieli głębokie korzenie na tym cmentarzu i, że Dumbledore powinien był mu o tym powiedzieć. Jednakże nigdy nawet nie myślał, że coś ich łączy. Mogliby odwiedzać to miejsce razem; na chwilę Harry wyobraził sobie przychodzenie tutaj z Dumbledorem, jaka byłaby to więź, ile by to dla niego znaczyło. Ale najwyraźniej według Dumbledore'a fakt, że ich rodziny leżały tuż obok siebie, na tym samym cmentarzu, był nieważnym zbiegiem okoliczności, prawdopodobnie nieistotnym dla zadania, które powierzył Harry'emu.
Hermiona patrzyła na Harry'ego, a on cieszył się, że jego twarz była ukryta w cieniu. Ponownie przeczytał słowa na nagrobku. Tam gdzie twój skarb, tam również będzie twoje serce. Nie rozumiał, co znaczą te słowa. Pewnie Dumbledore je wybrał, jako najstarszy członek rodziny, od kiedy umarła jego matka.
“Jesteś pewien, że nigdy nie wspominał—?” zaczęła Hermiona.
“Nie,” powiedział Harry szorstko, “szukajmy dalej,” i obrócił się, żałując, że zobaczył grób. Nie chciał, by jego podekscytowanie zostało splamione urazą.
“Tu!” krzyknęła Hermiona kilka chwil później z ciemności.
“A nie, przepraszam! Myślałam, że tu pisze Potter.” Przecierała popękany, omszały nagrobek, przyglądając się mu z lekkim grymasem na twarzy.
“Harry, chodź na moment.”
Nie chciał znów się rozpraszać i niechętnie wrócił poprzez śnieg z powrotem do niej.
“Co?”
“Popatrz na to!”
Grób był niezmiernie stary, zwietrzały, tak, że Harry mógł ledwie rozczytać imię. Hermiona pokazała mu symbol pod nim.
“Harry, to jest znak z książki!”
Spojrzał na miejsce, które wskazywała: kamień był tak zniszczony, że trudno było dojrzeć to, co zostało tam wyryte, chociaż wydawało się być trójkątnym znakiem pod prawie nieczytelnym imieniem.
“Tak... może nim być...”
Hermiona zapalił swoją różdżkę i skierowała ją na imię na nagrobku.
“Tu jest napisane Ig—Ignotus, tak myślę...”
“Mam zamiar dalej szukać moich rodziców, w porządku?” Harry powiedział jej, z lekkim drżeniem w głosie i ruszył znowu, zostawiając ją przykucniętą obok starego grobu.
Co jakiś czas rozpoznawał nazwisko, takie, jak Abbott, z którym spotkał się w Hogwarcie. Czasami kilka pokoleń tej samej Czarodziejskiej rodziny spoczywało na cmentarzu. Harry mógł stwierdzić, po datach, które wymarły, a których aktualni członkowie wyprowadzili się z Doliny Godryka. Posuwał się coraz bardziej w głąb cmentarza i za każdym razem, gdy oglądał nowy nagrobek, czuł mały przypływ obawy i zniecierpliwienia.
Ciemność i cisza wydawały stać się nagle dużo głębsze. Harry rozejrzał się wokoło, zaniepokojony, myśląc o dementorach, wtedy spostrzegł, że ucichły kolędy, że paplanina i podniecenie chodzących do kościoła zanikały, w miarę jak ludzie wracali z powrotem na plac. Ktoś wewnątrz kościoła właśnie zgasił światła.
Wtedy głos Hermiony wydobył się z ciemności po raz trzeci, ostry
i czysty, kilka jardów niedaleko.
“Harry, tutaj są... dokładnie tutaj.”
I wiedział, dzięki jej tonowi, że tym razem chodziło o jego matkę i ojca.
Ruszył ku niej, czując, jak gdyby coś ciężkiego przyciskało mu piersi, to samo uczucie, które miał tuż po śmierci Dumbledore'a, smutek, który właśnie zaciążył na jego sercu i płucach.
Nagrobek był tylko dwa rzędy za Kendrą i Arianą. Był zrobiony z białego marmuru, tak jak grób Dumbledore’a i dzięki temu łatwo dało się czytać, ponieważ zdawał się świecić w ciemności. Harry nie musiał klękać albo nawet podejść bardzo blisko niego, by odczytać słowa wyryte na nim.
JAMES POTTER LILY POTTER
URODZONY 27 MARCA 1960 URODZONA 30 STYCZNIA 1960
ZMARŁ 31 PAŹDZIERNIKA 1981 ZMARŁA 31 PAŹDZIERNIKA 1981
Ostatni wróg, który zostanie pokonany, to śmierć.
Harry przeczytał powoli słowa, jak gdyby miał tylko jedną szansę, by zrozumieć ich znaczenie i przeczytał ostatnie z nich na głos.
“‘Ostatni wróg, który zostanie pokonany, to śmierć’...” Okropna rzecz przyszła mu do głowy, a wraz z nią pewnego rodzaju panika. “Czy to nie pomysł Śmierciożerców? Czemu to się tu znalazło?”
“Tu nie chodzi o pokonanie śmierci w sposób, w jaki Śmierciożercy to rozumieją, Harry,” powiedziała Hermiona delikatnym głosem. “To znaczy... wiesz... życie ponad śmiercią. Życie po śmierci.”
Ale oni nie żyli, myślał Harry: Odeszli. Puste słowa nie mogły zmienić faktu, że szczątki jego rodziców są złożone pod śniegiem i kamieniem, obojętne, nieświadome. Łzy przyszły zanim mógł je powstrzymać, wypływały gorące, by natychmiast zamarznąć na jego twarzy. Jaki był sens wycierania ich lub udawania? Pozwolił im lecieć, jego wargi ściśnięte mocno razem,
patrzył w dół na gruby śnieg skrywający przed jego wzrokiem miejsce, gdzie leżały pozostałości Lily i Jamesa, teraz już pewnie kości, albo pył, nie wiedzące lub przejmujące się tym, że ich żywy syn stał tak blisko, jego serce wciąż biło, żywy dzięki ich poświęceniu, a w tej chwili bliski pragnienia, by spoczywał pod śniegiem razem z nimi.
Hermiona znów wzięła go za rękę i ścisnęła mocno. Nie mógłby na nią spojrzeć, ale odwzajemnił uścisk, teraz biorąc głębokie, ostre łyki nocnego powietrza, próbując się uspokoić, odzyskać panowanie nad sobą. Powinien zabrać coś dla nich, nie pomyślał o tym, a każda roślina na cmentarzu była bezlistna i zamarznięta. Ale Hermiona podniosła różdżkę, zatoczyła koło w powietrzu i wieniec świątecznych róż zakwitł przed nimi. Harry chwycił go i położył na grobie swoich rodziców.
Gdy tylko wstał zapragnął odejść. Nie uważał, by mógł przebywać tu jeszcze przez chwilę. Położył rękę wokół ramion Hermiony, a ona położyła swoją dookoła jego pasa, ucichli i odeszli poprzez śnieg, mijając matkę i siostrę Dumbledore’a, z powrotem w kierunku kościoła i niewidocznej bramki.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 20:36, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział XVII
Tajemnica Bathildy

- Harry, zatrzymaj się!
- Co się stało?
Dotarli dopiero przed nagrobek nieznanego Abbott’a.
- Tam ktoś jest! Przygląda się nam! Tam za krzakami!
Stali całkiem osłupiali, trzymając się jeden drugiego i przyglądając się gęstej, czarnej granicy cmentarza.
Harry nic nie zobaczył.
- Czy jesteś tego pewna?
- Widziałam jak coś się porusza. Mogłabym przysiąc!
Odsunęła się od niego, by uwolnić ręke, w której trzymała różdżkę.
- Wyglądamy jak mugole - zauważył Harry
- Jak mugole, którzy właśnie położyli kwiaty na grobie twoich rodziców! Harry, jestem pewna, że ktoś tam jest!
Harry przypomniał sobie jak czytał fragment w Historii Magii o nawiedzonych cmentarzyskach. Jeśli..
Ale wtedy usłyszeli szelest i zauważyli coś małego, w cieniu śnieżnoniałego krzaku, który wskazała Hermiona. Duchy nie mogłyby pozostawiać śladów na śniegu.
To był kot powiedział Harry, po kilku sekundach albo jakiś ptak. Jeśli byliby to Śmierciożercy, już dawno by nas zabili. Musimy opuścić cmentarz i założyć pelerynę-niewidkę!
W drodzę do cmentarnej bramy, wielokrotnie oglądali się za siebie
Harry, który nie był już tak pełen optymizmu jak wtedy gdy dodawał otuchy Hermionie,
cieszył się z dotarcia do bramy i śliskiego chodnika.
Narzucili na siebie pelerynę-niewidkę i ruszyli wzdłuż ośnieżonych uliczek.
Pub był bardziej zapełniony niż poprzednim razem. Wiele głosów w wewnątrz pomieszczenia śpiewało kolędy, podobne do tych, które słyszeli przechodząc obok tutejszego kościoła.
Harry rozważał wejście do środka, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Hermiona poderwała go za skraj szaty i wyszeptała:
- Chodźmy tędy.
Ruszyli w dół ciemnej uliczki prowadzącej do końca wioski,
z przeciwnej strony, z której przybyli.
Szli bardzo szybko, mijając po drodze ośnieżone i udekorowane, prostokątne domki. W oknach iskrzących się wielobarwnymi kolorami, można było dojrzeć zarys wielkich, zielonych choinek ciemniejących zza zasłony.
- Jak odszukamy dom Bathildy? - spytała Hermiona, oglądając się przez ramię
- Harry? Jak sądzisz? Harry?!
Szarpnęła go za ramię, ale Harry nie zwracał na to uwagi.
Spoglądał na mroczne ruiny domu, które stały na samym końcu rządku.
Przywoływał ręką do siebie Hermioną, która pojawiła się u jego boku chwilę później.
- Harry..
- Zobacz.. Zobacz na to, Hermiono!
- Co?.. och!
Wszystko wskazywało na to, że Zaklęcie Fideliusa zniknęło wraz ze śmiercią Lily i Jamesa. Żywopłop pnął się dziko w górę od szesnastu lat, kiedy to Hagrid zabrał małego Harry’ego z ruin domu. Większość budynku nadal stała, jednakże była zasłonięta przez tumany śniegu i bluszczu. Cała prawa strona najwyższego piętra była wyburzona.
Harry był pewny, że to właśnie tam Voldemort rzucił na niego zaklęcie uśmiercające.
Harry i Hermiona stali przy bramie, wpatrując się w ruiny czegoś co kiedyś musiało być domem Harry’ego..
- Ciekawe dlaczego go nie odbudowali?
Harry odpowiedział:
- Zdaję się, że Czarna Magia pozostawia szkody, których nie można odbudować.
Wyciągnął ręke zza peleryny i chwycił mosiężną, zardzewiałą gałkę od bramy.
Nie chciał jej otwierać, chciał tylko dłużej rozejrzeć się wokół ruin domu.
- Chyba nie chcesz wejść do środka? To mogłoby być niebezpieczne! – och, Harry spójrz!
Gdy tylko pociągnął za gałkę, olbrzymie plątaniny chwastów i korzeni wyrosły z ziemi. Po chwili były już wysokie na dwanaście stóp i utworzyło złotą ramkę pośrodku,z której można było wyczytać:

W tym miejscu, pamiętnej nocy 31 Października 1981 r.
Lily i James Potter stracili życie.
Ich syn, Harry pozostał jedynym czarodziejem,
który przeżył zaklęcie uśmiercające.
Ten dom, niewidoczny dla Mugoli, został zostawiony
W jego zrujnowanym stanie jako pomników dla Potterów
I jako przypomnienie zbrodni, która rozłączyła ich rodzinę.

Wszystko dookoła tych starannie wyrzeźbionych liter, zostało dopisane przez Czarodzieji i Czarownic, którzy przyszli odwiedzić to miejsce, gdzie Chłopiec Który Przeżył, ucieknął śmierci.
Jedni wypisywali swoje nazwiska, wyrzeźbiali starannie swoje inicjały, inni pozostawiali krótkie wiadomości.
Wśród tych ostatnich osób, w oświetlonym jasno magicznym graffiti, które stało wokół ruin od przeszło szesnastu lat przewijały się następujące pozdrowienia:

Powodzenia Harry, gdziekolwiek jesteś!
Jeżeli to przeczytasz Harry, wiedz, że jesteśmy razem z Tobą!
Żyj długo, Harry Potterze!

- Nie powinni tego wypisywać! - powiedziała oburzona Hermiona
Ale Harry był rozpromieniony
- To było wspaniałe! Cieszę się, że to zrobili.. Ja..
Nagle przerwał. Niewyraźna sylwetka kuśtykała powoli w ich kierunku, pobłyskując w świetle odległego placu. Harry czuł, że była to kobieta. Poruszała się bardzo powoli przez zaśnieżoną drogę i wyglądała na wystraszoną.
Była zgarbiona i otyła, a jej nogi obijał
Jej pochylenie, jej oty³ooæ, jej szuraj¹cy nogami chód, którego wszystko da³o wra¿enie
Się w śniegu. Biorąc to wszystko pod uwagę, można by ją posądzić o podeszły wiek. Przypatrywali się jej w ciszy, czekając aż podejdzie bliżej. Harry wyczekiwał, zastanawiając się czy kobieta nie zniknie pośród jednego z domów, ale instynktownie wiedział, że tego nie zrobi. W końcu zatrzymała się kilka jardów od nich, pośrodku zamrożonej drogi, wpatrując się proste w ich zmarznięte twarze.
Hermiona nie musiała szczypać go w ręke. Wiedział, że to nie sen. Nie było również żadnej szansy na to, że ów kobieta jest mugolką. Przyglądała się ruinom domu, które powinny być dla niej niewidoczne, jeśli nie była czarodziejką.
Jednak jej zachowanie było dość dziwne nawet jak na przeciętną czarownicę – wychodzić w tą zimną, wietrzną noc z ciepłego, przytulnego domu tylko po to by spojrzeć na ruiny starego, zniszczonego lata temu budynku.
Ale zwykła czarownica nie mogła ich dostrzec pod peleryną-niewidką. Niemniej jednak, Harry miał dziwne przeczucie, że ona ich widzi.
Nim zdołał jednak głębiej się nad tym zastanowić, kobieta założyła rękawiczki i pomachała.. Hermiona przybliżyła się bliżej Harry’ego pod peleryną, muskając jego ramię.
- Skąd ona wie?
Potrząsnął głową. Kobieta ponownie pomachała, tym razem żywiej. Harry z wielu powodów mógłby pomyśleć, że to urzędniczka z Ministerstwa, jednak jego rozważania co do tożsamożci kobiety potoczyły się w całkiem innym kierunku i narastały z każdą chwilą, kiedy stali obok niej w opuszczonej uliczce.
Czy to możliwe, że wyczekiwała ich przez całe długie miesiące?
Dumbledore kazał jej by zaczekała, aż Harry wreszcie do niej przyjdzie?
Wydawało się to całkiem nieprawdopodobne, ale..
Czy to ona kryła się w krzakach cmentarza i ruszyła za nimi aż tutaj?
Czy podobnie jak Dumbledore może widzieć przez peleryny-niewidki? Może nauczył się tego właśnie od niej?
W końcu Harry przemówił, powodując, że Hermiona złapała oddech.
- Czy Ty jesteś Bathildą?
Kobieta dwukrotnie kiwnęła głową.
Harry i Hermiona popatrzyli na siebie pod peleryną. Harry podniósł brwi, a Hermiona nerwowo kiwnęła głową.
Ruszyli ku niej, a ta obróciła się na pięcie i skierowała ich w małą przecznicę.
Tym razem domki dookoła nich były skażone gęstą ciemością. Gdy po kilku minutach doszli do domu Bathildy, na swojej drodze napotkali żelazną furtkę. Harry wspiął się na palcach, by zobaczyć ogródek. Był niemal tak samo porośnięty bluszczem jak ten, który przed chwilą opuścili. Bathilda znalazła w końcu klucz od drzwi frotnowych, i stanęłą by wpuścić ich do środka. Kobieta cuchnęła zgnilizną, być może z powodu mieszkania w tak obskurnym domu. Harry zmarszczył nos i przeszedł obok niej bokiem. Ściągnął pelerynę. Teraz kiedy stanął obok niej, zauważył jak była mała. Gdy weszli, zamknęła ostrożnie drzwi i spojrzała prosto w twarz Harry’emu.
Jej oczy były gruboskurne i zapadałe, a cała jej twarz wyglądała na pokieraszowaną z licznymi, okropnie wyglądającymi zmarszczkami.
Harry zastanawiał się, czy kobieta wie kim jest. Bądź co bądź nadal był łysiejącym mugolem, któremy ukradł włosy.
Zapach staroci, kurzu, zastęchniałych ubrań i nieświeżego jedzenia wzmocnił zjedzony przez mole czarny szal, który owinęła sobie wokół szyji, zasłaniając tym samym swoje siwe włosy.
- Bathilda? - zapytał Harry
Kiwnęła głową. Harry coraz bardziej czuł napierające na niego działanie medalionu. Czyżby wyczuwał, że niedługo zostanie zniszczony, przez miecz, który być może spoczywa w zakamarku tego cuchnącego domu?
Bathilda odepchnęła Hermione na bok, a sama poczłapała do salonu.
- Harry, czy jesteś pewny, że..
- Nie wygląda na potężną czarownicę. Jeśli musielibyśmy z nią walczyć.. — zaczął Harry - posłuchaj, powinienem Ci to powiedzieć. Muriel nazwałą ją „zramolałą..”
- Chodź! - zawołała Bathilda z salonu
Hermiona chwyciła ręke Harry’ego.
- Więc jest w porządku..! - powiedział Harry uspokajająco i zaprowadził ją do salonu.
Bathilda zaczarowała parę świec, które oświetliły nieznacznie pomieszczenie.
Grube tumany kurzy skrzypiły pod ich stopami i Harry poczuł niemiły zapach, przypominający stęchniałą wędline.
Zastanawiał się kiedy ktoś ostatnio odwiedził Bathildę, by sprawdzić jak sobie radzi. Wydawała się pozapominać zaklęcia, które mogłyby doprowadzić jej mieszkanie do ładu.

Harry rozejrzał się po salonie. Na pierwszy rzut oka dostrzegł mnóstwo fotografii umieszczonych na starej komodzie. Kiedy płomień z kominka tańczył i rozświetlał zdjęcia, te wydawały się wyraźniejsze. Ponieważ Bathilda nerwowo wrzucała kawałki drewna do kominka, Harry wymamrotał:
- Tergeo
Kurz natychmiast zniknął z fotografii, przez co Harry mógł się im lepiej przyjrzeć. Okazało się, że w tuzinach ramek brakowało zdjęć. Zastanawiał się, czy to Bathilda je usunęła. Nagle jego wzrok skierował się na fotografie przedstawiającego wesołego, złotowłosego złodzieja, który siedział na parapecie w warsztacie Gregorowicza i ukradł od niego coś cennego, coś czego szukał Voldemort. I wtedy Harry przypomniał sobie, gdzie go zobaczył. W fragmencie Życie i Kłamstw Albusa Dumbledore’a w jednym z proroków. Trzymał się pod ręke z nastoletnim Dumbledore’m.
- Pani Bagshot? - powiedział trzęsącym się głosem - Kim jest ten mężczyzna?
Bathilda przerwała wrzucanie drewna do kominka i spojrzała się na Harry’ego.
- Kim on jest? - powtórzył nerwowo Harry, pokazując jej fotografię.
- Ten mężczyzna? Znasz go?
Bathilda spojrzała na fotografię. Harry poczuł straszną frustrację. Jak Rita Skeeter dostała się do wspomnień Bathildy?
- Kim on jest? - powtórzył głośno.
- Harry, co Ty wyprawiasz?
Ten obraz, Hermiono. To jest ten złodziej, który ukradł coś Gregorowiczowi! Spójrz! – ponownie zwrócił się do Bathildy — Kto to jest?
Ale ona tylko gapiła się na niego.
- Dlaczego chciała pani, byśmy tu przyszli pani Bagshot? - zapytała Hermiona podnosząc głos - Czy jest coś co chce nam pani powiedzieć?
Ignorując Hermionę, Bathilda podeszła kilka kroków bliżej do Harry’ego.
Szarpnęła głowę w kierunku wejścia do salonu.
- Chcesz byśmy poszli? - zapytał Harry
Bathilda ponownie powtórzyła gest, tym razem wskazując to na Harry’ego to na sufit.
- Och, dobrze.. Hermiono, myślę, że ona chce byśmy poszli z nią na piętro.
- W porządku - powiedziała Hermiona - chodźmy
Ale kiedy Hermiona ruszyła, Bathilda zatrszymała ją, potrząsając głową i wskazując ponownie na Harry’ego.
- Ona chce bym poszedł z nią sam.
- Dlaczego? - spytała Hermiona
Być może Dumbledore kazał jej, być dać miecz mi i tylko przy mnie?
- Czy naprawdę uważasz, że ona wie, kim jesteś?
- Tak — powiedział Harry - Myślę, że tak.
- Dobrze, w porządku ale pospiesz się, Harry
- Prowadź - mruknął Harry do Bathildy
Wydawała się to zrozumieć, bo skierowała się w kierunku drzwi. Harry spojrzał jeszcze raz na Hermionę, szczerząc do niej zęby, ale nie był pewny czy to zobaczyła. Stała i obserowoała starą, biblioteczkę.
Gdy tylko Harry wyszedł z salonu jego myśli ponownie skierowały się na tajemniczym młodzieńcu z fotografii.
Schodki były strome i wąskie. Harry stawiał ostrożnie każdy krok, wciąż spoglądając na Bathildę. Powoli dotarli do małego pomieszczenia, które wydawało się być sypialnią.

W pokoju panowała gęsta ciemność, więc Harry wyciągnął swoją różdżkę i mruknął ”Lumos”.
- Jesteś Harry’m Potterem?
- Tak. Jestem nim.
Kiwnęła głową, poważniejąc. Harry czuł medalion, który bił szybciej niż jego własne serce. To było bardzo nieprzyjemne uczucie.
- Czy masz coś dla mnie? - zapytał Harry, ale ona przyglądała się jego zapalonej różdżce.
- Czy masz coś dla mnie? - powtórzył
Wtedy zamknęła oczy i w jednej chwili wydarzyło się mnóstwo rzeczy.
Harry’ego zapiekła blizna, Horkruks szarpnął, a sam Harry opadł na podłogę.
Poczuł przypływ olbrzymiej radości, gdy przemówił nienaturalnie wysokim, zimnym głosem.
- Trzymaj go!
Harry odzyskał świadomość. Ciemność i zapach cuchnącego pokoju powróciły.
- Czy masz coś dla mnie? - zapytał po raz trzeci, pocierając bliznę.
- Tutaj - wyszeptała, wskazując za róg.

Harry uniósł różdżkę i zobaczył zarys zapchanej toaletki na ubrania, znajdującej się tuż pod zasłoniętym oknem.
Tym razem nie musiała go prowadzić. Harry znalazł się pomiędzy Bathildą, a nie pościelonym łóżkiem. Nie chciał odwracać od niej wzroku.
- Co to jest? - spytał kiedy dotarł do toaletki, na której została nagromadzona sterta czegoś co wyglądało i pachniało jak brudne pranie.
- Tam - powiedziała, wskazując na bezkształtną masę.
W chwili kiedy się odwrócił, jego oczy ujrzały brudny miecz, którego rękojeść była obłożona rubinami. Nagle coś się poruszyło.To co dostrzegł kątem oka, wywołało w nim panikę i sparaliżowało ciało. Zobaczył wielkiego, śliskiego węża pełzającego z miejsca, gdzie znajdowała się szyja Bathildy.
Wąż rzucił się na niego, gdy próbował unieść różdżkę. Siłą ukąszenia jego przedramienia, spowodowała, że upuścił różdżkę. Teraz w pokoju panowała całkowita ciemność. Potężne uderzenie ogonem w okolicach jego przepony brzusznej spowodowało, że utracił oddech.

Opadł na stos brudnych ubrań, koło toaletki. Uniknął kolejnego ciosu ogonem węża, który opadł na stół strącając mnóstwo porcelanowych misek, które roztrzaskały się o podłogę.
Usłyszał nadchodzącą Hermionę:
- Harry?
Z powodu narastającego bólu w klatce piersiowej nie mógł jej odpowiedzieć.
Wtedy ciężka, gładka masa rozbiła się o podłogę. Harry poczuł jak coś wielkiego i umięśnionego ślizga się obok niego.
- Nie - krzyknął, przylegając do podłogi.
- Tak - usłyszał szept - Jestes silny.. Jestes silny ..."
- Accio.. ACCIO Różdżka
Ale nic się nie wydarzyło. Chciał, by jego dłonie zmusiły węża do owinięcia się dookołą jego torsu. Gwałtownie ścisnął Horkruksa przy piersi. Wydawało się, że to koniec. Poczuł nienaturalne bicie własnego serca,a przez jego mózg przelała się fala zimnego , białego światła. Wszystkie myśli zostały wymazane , jego własny oddech topił się , kroki wydawały się być bardzo odległe, wszystko odchodziło..
Serce medalionu łomotało wokół jego piersi i teraz leciał pełen triumfu na twarzy. Nie potrzebował miotły albo testrala. Leciał..
Nagle obudził się i poczuł zapach cierpkiej ciemności. Nagini wypuściła go. Gdy Harry próbował się podnieść zobaczył węża zmierzającego w kierunku światła. Nagini zaatakowała Hermionę, która z wrzaskiem uchyliła się przed wężęm. Jej chybiona klątwa uderzyła w okno, które roztrzaskało się w drobny mak. Chłód z dworu wypełnił pokój, a gdy Harry próbował uniknąć odłamków szkła pośliznął się na czymś co przypominało jego różdżkę. Chłopiec schylił się i podniósł ją, lecz w tym samym momencie Harry dostrzegł pełzającego węża, który wściekle wymachiwał ogonem. Nigdzie nie było widać Hermiony i przez chwilę Harry pomyślał o najgorszym, ale nagle usłyszał donośny huk i ujrzał błysk czerwonego światła. Wąż wyleciał w powietrze, odbił się od sufitu i uderzył Harrego w twarz. Chłopiec chciał podnieść różdżkę, ale w tym samym momencie poczuł okropny ból - jego blizna na czole paliła jak nigdy dotąd, mocniej niż przez te wszystkie lata.


-"On nadchodzi! Hermiono, on nadchodzi!"

Gdy wąż usłyszał krzyki Harrego zaczął syczeć i zmierzał w jego kierunku.
Wszystko wydawało się chaotyczne i działo się bardzo szybko. Nagini uderzyła w półkę z porcelaną, której odłamki lecialy w każdym kierunku.
Harry skoczył nad łóżkiem i złapał w ciemności Hermionę, która wrzasnęła z bólu, gdy próbował ją podnieść. Wąż zbliżał się ponownie, lecz Harry wiedział, że ktoś gorszy od węża zbliża się, był już przy bramie. Głowa Harrego mało co nie eksplodowała z bólu, wąż zaatakował ich, lecz Hermiona krzyknęła "Confringo!" i jej zaklęcie przeleciało przez pokój, uderzyło w lustro znajdujące się na szafie, odbiło się rykoszetem z powrotem w nich, odbijając się od podłogi do sufitu. Harry czuł jak ciepło paliło jego wierzchnią stronę dłoni, a szkło z rozbitej toaletki rozcięło jego policzek, gdy ciągnął Hermionę w kierunku wyjścia. Oboje wyskoczyli z rozbitego okna w nicość, a krzyk Hermiony przeciął nocną ciszę.

I wtedy jego blizna eksplodowała, widział siebie jako Voldemorta, przebiegał przez cuchnącą sypialnie, a jego długie białe ręce oparły się na parapecie, ponieważ zauważył łysego mężczyznę z dziewczyną, która obróciła się i znikła. Voldemort wrzasnął, pogrążony w furii, a jego krzyk rozbrzmiał ponad bijącymi dzwonami w Dniu Bożego Narodzenia, ponad ciemnymi ogrodami...jego wrzask był wrzaskiem Harrego, jego ból był bólem Harrego, to mogło się zdarzyć tu gdzie zdarzyło się już wcześnie, w zasięgu wzroku tego domu, do którego zbliżył się tak blisko...tak blisko by umrzeć. Ból był straszny, przeszywał jego całe ciało...ale jeżeli on nie miał żadnego ciała, dlaczego jego głowa tak bardzo bolała? Coś poszło nie tak...

Noc była dżdżysta i wietrzna. Dwoje dzieci ubranych w wielkie dynie człapało wzdłuż placu, a wystawy sklepowe były pokryte papierowymi pająkami. Wszyscy mugole byli przebrani w bez gustowne stroje, które przedstawiały świat, w który oni nie wierzyli. On szybował dalej, a jego poczucie władzy i mocy dawało się we w znaki. Tyle czekał na ten moment...miał taką nadzieję, że to się w końcu stanie
"Ładny strój proszę pana"
Widział uśmiech na twarzy tego małego chłopca, który po chwili zniknął, gdy dziecko ujrzało pod kapturem płaszcza potworną twarz. Chłopiec obrócił się i zaczął uciekać...owa mroczna postać dotknęła pod szatą swojej różdżki...jeden prosty ruch i dziecko nigdy nie wróciłoby do matki, ale to było zbędne, całkiem zbędne. Ruszył wzdłuż nowej, ciemniejszej ulicy, a jego cel był na jej końcu - w zasięgu wzroku. Zaklęcie Fideliusa zostało zdjęte, chodź oni nie wiedzieli jeszcze o tym.On szybował bezszelestnie w ich kierunku, przeleciał nad starym żywopłotem. Ludzie w domu nie mieli żadnych zasłon w oknach, widział ich już całkiem wyraźnie w ich małym salonie. Wysoki czarnowłosy mężczyzna w okularach wystrzeliwał ze swojej różdżki różnokolorowe obłoki dymu, którymi zabawiał małego chłopca o takim samym kolorze włosów, ubranego w niebieską piżamę. Dziecko śmiało się i próbowało złapać w swoją malutką rączkę obłoki dymu. Drzwi otworzyły się, weszła kobieta, która coś mówiła, lecz on tego nie słyszał...jej długie ciemnoczerwone włosy opadały na jej twarz. Teraz ojciec wziął dziecko i przekazał je matce, a sam odrzucił różdżkę i rozciągnął się wygodnie na kanapie. Furtka zaskrzypiała cicho gdy ją otworzył, ale James Potter tego nie usłyszał. Jego biała ręka podniosła różdżkę pod płaszczem i wskazała na drzwi, które wybuchły.
On był już w progu, gdy James dobiegł do niego...to było zbyt łatwe, zbyt łatwe, on nawet nie wziął swojej różdżki.

-"Lily, bierz Harry'ego i uciekaj ! To on ! Idź ! Uciekaj ! Ja go zatrzymam..."

Zatrzyma go bez różdżki...on zaśmiał się przed tym jak rzucił przekleństwo

-"Avada Kedavra!"

Zielone światło wypełniło korytarz, oświetliło dziecięcy wózek, pchnięty do ściany, sprawiło, że poręcze żarzyły się jak gorące pręty. James Potter upadł jak marionetka, którą odcięto od sznurków na podłogę. Dało się słyszeć kobiecy wrzask na górnym piętrze, nie miała żadnego powodu by czuć się bezpiecznie. On wszedł na schody, słuchając jej bezcelowych wysiłów, próby zabarykadowania drzwi. Ona również nie miała żadnej różdżki...jacy oni byli głupi myśląc, że są bezpieczni, a zdradził ich najlepszy przyjaciel. Leniwie machnął różdżką, drzwi otworzył się, krzesło i pudła naprędce przystawione do drzwi poleciały w różnych kierunkach. I ona tam stała, trzymała dziecko w rękach. Na jego widok odłożyła syna do dziecięcego łóżeczka i rozprostowała ręce, tworząc ludzką tarcze, osłaniając chłopca przed jego wzrokiem, jakby miała nadzieję, że on wybierze ją zamiast dziecka.

-Nie Harry ! Nie Harry ! Błagam...zrobię wszystko...
-Odsuń się...odsuń się, głupia dziewczyno...
-Nie Harry, proszę nie, weź mnie! Zabij mnie zamiast jego.
-To jest moje ostatnie ostrzeżnie.
-Nie Harry ! Błagam...zlituj się...zlituj...
-Odsuń się dziewczyno !

On mógłby odsunąć ją jednym machnięciem różdżki, ale rozważniej było wykończyć ich wszystkich. Zielone światło rozświetliło pokój i ona upadła jak jej mąż. Dziecko nie zapłakało tym razem, zaglądało w twarz intruza z pewnego rodzaju zainteresowaniem...może myślał, że jego ojciec schował się pod płaszczem tworzy ładne światełka, a jego matka nagle podniesie się, śmiejąc się. On przyłożył różdżkę do twarzy chłopca - chciał widzieć jak to się wydarzy, chciał ujrzeć koniec niewyjaśnionego niebezpieczeństwa. Dziecko zaczęło płakać, zobaczyło, że owa osoba, nie jest Jamesem...on nie lubił tego płaczu, nie mógł go znieść w sierocińcu.

-Avada Kedavra!

I wtedy poczuł ogromny ból i przerażenie...on był niczym, musi się schować...nie tu w gruzach domu, ale daleko...daleko...
"Nie", lamentował...wąż szeleścił na podłodze...przecież to chłopiec miał zginąć, a nie on...

A teraz stał przed stłuczonym oknem w domu Bathildy, pogrążony we wspomnieniach jego największej porażki,
po jego stopach wślizgnął się wielki waż ponad potłuczoną porcelanę i szkło...
Spojrzał w dół i coś zobaczył... coś niewiarygodnego...
"Nie..."
"Harry, już dobrze, wszystko w porządku"
Schylił się i podniósł zniszczoną fotografię. On na niej był, nieznajomy złodziej którego
starał się znaleźć...
"Nie...upuściłem to...upuściłem to..."
"Harry, już dobrze, obudź się, obudź się!"

I teraz stał na rozbitym oknie domu Bathilda, pogrążony w wspomnieniach
jego największej straty. Pod nim, wśród rozbitego szkła i odłamków porcelany pełzł olbrzymi wąż... Spojrzał na ziemie i zobaczył coś... coś niewiarygodnego...
-Nie...
-Harry, wszystko w porządku, już wszystko dobrze!-
Nachylił się i podniósł rozbitą fotografię. Tam go zobaczył, nieznanego
złodzieja - złodzieja, którego szukał...
-Nie... Upuściłem to... Upuściłem to ...
-Harry, wszystko w porządku, obudź się!
On był Harrym... Harrym, nie Voldemortem ... A rzecz, która szeleściła nie była wężem ...
Otworzył oczy.
-Harry - szepnęła Hermiona -Dobrze się czujesz - wszystko w porządku?-
-Tak - skłamał.
Był w namiocie, leżąc na niższej pryczy pod stertą koców. Wydawało mu się, że właśnie świta, a to przez spokój i rodzaj zimnego, apatycznego światła powyżej stropu namiotowego płótna. Był przemoczony potem; poczuł to na prześcieradle i kocach.

-Uciekliśmy.
-Tak - potwierdziła Hermiona -Musiałam użyć Vingardium Leviosa, byś mógł znaleźć się na swojej pryczy. Nie mogłam cię podnieść. Ty byłeś ... Nie byłeś wcale ...
Pod jej oczami zauważył purpurowe cienie, a w dłoni małą gąbkę: Ona wycierała jego twarz.
-Byłeś chory - powiedziała - bardzo chory.
-Jak dawno temu opuściliśmy Doline Godryka?
-Minęło kilka godzin. Już prawie rano.
-Ja byłem... nieprzytomny?
-Nie dokładnie - powiedziała niewyraźnie Hermiona -Krzyczałeś i jęczałeś i ...
takie tam- dodała tonem, który wprawił Harry'ego w zakłopotanie. Co zrobił? Wykrzykiwał inkantacje klątw, jak Voldemort, płakał, jak dziecko w kołysce?
- Nie mogłam z ciebie zdjąć medalionu- powiedziała Hermiona, a Harry domyślił się, że chciała zmienić temat -Był przyklejony, trzymał się twojej skrzyni. Masz ślad; Przepraszam, musiałam użyć Czaru Rozłączającego, żeby go wydostać. Wąż trafił też ciebie, ale wyczyściłem ranę i położyłam
na niej trochę dyptamu ...
Podciągnął spoconego T-shirta i spojrzała na swoje ciało. Przez serce przechodził szkarłatny owal, ślad po medalionie. Zobaczył też w poły zagojone ukłucia na swoim przedramieniu.
-Gdzie położyłaś Horcruks?
-Jest w mojej torbie. Myślę, że nie powinniśmy go na razie wyciągać.
Położył się na plecach i spojrzał do jej wychudłą, szarą twarz.
-Nie powinniśmy się przede wszystkim byli udać się do Doliny Godryka. To mój błąd, to wszystko moja wina. Hermiono, przepraszam.

- To nie byłą Twoja wina. Ja naprawdę sądziłam, że Dumbledor zostawił tam miecz dla Ciebie.
- Taaa, więc byliśmy w błędzie, nieprawdaż??
- Co się zdarzyło Harry?? Co się zdarzyło kiedy ona zaprowadziła Cię na góre?? Wąż ukrywał się gdzieś?? Czy tylko wyszedł zabić ją i zaatakował Ciebie??
- Nie – odpowiedział – Ona była wężem... albo wąż był nią... wszystko jedno.
- C-Co??
Zamknął oczy. Ciągle czuł zapach domu Bathildy, był bardzo wyraźny.
- Bathilda musiała już nie żyć. Wąż był wewnatrz jej, Sam-Wiesz-Kto zostawił go w Dolinie Gordryka. – Miałaś racje, on wiedział, że ja tu wróce.
- Wąż był wewnątrz niej??
Harry otworzył oczy. Hermiona spojrzała ze odrazą.
- Lumpin powiedział, że ma magiczną moc, nie przypuszczaliśmy tego – powiedział Harry – ona nie chciała rozmawiać z Tobą wprost ponieważ mówił w języku węży i nie uświadomiłem sobie tego, ale oczywiście mógłbym ją zrozumieć. Kiedy byliśmy w pokoju posłał wiadomość do Sam-Wiesz-Kogo i usłyszałem jak to się wydarza w mojej głowie, czułem jak się ekscytuje, powiedział, by mnietam trzymać i wtedy.
Zobaczył węża wychodzącego z szyi Bathildy, Hermiona nie potrzebowała szczegołów.
- Zmieniła się w węża i zaatakowała mnie.
Spojrzał w dół na ranę po ukoszeniu.
- Ona nie chciała mnie zabić, tylko trzymać do przybycia Voldemorta.
Jeśli tylko zdołał by zabić węża, nie musiał by się martwić o to wszystko.
Udręczony na duszy, podniósł się i rzucił ponownie na łóżko.
- Harry nie, musisz odpocząć.
- Potrzbujesz snu, żadnej odmowy, wyglądasz strasznie.
- Mam się dobrze – patrzył na zegarek przez chwile – Gdzie jest moja różdżka??
Nie odpowiedziała, zaledwie na niego spojrzała.
- Gdzie jest moja różdżka Hermiono??
Przygryzła wargę i łzy napłynęły jej do oczu.
- Harry..
- Gdzie moja różdżka??
Sięgneła w dół obok łózka i wyciągnieła to do niego.

- To nie byłą Twoja wina. Ja naprawdę sądziłam, że Dumbledor zostawił tam miecz dla Ciebie.
- Taaa, więc byliśmy w błędzie, nieprawdaż??
- Co się zdarzyło Harry?? Co się zdarzyło kiedy ona zaprowadziła Cię na góre?? Wąż ukrywał się gdzieś?? Czy tylko wyszedł zabić ją i zaatakował Ciebie??
- Nie – odpowiedział – Ona była wężem... albo wąż był nią... wszystko jedno.
- C-Co??
Zamknął oczy. Ciągle czuł zapach domu Bathildy, był bardzo wyraźny.
- Bathilda musiała już nie żyć. Wąż był wewnatrz jej, Sam-Wiesz-Kto zostawił go w Dolinie Gordryka. – Miałaś racje, on wiedział, że ja tu wróce.
- Wąż był wewnątrz niej??
Harry otworzył oczy. Hermiona spojrzała ze odrazą.
- Lumpin powiedział, że ma magiczną moc, nie przypuszczaliśmy tego – powiedział Harry – ona nie chciała rozmawiać z Tobą wprost ponieważ mówił w języku węży i nie uświadomiłem sobie tego, ale oczywiście mógłbym ją zrozumieć. Kiedy byliśmy w pokoju posłał wiadomość do Sam-Wiesz-Kogo i usłyszałem jak to się wydarza w mojej głowie, czułem jak się ekscytuje, powiedział, by mnietam trzymać i wtedy.
Zobaczył węża wychodzącego z szyi Bathildy, Hermiona nie potrzebowała szczegołów.
- Zmieniła się w węża i zaatakowała mnie.
Spojrzał w dół na ranę po ukoszeniu.
- Ona nie chciała mnie zabić, tylko trzymać do przybycia Voldemorta.
Jeśli tylko zdołał by zabić węża, nie musiał by się martwić o to wszystko.
Udręczony na duszy, podniósł się i rzucił ponownie na łóżko.
- Harry nie, musisz odpocząć.
- Potrzbujesz snu, żadnej odmowy, wyglądasz strasznie.
- Mam się dobrze – patrzył na zegarek przez chwile – Gdzie jest moja różdżka??
Nie odpowiedziała, zaledwie na niego spojrzała.
- Gdzie jest moja różdżka Hermiono??
Przygryzła wargę i łzy napłynęły jej do oczu.
- Harry..
- Gdzie moja różdżka??
Sięgneła w dół obok łózka i wyciągnieła to do niego.

Ostrokrzew i pióro feniksa w różdżce zostały prawie odłaczone na 2 częsci. Jedna delikatna nitka pióra feniksa trzymała obie części razem. Drewno Rozczepiło się kompletnie na bok. Harry wzioł ją do ręki, jak żywą rzecz, która znosiłastraszliwe zranienie. Nie mógł właściwie myśleć. Wszytsko rozmazywało się z paniki i strachu. Kiedy on trzyał to co chciała Hermiona.
- Napraw to prosze
- Harry, nie sądze, by zadziałało na takie złamanie jak to
- Prosze Hermiono spróbój
- R-Reparo
Wisząca połowa różdżki ponownie połaczyła się z resztą. Harry podniósł ją do góry.
- Lumos!
Różdżka zaiskrzyła się słabo i zgasła. Harry wskazał nią na Hermione.
- Expelliarmus!
Różdżka Hermiony drgneła lekko, ale została w jej ręce. Harry przypatrywał się przerażony, niezdolny uwieżyć w to co widział. Różdżka, która utrzymywała go przy życiu tyle razy...
-Harry - Hermiona szeptała tak cicho, że ledwie mógł ją usłyszeć - Przepraszam myśle, że to mogła być ja. Kiedy odchodzilismy wiesz, wąż się do nas zbliżał. Rzuciłam Niszcząca Klątwe i ona się odbiła wszędzie i musiała musiała uderzyć.
- To był wypadek - powiedział mechanicznie Harry, czuł się pusty,oszołomiony - Będziemy - znajdziemy sposób, by ją naprawić.
- Harry nie sądze, bysmy byli wstanie to zrobić - powiedziała Hermiona, uszy oklapły jej na dół - Pamiętasz pamiętasz Rona?? Kiedy rozibł swoją różdżkę, rozbijając samochód, ona nigdy nie działa jak przedtem, musiała kupić nową.
Harry pomyslał, Olivander jest porwany i trzymany jako zakładnik przez Voldemorta, Gregorovitch nie żyje. Jakim sposobem znajdzie nową różdżkę ??
- Więc - powiedział Harry kłamliwym głosem - Dobrze, tylko pożycze Twoją, kiedy będe na straży.
Na jej twarzy pojawiły się szkliste łży. Hermiona położyła swoją różdżkę obok jego łózka pragnąc tylko odejść od niego.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 8:17, 13 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 18
Życie i kłamstwa Albusa Dumbledore




Tłumaczenie: artutti

Słońce wstawało: czysty, bezbarwny bezmiar nieba rozciągał się nad nim, bez znaczenia dla niego i jego utrapień. Harry przysiadł przy wejściu do namiotu i wziął głęboki oddech świeżego powietrza. Pozostanie przy życiu, by oglądnąć wschód słońca nad zaśnieżoną granią powinno być największy skarbem na ziemi, lecz on jeszcze tego nie doceniał. Jego zmysły zranione były utratą różdżki. Spojrzał ponad pokrytą śniegiem dolinę; odległe dzwony z kościoła dzwoniące pośród brzmiącej ciszy.
Nie zdając sobie z tego sprawy wbijał palce rąk w ramiona, jakby próbował odeprzeć fizyczny ból. Przelał krew więcej razy, niż sam był w stanie policzyć, raz stracił wszystkie kości w prawym ramieniu; ta wyprawa przyprawiła go już o blizny na klatce piersiowej i przedramieniu, jako dodatek do tych na głowie i ręce, ale nigdy wcześniej przed tą chwilą nie czuł się tak okrutnie słaby, bezbronny i podatny na ciosy, gdy pomyślał, że przeważająca część jego magicznej mocy została z niego wydarta. Wiedział dokładnie, co powiedziałaby Hermiona, gdyby to okazał: „Różdżka jest tak dobra, jak czarodziej". Lecz Hermiona myliła się, jego troska była inna. Ona nie czuła obrotów różdżki,jak igły w kompasie i wystrzału złotych płomieni na swego wroga. Stracił osłonę bliźniaczych rdzeni i dopiero teraz, gdy został jej pozbawiony zdał sobie sprawę, jak bardzo mógł na niej polegać.
Wyciągnął kawałki zniszczonej różdżki z kieszeni i nie patrząc na nie wsadził je do zawieszonej na szyi sakiewki, którą otrzymał od Hagrida. Była teraz pełna zniszczonych i bezużytecznych śmieci, aby wziąć więcej. Ręka Harrego dotknęła starego Znicza przez skórę i przez moment musiał walczyć z pokusą, aby nie wyciągnąć go i nie wyrzucić. Niedostępny, bezużyteczny, nic nie dający – jak wszystko, co Dumbledore zostawił po sobie...
Teraz właśnie poczuł, jaka wzbiera w nim wściekłość na Dumbledore'a, jak lawa, paląc jego wnętrze i tłumiąc wszystkie inne uczucia. {Bez zwykłej desperacji} rozmawiali ze sobą, wierząc, że Dolina Godryka zawiera w sobie odpowiedzi, przekonywały, że powinni wrócić, że to było częścią jakiejś dziwnej, tajemniczej ścieżki, wyznaczonej im przez Dumbledore'a: ale nie było żadnej mapy ani planu. Dumblebore zostawił ich błądzących po omacku, z nieznanym im do tej pory strachem, o jakim im się nawet nie śniło, samotnych i bez jakiejkolwiek pomocy. Nic nie zostało wyjaśnione, nic nie było im dane, Nie mieli miecza, a na dodatek teraz Harry nie miał swojej różdżki. Do tego jeszcze zgubił gdzieś zdjęcie złodzieja, i z pewnością łatwiej będzie teraz Voldemortowi dowiedzieć się, kim był...
Voldemort posiadał teraz komplet informacji...
„Harry?"
Hermiona wyglądała na przerażoną, jakby miał rzucić na nią urok jej własną różdżką. Z zapłakaną twarzą przykucnęła obok niego, stukając w rękach dwoma kubkami herbaty i z czymś masywnym pod pachą.
„Dzięki" – powiedział, biorąc jednocześnie jeden z kubków.
„Mogę z tobą porozmawiać?"
„Nie" odpowiedział, gdyż nie chciał zranić jej uczuć.
„Harry, chciałeś wiedzieć, kim był ten człowiek na obrazku. Więc... Mam tu książkę."
Bojaźliwie wepchnęła mu ją na kolana, pierwszą wersję „Życia i kłamstw Albusa Dumbledore".
„Skąd... Jak...?"
„Była w pokoju Baghildy, po prostu tam leżała... A ta kartka była przylepiona na wierzchu."
Hermiona odczytała głośno kilka linijek kłującego w oczy zgniło-zielonego tekstu: „'Droga Bally, wielkie dzięki za pomoc. Masz tutaj egzemplarz książki, mam nadzieję, że ci się spodoba. Powiedziałaś absolutnie wszystko, nawet, jeśli tego nie pamiętasz. Rita' Myślę, że musiała przyjechać, kiedy prawdziwa Bathilda była jeszcze żywa, ale pewnie nie była w stanie tego przeczytać?"
„Pewnie nie była..."
Harry spojrzał w dół, na twarz Dumbledore'a i odczuł dziką przyjemność: teraz pozna wszystkie te sprawy, które Dumbledore uznał za niewarte mówienia mu, czy Dumbledore tego chce czy nie".
„Ciągle jesteś na mnie bardzo zły, prawda?" Rzekła Hermiona; spojrzał na nią, by zobaczyć świeże łzy kapiące jej z oczu i wiedział, że jego złość musiała być widoczna na twarzy.
„Nie" odpowiedział cicho. „Nie, Hermiono, wiem, że to był wypadek. Próbowałaś wyciągnąć nas stamtąd żywych i byłaś fenomenalna. Pewnie byłbym martwy, gdyby nie było ciebie tam, żeby mi pomóc."
Spróbował odwzajemnić jej słaby uśmiech, a potem zwrócił uwagę na książkę. Miała bardzo sztywny grzbiet – pewnie nie był nigdy wcześniej otwierana. Przerzucał kartki szukając zdjęć. Zwrócił uwagę na jedno, które widział tylko raz – młodego Dumbledore'a i jego przystojnego towarzysza, śmiejących się jak po starym, dobrym dowcipie. Harry opuścił oczy na podpis.
'Albus Dumbledore, krótko po śmierci swojej matki, razem z przyjacielem, Gellertem Grinewaldem'
Harry wlepiał w zdanie oczy przez dobre kilka chwil. Grinewald. Jego przyjaciel Grinewald. Popatrzył z ukosa na Hermionę, która pozostawała wpatrzona w to nazwisko i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Powoli podniosła wzrok na Harrego.
„Grinewald!"
Ignorując pozostałe fotografie Harry szukał po kartkach obok powtórnego zapisu tego okropnego nazwiska. Niedługo później znalazł je i przeczytał szybko, ale pogubił się; konieczne okazało się cofnięcie się bardziej, aby zrozumieć cały sens i już po chwili znalazł się na początku rozdziału zatytułowanego: 'Większe dobro'. Razem z Hermioną zaczęli czytać:
„Zbliżając się do swych 18 urodzin, Dumbledore opuścił Hogwart w blasku chwały: prefekt i prefekt naczelny, laureat nagrody Barnabusa Finkleya za wyjątkowe rzucanie zaklęć, Reprezentant Brytyjskiej młodzieży w Wizengamocie, zdobywca złotego medalu za łamanie starych reguł na Międzynarodowej Konferencji Alchemicznej w Kairze. Dumbledore zamierzał odbyć wielką wycieczkę, razem z Elphiasem "Psim Oddechem" Doge, słabo dowcipnym, ale oddanym przyjacielem, którego poznał w szkole.
Dwóch młodych ludzi przebywało w Dziurawym Kotle w Londynie, przygotowując się do odlotu do Grecji następnego poranka, gdy przyleciała sowa niosąc wieści o śmierci Matki Dumbledore'a. „Psi Oddech" Doge, który odmówił komentarza dla tej książki, dał publiczny wyraz swojej, uczuciowej wersji tego, co stało się dalej. Przedstawił śmierć Kendry jako tragiczne wydarzenie, a decyzję Dumbledore'a o rezygnacji z wyprawy jako akt godnego naśladowania poświęcenia.
Oczywiście Dumbledore wrócił do Doliny Godryka jak najszybciej, prawdopodobnie by „opiekować się" swoim młodszym rodzeństwem: bratem i siostrą. Ale ile tej uwagi tak naprawdę im poświęcił?
„On miał jakiś problem z głową, ten Aberforth" powiedział Enid Smeek, którego rodzina żyła wtedy na obrzeżach Doliny Godryka. „Dzikus. Oczywiście, śmierć rodziców, współczuło się mu, ale on dalej obrzucał mnie kalumniami [dosłownie: rzucał gówno na moją głowę]. Nie sądzę, żeby Albus krzątał się koło niego. Zresztą nigdy nie widziałem ich razem."
Co zatem robił Albus, jeśli nie opiekował się swoim młodszym, dzikim bratem? Wydaje się, że odpowiedź na to pytanie jest związana z ciągłym uwięzieniem jego siostry. Od kiedy zmarł jej pierwszy dozorca, nie było żadnej poprawy w niesamowicie kiepskim stanie zdrowia Ariany Dumbledore. Jej egzystencja została znana tylko kilku odrzutkom, którzy, jak „Psi Oddech" Doge, mogą być uznani za ufających w opowieść o jej 'chorym zdrowiu'.
Innym, łatwo zaspokojonym przyjacielem rodziny była Bathilda Bagshot, znana historyk magii, która wiele lat mieszkała w Dolinie Godryka. Kendra oczywiście odtrąciła Bathildę, gdy ta postanowiła przywitać rodzinę w wiosce. Kilka lat później wysłała sowę do Albusa w Hogwarcie, będąc miło zaskoczoną jego artykułem o zamianie gatunków w 'Transmutacji dziś'. Ta iskra doprowadziła do znajomości z całą rodziną Dumbledore'ów. W czasie śmierci Kendry Bathilda była jedyną osobą w Dolinie Godryka, która w ogóle rozmawiała z matką Dumbledore'a.
Niestety błyskotliwość, jaką wcześniej w życiu wykazała się Bathilda trochę została przyćmiona. „Ogień płonie, ale kocioł pusty"`, jak to Ivor Dillonsby mi powiedział, albo opinia Enida Smeeka „Jest pomylona jak wiewiórczy gust" [tłum. wolne]. Niemniej zastosowanie sprawdzonych i wypróbowanych technik dziennikarskich pozwoliło mi uzyskać wystarczającą ilość informacji, aby zebrać razem całą tą skandalizującą historię.
Jak i cała reszta magicznego świata, Bathilda stawia śmierć Kendry jako punkt zwrotny [dosł: obusieczny], jest to historia powtarzana później przez Albusa i Aberfortha. Bathilda także powtarza, że Ariana była krucha i delikatna [tłum. dosłowne]. Z innego punktu widzenia Bathilda jest warta wysiłków, jakie włożyłam w przygotowanie dla niej Serum Prawdy, gdyż ona sama zna całą historię najgłębiej skrywanego sekretu życia Albusa Dumbledore'a. Teraz odkryta po raz pierwszy, poddaje w wątpliwość wszystko, co podziwiający go sądzili o Dumbledorze: jego zainteresowanie Czarną Magią, jego chęć do ucisku mugoli, a nawet jego oddanie dla własnej rodziny.
Dokładnie tego samego lata, kiedy Dumbledore wrócił do swego domu w Dolinie Godryka, Bathilda Bagshot przyjęła do siebie swego bratanka [siostrzeńca - ???], Gellerta Grinewalda.
Nazwisko Grinewalda jest znane: na liście Najniebezpieczniejszych Czarnoksiężników Wszechczasów stracił on pierwsze miejsce tylko z powodu przybycia Sami-Wiecie-Kogo pokolenie później, w celu zdobycia palmy pierwszeństwa. Grinewald nigdy nie prowadził kampanii przeciw Brytanii, a szczegóły jego powstania i dojścia do szczytu władzy nie są za dobrze znane.
Wykształcony w Durmstrangu, szkole znanej ze swojej tolerancji dla ciemnych praktyk, Grinewald dał się poznać jako równie błyskotliwy jak Dumbledore, jednak zamiast skanalizować swe umiejętności dla zdobywania tytułów i nagród, poświęcił się całkowicie swemu oddaniu. Jako szesnastolatek został ze szkoły wyrzucony, ponieważ nawet Durmstrang stwierdził, że nie jest w stanie przymykać oczy na podejrzane eksperymenty Grinewalda.
Dotąd wszystko, co było znane o następnych postępkach Grinewalda mieściło się w 'błąkał się przez kilka miesięcy'. Teraz już można wprost powiedzieć, że Grinewald zdecydował się odwiedzić swoją ciotkę w Dolinie Godryka, i tu szokująca może okazać się dla wielu ta wiadomość, zawiązał bliską znajomość z nikim innym, jak Albusem Dumbledore.
„Wydał mi się bardzo czarującym chłopcem", mówi Bathilda, „kimkolwiek nie stał się później. Oczywiście, to ja przedstawiłam go biednemu Albusowi, który nie miał w ogóle znajomych w swoim przedziale wiekowym. Chłopcy bardzo szybko się do siebie przywiązali."
O tak, z pewnością. Bathilda pokazała mi list, który Albus Dumbledore wysłał do Gellerta Grinewalda którejś nocy.
„Tak, nawet, kiedy cały dzień spędzili na dyskusjach – obydwoje byli niesamowicie inteligentnymi chłopcami – niejednokrotnie słyszałam sowę siadającą na parapecie pokoju, Gellerta, która przynosiła listy od Albusa. Mógł przyjść mu do głowy jakiś pomysł i musiał Gellertowi dać znać natychmiast!"
A jakie to były pomysły... Jakkolwiek szokująco odbiorą to zwolennicy Albusa Dumbledore'a, oto są wymysły naszego siedemnastoletniego „bohatera", jakimi dzielił się ze swoim nowym przyjacielem (kopię listu można przeczytać na stronie 463.)
Gellert
Twoje stanowisko na temat dominacji Czarodziejów dla dobra mugoli – jak sądzę, jest to istotny punkt. Owszem, zostaliśmy obdarzeni mocą i moc ta daje nam prawo i możliwość rządzenia, ale także nakłada na nas odpowiedzialność przed rządzonymi. Musimy wyakcentować ten punkt, on będzie podporą, na której będziemy budować. Gdzie będziemy się spierać, a na pewno będziemy, to musi być podstawą wszystkich naszych kontrargumentów. Chcemy przejąć władzę dla większego dobra, a zatem tam, gdzie napotkamy opór, musimy użyć tylko siły, jakiej trzeba i nie więcej. (To było twoją pomyłką w Durmstrangu! Ale nie narzekam, bo gdyby cię nie wywalili, nigdy pewnie byśmy się nie spotkali).
Albus
Zaskoczeniem dla wszystkich podziwiających może być tenże właśnie list, który uzasadnia Klauzulę Tajności i przejęcie władzy czarodziejów nad Mugolami. Cóż za szok dla tych, którzy Dumbledore'a postrzegali zawsze jako mistrza rodzonych z Mugoli. Jakież okazują się te wszystkie mowy, występujące w obronie Mugoli w obliczu tych dowodów! Jakim okazuje się nasz wielki Albus Dumbledore, knujący dojście do władzy, miast troszczyć się o swoją rodzinę.
Bez wątpliwości, ci, którzy dalej chcą trzymać Dumbledore'a na jego kruchym piedestale będą twierdzić, że to nie on, że on nie wprowadził swych planów w życie, że musiał przeżyć jakąś wielką zmianę i wrócił do zmysłów. Jakkolwiek prawda jest dużo bardziej szokująca.
Niespełna dwa miesiące od zawiązania ich wielkiej przyjaźni Dumbledore i Grinewald rozstali się, nie chcąc spotykać się już więcej, zanim nie spotkali się na swoim, legendarnym już, pojedynku (więcej szczegółów w rozdziale 22).Co spowodowało tę nagłą zmianę? Czyżby Dumbledore wrócił po rozum do głowy? Może powiedział Grinewaldowi, że nie chce więcej uczestniczyć w jego niecnych planach? Niestety nie. „Związane to pewnie było ze śmiercią małej Ariany" – mówi Bathilda – „było to strasznym szokiem, Gellert był wtedy u nich w domu, a kiedy wrócił do mnie był cały roztrzęsiony, powiedział, że chce wracać do siebie następnego dnia. Był ogromnie zszokowany. Wyczarowałam mu świstoklika i był to ostatni raz, kiedy widziałam go na oczy."

„Albus nie był sobą, gdy Ariana umarła. Było to na pewno bardzo ciężkie przeżycie dla dwojga braci. Stracili przecież wszystkich prócz samych siebie i nic dziwnego, że im obydwu puściły nerwy. Aberforth obwiniał Albusa, zresztą chyba każdy by tak robił w podobnych okolicznościach, choć Aberforth zawsze był trochę szalony, biedny chłopiec. Nieprzyzwoite było złamanie nosa Albusowi na pogrzebie. Na pewno złamałoby serce Kendrze widać dwóch walczących ze sobą synów, zaraz nad ciałem własnej siostry. Jaka szkoda, że Gellert nie mógł zostać na pogrzeb... Przynajmniej byłby jakąś podporą dla Albusa..."
To okropne starcie z trumną w tle, znane tylko i wyłącznie tym, którzy byli obecni na pogrzebie Ariany, rodzi kilka pytań. Dlaczego Aberforth obwiniał tak bardzo Albusa za śmierć ich siostry? Czy było to, jak przypuszcza „Batty" zwykły wylew żalu? A może były jakieś inne, konkretne powody dla tego zachowania? Grinewald, wydalony z Durmstrangu za o mały włos fatalny w skutkach atak na innych uczniów uciekł z kraju w kilka godzin po śmierci dziewczyny, a Albus (bez wstydu i strachu?) nigdy więcej go nie spotkał, zanim nie zmusił go do tego świat czarodziejów.
Ani Dumbledore ani Grinewald nigdy nie mówili głośno o tej młodzieńczej przyjaźni w późniejszym życiu. Nie ma żadnej wątpliwości w tym, że Dumbledore odkładał swój atak na Grinewalda na pięć lat zamieszek, okrucieństw i niejasności. Czy było to tylko odwlekanie z powodu przywiązania do człowieka, którego Dumbledore nazywał przyjacielem, a zdemaskowanie zmusiło go do działania? Czy Dumbledore opierał się złapać kogoś, o kim mówił, że cieszy się, że go poznał?
I jak umarła tajemnicza Ariana? Czy była ofiarą jakiegoś Ciemnego rytuału? Czy popełniła błąd nie wykonując czegoś, co powinna, gdy tych dwóch młodych ludzi próbowało zdobyć chwałę i władzę? Czy to możliwe, że Ariana była pierwszą, która umarła dla „większego dobra"?
W tym miejscu nastąpił koniec rozdziału i Harry podniósł wzrok. Hermiona skończyła czytać wcześniej, wyjęła książkę z rąk Harrego zaskoczona jego reakcją i zamknęła ją natychmiast, jakby próbowała ukryć coś istotnego.
„Harry..."
On tylko potrząsnął głową. Coś jakby w nim pękło, czuł się dokładnie jak wtedy, gdy Ron odszedł. Ufał Dumbledore'owi, wierzył w jego dobroć i mądrość. I co? Wszystko obróciło się w proch: ile więcej mógł stracić? Ron, Dumbledore, Różdżka z piórem feniksa...
„Harry" – Hermiona jakby słyszała jego myśli – „Posłuchaj mnie. Czytanie tego nie jest wcale przyjemne..."
„Tak, z pewnością..."
„...ale nie zapominaj, że to pisała Rita Skeeter."
„Ale czytałaś przecież list do Grinewalda!"
„Tak, czytałam." – wyglądała na smutną, kołysząc herbatę w zimnych dłoniach. „Myślę, że to najgorsze. Wiem, że Bathilda myślała, że to tylko czcza gadanina, ale 'dla większego dobra' przylgnęła jako slogan Grinewalda i jego usprawiedliwienie dla wszystkich niecnych rzeczy, jakie uczynił później! A to... wygląda... jakby to Dumbledore podsunął mu pomysł. Mówią, że 'dla większego dobra' było nawet wyryte nad wejściem do Nurmengardu."
„Co to takiego?"
„Więzienie, które wzniósł Grinewald dla swoich przeciwników W końcu skończył tam samemu, kiedy Dumbledore go złapał, co nie zmienia faktu, że okropna jest myśl, że to pomysły Dumbledore'a pomogły Grinewaldowi urosnąć w siłę. A z drugiej strony nawet Rita Skeeter nie może iść dalej, niż to, że znali się tylko kilka miesięcy jednego lata, kiedy obydwoje byli bardzo młodzi i..."
„Wiedziałem, że to powiesz..." – odrzekł Harry. Nie chciał bardzo, żeby jego gniew odbił się na niej, choć ciężko mu było utrzymać spokojny ton głosu Wiedziałem, że powiesz, że byli młodzi. Byli mniej więcej w tym samym wieku, jak my teraz. A my? My właśnie ryzykujemy życie, walcząc z Czarną Magią, a on, razem ze swoim przyjacielem planowali przejąć władzę nad mugolami..."
Nie mógł dłużej utrzymać tego w sobie, wstał i zaczął chodzić w kółko, próbując trochę się uspokoić.
„Nie chcę bronić tego, co napisał Dumbledore" – rzuciła Hermiona. „Całe to prawo do rządzenia jest śmieciem, to [„Magia to potęga" jeszcze raz]. Ale Harry, właśnie zmarła mu matka, a on był ciągle sam..."
„Nie był sam! Miał brata i siostrę, tą śmieszną siostrę, którą trzymał w zamknięciu..."
„Nie wierzę w to!" – krzyknęła Hermiona i wstała także. „Cokolwiek było nie tak z tą dziewczyną, nie wierzę w to, żeby7 była [charłakiem]. Dumbledore, którego znamy, nigdy, przenigdy nie pozwoliłby..."
„Dumbledore, którego pamiętamy nigdy nie pozwoliłby używać wobec mugoli przemocy!" – wrzasnął Harry aż głos jego odbił się echem od skalnych ścian i spłoszył kilka siedzących nieopodal czarnych ptaków.
„Harry, on się zmienił!" Tak musiało być! Może wierzył w te bzdety, kiedy miał 17 lat, ale całą resztę życia spędził zwalczając czarną magię. Przecież to on powstrzymał Grinewalda, on zawsze popierał mugoli, ich ochronę i prawa, on walczył z Sam-Wiesz-Kim od samego początku i zmarł próbując go pokonać!"
Książka Rity leżała między nami na ziemi, tak, że twarz Albusa uśmiechała się do nich pomocnie.
„Harry, przykro mi, ale sądzę, że jesteś zły, ponieważ Dumbledore nigdy nie powiedział ci tego samemu prosto w oczy!"
„Może tak!" Harry wydał z siebie dziwny ryk, po czym objął głowę rękami, jakby próbował stłumić w sobie gniew albo uchronić się przed ogromem rozczarowania. „Zobacz, Hermiono, ile on ode mnie wymagał. Ryzykuj życiem, Harry. Znowu. I znowu. I nie oczekuj, że będę ci cokolwiek wyjaśniał. Po prostu ślepo mi zaufaj, wierz w to, co robię, nawet jeśli ja nie będę wierzył w ciebie. Nigdy!"
Jego głos prawie trzeszczał , a oni wciąż stali patrząc na siebie [w bieli] i pustce, aż Harry poczuł, że są tak samo nic nie znaczący, jak insekty latające na szerokim niebie.
„On cię kochał." – wyszeptała Hermiona – „Wiem, że cię kochał". J
Harry opuścił ramiona.
„Nie wiem, kogo kochał, Hermiono, ale na pewno nie byłem to ja. To nie miłość, ten bałagan, w którym mnie zostawił. Większą ilość rzeczy, jaką naprawdę myślał, dzielił z Grinewaldem, niż kiedykolwiek ze mną."
Harry podniósł różdżkę Hermiony, którą wcześniej upuścił w śnieg i usiadł z powrotem w wejściu do namiotu.
„Dzięki za herbatę. Ja dokończę wartę, ty zmiataj tam, do ciepła"
Zrozumiała, że on chce, żeby odeszła. Podniosła książkę i przeszła obok Harrego do namiotu, a kiedy przechodziła obok niego, pogłaskała go po głowie. Zamknął oczy czując jej dotyk i znienawidził się, gdyż w głębi duszy chciał , by to, co powiedziała, było prawdą: Dumbledore'a to wszystko naprawdę obchodziło!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 8:18, 13 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 19

Śnieg padał od czasu, gdy Hermiona przejęła wartę o północy. Sny Harrego były
zdezorientowane i niepokojące: Nagini wił się w te i i spowrotem po nich, najpierw
przez wieniec Bożo Narodzeniowych róż. Budził się wielokrotnie w panice, przekonany,
że ktoś woła do niego z oddali, mając wrażenie, że wiatr smagający dookoła namiotu
był skradaniem lub głosami.
W końcu wstał w ciemności i dołączył do Hermiony, która przycupnęła przy wejściu do
namiotu czytając "Historię Magii" przy światle swojej różdżki. Padał gruby śnieg więc
powitała z ulgą jego sugestię wcześniejszego spakowania się i wyruszenia w drogę.
"Gdzieś gdzie będzie bezpieczniej" zgodziła się, drżąc w czasie zakładania bluzy na
piżamę. "Ciągle zdawało mi się, że słyszałam ludzi ruszających się na zewnątrz. Nawet
myślałam, że widziałam kogoś jeden lub dwa razy."
Harry zatrzymał się w trakcie wciągania bluzy i zerknął na cichy, stojący bez ruchu
fałszoskop na stole.
"Jestem pewna, że wyobraziłam sobie to" powiedziała Hermiona, spoglądając nerwowo.
"Śnieg i ciemność, są złudne dla oczu.... Ale może powinniśmy skryć się pod Peleryną
Niewidką, na wszelki wypadek?"
Pół godziny później, ze spakowanym namiotem, Harry założył na szyję Horcrux a
Hermiona chwyciła ozdobiona koralikami torbę i zniknęli. Zwykła wessanie pochłonęło
ich; Stopy Harrego straciły kontakt ze śnieżną ziemią, wtedy uderzył mocno w coś co
poczuł jak zamarzniętą ziemię przykrytą liśćmi.
"Gdzie jesteśmy?" spytał, spoglądając dookoła na świeżą masę drzew, gdy Hermiona
otworzył ozdobioną koralikami torbę i zacząła wyciągać sznurki namiotu.
"Las Dziekana", powiedziała, "raz rozbiliśmy tutaj obóz z moją mamą i tatą."
Tutaj także śnieg leżał na drzewach wszędzie wokoło i było bardzo zimno, ale
przynajmniej zostali ochronieni od wiatru. Spędzili większość dnia wewnątrz namiotu,
dookoła ciepłych, jasnych, niebieskich płomieni, w produkowaniu których Hermiona była
biegła i które mogły zostać zamknięte i niesione w słoiku. Harry czuł się jak gdyby
zdrowiał, wrażenie wzmocnione Hermiony zatroskaniem. Tego popołudnia świeże płatki
dryfowały na nich, tak że ich osłonięte schronienie miało świeżą warstwę sypkiego
śniegu.
Po dwóch nocach z niewielką ilością snu, zmysły Harrego wydawały się bardziej
wyostrzone niż zwykle. Ich ucieczka z doliny Godrika była tak nagła, że Voldemort
wydawał się bliżej niż wcześniej, bardziej groźny. Gdy przyszła znowu ciemność, Harry
odrzucił ofertę Hermiony, trzymania straży i kazał jej pójść do łóżka.
Harry ułożył starą poduszkę przy wyjściu z namiotu i siadł, mając na sobie wszystkie
swetry, które posiadał ale mimo to, nadal zziębnięty. Ciemność pogłębiała się z każdą
godziną, dopóki nie stała się nieprzenikliwa. Właśnie miał zamiar wyjąć Mapę
Huncwotów, żeby popatrzeć na kropkę Ginny's przez chwilę, gdy przypomniał sobie, że
to było Boże Narodzenie, dni wolne i że ona wróciła do nory.
Każdy mały ruch wydawał się powiększony w ogromie lasu. Harry wiedział, że musi być
pełen żywych stworzeń, ale on wolałby, żeby one pozostały cicho i bez ruchu, żeby
mógł oddzielić ich niewinny tupot i czajenie się od hałasów, które mogłyby oznaczać
inne, groźne ruchy. Zapamiętał dźwięk płaszcza ślizgający się po martwych liściach
wiele lat temu i w pewnej chwili myślał, że usłyszany to znów co wstrząsnęło jego
umysłem. Ich ochronne zaklęcia działały przez tygodnie; dlaczego miałyby złamać się
teraz? A jednak teraz nie mógł pozbyć się uczucia, że coś było inaczej tego wieczora.
Kilka razy szarpnął się z bolącą szyją ponieważ zasnął, opadając niezgrabnie w stronę
namiotu. Noc osiągnęła taką głębię aksamitnej ciemności, że mógłby zawisnąć w
otchłani między znikaniem i pojawianiem. Właśnie trzymał rękę przed twarzą, by
zobaczyć, czy widzi jeszcze swoje palce kiedy zdarzyło się to.
Jasne srebrne światło ukazało się dokładnie przed nim, zbliżając sie wśród drzew.
Czymkolwiek było, poruszało się bezgłośnie. Światło wydawało się po prostu dryfować
do niego...
To coś podskoczyło do jego nóg, głos zamarł mu z gardle. Uniosł rożdzkę Hermiony. Podniosł oczy, i swiatło zaczęło go razic, przedierajac sie przez korony drzew, wciaż sie zbliżając.
Wted, żródło światła wyskoczyło przed drzewa. To był, biało-srebrny zając, jasniejacy i oslepiający go.Przbyl kilka krokow po ziebi, wciaż w ciszy, nie pozostawiajac zadnych sladów na grubej pokrywie snieznej.Stopniowo kroczył ku Harry'emu dumnie, z piękną głowa i szerokimi oczyma.
Harry gapił się na stworzenie, zapełniając się powoli zdumieniem, nie przy jego sile ale przez niezrozumiałej
znajomości. Odczuwał na co czegał od jego przyjścia, ale zapomniał przed przed momętem, żeby oni
mieli się spotkać. Jego impulsywny krzyk do hermniony, który był tak wyraźisty przed momętem,odszedł.
On wiedział, miał postawić go na życie (?), co ona przybyła do niego, i tylko niego.
Oni przyglądali się sobie przez kilka długich chwil, i potem ona odwróciła się,i odeszła daleko.
"Nie" powiedział, i jego głos złamał się z wyczerpania, "Wróć"
Ona kotynuowała marsz rozmyślnie uderzając o drzewa, i wkrótce blask był smugą przez ich grube czarne kufry.
Przez chwile drżał nizdecydowany. Ostrożnie szumiał, gdyż to mogła być sztuczka, urok, pułapka. Ale instynkt, przytłaczający
instynkt, odpowiadał mu że nie była Czarna Magia. Zaczał pogoń.
Sńieg zaskrzypiał pod jego stopą, ale łańia nie wytwarzała żagnego hałasu ponieważ ona przechodziła przez
drzewa, dla niej był to drobiazg gdyż była światłem. Prowadziła go glębiej i głebiej w las, i Harry
poszedł szybciej, pewny tego kiedy ona zatrzyma się, pozwalała się mu zbliżać do siebie. I potem
chiała powiedzieć i głos chiał powiedzieć mu co on potrzebował wiedzieć.
Wkońcu się zatrzymała. Zwróciła swoją piękną głowe do niego jeszcze raz, i on przestał biec, pytanie
paliło go w środkum ale jak otworzył swoje usta aby zapytać, ona zniknęła. Chcoaż ciemnośc pochłoneła ją,
jej obraz pozostawił znak na jego siatkówce. To zaciemniło jego widzenie, rozświetlone kiedy on zamknał
powieki, dezorientując go. Teraz zaczał się obawiać: Jej obecność dawała mu bezpieczenstwo.
"Lumos!" wyszeptał, i jego różdżka zapaliła się.
Obraz łanii stopniowo odchodzł z każdym mrugnięciem jego oczu, kiedy tam stał, słuchając odgłosów lasu
do odległych łamiań gałęźi, miękkich szelestów śniegu. Miał zostać zaatakowany? Ona miała zaciągnąć
go do zasadzki? Ktoś stał dalej i tworzył obraz z świecącej różdżki, czekając na niego?
Trzymał różdżke wysoko. Nikt nie pobiegł poza nim, żadnego błysku zielonego swiatła wystrzelonego zza drzewem
Dlaczego doprowadziła go do tego miejsca? Coś błyszczało w świetle różdżki i Harry obrócił się, ale wszystko
co tam było było małe, zmrożone pole, na czarnym popękanym stawie, błyszczało jak on podniosł swoją
różdżke wyżej aby zbadać to.
Posunał się ostrożnie naprzód i patrzył w dół. Łód odbijał jego zniekształcony Cień i światło różdzki, ale
głęboko poniżej mętnej szarej substancji o grubości skorupy żółwia. Wielki srebny krzyż.
Serce podskoczyło mu do gardła: Zniżył się do kolan przy krawędzi miejsca, i oświetlał różdzką głębie stawu
tak wielką ilością swiatła jak to mogło być możliwe. Błyskało w czerownej głębi. Był to
miecz z błyszczącymi rubinami w rękojeści. Miecz Gryffindora znajdował się na dole tej kałuży.
Ledwo oddychając, gapił się na to w dole. Jak to możliwe? Jak mogło to przybyć do leśnego stawu, tak blisko
miejsca gdzie mieli obóz? Miał pewną ilośc magii zaczerpanej od Hermiony do tego miejsca, albo była to łania
wtórego on wziął za patronus, jakiegoś obrońce stawu? Albo miał miecz połozony w stawie po jego przybyciu,
precyzyjnie dlatego że oni byli tutaj? w którym przypadku, gdzie była osoba która chciała przekazać to Harremu?
Znowu skierował różdzkę w okolicach drzew i krzewów, szukając ludzkiego zarysu, bez mrugnięcia oka
ale nie mógł nic tam zobazcyć. Wszystko jedno, niewielka ilość przekształcila jego podekscytowanie jak
zwracał uwagę na miecz położony pod skorupą zamarzniętego stawu.
Wskazał różdżkę na srebrzysty kształt i zamruczał "Accio Miecz"
Nie się nie stało. Nie miał go. Jeżeli to był prosty sposób aby zdobyć miecz na powierzchni, nie w zamarzniętym stawie.
Chodził naokoło lodu, myśląć mocno o ostatnim razie kiedy Miecz sam dostarczył się. Był wtedy w wielkim
niebezpieczeństwie i zapytał o pomoc. "Pomóż" wymamrotał ale miecz pozostał w głębinie stawu, obojętnym bez ruchu.
Co to było, Harry Zapytał siebie, co Dumbledor powiedział jemu zeszłego razu kiedy wyciągnał Miecz?
Tylko prawdziwy Gryffon Mógłby wyciągnąć go z tiary. I Co świadczyło o prawdziwym członku Griffindorru.
Cichy głos Wewnątrz głowy Harrego odpowiedział: Śmiałość, energia, i honor umieszcza w Gryffindorze.
Harry przerwał chód i westchnął długo, jego oddech rozproszył się szybko w zamarzniętym powietrzu
Nie wiedział co miał robić. Jeżeli był on oczciwy sam ze sobą, to nie wiedział co mogło by przywołać
do tegom od momentu kiedy poplamił miecz przez lód.
Spojrzał ponownie na drzewam ale był przekonany że teraz nikt nie zamierza go zaatakować. Oni nie mieli takiej
szansy jak szedł przez las, miał wiele możliwości zbadania stawu. Jedyny kłopot w tej sprawie bylo to
że znajdował się on nieprzyzwoicie głęboko.
Harry zaczął grzebać w torebce, wyrzucając z niej przypadkowe ubrania.
Przez chwile wahal sie stojac przed lodowata sadzawka, ale wiedział, że Hermiona zrobiłaby to samo na jego miejscu
Sowy zahuczały, gdy Harry się rozebrał i wtedy poczuł ból związany ze stratą Hedwigi. Drżał na całym ciele, ale nadal ściągał z siebie ubrania, aż w końcu stanął na boso, w samej bieliźnie w śniegu. Położył torbę zawierającą różdżkę, list jego matki, lusterko Syriusza i Zlotego Znicza, po czym wycelowal rozdzka Hermiony na lod.
— Diffindo!
Odłamki lodu rozbiły się w drobny mak. Powierzchnia sadzawki pekla i kawaki ciemnych bryl lodu zakolysaly sie na zwichrzonej wodzie. Podejrzewal, ze sadzawka nie jest gleboka, ale by odzyskac miecz musial zanurzyc sie do samego dna.
Wykonanie zadania byloby duzo latwiejsze gdyby woda byla cieplejsza. Stanal na krawedzi sadzawki i umiescil rozdzke Hermiony na ziemi. W koncu delikatnie zanurzyl kostki w wodzie. Kazda czesc jego ciala wrzasnela w protescie. Gdy zanurzyl sie do ramion powietrze w jego plucach zamarzlo.
Nie mogl sie prawie poruszyc, lodowata woda sparalizowala jego stopy.
Zanurzal sie coraz glebiej, az wreszcie wzial gleboki oddech i trzesac sie skoczyl do wody.
Jego mozg wydawal sie utonac w ciemnej wodzie, kiedy zaczal szukac po omacku miecza. Jego palce zamknely sie dookola rekojesci, a on pociagnal sie w gore.
Wtedy cos zaczelo go dusic wokol szyji. Lancuch medalionu zacisnal sie i powoli ograniczyl jego tchawice.
Harry probowal wyplynac na powierzchnie, ale byl juz po skalistej stronie sadzawki. Bijac, duszac sie, probowal szukac po omacku lancucha, ale jego palce odmawialy posluszenstwa.
Kiedy stracil wszelka nadzieje, ktos poderwal go do gory, w chwili kiedy waz zaatakowal. Czul ulge, kiedy stanal na zimnej posadzke, lapiac powietrza do zmarznietych pluc.
Harry nie mial sily, by uniesc glowei zobaczyc twarz zbawiciela. Wszystko co mogl w tej chwili zrobic to podniesc reke do gardla i zdjac medalion. Wtedy sapiacy glos przemowil.
— Czy --- Ty --- jesteś --- chory?!
Kiedy uslyszal ten glos, poczul nagly przyplyw energi. Stanal tak gwaltownie, ze prawie zatoczyl sie do tylu. Przed nim stal Ron, ubrany, ale przemoczony, trzymajac, miecz Gryffindora w jednej rece i medalion z rozbitym lancuchem w drugiej.
Nie mógł odpowiedzieć: Srebrna łania była niczym, niczym w porównaniu z pojawieniem się Rona; nie mógł w to uwierzyć. Drżąc z zimna, złapał za stos ubrań leżących nieopodal i zaczął je nakładać. Harry spojrzał na rudowłosą twarz Rona. Wydawało mu się, że może już nigdy go nie zobaczyć, tymczasem stał zaledwie kilka stóp od niego. I to on wskoczył do sadzawki, by ratować jego życie:
— To byłeś Ty? — powiedział w końcu Harry, słabym głosem.
— Ach.. tak.. — wybąkał Ron, spoglądając na niego zmieszany
— Ty wyczarowałeś tego patronusa?
— Co? Jasne, że nie! Myślałem, że ty to zrobiłeś!
— Mój patronus jest jeleniem.
— Och tak. Wydawało mi się, że widziałem poroże.
Harry nałożył sakiewkę Hagrida, naciągnął na siebie właściwy sweter, zgiął się by podnieść różdżkę Hermiony i ponownie spojrzał na Rona:
— Co ty tutaj robisz?
Widocznie Ron, spodziewał się, że Harry prędzej czy później zada to pytanie.
— Dobrze, Ja... Ja wróciłem — wypowiadane słowa z trudem przedzierały się przez jego gardło — Jeśli, oczywiście nadal mnie chcecie.
Harry nie mógł w to uwierzyć. Ron był tutaj.. Wrócił.. Uratował jego życie.
Ron popatrzył w dół na jego dłonie. Wydawał się zaskoczony gdy zobaczył co w nich trzyma.

Znalazłes go? - zapytał raczej niepotrzebnie, spogladając na ozdobiony rubinami miecz.
— Tak — powiedział Harry — Ale nadal nie rozumiem. Jak się tutaj dostałeś? Jak nas znalazłeś?
— To długa historia — powiedział Ron — szukałem Ciebie przez wiele godzin. To przecież ogromny las, co nie? Pomyślałem, że prześpie się pod drzewem i poczekam aż zaświta i mnie znajdziecie.
— Nie zauważyłeś kogoś innego?
— Nie — powiedział Ron — Ja..
Ale zawahał się, zerkając na dwa drzewa rosnące kilka jardów od nich.
— Zauważyłem jak coś tam się porusza, i wówczas pobiegłem do sadzawki, bo pomyślałem, że tam jesteście i... hey!
Harry już pędził do miejsca, które wskazał Ron. Dwa dęby rosły blisko siebie, wąska szpara między nimi była na oko długości kilku cali. Było to idealne miejsce do rozglądani się w terenie. Było również pewnego rodzaju schronienie, bo drzewa mogłyby ich zasłonić. Ziemia dookoła korzeni była zaśnieżona, ale Harry nie zobaczył na niej żadnych odcisków stóp.
Wrócił z powrotem do Rona, nadal trzymając miecz i Horkruksa.
Jest tam cos??” Ron spytał.[?]
"Nic,” powiedział Harry.
"Jak miecz znalazł się w tym jeziorze?”
"Ktoś, kto rzucił Patronusa musiał go tam położyć."
Obaj patrzyli na ozdobny srebrny miecz, jego rubinową rękojeść błyskającą
w świetle od różdżki Hermiony.
"Liczysz, że to jest ten prawdziwy ?" spytał Ron.
Horcrux nadal huśtał się w ręku Rona. Medalion wykrzywiał się
nieznacznie. Harry wiedział, że medalion w środku znów sie porusza. Wyczuł
obecność miecza i wolał zabić Harry niż pozwolić, by znajdował sięw jego posiadaniu. Nie było czasu na długie dyskusje; Teraz trzeba było zniszczyć
medalion raz na zawsze. Harry spojrzał wokoło, wysoko trzymając
różdżkę Harmiony i zobaczył odpowiednie miejsce: płaskawą skałę leżącą w cieniu drzewa platanu.
"Chodź tam," powiedział. Usunął śnieg ze skały
i wyciągnął rękę po Horkruksa. Ron podał mu miecz,
jednakże, Harry potrząsnął głowę.
"Nie, Ty powinieneś to zrobić."
"Ja?" spytał wstrząśnięty Ron,
"Dlaczego?"
"Ponieważ wyjąłeś miecz z jeziora. Myślę, że to jest Tobie przeznaczone."
On nie był zyczliwy albo hojny. Wiedział, że Ron umiał władać mieczem.
Dumbledore przynajmniej nauczył Harry’ego o pewnych rodzajach magii,
o wykonywaniu pewnych czynów.
" Gdy będę otwierać medalion-,” powiedziany Harry, " pchnij w niego. W porządku?
Ponieważ cokolwiek tam jest będzie walczyć. Kawałek Riddle’a w pamiętnikach
próbował mnie zabić.”
"Jak chcesz to otworzyć?” spytał przerażony Ron.
"Będę prosił medalion, by się otworzył używając Parseltongue,” powiedziany Harry. Odpowiedź
przychodziła mu bardzo szybko, jak gdyby od dawno nosił to w sercu.
Być może jego ostatnie spotkanie z Nagini spowodowało, iż wiedział co ma robić.
Spojrzał na wężowate S wyłożone obok śliniocych zielonych kamieni. Nie trudno było dostrzeć węża zwiniętego na zimnej skale.
"Nie!” powiedział Ron. "Nie, nie otwieraj tego! Mówię poważnie!!”
"Dlaczego nie?” spytał Harry. "Pozbądźmy się po wielu miesiącach tej przeklętej rzeczy —

"Ponieważ ta rzecz jest dla mnie groźna!” powiedział Ron, cofając od medalionu
wyłożonego na skale. "Nie mogę się tym posługiwać! Nie usprawiedliwiam się, Harry, dlaczego taki byłem
, ale to dotyka mnie gorzej niż dotknęło ciebie czy Hermionę, nie myślałem racjonalnie. Sprawił, że wszystko stało się gorsze. Nie mogę
tego wyjaśnić. Kiedy go zdjąłem wszystko wróciło do normy, odzyskałem sprawność umysłu! — Nie mogę zrobić tego, Harry!”
Odsunał sie, trzymajac miecz z boku, potrzasajac głową

"Możesz to zrobić,” powiedział Harry. "możesz! Właśnie dostałeś miecz, i wiem, że sądzi, że go urzyjesz. Proszę, tylko pozbądź się tego, Ron.”
Dźwięk jego imienia wydawał się zachować jak bodziec. Ron cofnięty od skały przełknął ślinę,
nadal ciężko dysząc przez długi nos.
"Powiedz mi kiedy,” zarechotał.
"Na trzy,” powiedziany Harry, oglądając medalion przez zwężone oczy. Koncentrował się na literze S, wyobrażając sobie węża, kiedy zawartości
medalionu grzechotały jak złapany w pułapkę cockmatch. To byłoby bardzo proste, gdyby nie fakt, ze pozostałosc po naszyjniku, ciagle piekła Harry'ego. It would have been easy to pity it, except that the cut around Harry's neck still burned.
"Raz..., dwa..., trzy... Otwieraj"
Ostatnie słowo przybylo z syknieciem i warknięciem, złote zamknięcie medalionu otworzyło się szeroko z lekkim klinięciem. Za oboma szklanymi powłokami wewnątrz widniały ciemne i piekne oczy Toma Riddla zanim staly sie szkarlatne i przeszywające.
-Uderz, powiedział Harry, trzymając medallion twardo na skale. Ron podniósł miecz: Oko zaczęlo się szaleńczo kręcić, Harry przycisnął medalion mocniej, wyobraził sobie krew lejącą się z pustych okien. Potem głos wydobył się z Horukrusa.
-Ja widziałem Twoje serce, jest moje."
-Nie słuchaj tego!" Powiedział ostro Harry. "Uderz!"
-Ja widziałem twoje sny , Ronaldzie Weasleyu, i widzialem twoje lęki. Widziałem wszystkie twoje marzenia I wszystkie twoje leki
-Uderz!" Krzyknął Harry, jego głos odbił się echem od otaczającyh drzew, ostrze miecza zadrżało , Ron spojrzał prosto w oko Ridlla.
-Zawsze najmniej kochany, przez matke, która pożądała córki. . . Teraz najmniej kochany, przez dziewczyne, która wolała twojego przyjaciela . . . Zawsze popierają lepszego, wiecznie przysłoniety. . ."
"Ron, uderz, teraz!" wrzasnął Harry: czul drganie medalionu pod swoim uciskiem ,I starch przed tym co nadchodzi. Ron podniósl miecz wyzej, oko Riddle’a blysnęlo szkarłatem. Poza szklanymi powlokami, poza okiem, rosly dwie groteskowe bańki, znieksztalcone glowy Harrego I Hermiony.
Ron krzyknął zszokowany i zaczął sie odsuwac od figur, wyłaniających się z medalionu najpierw popiersia, potem talie I nogi, dopoki stali w medalionie obok siebie wyglądali jak drzewa ze wspolnym korzeniem, zaczeli poruszac sie nad Ronem i prawdziwym Harrym, Który oderwał swoje palece od medalionu pnieważ ten zaczał się palic.
"Ron!" krzyknąl, ale the Riddle-Harry przemawaił teraz glosem Voldemorta, Ron spojrzał, zahipnotyzowany, w jego twarz.
"Dlaczego wróciles?My bylismy lepsi bez ciebie, szczęsliwsi bez ciebie, zadowoleni z twojej nieobecnosci.... Śmiejemy sie z twojej glupoty, twojego tchórzostwa, twoich przypuszczen--"
"Przypuszczenie!" echo Riddle-Hermiony, która była piekniejsza I bardziej straszliwa od prawdziwej Hermiony: Poruszała sie I rechotała przed Ronem, który patrzy przerażony, juz po uderzeniu, miecz wisiał u jego boku. "Kto moglby patrzec na ciebie, kto kiedykolwiek patrzyl na ciebie, gdy byles obok Harry’ego Pottera? Co ty takiego zrobiles, w porownaniu z Wybrancem? Kim ty jestes, w porównaniu z Chłopcem Który Przeżył?"
"Ron, uderz, uderz!" krzyczał Harry, ale Ron stał jak wmurowany. Jego oczy rozszerzyly sie, Riddle-Harry I Riddle-Hermiona odbijaly sie w nich, ich włosy wirowały jak płomienie, oczy swiecily na czerwono, głosy wznosily się w strasznym duecie.

-Twoja matka to przyznała - szydził Riddle-Harry , podczas gdy Riddle-Hermiona drwiła- to, ze ona wolałaby mnie za syan, cieszyłaby sie z tej zamiany...
-Kto by go wolał, która kobiera by cie wzięła, jestes niczym, niczymm niczym dla niej, nuciła Riddle-Hermiona, rozciagneła sie jak wąż, i oplotła sie wokół Riddle-Harry'ego., zwijajac go w coraz większym uścisku. Ich usta sie spotkały.
Na ziemi przed nimi, twarz Rona była pełna cierpienia. Podniósł miecz do góry, ręce mu sie trzęsły.

-Zrób to, Ron!- wzrzeszczał Harry
Ron spojrzał na niego, i harry pomysłałm ze zobaczył błysk szkarłatu w jego oczach.
-Ron..?
Miecz płysnał, machnał.Harryego odrzuciło z drogi, dał się słyszec błysk metalu, i długi, ostry krzyk.Harry obrócił się dookoła, ślizgając się na sniegu z rozdza gotową do obrony, ale nie było z kim walczyć/
Dziwbna werskja jegi i Hermiony zniknęła. Był tylko Ron, stojący tam z mieczem, który trzymał w ręce, patrząc w dół na roztrzaskane pozostałości medalionu na spłaszczonej skale.
Powoliu, harry powrócił do niego, kompletnie nie wiedząc co powiedzieć, albo co zrobić. Ron szybko oddychał, Jego oczy nie były juz czerwone, ale naturalnie niebieskie, byly rowniez mokre. Harry nachylił sie, udawajac ze tego nie widzi, i podniósł zniszczony Horkruks. Ron otworzył okienko: Nie bylo juz sladu po oczach Riddle'a, a pomlamiona jedwabista sciereczka z medalionu dymiła się nieznacznie./ Cos co żyło w Horkruksie, znikneło, torturujac Rona w gescie rozpaczy. Miecz zadzwonił, kiedy Ron go upuścił. Upadł na kolana, z głowa spuszczona w ramiona. Uznał za dobry znak to, ze Ron go nie wyrzucił.
-Po tym jak odszedłes- powiedział cichym głosem, szczesliwy, ze twarz Rona była zakryta-Ona płakała przez tydzien. Moze nawet dłużej, tylko nie chciała żebym to widział. było wiele nocy, przez które wogóle nie rozmawialiśmy. Odkad odzszedłes....
Nie mogł dokończyc. teraz Ron znów był tutaj, i Harry zrozumiał, jak wiele go ta nieobecnos kosztowała.
-Ona jest jak siostra- podniósł sie - Kocham ja jak siostrę i licze, ze ona mysli o mnie tak samo. Zawsze tak było. Myslałem ze wiedziałeś.
Ron nie odpowiedział, ale odwrócił twarz od Harry'ego, wysmarkał nos w chustke.. harry wstał, i odszukał plecak Rona wiele metrów dalej. Poczuł ile przebiegł Ron, aby uratowac harry'ego przed utonieciem. Włożył go na swoje plecy i wrocił do Rona, który wstał, kiedy Harry sie pojawił, z oczami nabiegniętymi krwia ale jednoczesnie juz spokojny.
-Przepraszam - powiedział cichym głosem. -Przeoraszam, ze odszedłem. Wiem ze byłem...
Rozejrzał sie wokół w ciemnosci, jakby miał nadzieję, ze kolejne słowo wyjdzie z miego.
Odwaliłes dzis kawał dobrej roboty.-powiedział Harry.-Zdobyłeś miecz. Zniszczyłeś Horkruksa. Uratowałeś mi życie.
-To czyni mnie lepszym niz byłem.-wymamrotał Ron.
-Wydarzenia takie jak to, zawsze brzmia lepiej niz w rzeczywistosci było.-powiedział harry.-Od lat próbuje ci to uzmysłowic.
Jednocześnie podeszli do siebie i uściskali się. Harry chwicił mocno wciąż przemoczone plecy kurtki Rona.
-A teraz-powiedział Harry, kiedy juz sie rozdzielili- wszystko co musimy zrobic, to z powrotem znaleźć namiot.
Ale nie było to trudne. Podróz przez ciemny las z łania wydawała się być bardzo długa, ale droga z powrotem z Ronem, zdawała sie zajać o wiele mniej czasu. Harry nie mogł sie doczekać, aby obudzić Hermionę, i z lekka dozą ekscytacji wkroczył do namiotu.Ron pozostał nieco z tyłu.
Wspaniale było poczuc to ciepło w namiocie,po wydarzeniach z sadzawki i lasu. jedynym oświetleniem były migotajace dzwoneczki z kuli na podłodze. Hermiona była pograżona we śnie, skulona pod kocami, i nie poruszyła się, dopóki Harry nie wymówił kilka razy jej imienia.
-Hermiono!
Poruszyła sie, a następnie szybko wstała, , odsunęła włosy z twarzy.
-Co sie dzieje?Harry? Wszystko w porzadku?
-W porzadku, wszystko w porządku.Lepiej niz w porządku, czuję się świetnie. Ktos tu jest.
-Co masz na myśli? Kto...?
Zobaczyła Rona, który stal tam, trzymał miecz i ociekał na wyniszczony dywan. Harry cofnał sie na zacieniony róg, ześlizgnął z siebie plecak Rona i usiłował zlać sie z płótnem. Hermiona zeszła ze swojego łóżka i podeszła, jakby lunatykujac do Rona, z oczami skierowanymi na jego twarz. Zatrzymała się tuz przed nim, usta miala lekko otwarte, natomiast oczy szeroko.
Ron posłał jej nieprzekonujacy, pełen nadzieji usmiech, i poniósł do połowy swoje ręce.
Hermiona rzuciła się ku iemu, i zaczeła bic go po kazdym calu jego ciała, który mogła dosiegnąć
"Oj.. ojej, ał!Co sie...? Hermiono, AŁ!!!.
-Jestes.....ogromnym....dupkiem....Ronaldzie... Weasley.
Kazde słowo zaakcentowała jednym ciosem; Ron odsunłą sie, łapiąc się za głowę, a Hermiona dodała.
-wróciłes...tutaj ...po...tygodniach....tygodnach....och, gdzie moja różdzka?
Była gotowa wyrwac ja Harry'emu siłą, ale on zareagował instyktownie
-Protego!
Niewidzialna tarcza pojawiła sie pomiedzy Ronem a Hermioną. Jej siła odrzuciła ich na podłogęOdsuwając włodsy z ust, znów wstała.
-Hermiono!- powiedzial Harry "Uspokój..."
"Nie uspokoję się! - krzyczała. Niegdy wcześniej nie widział jej wyprowadzonej z równowagi tak jak teraz. Wyglądała jak opętana.- Oddaj moja rozdzkę!Oddaj mi ja!
-Hermiono, czy mogłabyś...?
-Nie mów mi co mam robić, Harry Potterze!-piszczała- Ani sie waż! Daj mi ja teraz! Ty też!.
Wskazała na Rona oskarżajacym spojrzeniem. To było jak przeklenstwo, a Harry nie mógł winic Rona za cofnięcie sie o kilka kroków.
-Wiem - powiedział Ron -Hermiono, przepraszam, jest mi naprawdę bardzo przy -"
-Och, przepraszasz!
Roześmiała się wysokim niekontrolowanym głosem; Ron obdarzył Harry'ego błagalnym spojrzeniem, ale ten tylko wykrzywił się w geście bezradności.
-Wróciłeś po wielu tygodniach - tygodniach! - i myślisz, że wszystko będzie w porządku, jeśli powiesz "przepraszam"?
-A co jeszcze mogę powiedzieć? wykrzyczał Ron.
-Och, nie mam pojęcia!- wrzasnęła Hermiona z wyraźnym sarkazmem. - Rusz głową, Ron, to nie powinno zająć ci więcej niż kilka sekund -
-Hermiono-, wtrącił Harry, który uznał to za uderzenie poniżej pasa - on właśnie mnie uratował -
-Nie ważne !- wrzasnęła -Nie ważne, co teraz zrobił! Przez te tygodnie mogliśmy zginąć więcej razy, niż sobie wyobraża -
- Wiedziałem, że żyjecie! ryknął Ron, przekrzykując ją po raz pierwszy tego dnia i podchodząc tak blisko, jak tylko pozwalało mu Zaklęcie Tarczy - O Harrym mówi się cały czas w Proroku, szukają cię wszędzie. Wszystkie te plotki i chore rewelacje - wiedziałem, że, jeśli zginiecie, usłyszę o tym... Nie macie pojęcia, przez co przeszedłem-
- Przez co przeszedłeś?
Jej głos nie był już tak ostry, ale Hermiona osiągnęła poziom oburzenia, które odebrało jej chwilowo mowę, więc Ron wykorzystał okazję.
-Chciałem wrócić już chwile po tym, jak się deportowałem, ale wylądowałem u Brygady Porywaczy i nie miałem jak wrócić!

-Brygady jakiej? spytał Harry, kiedy Hermiona opadła na krzesło, krzyżując ręce i nogi tak mocno, iż wydawało się, że rozplątanie ich może jej zająć kilka lat. -Porywaczy - powiedział Ron. -Oni są wszędzie - są gangami, próbującymi zarobić złoto przez schwytanie czarodziejów z mogolskich rodzin i zdrajców krwi. Ministerstwo przyznaje im nagrodę za każd**o schwytanego. Byłem sam i wyglądałem, jak chłopak w wieku szkolnym; byli naprawdę podekscytowani, bo myśleli, że jestem ukrywającym się czarodziejem z mugolskiej rodziny. Musiałem działać szybko, żeby uniknąć wizyty w ministerstwie . -Co im powiedziałeś? -Powiedziałem, że jestem Stan Shunpike. To pierwsza osoba, która przyszła mi na myśl. -I uwierzyli? -Nie byli zbyt bystrzy. Jeden z nich był na pewno spokrewniony z trollem, poznałem po zapachu... - Ron zerknął na Hermione, pełen nadziei, że mogłaby zmięknąć dzięki tej drobnej dawce humoru, ale wyraz jej twarzy pozostał kamienny. - W każdym razie, mieli mały dylemat, czy jestem Stanem, czy nie. Zaczęli się kłócić. Jeśli mam być szczery, to było to trochę żałosne, ale ich - bądź, co bądź - było pięcioro, a ja byłem sam. W dodatku zabrali mi różdżkę. Wtedy dwóch z nich zaczęło się bić, co rozproszyło uwagę innych. Uderzyłem tego, który mnie pilnował w brzuch, zabrałem jego różdżkę, rozbroiłem innych i deportowałem się. Niestety, to ostatnie nie do końca mi wyszło. Znów mnie rozszczepiło - Ron podniósł prawą rękę, by pokazać dwa brakujące paznokcie: Hermione podniosła zimno brwi - i wróciłem z powrotem do lasu. Kiedy wróciłem brzegiem rzeki do miejsca, gdzie stał nasz namiot... was już nie było.
-Ojej, co ujmująca historia - powiedziała Hermiona wysokim tonem, którego używała, kiedy chciała kogoś zranić -Musiałeś być po prostu przerażony. W międzyczasie, my, udaliśmy się do Doliny Godryka i, pomyślmy, co się tam zdarzyło, Harry? Och tak, Pojawił się wąż Sam-Wiesz-Kogo i prawie nas zabił, a później wpadł też Sam-Wiesz-Kto we własnej osobie, mijając nas dosłownie o kilka sekund.
- Co? - powiedział Ron, spoglądając, to na nią, to na Harry'ego, ale Hermiona zignorowała go.
- Wyobraź sobie stracone paznokcie, Harry! To naprawde wyraza nasze cierpienie, nieprawdaz?
- Hermiono,- powiedział po cichu Harry,
- Ron właśnie uratował mi życie. - Hermiona wydawała się go jednak nie słuchać.
- Pomimo tego, jest coś, co chciałabym wiedzieć - powiedziała, a jej wzrok utkwił na śladach stóp powyżej głowy Rona.
- W jaki sposób nas znalazłeś? To ważne. Musimy wiedzieć, żeby się upewnić, że nie odwiedzi nas kogoś, kogo byśmy nie chcieli widzieć.
Ron zaświecił w nią, a następnie wyjął z kieszeni dżinsów mały srebrny przedmiot.
- To. - powiedział.
Musiała spojrzeć na Rona aby zobaczyć, to, co im pokazał.
- Deluminator? - spytała, so zaskoczona, ze nie wyglasda na zmarznietego..
- To nie tylko zapala i gasi światła, - powiedział Ron. - nie wiem, jak to działa, ani co się wówczas stało i dlaczego to nie zdarzało się wcześniej, skoro chciałem wrócić odkąd tylko odszedłem. Ale kiedy wcześnie rano w Boża Narodzenie słuchałem radia usłyszałem ... Usłyszałem ciebie.
Spojrzał na Hermionę.
- Usłyszałeś mnie w radiu? - spytała niedowierzając.
- Nie, usłyszałem twój głos wychodzący z mojej kieszeni. - ponownie wziął do ręki Deluminator, - wychodził z tego.
- I co dokładnie powiedziałam? - spytała Hermiona, jej głos był mieszanką ciekawości i sceptycyzmu.
- Moje imię. - Ron - I powiedziałaś... coś o różdżce....
Twarz Hermiony przybrała purpurowy odcień. Harry pamiętał to doskonale: Imię Rona zostało powiedziane na głos, pierwszy raz od dnia, w którym odszedł. Hermiona wypowiedziała je, podczas gdy rozmawiali o naprawie różdżki Harry'ego.
- Więc wyjąłem go, - podążał dalej Ron, spoglądając na Deluminator. - i wyglądał tak samo, jak zawsze, a nie jakoś dziwnie czy coś.
- Ale ja byłem pewny, że cię usłyszałem, więc nacisnąłem na niego. I pogasły światła w moim pokoju, ale natychmiast ukazało się inne światło za oknem.
Ron podniósł pustą rękę i wskazał przed siebie, jego oczy natomiast skupiły się na czymś, czego ani Harry, ani Hermiona nie mogli zobaczyć.
- To było kuliste, niebieskawe i pulsowało, tak samo jak świci Świstoklik, kiedy się obracasz, rozumiesz?
- Taa - powiedzieli równocześnie Harry i Hermiona.
- Wiedziałem, że to jest to - powiedział ron. - zabrałem moje rzeczy i spakowałęm się. Następnie założyłem plecak i wyszedłem do ogrodu. Niewelka kulka światła unosiła się tam, i czekała na mnie i kiedy wyszedłem lekko podskakiwała. Podążyłem za nią za szopę (ew. budę, zajezdnię, wiatę, hangar, wozownie) i wtedy... no więc... to weszło we mnie.
- Przepraszam? - rzekł Harry, pewny, że nie usłyszał poprawnie.
- Tak jakby zatopiło się we mnie - powiedział Ron ilustrując przemieszczenie palcem wskazującym. - Wymierzyło w moją klatkę piersiową (ew. płuca) i przeszło na wylot. To było tutaj - wskazał punkt, w pobliżu serca - Czułem to, było gorące. I kiedy było we mnie, wiedziałem, że dobrze zrobiłem. Wiedziałem, że to zabierze mnie, tam gdzie muszę iść. A więc, deportowałem się i wylądowałem na zboczu wzniesienia. Wszędzie był śnieg...
- Byliśmy tam. - Powiedział Harry - Spędziliśmy tam dwie noce i drugiej nocy, myślałem, że usłyszałem, jak ktoś porusza się dookoła nas w ciemności i woła.
- Taa - no cóż, to mogłem być ja, - Powiedział Ron. - W każdym razie, wasze zaklęcia ochronne działają, ponieważ nie mogłem was zobaczyć, ani usłyszeć. Jednak byłem pewny, że jesteście, gdzieś w pobliżu, dlatego wziąłem śpiwór z mojej torby i czekałem, aż ktoś, z was się pojawi. Myślałem, że będziecie widoczni podczas pakowania namiotu.
- Właściwie to nie byliśmy - powiedziała Hermiona - Ukrywaliśmy się pod peleryną niewidką, dla większego bezpieczeństwa. I spakowaliśmy się naprawdę wcześnie, ponieważ, jak Harry powiedział, słyszeliśmy kogoś niezdarnego.
-Coż, stałem cały dzień na wzgórzu - mówił Ron-Miałem nadzieje, że się pojawicie. Ale kiedy zaczęło się zciemniać, wiedziałem, ze juz was nie spotkam, wiec kliknałme w Wygaszacz jeszce raz, niebieskie swiatło pojawilo się i wskoczyło we mnie. Aportowałem sie i pojawiłem się w tych lasach. Nadal was nie widziałem, wiec miałem tylko nadzieje, ze pokazecie się w końcu, i Harry sie pojawił. Ale wcześniej oczywiscie, zobaczylismy zajaca.
- Co zobaczyliście? - powiedziała ostro Hermiona.
Wyjaśnili co się stalo, opowiedzilei historię i srebrnym zajacy, o mieczu uwiezionym w jeziorku. Hermiona patrzyła to na jednego, to na drugiego, koncentrujac się, aby nie zapomniec o splecionych rękach.
-Ale to musiał byc Patronus!- powiedziała- Nie zauważyliscie przpadkiem kto go wyczarował? Nie widzieliście nikogo? I on zaprowadził was do miecza! Nie moge w to uwierzyc!Co się potem stało?
Ron wyjasnił , jak zobaczył Harry;'ego wskakujacego do jeziora , i czekał, az wypłynie z powrotem na powierzchnię, jak zauważył ze cos poszło ni tak, zanurkował, i uratował Harry'ego, a potem wrócił po miecz. Dotarł do momentu otwarcia medalionu, zawahał się , a Harry mu przerwał
-...i Ron pchnął go mieczem"
-I ... i on zniknął?Tak po prostu?" pisneła
-Więc... więc on wrzasnął- powiedział harry zerkajac na Rona - Prosze.
Rzucił jej medalion na kolana. Ostroznie podniosła go i przyjrzała sie podziurawionemu miejscu.
Harry uznał, ze juz mozna to zrobic beziecznie, usunał Zaklecie Tarczy machnięciem rozdzka Hermiony.
-Czy nie powiedziałes teraz, ze uciekłes złodziejom dzięki zapasowej rożdzce?
-Co?- powiedział Ron, który obserwował Hermione przyglądająca sie medalionowi."Oh..tak"
-Pociągnął klamre swojego plecaka i wyciągnął krótkąciemną różdzkę z jej przegródki -Proszę, zawsze sadziłem ze dobrze jest miej zapasowa przy sobie.
-Masz racje-powiedział Harry, wycciagajac swoją rękę- Moja została zniszczona.
-Żrtujesz? powiedział Ron, ale w tym momencie Hermiona uklekłam znów miala bystra twarz,
Hermiona położyła pokonany Horkruks do zdobionej paciorkami torby, nastepnie znów wspieła się na swoje łóżko i usadowiła się na nim bez słowa.
Ron podał Harry'emu nową rozdzkę.
-Taka, jak się spodziewałem" -mruknął Harry
-Tak..- powiedział Ron - Mogła byc gorsza. Pamiętasz tamte ptaki, które na mnie wysłała?
-nadal o nic nie zapomniałam powiedziała Hermiona sennym głosem zza kocy, a Harry zobaczył Rona, smiejącego sie niznacznie, kedy wyjmował swoją pidzame z plecaka.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 8:19, 13 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 20
Xenophilius Lovegood




Harry w sumie nie spodziewał się, że złość Hermiony zmniejszy się przez noc, dlatego nie był też zaskoczony, kiedy komunikowała się głownie przez złowrogie spojrzenia i ciszę. Ron dostawał odpowiedź przez utrzymanie nienaturalnie ponurego zachowania w jego obecności jako przejawu żalu. Tak naprawdę, kiedy cała trójka była razem, Harry czuł się jako jedyny nieosierocony przy niezbyt licznie zgromadzonym pogrzebie. Jednakże podczas tamtych niewielu momentów, które Ron spędzał jedynie z Harrym (zbierając wodę i szukając podszycia pod grzyby?) stawał się bezwstydnie wesoły.
- Ktoś nam pomógł - ciągle powtarzał - Ktoś wysłał tą łanie, ktoś jest po naszej stronie, jeden z horkruksów mniej i koniec!
Podparci przez zniszczenie medalionu, przeszli do rozważania kolejnych możliwych ulokowań horkruksów, chociaż mówili o tym już tyle razy. Harry podchodził do wszystkiego optymistycznie, był pewien, że po pierwszym nastąpią kolejne osiągnięcia. Nawet dąsy Hermiony nie mogły zniszczyć jego pogodnego nastroju. Nagły podskok ich szczęścia, widok tajemniczej zapłaty, odzyskanie miecza Gryffindora, a ponad tym wszystkim powrót Rona, tak uszczęśliwiły Harrego, że nie mógł powstrzymać się od uśmiechu na ustach. Późnym popołudniem Harry i Ron ponownie uniknęli towarzystwa obrażonej Hermiony i pod pretekstem oczyszczania żywopłotów z nieistniejących jeżyn udali się na wymianę najnowszych wieści. Harry w końcu się zdecydował żeby powiedzieć Ronowi całą prawdę o wędrówkach z Hermioną, łącznie z opowieścią o tym co stało się w Dolinie Godrika. Ron natomiast mówił o wszystkim czego się dowiedział więcej o świecie czarodziejów podczas swojej nieobecności.
- ... a jak się dowiedziałeś o Tabu? - zapytał Harry'ego po omówieniu wszystkich desperackich zamachów na mugoli, od których wymigiwało się Ministerstwo.
- O czym?
- Ty i Hermiona przestaliście wymawiać imię Sam-Wiesz-Kogo.
- O tak, wiem. To tylko zły nawyk w który wpadliśmy. Nadal nie mam problemów z mówieniem na niego Volde...
- Nie! - wrzasnął Ron powodując że Harry wylądował w żywopłocie, a Hermiona ( z nosem w książkach przy wejściu do namiotu) spojrzała na nich spode łba.
- Przepraszam - powiedział Ron wyciągając Harrego z krzaków. -... Ale imię to jest teraz zabronione, oni w ten sposób łapią ludzi. Wypowiedzenie jego imienia łamie zaklęcia ochronne, powoduje jakiś rodzaj magicznego nieładu. Właśnie w ten sposób znaleźli nas na ulicy Tottenhama.
- Dlatego, że użyliśmy jego imienia?
- Dokładnie! W ten sposób mu pomagasz. Tylko ludzie, którzy nie boją się spotkania z Sam-Wiesz-Kim, jak Dumbledore, odpuścili sobie to. Teraz jest nałożone na to Tabu, każdy kto wypowie to imię staje się tropem - szybki i łatwy sposób na odnalezienie członków Zakonu. Niemalże złapano Kingsley'a.
- Żartujesz?
- No tak, grupa Śmierciożerców otoczyła go, ale Bill powiedział, że znalazł drogę wyjścia. On teraz jest na wędrówce, tak jak my. Ron podrapał się końcówką różdzki po podbródki z zamyśleniem
- Ty! A nie myslisz, że Kinglsey mógł wysłać tą łanię?
- Jego patronus jest rysiem, widzieliśmy go na ślubie, nie pamiętasz?
- A no tak... Odsunęli się o kawałek dalej wzdłuż żywopłotu, tak żeby być dalej od namiotu i Hermiony.
- Harry, a nie uważasz... nie myślisz, że to mógł być Dumbledore?
- Dumbledore? Niby jak? Ron wyglądał na trochę zawstydzonego, ale powiedział ściszonym głosem: - No Dumbledore... łania. Pomyślałem...- Ron spoglądał na Harrego kątem oka - No przecież on miał ostatnio prawdziwy miecz, czyż nie? Harry nie śmiał się z Rona, ponieważ rozumiał zbyt dobrze tęsknote za pomocą Dumbledore'a. Pomysł, żeby Dumbledore zdecydował się wrócić, obserwować ich, był niezwykle przyjemny. Harry potrząsnął przecząco głową.
- Dumbledore nie żyje. - powiedział - Widziałem jak to się stało, widziałem jego ciało. On zdecydowanie odszedł. A poza tym jego patronus był feniksem, a nie łanią.
- Patronus może się zmienić, czyz nie? Ten należący do Tonks się zmienił...
- Tak, ale gdyby Dumbledore był żywy dlaczego by się nie pokazał? Dlaczego po prostu nie dał by nam tego miecza?
- Pomyśl - powiedział Ron - Może z tego samego powodu z jakiego nie dał ci go kiedy żył? Z tego samego powodu dla którego dał ci starego znicza, a Hermionie bajki dla dzieci?
- Czyli dlaczego? - odrzekł Harry, odwracając się do Rona z wyrazem twarzy naciskającym na odpowiedź.
- No nie wiem - powiedział Ron - Czasem myślałem, że on się śmieje... albo... albo chce żeby to było po prostu trudniejsze, ale teraz już tak nie myślę, nigdy więcej. On wiedział co robi dając mi Deliminator, czyż nie? On dobrze.. - uszy Rona zrobiły się momentalnie czerwone - Musiał wiedzieć, że odejdę od ciebie...
- Nie - Harry go poprawił - on musiał wiedzieć, że zawsze będziesz chciał do mnie wrócić. Ron spojrzał wdzięcznie, ale jednocześnie z zakłopotaniem. Częściowo żeby zmienić temat, Harry powiedział:
- Skoro mówimy o Dumbledore'u, słyszałeś co napisała o nim Skeeter?
- Oh, tak - powiedział w końcu Ron - ludzie całkiem dużo o tym mówią. Oczywiście gdyby rzeczy miały się inaczej to byłaby sensacja, Dumbledore przyjaźnił się z Grindelwald'em, ale to teraz tylko powód do śmiechu, dla ludzi, którzy go nie lubili i zimny kubeł na głowę dla tych, którzy myśleli, że był tak dobrym człowiekiem. Sam w sumie nie wiem czy to tylko plotka... On był wtedy bardzo młody...
- W naszym wieku - powiedział Harry unikając wzroku Hermiony. Coś w jego głowie nakazało mu pozostawić temat w spokoju. Duży pająk usiadł na środku pajęczyny, a Harry wycelował w niego różdżką, którą dał mu Ron zeszłej nocy, a którą Hermiona miała od czasów przystąpienia do egzaminów.
- Engorgio. Pająk zatrząsł się, zadrżał na swojej sieci. Harry spróbował jeszcze raz. Tym razem pająk z lekka urósł.
- Skończ z tym - powiedział Ron ostro - Przepraszam, że powiedziałem, że Dumbledore był młody, w porządku? Harry zapomniał, że Ron boi się pająków.
- Przepraszam. Reducio. Pająk nie zmniejszył się. Harry poruszył różdzką. Każde mniej dokładnie wypowiedziane słowo, powodowało, że wydawało mu się że różdżka jest mniej potężna niż ta z feniksa. Nowa zdawała się być intruzem, tak jakby miał czyjąś rękę przyszytą do swojego ramienia.
- Wystarczy, że nad tym popracujesz - powiedziała Hermiona, która zbliżyła się do nich bezgłośnie od tyłu i stojąc obserwowała jak Harry próbuje powiększyć i usunąć pająka. - To tylko kwestia wprawy. Wiedział dlaczego tak bardzo chciała żeby wszystko było w porządku. Ciągle czuła się winna złamania jego różdżki. Zaproponował jej, że może wziąć jego różdżkę, jeżeli myśli, że to nie robi różnicy, a on w zamian weźmie jej. Pojawiła się możliwość aby znowu wszyscy razem byli przyjaciółmi, ale kiedy Ron posłał jej delikatny uśmiech wyprostowała się niemal majestatycznie i usiadła ponownie przed książką. Wszyscy troje wrócili do namiotu dopiero kiedy zrobiło się ciemno, a Harry wziął pierwszy dyżur na czatach. Siedząc przy wejściu próbował swoją różdżką spowodować aby małe kamyczki się uniosły, ale magia nadal wydawała się mniej potężna niż działo się to wcześniej. Hermiona leżała na swoim łóżku i czytała, a Ron, po kilku ukradkowych spojrzeniach w jej kierunku, wziął małe bezprzewodowe radio ze swojego plecaka
i próbował je nastawić.
- Tu jest taki program - powiedział do Harry'ego ściszonym głosem - Który mówi o wydarzeniach tak jak jest naprawdę. Pozostałe albo są po stronie Sam-Wiesz-Kogo, albo słuchają się Ministerstwa, ale ten jeden...poczekaj aż to usłyszysz. Jest świetny.Tylko, że nie mogą nadawać każdej nocy, musza ciągle zmieniać lokację, na wypadek gdyby zostali namierzeni. No i potrzebujemy hasła żeby go nastawić. Problemem jest to, że zapomniałem ostatniego... Ron zabębnił w czubek radia swoją różdżką mamrocząc przypadkowe słowa. Rzucił Hermionie kilka przybitych spojrzeń, obawiając się wybuchu gniewu, ale ona udawała, że go nie widzi. Przez około dziesięć minut Ron pukał i bębnił, Hermiona przerzucała kartki, a Harry ćwiczył operowanie nową różdżką. W końcu Hermiona zeszła ze swojego łóżka. Ron przestał pukać.
- Jeżeli ci to przeszkadza to zaraz przestanę - powiedział Hermionie nerwowo. Dziewczyna nawet nie zareagowała, ale zbliżyła się do Harrego.
- Musimy porozmawiać - powiedziała. Spojrzał książkę, którą wciąż trzymała w dłoni. To było "Życie i Kłamstwa Albusa Dubledore'a".
- Tak? - powiedział z lękiem w głosie. Przeleciało mu przez myśl, że jest tam rozdział o nim. Nie był pewien czy chce słyszeć o jego znajomości z Dubledorem. Jednak słowa Hermiony były dla niego zupełnym zaskoczeniem.
- Chce iśc i zobaczyć się z Xenophilusem Lovegood. Gapił się na nią z niedowierzaniem. - Przepraszam, co?
- Xenophilus Lovegood, ojciec Luny. Chcę iść i z nim porozmawiać.
- Eee? Ale dlaczego? Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- To jest ten znak! Znak z opowieści barda Beedle. Spójrz na to! Rzuciła swoje wydanie "Życia i Kłamstw Albusa Dumbledore'a" pod nos i pokazała oryginalne zdjęcie listu, który napisał Dumbledore do Grindelwald'a, jego cienkim, pochyłym pismem. Harry nie chciał mieć zupełnej pewności, że to słowa Dubledore'a, że nie sa wymysłem Rity. - Podpis - powiedziała Hermiona - Tylko popatrz na ten podpis. Posłuchał jej. Przez chwilę nie miał pojęcia o czym ona mówi, ale, patrząc uważniej na cel ze swoją zaświeconą różdżką, zauważył że Dubledore zastąpił "A" z wyrazu "Albus" przez malutką wersję trójkątnego znaku barda Beedle.
- Ee? Co jest? - zapytał Ron niepewnie, ale Hermiona przytłumiła go swoim wzrokiem i odwróciła się do Harrego.
- On ciągle się ukazuje, czyż nie? - powiedziała. - Wiem, że Wiktor powiedział, że to znak Grindelward'a, ale on był definitywnie na tym starym grobie w Dolinie Godrika, a daty na nim były dużo starsze niż pojawienie się na świecie Grindewald'a. A teraz to! Nie możemy zapytać Grindewald'a ani Dubledore'a co to znaczy. Ba! Nawet nie wiemy czy Grindewald ciągle żyje. Ale możemy zapytać się o to pana Lovegood, w końcu miał ten znak na ślubie. Jestem pewna, że to jest ważne, Harry. Harry nie odpowiedział natychmiast. Patrzył na jej zaciętą, ochoczą twarz a później na otaczającą ich ciemność i myślał. Po długiej pauzie powiedział: - Hermiona, nie potrzebujemy żadnej Doliny Godrika. Rozmawialiśmy już o tym i...
- Ale to ciągle się pojawia. Dumbledore dał mi egzemplarz "Opowieści barda Beedle", skąd wiesz, że nie powinniśmy dowiedzieć się czegoś o tym znaku?
- Znowu to samo! - Harry czuł się lekko zirytowany - Ciągle przekonujemy siebie nawzajem, że Dumbledore zostawił nam jakieś sekrety i wskazówki.
- Dulminator okazał się całkiem użyteczny - powiedział Ron - Myślę, że Hermiona ma rację. Powinniśmy iśc i zobaczyć się z tym Lovegood'em. Harry rzucił mu ponure spojrzenie.Był prawie pewien, że to poparcie dla Hermiony ma niewiele wspólnego z pragnieniem poznania tajemnicy trójkątnego runu.
- To nie może być jak Dolina Godrika - dodał Ron - Lovegood jest po naszej stronie, Harry, "Żongler" pisze o tobie tylko dobre rzeczy, wszystko żeby ci pomóc.
- Jestem pewna, że to ważne - powiedziała Hermiona zupełnie poważnie. - A czy nie wydaje ci się, że gdyby tak było naprawdę, Dumbledore powidział by mi o tym przed śmiercią?
- Może...A może to jest coś czego musisz dowiedzieć się samodzielnie. - wycedziła Hermiona.
- Taak. - powiedzial Ron - To ma sens.
- Nie. To nie ma. - powiedziała ostrym tonem Hermiona - Ale ciągle myślę, że powinniśmy porozmawiac z tym Lovegoodem. Symbol który łączy Dumbledore'a, Grindewald'a i Dolinę Godrika? Harry, jestem pewna, że musimy wiedzieć o nim wszystko!
- Też myślę, że powinniśmy na to postawić - odparł Ron - Mogą być korzyści z zobaczenia się z Lovegood'em. Jego ręce wyleciały w powietrze przed Hermioną. Jej usta zadrżały podejrzliwie kiedy się podniosła.
- Jesteś przegłosowny, wybacz - powiedział Ron i klepnął Harry'ego po plecach.
- Dobra - odrzekł Harry na wpół zadziwiony, na wpół zirytowany. - Ale kiedy tylko porozmawiamy z tym Lovegoodem zabierzemy się w końcu do szukania reszty horkruksów, zgadzacie się? A gdzie u diabła mieszka ten Lovegood? Ktoś z was wie?
- Tak, niedaleko mnie - powiedział Ron - Nie do końca wiem gdzie, ale Mama i Tata zawsze wskazywali na wzgórza kiedy o nim wspominali. Nie będzie trudno go znaleźć. Kiedy Hermiona wróciła do swojego łóżka, Harry zniżył głos.
- Zgodziłeś się po to żeby spróbować czy żeby być z nią w dobrych stosunkach?
- Na wojnie i w miłości wszystko jest dozwolone. - powiedział Ron z zadowoleniem. - Ale trochę i tego i tego. Zastanów się - to ferie świąteczne, Luna będzie w domu. Mieli cudowny widok na wioskę Świętego Catchopole z wietrznego zbocza. Ich punkt obserwacji umieszczony był wysoko, dlatego wioska wyglądała jak kolekcja domków dla lalek w ukośnych promieniach słońca wyglądającego zza chmur. Zatrzymali się na minutę lub dwie i dłońmi robiąc cień nad oczami przyjzeli się Norze, wszyscy mogli sobie wyobrazić krzewy i drzewa z sadu, które pozwalały ukryć ochronę małego domku przed oczami mugoli.
- To dziwaczne, być tutaj blisko i nie mieć zamiaru odwiedzić domu - powiedział Ron
- No tak, ale nie tak dziwne, kiedy dopiero co się tu było, prawda? Byłeś tutaj na święta Bożego Narodzenia - powiedziała Hermiona oschle.
- Nie byłem w Norze! - odparł Ron śmiejąc się ironicznie - Czy naprawdę myślisz, że poszedłbym tam i powiedział im wszystkim, że odszedłem od was? No tak, George i Fred byliby tym zachwyceni. A Ginny? Pełna zrozumienia.
- No to gdzie byłeś wtedy? - zapytała zaskoczona Hermiona.
- W nowym domu Billa i Fleur. Mały dworek na wsi. Bill zawsze był dla mnie jakiś taki bardziej ludzki. To...to nie zrobiło na nim wrażenia, kiedy powiedziałem mu co zrobiłem, ale nie wypytywał się. Wiedział, że jest mi naprawdę przykro. Nikt z reszty rodziny nie wie, że tam byłem. Bill powiedział mamie, że nie przyjechali do Nory na święta, ponieważ chcieli je spędzić tylko w swoim towarzystwie. No wiesz, pierwsze święta kiedy są małżeństwem. No i Fleur też nic na to nie mówiła... Wiesz jak nie cierpi Celestyny Werbeck i "Kociołka pełnego miłości". Ron odwrócił się plecami do Nory.
- Dobra, spróbujmy tędy - powiedział i zaczął ich prowadzić po szczycie wzdłuż wzgórza. Szli kilka godzin, Harry, przez nakłoniony przez Hermionę, ukryty pod peleryną niewidką. Grupa niskich wzgórz wydawała się być niezamieszkana, oprócz jednego małego pagórka, który był jakby opuszczony.
- Myślisz, że to należy do nich i po prostu wyjechali na święta Bożego Narodzenia? - powiedziała Hermiona zaglądając przez okno na gustowną kuchnię. Ron parsknął.
- Posłuchaj, mam przeczucie, że wiedziałabyś kto tam mieszka, gdybyś spojrzała przez okno Lovegood'ów. Spójrzmy na resztę wzgórz. Transformowali się kilka mil dalej na północ.
- Aha! - krzyknął Ron, kiedy wiatr potargał ich włosy i ubrania. Skierował się ku górze, wzdłuż szczytu na którym się pojawili, gdzie najbardziej dziwnie wyglądający dom różowił się, a duży szary walec z strasznym księżycem wisiał za nim w popołudniowym niebie.
- To musi być dom Luny. Kto jeszcze zamieszkałby w takim miejscu? To wygląda jak wielki gawron!
- To nie ma nic wspólnego z ptakiem - spoglądając na dom powiedziała Hermiona
- Mówiłem o szachowej wieży - dodał Ron - dla ciebie to będzie zamek. [ tutaj jest gra słów - rook = wieża z szachów i gawron, nie wiedziałam jak sobie z tym poradzić] Ron miał najdłuższe nogi więc on pierwszy osiągnął szczyt wzgórza. Kiedy Harry i Hermiona również dotarli na miejsce sapiąc i dysząc, zobaczyli go uśmiechającego się szeroko.
- Tak, to ich dom - powiedział Ron - Tylko popatrzcie. Trzy ręcznie namalowane znaki były przyczepione do bramy. Pierwszy oznajmiał REDAKTOR "ŻONGLERA" X.LOVEGOOD drugi, WEŹ SWOJĄ WŁASNĄ JEMIOŁĘ trzeci, TRZYMAJ SIĘ Z DALEKA OD ŚLIWEK. Brama zatrzeszczała kiedy tylko ją otworzyli. Zygzakowata ścieżka zaprowadziła ich do frontowych drzwi porośniętych przez różnorodne rośliny, w tym rzodkiewki, które Luna nosiła czasem jako kolczyki. Harry pomyślał, że rozpoznał roślinę Snargaluff i wziął bardzo głeboki oddech. Dwa stare drzewa jabłkowe kołysały się przy wietrze, ciężkie od czerwonych owoców wielkości jagód i bujnych koron z drobnej jemioły, przy drzwiach domu, będać niejako wartownikami. Malutka sowa z lekko spłaszczoną głową przyglądała się im uważnie z jednej z gałęzi.
- Będzie lepiej jak zdejmiesz pelerynę niewidkę - powiedziała Hermiona - To tobie chce pomóc Lovegood, nie nam. Zrobił tak jak mu poradziła, dał jej pelerynę żeby schowała ja do podręcznej torby. Hermiona zapukała trzy razy w czarne drzwi, które były nabite żelaznymi gwoździami i miały kołatkę w kształcie orła. Upłynęło zaledwie dziesięć sekund kiedy drzwi się otworzyły, a w nich stanął Xenophilius Lovegood bez butów i w czymś co wydawało się być piżamą. Jego długie, białe włosy były brudne i nieułożone. Xenophilius był zdecydowanie ubrany elegancko na weselu Bill'a i Fleur w porównaniu do tego stroju.
- Co? Co jest? Kim jesteście? Czego chcecie? - powiedział swoim wysokim marudnym głosem spoglądając najpiew na Hermionę, później na Rona, a w końcu na Harry'ego, a jego usta otwotrzyły się i uformowały w komiczne "O".
- Dzień dobry Panie Lovegood - powiedział Harry wyciągając swoją ręke - Jestem Harry, Harry Potter. Xenophilius nie uścisnął jego ręki, ale jego oko, które nie było skierowane na wewnętrzną cześć nosa, spojrzało na bliznę na czole Harry'ego.
- Czy będzie miał Pan coś przeciwko jeżeli wejdziemy do środka? - zapytał Harry - Jest coś o co chcielibyśmy Pana zapytać.
- Ja...ja nie jestem pewien czy to możliwe. - westchnął Xenophilius, przełknął ślinę i rozejrzał się po ogrodzie. - To dla mnie szok...No...Naprawde nie wiem czy to możliwe.
- To zajmie Panu chwilkę. - powiedział Harry lekko rozczarowany przez to niezbyt miłe przyjęcie.
- A, jeżeli tak to w porządku. Wchodźcie, szybko. Szybko! Ledwie przekroczyli próg kiedy Xenophlius zatrzasnął drzwi za nimi. Stali teraz w najdziwniejszej kuchni jaką Harry kiedykolwiek widział. Pomieszczenie było idealnie okrągłe, tak że Harry czuł się jakby był w gigantycznym kociołku. Wszystko było dopasowane do kształtu ścian - piec, zlew, szafki - a wszystko to było pomalowane w kwiatki, owady, ptaki na różne świetliste kolory. Harry pomyślał, że rozpoznał styl Luny. Efekt tego wszystkiego w małym pomieszczeniu był istnie przygniatający. Na środku podłogi wspinały się na kolejne piętra spiralne, żelazne schody. Harry zastanawiał się co może teraz robić Luna, kiedy usłyszał dziwne odgłosy.
- Mogliście wybrać lepszą porę - powiedział Xenophilius nadal czując się niekomfortowo i pokazał im drogę. Kolejny pokój wydawał się być kombinacją salonu i pokoju do pracy, a ponadto był jeszcze bardziej zaśmiecony niż kuchnia. Z małego pomieszczenia, niczym Pokój Życzeń, zamienił się w labirynt z różnych ukrytych obiektów. Każdą wolną przestrzeń zapełniały stosy papierów. Malutkie modele stworzeń których Harry nie rozpoznawał, wszystkie trzepoczące skrzydełkami lub szczekające szczękami, zwieszały z sufitu. Luny tam nie było. Rzeczą, która robiła ten hałas było coś drewnianego. Wyglądało jak dziwaczny wynik połączenia ławki do pracy oraz szuflad, ale po chwili Harry wydedukował, że jest to starodawna drukarka, gdyż wyrzucała z siebie "Żonglera".
- Przepraszam - powiedział Xenophilius łażąc przy maszynie, złapał niechlujnie obrus spod niezliczonych książek i kartek, które spadły przez to na podłogę i wrzucił go na drukarkę, a później zwrócił się do Harrego:
- Po co przyszliście?
Zanim Harry zdążył cokolwiek powiedzieć, Hermiona wyrzuciła z siebie cichy dźwięk zaskoczenia.
- Panie Lovegood, co to jest? Wskazała na olbrzymi, szary spiralny róg, nie różniący się niczym od rogu jednorożca, który był zamontowany na ścianie kilka stóp od pokoju.
- To róg Chrapaka Krętorogiego - powiedział Xenophilius
- Nie prawda! - powiedziała Hermiona
- Hermiona... - wycedzil Harry zawstydzony - Teraz nie czas na...
- Ale Harry, to róg jednorożca! To materiał z klasy B - niezwykle niebezpieczny do trzymania w domu.
- Skąd pewność, że to róg jednorożca? - powiedział Ron wymykając się tak szybko jak to możliwe jak najdalej od rogu.
- Czytałam jego opis w książce "Magiczne Stworzenia i Gdzie Je Znaleźć". Panie Lovegood, Pan musi się tego pozbyć jak najszybciej. To może wybuchnąć przy najmniejszym dotyku.
- Chrapak Krętorogi... - powiedział Xenophilius powoli i ze spokojem na twarzy - To nieśmiałe magiczne stworzenia, które...
- Panie Lovegood, ja rozpoznaje te charakterystyczne znaki przy nasadzie i jestem pewna, że to róg jednorożca... Nie wiem gdzie Pan go nabył...
- Kupiłem go - powiedział apodyktycznie - Dwa tygodnie temu od wybornego młodego czarodzieja, który wie, że interesuje się wybornymi Krętorogami. Świąteczna niespodzianka dla mojej Luny.
A teraz - powiedział odwracając się do Harry'ego - Dlaczego dokładnie tutaj przyszliście, Panie Potter?
- Potrzebujemy pomocy - odpowiedział Harry zanim Hermiona otworzyła usta.
- Ah - westchnął Xenophilius - Pomocy... Jego zdrowe oko ponownie spojrzało na bliznę Harry'ego. Wydawał się być jednocześnie uspokojony o zahipnotyzowany.
- Tak...ale rzecz w tym...że pomaganie Harremu Potterowi jest raczej niebezpiecznie
- Czy nie byłeś jednym z tych, którzy mówili, że pomaganie Potterowi jest ich obowiązkiem? - powiedział Ron - W tym swoim magazynie? Xenophilius spojrzał w kierunku ukrytej maszyny, która ciągle hałasowała i trzeszczała pod obrusem.
- Ee..No tak. Ja wyrażałem taki pogląd, ale...
- Ale to było skierowane do wszystkich, a nie do ciebie konkretnie? - zapytał Ron. Xenophilius nie odpowiedział. Ciągle zawieszał swój wzrok pomiędzy nimi.Harry miał wrażenie, że przechodzi właśnie silną wewnętrzną walkę.
- A gdzie jest Luna? - zapytała Hermiona - Zobaczymy co ona powie... Xenophilius połknął ślinę. W końcu powiedział trzęsącym się głosem, ciężkim do usłyszenia w obecności pracującej maszyny.
- Luna...Luna jest na dole nad potokiem, łowi Słodkowodne Plimpki. Ona... ona ucieszy się z waszej wizyty. Pójdę po nią... a później... postaram się wam pomóc. Zniknął na schodach, a po chwili dało się usłyszeć skrzypienie drzwi. Spojrzeli na siebie nawzajem.
- Tchórzliwy - powiedział Ron - Luna ma dziesięć razy więcej odwagi.
- On prawdopodobnie się martwi co będzie jeżeli Śmierciożercy dowiedzą się, że tu byłem - powiedział Harry.
- Ja zgadzam się z Ronem - odparła Hermiona - Potworny stary hipokryta, który mówi wszystkim żeby coś robili a sam tego unika. I, u diabła, trzymajcie się z daleka od tego rogu. Harry podszedł do okna w najbardziej odległej części pokoju. Widział potok, cienką, połyskującą wstążkę daleko od nich pod zboczem wzgórza. Byli bardzo wysoko. Ptak zatrzepotał za oknem, kiedy gapił się kierunku Nory, teraz zasłoniętej przez pasmo wzgórz. Ginny była tam gdzieś blisko. Byli teraz tak blisko siebie jak to nie zdarzyło się od dnia ślubu Fleur i Bill'a, ale ona nie mogła wiedzieć, że on teraz patrzy na nią, że myśli o niej. Pomyślał, że to w sumie dobrze. Każdy kto wchodził w kontakt z nim był w niebezpieczeństwie, a postawa Xenophiliusa była tego przykładem. Odwrócił się od okna a jego wzrok spoczął na innym dziwnym objekcie stojącym obok nieuprzątniętej, zakrzywionej, śliskiej tablicy -Kamień z pięknie, lecz goźnie wyglądającą czarownicą ubraną w najdziwniejsze nakrycie głowy. Dwa obiekty podobne do złotych uszów trąbki
wykrzywiały się na boki. Para małych migoczących skrzydełek była obłożona rzemieniem, podczas gdy jedna z pomarańczowych rzodkiewek była przyczepiona do jednego z rzemieni nad jej czołem.
- Spojrz na to - powiedział Harry
- Apetycznie -powiedział Ron. Usłyszeli jak frontowe drzwi się zamykały i po chwili na spiralnych schodach ponownie pojawił się Xenophilius. Jego cienkie nogi tym razem były obleczone w buty. Niósł tacę z filiżankami na herbatę oraz dzbanek.
- O, zauważyliście mój ulubiny wynalazek. - powiedział przekazując tacę w ręce Hermiony i stawiając Harrego obok statuły - Wzrcowo pasująca głowa Rowens Ravenlcaw. Nie ma nic cenniejszego ponad inteligencję! Wskazał na przedmioty wyglądające jak uszy trąbki. - To są syfony Wlackupurt'a. Służą do usuwania wszelkich źródeł roztargnienia w okolicy. Tutaj - pokazał na malutkie skrzydełka - siła napędowa, żeby pobudzić ramy umysły. A na końcu - pokazał na rzodkiewki - sterowiec, żeby uwydatnić możliwości akceptowania tego co nadzwyczajne. Xenophilius wrócił do tacy, która Hermiona zdecydowała się położyć na chwiejnym stole.
- Czy mogę zaproponować wam napar Gurdyroots? - powiedział Xenophilius - Sami go zrobiliśmy - kiedy zaczął nalewać napar, który był mocno fioletowy, dodał:
- Luna jest na dole, jest tak podniecona tym, że przyszliście jak nie była dawno, złapała chyba wystarczająco Plumpów żeby zrobić zupę dla nas wszystkich. Usiądźcie i poczęstujcie się cukrem.
- A teraz - zrzucił kupkę papieru z fotela i usiadł na nim - Jak mogę Panu pomóc, Panie Potter?
- No więc - powiedział Harry patrząc na Hermionę, która skinęła głowa zachęcająco - Chciałem zapytać o symbol, który nosiłeś na weselu Fleur i Bill'a na szyi, Panie Lovegood. Zastanawialiśmy się co to znaczyło. Xenophilius podniósł ze zdziwieniem brwi.
- Masz na myśli znak Śmiertelnych Relikwii?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 8:19, 13 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 21
Opowieść o trzech braciach




Tłumaczenie: Wojowniczka, Tsukuyomi Korekta: Lidzia

Harry obejrzał się na Rona i Hermionę. Zdawało się, że także nie mają
pojęcia o czym mówi Xenofiliusz.
- Regalia Śmierci?
- Zgadza się - powiedział Xenofiliusz. - Nie słyszeliście o nich? Wcale
mnie to nie dziwi. Bardzo niewielu czarodziejów w nie wierzy. Przykładem
niech będzie ten twardogłowy młodzieniec, który na weselu twojego brata
- skinął głową w stronę Rona - zaatakował mnie, myśląc, że obnoszę się z
symbolem znanego czarnoksiężnika! Cóż za ignorancja... Nie ma nic z
czarnej magii w Regaliach - przynajmniej nie w dosłownym ich znaczeniu.
Symbolu używa się do rozpoznawania innych zwolenników, w nadziei, że
któryś pomoże w Poszukiwaniu.
Wymieszał trochę cukru w swoim korzennym naparze i upił nieco.
- Przykro mi - rzekł Harry - ale nadal nie rozumiem.
Z grzeczności wypił łyczek ze swojej filiżanki i prawie się udławił:
ciecz smakowała obrzydliwie, tak, jakby ktoś zmiksował najgorsze z
Fasolek Wszystkich Smaków.
- No cóż, zwolennicy poszukują Regaliów śmierci - oznajmił Xenofiliusz,
cmokając w oczywistym uznaniu dla swojego wywaru.
- Ale czym są właściwie Regalia Śmierci? - zapytała Hermiona.
Xenofiliusz odłożył na bok pustą filiżankę.
- Zakładam, że znana wam jest "Opowieść o Trzech Braciach?
- Nie - odrzekł Harry.
- Tak - odpowiedzieli jednocześnie Ron i Hermiona.
Xenofiliusz poważnie pokiwał głową.
- No, no, panie Potter, ta cała historia rozpoczyna się od "Opowieści o
Trzech Braciach"... Gdzieś tu miałem jakiś egzemplarz...
Rozejrzał sie niedbale po pokoju, po stertach pergaminów i książek, ale
Hermiona powiedziała:
- Ja mam jeden egzemplarz, panie Lovegood, mam go tutaj.
Ze swojej małej, ozdobionej koralikami torebki wyciągnęła "Opowieści
Barda Beedle'a".
- To autentyk? - spytał przenikliwie Xenofiliusz, a kiedy potwierdziła,
dodał:
- Zatem może przeczytasz nam na głos? Wtedy będziemy pewni, że wszyscy
ją znamy.
- No... dobrze - powiedziała nerwowo Hermiona. Otworzyła książkę a na
stronie tytułowej Harry zauważył omawiany wcześniej symbol. Hermiona
odkaszlnęła cicho i zaczęła czytać:
- Pewnego razu było sobie trzech braci, którzy o brzasku podróżowali
odludną, krętą drogą...
- O północy, tak zawsze opowiadała nam mama - przerwał jej Ron, który
leżał wyciągnięty z rękami pod głową i słuchał. Hermiona rzuciła mu
rozdrażnione spojrzenie.
- Przepraszam, pomyślałem tylko, że będzie trochę straszniej, jeśli to
będzie północ! - usprawiedliwiał się Ron.
- Taak, bo naprawdę mało nam strachu w naszym życiu - powiedział Harry
nie mogąc się powstrzymać. Xenofiliusz wydawał się być nieco
rozkojarzony, wpatrywał się w niebo za oknem.
- Dalej, Hermiono.
- W końcu bracia dotarli do rzeki, zbyt głębokiej, by przejść ją w bród,
zbyt niebezpiecznej, by ją przepłynąć. Niemniej jednak, bracia owi
obeznani byli ze sztuką magii, więc prostym ruchem swych różdżek
wyczarowali most nad zdradliwymi wodami. Byli już w połowie mostu, gdy
drogę zagrodziła im zakapturzona postać. I przemówiła do nich Śmierć...
- Przepraszam - wtrącił się Harry - przemówiła do nich Śmierć?
- Harry, to przecież bajka!
- Racja, wybacz. Kontynuuj.
- I przemówiła do nich Śmierć. Była zła, że trzej przybysze pokrzyżowali
jej plany - podróżnicy przeważnie tonęli w odmętach rzeki. Lecz Śmierć
była przebiegła. Udała, że gratuluje trzem braciom ich magicznych
umiejętności i obiecała nagrodę za spryt, dzięki któremu udało im się
jej uniknąć.
Zatem najstarszy brat, waleczny mężczyzna, poprosił o różdżkę,
potężniejszą niż jakakolwiek inna: różdżkę, która zwycięży w każdym
pojedynku: różdżkę wartą czarodzieja,który ujarzmił samą Śmierć!
Podeszła więc Śmierć do krzewu bzu rosnącego na brzegu rzeki, uformowała
różdżkę z jego gałęzi i podarowała ją najstarszemu z braci.
Wtedy średni brat, człowiek bardzo arogancki, postanowił dodatkowo
upokorzyć Śmierć, więc poprosił o moc wskrzeszania ludzi. Zatem Śmierć
podniosła kamień i wręczyła średniemu bratu mówiąc, że kamień ten może
każdego przywrócić do życia.
I wtedy zapytała Śmierć najmłodszego z braci, czego sobie życzy.
Najmłodszy brat był najskromniejszy, ale tez i najmądrzejszy z nich
trzech. Nie ufał Śmierci. Poprosił ją zatem o coś, co pomogłoby mu
bezpiecznie opuścić to miejsce, nie będąc przez nią prześladowanym. I
Śmierć, choć bardzo niechętnie, narzuciła na niego swoją własną Pelerynę
Niewidkę.
- Śmierć miała Pelerynę Niewidkę? - Harry wtrącił się po raz kolejny.
- No, żeby mogła czaić się za ludźmi - powiedział Ron. - Czasem była
znudzona tym bieganiem za nimi, klepaniem w ramię i wrzeszczeniem...
wybacz, Hermiono.
- I wtedy Śmierć ustąpiła z drogi pozwalając trzem braciom kontynuować
ich wędrówkę a oni wciąż wspominali swoją niezwykłą przygodę i
podziwiali dary Śmierci.
W odpowiednim czasie bracia rozstali się, każdy podążył za swoim
przeznaczeniem.
Pierwszy brat wędrował jeszcze przez tydzień, aż dotarł do odległej
wioski, gdzie rozglądał się za partnerem do pojedynku. Bez wątpienia,
jako posiadacz 'Elder Wand', nie mógł przegrać w żadnej potyczce.
Pozostawiwszy swojego martwego przeciwnika na ziemi, najstarszy brat
udał się do gospody, gdzie głośno chwalił się potężną różdżką, którą
zabrał samej Śmierci; różdżką, która uczyniła go niepokonanym.Jeszcze
tej samej nocy, inny czarodziej podkradł się do najstarszego brata,
kiedy ten, zamroczony winem, leżał w łóżku. Złodziej zabrał różdżkę i,
na wszelki wypadek, podciął najstarszemu bratu gardło.
I w ten sposób Śmierć zyskała dla siebie najstarszego brata.
W międzyczasie, drugi z braci wyruszył w drogę powrotną do domu, gdzie
wiódł samotne życie. Tutaj właśnie wyjął swój kamień, obdarzony mocą
wskrzeszania zmarłych i trzykrotnie obrócił w swych dłoniach. Ku jego
zdziwieniu i zachwytowi, postać kobiety, która umarła przedwcześnie, a
którą miał nadzieję poślubić, pojawiła się przed nim. Jednak była ona
smutna i zimna, a oddzielała ją od niego zasłona. Chociaż została
przywrócona światu żywych, tak naprawdę do niego nie należała,
cierpiała. Ostatecznie, doprowadzony do szaleństwa beznadziejną
tęsknotą, średni brat odebrał sobie życie, aby prawdziwie zjednoczyć się
z ukochaną.
I w ten sposób Śmierć zyskała dla siebie drugiego brata.
Lecz chociaż Śmierć poszukiwała trzeciego brata przez wiele lat, nigdy
nie udało jej się trafić na jego ślad. Dopiero gdy najmłodszy brat
osiągnął podeszły wiek, zdjął z siebie Pelerynę Niewidkę i podarował
swojemu synowi. I wtedy powitał Śmierć jak starą przyjaciółkę, poszedł z
nią chętnie, i ramię w ramię opuścili to życie.
Hermiona zamknęła książkę. Minęła chwila zanim Xenofiliusz zdał sobie
sprawę, że przestała czytać; wtedy odwrócił spojrzenie od okna i
powiedział:
- Cóż, zatem mamy je.
- Słucham? - zapytała Hermiona zmieszanym głosem.
- To są właśnie Regalia Śmierci - rzekł Xenofiliusz.
Podniósł gęsie pióro z zagraconego stolika, który miał pod ręką, a spod
sterty książek wyszarpnął kawałek pergaminu.
- 'Elder Wand' - powiedział, rysując na pergaminie prostą, pionową
kreskę. - Kamień Wskrzeszenia - dorysował okrąg zawierający końce
kreski. - Peleryna Niewidka - skończył, zamykając kreskę i okrąg w
trójkącie, i stwarzając tym samym symbol, który tak intrygował Hermionę.
- One wszystkie razem - powiedział - to Regalia Śmierci.
- Ale w opowieści nie ma żadnej wzmianki o "Regaliach Śmierci" -
powiedziała Hermiona.
- No cóż, oczywiście, że nie ma - rzekł Xenofiliusz, niezwykle z siebie
zadowolony. - To historyjka dla dzieci, ma zabawiać, a nie instruować.
Jednakże, wtajemniczeni w te sprawy rozpoznają, że ta starodawna
opowiastka nawiązuje do trzech przedmiotów, albo Regaliów, które zebrane
razem, czynią posiadacza panem Śmierci.
Nastała krótka chwila ciszy, kiedy Xenofiliusz rzucił okiem w stronę
okna. Słońce było już nisko na niebie.
- Wkrótce Luna powinna mieć wystarczająco dużo Plimpków - powiedział cicho.
- Kiedy mówi pan - 'pan Śmierci'... - zaczął Ron.
- Pan - rzekł Xenofiliusz, machając beztrosko ręką. - Pogromca.
Zwycięzca. Którekolwiek określenie wolisz.
- Ale... chce pan powiedzieć... - Hermiona mówiła powoli, a Harry
słyszał jak stara się, aby żadna oznaka sceptycyzmu nie zadźwięczała w
jej głosie - że wierzy pan, że te przedmioty - Regalia, naprawdę istnieją?
Xenofiliusz uniósł brwi.
- No cóż, oczywiście.
- Ale - zaczęła Hermiona, a Harry słyszał, jak jej opanowanie powoli
zaczyna się załamywać - panie Lovegood, jak pan może wierzyć...?
- Luna opowiadała mi o tobie, młoda damo - rzekł Xenofiliusz. - Jesteś,
jak mi się zdaje, inteligentna, lecz boleśnie ograniczona. Masz ciasny
umysł. Wąskie horyzonty.
- Może powinnaś spróbować przymierzyć ten kapelusz, Hermiono. - rzekł
Ron machając w stronę groteskowego nakrycia głowy. Jego głos drżał od
powstrzymywanego śmiechu.
- Panie Lovegood - zaczęła ponownie Hermiona. - Wszyscy wiemy, że
istnieją takie rzeczy jak Peleryny Niewidki. Są rzadkie, jednak
istnieją. Lecz...
- Ah, ale Trzecie z Regaliów to prawdziwa Peleryna Niewidka, panno
Granger! To nie jest podróżna peleryna, nasycona Czarem Niewidzialności,
nosząca Klątwę {Bedazzling}, czy też utkana z włosów Demimoza, która to
z początku doskonale cię ukryje, lecz blednie z upływem lat, aż stanie
się bezużyteczna. My mówimy o pelerynie, która naprawdę sprawia, że
nosząca ją osoba jest absolutnie niewidzialna, a działając wiecznie,
daje stałe i nieprzeniknione schronienie, bez względu na zaklęcia, jakie
zostaną na nią rzucone. Ile takich peleryn widziała pani w życiu, panno
Granger?
Hermiona otworzyła już usta do odpowiedzi, po czym zamknęła je z
powrotem: nigdy nie wyglądała na tak zakłopotaną. Ona, Harry i Ron
spojrzeli jedno na drugiego, i Harry wiedział, że wszyscy myślą o tym
samym. Tak się zdarzyło, że peleryna, dokładnie taka jak ta, którą przed
chwilą opisał Xenofiliusz, znajduje się w tym momencie właśnie w tym
pokoju.
- No właśnie. - rzekł Xenofiliusz, kiedy pozbawił ich wszystkich
racjonalnych argumentów. - Nikt z was nigdy nie widział czegoś takiego.
Właściciel byłby niezmiernie bogaty, czyż nie?
Ponownie zwrócił swój wzrok w stronę okna. Niebo rozświetlone było
bardzo bladymi smugami różu.
- No dobrze. - powiedziała zażenowana Hermiona. - Powiedzmy, że Peleryna
istnieje... A co z kamieniem, panie Lovegood? Z tym, którego nazywa pan
Kamieniem Wskrzeszania?
- Co z nim?
- No, jak może być prawdziwy?
- Udowodnij, że nie jest.
- Ale to jest... przepraszam, ale to jest kompletnie niedorzeczne! Jak
mogłabym udowodnić, że on nie istnieje? Spodziewa się pan, że
przetestuje każdy... każdy kamień na świecie? Chodzi mi o to... Przecież
można założyć, że cokolwiek może być prawdziwe, jeśli jedyną podstawą,
żeby w to uwierzyć ma być fakt, że nikt nie udowodnił, że to nie istnieje!
- Tak, można - rzekł Xenofiliusz. - Cieszę się, że choć trochę
otworzyłaś swój umysł.
- Zatem uważa pan - powiedział szybko Harry, zanim Hermiona zdążyła się
odciąć - że 'Elder Wand' także istnieje?
- Oh, no cóż, w tym przypadku mamy niewyczerpany materiał dowodowy -
powiedział Xenofiliusz. 'Elder Wand' jest najłatwiejsza do wytropienia
ze wszystkich Regaliów, ze względu na sposób, w jaki przekazywany jest z
ręki do ręki.
- Jaki to sposób? - zapytał Harry.
- Taki, że posiadacz różdżki, aby stać sie jej prawowitym panem, musi
zdobyć ją siłą od poprzedniego właściciela - wyjaśnił Xenofiliusz. - Na
pewno słyszeliście o tym, w jaki sposób Egbert the Egregious zawładnął
różdżką po zamordowaniu Emerica the Evil? Jak Godelot umarł w swej
własnej piwnicy, po tym jak jego syn, Hereward, zabrał mu różdżkę? O
przerażającym Loxiaszu, który odebrał różdżkę Baraabaszowi Deverill,
którego zabił? Krwawy ślad 'Eldest Wand' znaczy strony historii Magii.
Harry zerknął na Hermionę. Spoglądała krzywo na Xenofiliusza, lecz mu
nie zaprzeczała.
- Więc jak pan myśli, gdzie jest teraz różdżka? - zapytał Ron.
- Niestety, któż to wie? - odpowiedział Xenofiliusz wyglądając przez
okno. - Kto wie, gdzie leży ukryta? Ślad prowadzi do Arcusa i Liwiusza,
lecz któż powie, który z nich naprawdę pokonał Loxiasza i który zabrał
mu różdżkę? I któż powie, kto mógł pokonać ich? Historia, niestety, nam
tego nie mówi.
Nastąpiła chwila przerwy. W końcu Hermiona zapytała twardo:
- Panie Lovegood, czy rodzina Peverell'ów ma coś wspólnego z Regaliami
Śmierci?
Xenofiliusz spojrzał na nią zdezorientowany a w pamięci Harry'ego coś
nagle zaskoczyło, lecz nie wiedział co. Peverell... słyszał już kiedyś
to nazwisko...
- Wprowadziła mnie pani w błąd, młoda damo! - powiedział Xenofiliusz,
prostując się na krześle i wybałuszając na Hermionę oczy. - Myślałem, że
jest pani nowa w tym temacie! Wielu Poszukiwaczy wierzy, że
Peverells'owie mają wiele - bardzo wiele - wspólnego z Regaliami!
- Kim są Peverells'owie? - zaciekawił się Ron.
- To nazwisko znajdowało się na grobie z tym właśnie symbolem, tam, w
Dolinie Godryka. - powiedziała Hermiona, wciąż obserwująć Xenofiliusza.
- Nazwisko Ignotusa Peverell'a.
- Dokładnie! - rzekł Xenofiliusz, pedantycznie unosząc palec wskazujący.
- Symbol Regaliów Śmierci na grobie Ignotusa jest niezbitym dowodem!
- Na co? - zapytał Ron.
- Na to, że trzej bracia z opowieści to trzej bracia Peverell: Antioch,
Cadmus i Ignotus! Że to oni są pierwszymi właścicielami Regaliów!
Z kolejnym zerknięciem w okno wstał, chwycił tacę i ruszył w kierunku
spiralnych schodów.
- Zostaniecie na koalcji? - zawołał, znikając na schodach. - Wszyscy
zawsze proszą o przepis na naszą Plimpkową zupę.
- Pewnie po to, żeby odwiedzić Wydział Zatruć w Świętym Mungu. -
wymamrotał Ron.
Harry poczekał, aż usłyszy Xenofiliusza krzątającego się w kuchni na dole.
- I co o tym myślisz? - zapytał Hermionę.
- Oh, Harry - odpowiedziała ze znużeniem - to przecież stek bzdur. To
nie może być prawdziwe znaczenie tego symbolu. To tylko zwykłe wierzenia
dziwaka. Straciliśmy tu tylko czas...
- Zdaje mi się, że to chyba ten sam facet, który wymyślił Chrapaki
Krętorogie - rzekł Ron.
- Ale chyba mu nie wierzysz? - zapytał Harry
- Niee, to przecież tylko jedna z historyjek, dająca dzieciakom życiowe
lekcje, prawda? Nie szukaj kłopotów, nie ładuj się w bójki, zostaw w
spokoju rzeczy, od których najlepiej trzymać się z daleka! Po prostu
zajmij się sobą, pilnuj własnego interesu, a wszystko będzie dobrze.
No pomyślcie - dodał Ron - może ta historyjka mówi tylko o tym, dlaczego
bzowe różdżki wydają się pechowe?
- O czym ty mówisz?
- O tych wszystkich przesądach! 'Czarownice urodzone w maju poślubią
Mugoli.'
' Pech o brzasku nie zakończy się przed północą.''Nie przyniesie ci
korzyści cedrowa różdżka'. Musieliście o nich słyszeć. Moja mama zna ich
mnóstwo!
- Harry i ja dorastaliśmy w mugolskich rodzinach - przypomniała mu
Hermiona. - Nauczono nas zupełnie innych przesądów.
Odetchnęła głęboko gdy z kuchni napłynął raczej ostry zapach. Jedyna
dobrą strona jej irytacji na Xenofiliusza był fakt, że zapomniała o
złości na Rona.
- Myślę, że masz racje - powiedziała mu. - To tylko umoralniająca
bajeczka, wiadomo przecież, że wybierzesz najlepszy z darów czyli...
Następne słowa wypowiedzieli w tym samym czasie:
- Pelerynę - rzekła Hermiona.
- Różdżkę - powiedział Ron.
- Kamień - odrzekł Harry.
Spojrzeli na siebie nawzajem; w połowie zaskoczeni, w połowie rozbawieni.
- Wydawało mi się, że powiedziałaś: Peleryna - zwrócił się Ron do
Hermiony - ale po co miałabyś być niewidzialna, gdybyś miała różdżkę?
Daj spokój, Hermiono, niepokonaną różdżkę!
- Mamy już Pelerynę Niewidkę - powiedział Harry.
- I bardzo nam pomogła, jakbyś nie zauważył! - dodała Hermiona. -
Natomiast różdżka mogłaby tylko sprawić nam kłopoty...
- Tylko gdybyś zaczęła głośno się nią chwalić - sprzeczał się Ron.-
Gdybyś była na tyle głupia, żeby tańczyć wkoło machając nią i śpiewając:
'Mam niepokonaną różdżkę, chodź i zmierz się się ze mną, jeśli taki z
ciebie chojrak!' Tak długo, jak siedzisz cicho...
- A czy ty nie możesz siedzieć cicho? - powiedziała sceptycznie
Hermiona. - Wiesz dobrze, że jedyną prawdziwą rzeczą jaką on powiedział,
jest fakt, że od setek lat krąży mnóstwo opowieści o niezwykle potężnych
różdżkach.
- A krąży? - zainteresował się Harry.
Hermiona wyglądała na bardzo poirytowaną: wyraz jej twarzy był tak
znajomy, że Harry i Ron wyszczerzyli do siebie zęby w uśmiechu.
- 'Deathstick', Różdżka Przeznaczenia; przez stulecia pojawiały się pod
różnymi nazwami, zazwyczaj należąc do Czarnoksiężników, którzy się nimi
przechwalali. Profesor Binns wspominał o paru z nich, ale... oh, to
przecież jakieś bzdury. Różdżki są tak potężne, jak czarodzieje, którzy
ich używają. Po prostu niektórzy z nich chełpili się, że ich własne
różdżki są lepsze niż reszty ludzi.
- Ale skąd wiesz - dopytywał się Harry - że te różdżki - 'Deathstick',
Różdżka Przeznaczenia - nie są jedną i tą samą, ujawniającą się przez
wieki pod różnymi imionami?
- A co jeśli to naprawdę 'Elder Wand', wykonana przez Śmierć? - dodał Ron.
Harry zaśmiał się: dziwny pomysł, który przyszedł mu do głowy, po chwili
okazał sie zupełnie niedorzeczny. Przypomniał sobie, że jego różdżka
jest z ostrokrzewu, nie bzu, wykonał ją Ollivander, a cokolwiek nie
zrobiła tej nocy, gdy Voldemort ścigał go na niebie, została zniszczona
- więc jak mogłaby być niezwyciężona?
- A dlaczego ty wybrałbyś kamień? - spytał go Ron.
- Cóż, moglibyśmy wskrzesić Syriusza... Szalonookiego... Dumbledore'a...
moich rodziców...
Żadne z nich się nie uśmiechnęło.
- Ale, zgodnie z Bardem Beedle'm, oni nie chcieliby wrócić, prawda? -
spytał Harry myśląc o bajce, którą właśnie usłyszał. - Nie sądzę, żeby
istniały masy innych opowieści o kamieniu, który wskrzesza ludzi, mam
rację? - zapytał Hermionę.
- Tak - odpowiedziała smutno. - I nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek,
poza panem Loveggod'em, dał sobie wmówić, że istnieją. Beedle pewnie
zapożyczył ten pomysł z opowieści o Sorcerer's Stone; no wiecie, zamiast
kamienia, który czyni cię nieśmiertelnym - kamień, który przywraca z
martwych.
Zapach dolatujący z kuchni stał się intensywniejszy. Przypominał woń
przypalanych kalesonów. Harry zastanawiał się, czy zdoła zjeść to, co
Xenofiliusz przygotuje i nie urazi jego uczuć.
- Jednak co z Peleryną? - zapytał powoli Ron. - Nie rozumiecie, że w tym
przypadku ma rację? Używałem Peleryny Harry'ego i zawsze uważałem, że
jest świetna. Nigdy wcześniej nie słyszałem o takiej, jak ta. Jest
niezawodna! Nigdy nie zostaliśmy pod nią zauważeni...
- To chyba oczywiste, Ron... byliśmy pod nią niewidzialni!
- Ale to wszystko, co on opowiadał o innych Pelerynach - one nie są
warte złamanego Knuta, wiecie, że tak jest!Nigdy wcześniej żadnej nie
miałem, ale wiele słyszałem - o tym, że uroki pryskają, gdy peleryna
jest już stara, albo że od zaklęć robią się dziury. A Harry dostał swoją
od ojca, więc nie jest już nowa ale wciąż... wciąż świetnie działa!
- Tak, racja, ale Ron, kamień...
Kiedy oni kłócili się szeptem, Harry krążył po pokoju, prawie ich nie
słuchając. Doszedł do spiralnych schodów, podniósł wzrok na wysokość
kolejnego piętra i coś rozproszyło jego uwagę. Jego własna twarz
patrzyła na niego ze ściany pokoju powyżej. Po chwili dezorientacji,
uświadomił sobie, że to nie lustro, lecz obraz. Zaciekawiony, zaczął
wspinać się po schodach.
- Harry, co ty robisz? Chyba nie powinieneś się tu rozglądać, póki jego
tu nie ma!
Ale Harry właśnie wszedł na następne piętro. Luna udekorowała swój pokój
pięcioma pięknymi rysunkami twarzy: Harry'ego, Rona, Hermiony, Ginny i
Neville'a. Nie były ruchome, jak portrety w Hogwarcie, ale niewątpliwie
miały w sobie mnóstwo magii. Harry'emu wydawało się, że oddychają.
Delikatne złote łańcuszki pojawiały się wokół portretów, oplatając je i
łącząc ze sobą; gdy Harry przyjrzał się im dokładniej, odkrył, że
składają się one z jednego, powtarzającego się tysiące razy słowa
napisanego złotym atramentem: przyjaciele... przyjaciele... przyjaciele...
Harry poczuł do Luny ogromny przypływ sympatii. Rozejrzał się po pokoju.
Przy łóżku znajdowała się duża fotografia, przedstawiająca mała Lunę i
kobietę, do której była bardzo podobna. Obejmowały się. Na tej
fotografii Luna wyglądała na bardziej zadbaną niż zwykle. Zdjęcie było
zakurzone i fakt ten wprawił Harry'ego w lekką konsternację. Rozejrzał
się dookoła. Na bladoniebieskim dywanie było aż grubo od kurzu. W
szafie, której drzwi były uchylone, nie było żadnych ubrań. Łóżko
wyglądało chłodno i nieprzyjaźnie, jakby nikt nie spał na nim od
tygodni. W najbliższym oknie, na tle krwistoczerwonego nieba,
rozciągnięta była pojedyncza pajęczyna.
- Coś nie tak? - zapytała Hermiona kiedy Harry zszedł na dół, lecz zanim
zdążył jej odpowiedzieć, Xenofiliusz pojawił się na kuchennych schodach,
niosąc obciążoną miskami tacę.
- Panie Lovegood - zaczął Harry. - Gdzie jest Luna?
- Słucham?
- Gdzie jest Luna?
Xenofiliusz zatrzymał się na ostatnim schodku.
- Już... już wam powiedziałem. Poszła na 'Botions Bridge' łowić Plimki.
- Więc czemu nakrywa pan tylko dla czterech osób?
Xenofiliusz próbował coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z
jego ust. Jedynym odgłosem był terkot prasy drukarskiej i delikatne
brzęczenie naczyń w drżących rękach Xenofiliusza.
- Myślę, że Luny nie było tu od tygodni - powiedział Harry. - Jej
ubrania znikły, w jej łóżku od dawna nikt nie spał. Gdzie ona jest? I
dlaczego wciąż wygląda pan przez okno?!
Xenofiliusz upuścił tacę, miski się roztrzaskały. Harry, Ron i Hermiona
natychmiast wyciągnęli różdżki. Xenofiliusz zamarł w bezruchu z ręką
siegającą do kieszeni. W tym samym momencie maszyna drukarska wydała
donośny huk i pogrążyła się w ciszy, a spod okrywającego ją obrusu
wysypały się liczne egzemplarze Żonglera. Hermiona wyłączyła maszynę i
podniosła jeden z magazynów; jej różdżka wciąż wycelowana była w pana
Lovegood'a.
- Harry, spójrz na to!
Podszedł do niej tak szybko, jak tylko pozwolił ma na to panujący
wszędzie bałagan.
Na okładce Żonglera znajdowało sie jego własne zdjęcie, przyozdobione
słowami "Undesirable Number One"
i zatytułowane "nagroda pieniężna".
- Widzę, że Żongler zmienił swój punkt widzenia? - zapytał chłodno
Harry; jego umysł pracował na najwyższych obrotach. - To właśnie robił
pan w ogrodzie, prawda panie Lovegood? Wysyłał pan sowę do Ministerstwa?
Xenofiliusz oblizał wargi.
- Zabrali moją Lunę - wyszeptał. - Przez to, co pisałem. Zabrali moją
Lunę i nie wiem, gdzie ona jest, nie wiem, co jej zrobili. Ale może
oddadzą mi ją jeśli... jeśli...
- Wyda im pan Harry'ego? - dokończyła za niego Hermiona.
- Nie ma mowy - powiedział stanowczo Ron. - Zejdź nam z drogi, wychodzimy.
Xenofiliusz wyglądał okropnie, jego usta wygięły się w przerażającym,
pożądliwym usmiechu.
- Za moment tu będą. Muszę ocalić Lunę. Nie mogę jej starcić. Nie
możecie wyjść.
Rozłożył ramiona zasłaniając nimi klatke schodową, a Harrego nawiedziła
nagle wizja własnej matki, robiącej to samo przed jego dziecinnym
łóżeczkiem.
- Niech nas pan nie zmusza, żebyśmy zrobili panu krzywdę - rzekł Harry.
- Proszę zejść nam z drogi, panie Lovegood.
- HARRY! - wrzasnęła Hermiona.
Postacie na miotłach krążyły za oknem. Kiedy Harry, Ron i Hermiona
odwrócili od niego wzrok, Xenofiliusz wyciągnął różdżkę. Harry w samą
porę zrozumiał ich błąd. Rzucił się w bok, popychając Rona i Hermionę w
bezpieczne miejsce, a Zaklęcie Oszałamiające Xenofiliusza przemknęło
przez pokój i uderzyło w róg Buchorożca.
Nastapił potężny wybuch. Wydawało się, że cały pokój po prostu eksplodował.
Kawałki drewna, papieru i gruzu poszybowały we wszystkich kierunkach,
równocześnie uniosła się nieprzenikniona chmurą gęstego białego pyłu.
Harry przeleciał przez pokój i uderzył w podłogę. Nie był w stanie
zobaczyć upadających na niego szczątków, nakrył więc głowę rękami.
Usłyszał krzyk Hermiony, wrzask Rona i serie obrzydliwych, metalicznych
odgłosów, po których zorientował się, że Xenofiliusz został oderwany od
ziemi i spadł ze spiralnych schodów.
W połowie zagrzebany pod gruzem, Harry usiłował się podnieść. Ledwie
oddychał i nic nie widział przez unoszący się pył.
Zawaliła się połowa sufitu; z dziury zwisał fragment łóżka Luny. Obok
Harry'ego leżało poobtłukiwane popiersie Roweny Revenclaw, skrawki
pergaminów unosiły się w powietrzu a większa część maszyny drukarskiej
blokowała szczyt kuchennych schodów. Tuż obok poruszył się kolejny
pokryty białym pyłem kształt i Hermiona - sama wyglądająca jak statua -
przycisnęła palec do ust. Drzwi na dole otworzyły się z trzaskiem.
- Czyż nie mówiłem ci, że nie ma powodu do pośpiechu, Travers? - rozległ
się chropowaty głos. - Czy nie mówiłem, że ten świr po prostu majaczy?
Nagle rozległ się odgłos uderzenia i Xenofiliusz krzyknął z bólu.
- Nie... nie... na górze... Potter...
- Mówiłem ci w zeszłym tygodniu, Lovegood, że nie wrócimy tu jeśli nie
będziesz miał solidnych informacji! Pamiętasz zeszły tydzień? Kiedy to
chciałeś wymienić na swoją córkę to głupie przybranie głowy? A tydzień
jeszcze wcześniejszy ?
Kolejne uderzenie, kolejny pisk.
- Kiedy myślałeś, że oddamy ci ją z powrotem w zamian za dowód na
istnienie...
Uderzenie.
- ...Chrapaków...
Uderzenie.
- ...Krętorogich?
- Nie... nie... błagam... - szlochał Xenofiliusz. - To naprawdę Potter,
przysięgam!
- A teraz okazuje się, że wezwałeś nas tu tylko po to, żeby spróbować
wysadzić nas w powietrze! - wrzasnął Śmierciożerca.
Rozległa się salwa uderzeń przeplatana piskami agonii.
- To miejsce wygląda jakby miało się za chwilę zawalić, Selwyn -
powiedział inny, chłodny głos, odbijając sie echem na zmasakrowanej
klatce schodowej. - Schody są całkowicie zablokowane. Mam je odblokować?
To może spowodować szybsze zawalenie domu.
- Ty mały kłamliwy śmieciu! - wrzasnął czarodziej nazywany Selwynem. -
Pewnie nawet nie widziałeś Pottera na oczy, prawda? Myslałeś że uda ci
się nas tu zwabić i wymordować? I myślałeś, że w ten sposób odzyskasz
córkę?
- Przysięgam... przysięgam... Na górze jest Potter...
- Homenum revelio - rozległ się głos u stóp schodów. Harry usłyszał, jak
Hermiona wstrzymuje oddech i poczuł, że coś miękko go otacza, pogrąża
jego ciało w swoim cieniu.
- Tam na górze ktoś jest, Selwyn - powiedział ostro drugi mężczyzna.
- To Potter, mówiłem wam, to Potter! - szlochał Xenofiliusz. - Proszę...
proszę... oddajcie mi Lunę, po prostu oddajcie mi Lunę...
- Odzyskasz swoją małą dziewczynkę, Lovegood - rzekł Selwyn - jeśli
wleziesz po schodach i sprowadzisz mi tu Pottera. Ale jeśli to jakiś
spisek, jeśli to oszustwo, jeśli masz tam wspólnika czekającego, żeby
wciągnąć nas w zasadzkę, to zobaczymy czy z twojej córki zostanie choć
kawałek, żebyś miał co pochować.
Xenofiliusz wydał z siebie pełne strachu i rozpaczy zawodzenie. Rozległ
się odgłos pośpiesznego szurania nogami.
Xenofiliusz usiłował przedostać się przez zawalone gruzem schody.
- Chodźcie - wyszeptał Harry - spróbujemy się stąd wydostać.
Zaczął wygrzebywać się z pod gruzu, zagłuszany przez hałas, jaki robił
Xenofiliusz próbując wspiąć się na schody.
Ron zagrzebany był najgłębiej. Harry i Hermiona wspięli się, najciszej
jak potrafili, na stertę gruzu, gdzie był zakopany. Próbowali odsunąć
komodę przygniatająca jego nogi. Kiedy Xenofiliusz wspinał się coraz
wyżej i wyżej,
Hermionie udało się uwolnić Rona za pomocą 'Hover Charm'.
- No dobrze - odetchnęła Hermiona, gdy połamana maszyna drukarska
blokująca schody zaczęła się trząść. Xenofiliusz był od nich juz tylko o
krok. Hermiona wciąż była pokryta białym pyłem.
- Ufasz mi, Harry?
Harry skinął głową.
- Dobrze - wyszeptała - więc daj mi Pelerynę. Ron, założysz ją.
- Ja? Ale Harry...
- Ron, proszę! Harry, złap mnie mocno za rękę, a ty Ron - za ramię.
Harry wyciągnął lewą rękę. Ron zniknął pod Peleryną. Maszyna drukarska
zaczęła wibrować. Xenofiliusz usiłował ją przesunąć używając 'Hover
Charm'. Harry nie miał pojęcia, na co czeka Hermiona.
- Trzymajcie mocno - szeptała. - Trzymajcie mocno... przez cały czas...
Kredowo biała twarz Xenofiliusza wynurzyła się znad szczytu kredensu.
- Obliviate! - krzyknęła Hermiona, celując różdżką najpierw w jego
twarz, a później w podłogę pod nimi:
- Deprimo!
Zaklęcie zrobiło wyrwę w podłodze salonu. Wpadli w nią jak głazy.
Poniżej rozległ się wrzask i Harry zauważył dwóch mężczyzn, którzy
próbowali uciec przed ogromna ilością gruzu i połamanych mebli
spadających ze zburzonego stropu. Hermiona obróciła się w powietrzu i
kiedy po raz kolejny pogrążali się w mroku, w uszach Harry'ego
rozbrzmiał straszliwy odgłos zawalającego sie domu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 8:22, 13 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 22 Regalia Śmierci

Harry upadł, dysząc ciężko, na trawę, ale natychmiast się podniósł. Wydawali się wylądować z boku ciemnej polany. Hermiona obiegła ich prawie na około machając różdżką.
- Protego Totalum… Salvio Hexia …
- To zdradliwy stary hemofilik – wydyszał Ron, wyłaniając się spod Peleryny Niewidki rzucił ją do Harryego. – Hermino jesteś geniuszem, totalnym geniuszem. Nie mogę uwierzyć, że się stamtąd wydostaliśmy.
- Cave Inimicum! Nie mówiłam, że to był róg Frumpent, nie mówiłam mu? I teraz jego dom rozerwał się na kawałki!
- Dobrze mu tak! – powiedział Ron, macając jego poszarpane jeansy i nacięcia na nogach. – Jak myślisz, co mu zrobią?
- Och, mam nadzieję, że go nie zabiją! – wyjęczała Hermina – Właśnie dlatego chciałam, by Śmierciożercy spojrzeli przelotnie na Harryego zanim wyjdziemy, więc wiedzą, że Xenophilius nie kłamał!
- Mimo tego, czemu musiałem się schować? – spytał Ron.
- Ponieważ powinieneś leżeć w łóżku z Groszopryszczką, Ron! Porwali Lune bo jej ojciec poparł Harryego! Co mogłoby się stać z twoją rodziną, jeśli by wiedzieli, że jesteś z Harrym?
- A co z twoimi rodzicami?
- Są w Australii – powiedziała Hermina – Wszystko powinno być z nimi w porządku. O niczym nie wiedzą.
- Jesteś geniuszem. – powtórzył Ron, wyglądał na przestraszonego.
- No właśnie, Hermino, jesteś geniuszem. – zgodził się Harry gorąco. – Nie wiem, jak byśmy sobie poradzili bez ciebie.
Rozpromieniła się, ale w jednej chwili spoważniała znowu.
- A co z Luną?
- Więc, jeśli mówili prawdę, a ona wciąż żyje… - zaczął Ron.
- Nie mów tak, nie mów tego! – zapiszczała Hermina – Ona musi żyć, musi!
- Więc będzie w Azkabanie, tak podejrzewam. – powiedział Ron- Czy przetrwa w takim miejscu, aczkolwiek… Brzemię nie…
- Przetrwa – powiedział Harry. Nie mógł znieść rozważania innej możliwości.- Jest twardsza, Luna, niż myślisz. Pewnie uczy wszystkich więźniów o Gnębiwtryskach i Narglach.
- Mam nadzieję, że masz rację. – powiedział Hermina przesuwając rękę z oczu. – Poczuję litość do Xenophiliusa jeśli…
- Jeśli właśnie nas nie sprzedał Śmierciożercom, tia. – powiedział Ron.
Rozłożyli namiot i schronili się w nim, gdzie Ron zrobił im herbaty. Po ich ograniczonej ucieczce, w chłodnym, stęchłym i przestarzałym miejscu poczuli się jak w domu: bezpiecznie, rodzinnie i przyjacielsko.
- Oh, po co tam poszliśmy? – jęknęła Hermina po kilku minutach ciszy. – Harry, miałeś rację, wszędzie znowu ta Dolina Godryka, kompletne marnowanie czasu! Regalia Śmierci… same śmieci… chociaż istotnie – nagle powiedziała jakby ją ktoś uderzył – on mógł mieć to wszystko z góry zaplanowane, prawda? Prawdopodobnie w ogóle nie wierzył w te Regalia Śmierci, chciał po prostu przetrzymać nas do przyjazdu Śmierciożerców!
- Nie wydaje mi się – powiedział Ron – Jest piekielnie trudniej robić niektóre rzeczy kiedy jest się pod naciskiem, bardziej niż myślisz. Odkryłem to kiedy Łowcy[Czyściciele, Odszlamiacze, jak kto woli] mnie zawołali. Było o wiele łatwiej udawać Stana, ponieważ wiem co nieco o nim, więc stworzyłem całkiem nową postać. Stary Loovegood był pod naciskiem presji, próbując się upewnić, że zostaniemy. Przypuszczam, że powiedział nam prawdę albo to co myślał, że jest prawdą, by po prostu nas przetrzymać.
- Więc, nie uważa żeby to miało znaczenie, - westchnęła Hermiona – nawet jeśli był uczciwy, nigdy w życiu nie słyszałam tylu bzdur na raz.
- Poczekaj, przecież – powiedział Ron - Komnata Tajemnic też podobno była mitem, no nie?
- Ale Regalia Śmierci nie mogą istnieć, Ron!
- Mów sobie co chcesz, ale jedna z nich może – odparł Ron – Peleryna Niewidka Harryego…
- Opowieść Trzech Braci to bajeczka – powiedziała stanowczo Hermiona – Bajeczka, o tym jak ludzie boją się śmierci. Jeśli przetrwanie było tak proste jak chowanie się pod Peleryną Niewidką, mamy już wszystko czego nam potrzeba!
- Nie wiem. Możemy spróbować z bezkonkurencyjną różdżką – powiedział Harry obracając różdżkę taminy He so disliked over in his fingers.(?)
- To nie jest istotne, Harry!
- Mówiłaś, że jest tu mnóstwo różdżek- śmierciodotykowych i innych jak je tam zwano-
- No dobra..... nawet jeśli chcesz wierzyć, że Wiekowa Różdżka jest prawdziwa, to co z Kamieniem Wskrzeszenia? - Jej palce zarysowały cudzysłów w powietrzu wokół tej nazwy, a jej ton ociekał sarkazmem. - Żadna magia nie wskrzesi umarłego i tyle.
- Kiedy moja różdżka połączyła się różdżką Sami-Wiecie-Kogo, ukazali się moja mama i tata… I Cedrik…
- Ale tak naprawdę nie wrócili do życia, prawda? – powiedziała Hermiona – Oni byli czymś w rodzaju… wyblakłej imitacji, nie tak jak się kogoś przywraca do życia.
- Ale ona, ta dziewczyna z opowieści, nigdy nie wróciła naprawdę, tak? Historia mówi, że jak ludzie raz staną się umarli, należą już do Śmierci na zawsze. Ale przecież drugi brat ciągle ją widywał i rozmawiał z nią, prawda? Nawet mieszkał z nią przez jakiś czas....
W wyrazie twarzy Hermiony ujrzał niepokój i coś czego nie dało się łatwo zdefiniować. Gdy rzuciła okiem na Rona, Harry zrozumiał, że jest to strach. Przestraszyła ją historią o życiu ze zmarłymi.
- Więc, Peverell człowiek pogrzebany w Dolinie Godryka – powiedział nagle, próbując zabrzmieć bardziej świadomie – nic o nim nie wiesz, tak?
- Wcale nie, - odpowiedziała patrząc z ulgą na zmianę tematu. - Spojrzałam na niego zaraz po tym, jak zobaczyłam znak na jego grobie; jeśli był kimkolwiek znanym albo zrobił coś ważnego, to jestem pewna, że będzie w jednej z naszych książek. Jedyna jaką znalazłam to : "Peverell: Czy Natura to szlachectwo: genealogia czarownictwa". Pożyczyłam ją od Stworka", wyjaśniła kiedy Ron wytrzeszczył oczy. "jest w tej książce spis wszystkich rodzin czystej krwi, które wygasły w linii męskiej. Widocznie rodzina Paverell była jedną z najwcześniejszych, które zniknęły"
- Wygasła linia męska? – powtórzył Ron.
- Mam na myśli tych którzy wyginęli, - odpowiedziała Hermiona – wieki temu, w przypadku Pervell’ów. Mogli ciągle mieć potomków, mimo tego, oni chcieli po prostu się nieco inaczej nazywać.
I wtedy to spadło na Harryego jak grom z jasnego nieba, wspomnienie które się obudziło na dźwięk nazwiska ‘Paverell’. Ohydny staruch wymachujący brzydkim pierścieniem przed twarzą urzędnika Ministerstwa, i załkał głośno – Marvolo Grunt!
- Słucham? – Ron i Hermiona powiedzieli jednocześnie.
- Marvolo Grunt! Dziadek Sami-Wiecie-Kogo! Z Myślodsiewni Dumbledora! Marvolo Graunt powiedział, że pochodził od Peverell’ów!
Ron i Hermiona wyglądali jakby nie mogli się połapać o co chodzi..
- Pierścień, pierścień stał się Horkruksem , Marvolo Gaunt powiedział, że miał założony herb Paverellego. Zobaczyłem go jak machał nim temu facetowi z Ministerstwa przed twarzą, prawie podetknął mu go przed nos!
- Herb Paverellego? Pisnęła przenikliwie Hermiona. - Czy pamiętasz jak to wyglądało?
- Nie za bardzo – powiedział Harry, próbując sobie przypomnieć. – Nie było tam nic specjalnego, tak dokładnie jak mogę sięgnąc pamięcią. Może parę zadrapań. Tylko zobaczyłem to naprawdę z bliska po tym jak zostało spowodowane cracked open(?).
Harry zobaczył zrozumienie w oczach Hermiony przez nagłe rozszerzenie się jej oczu. Ron zdziwiony patrzył to na jedno, to na drugie.
- Blimey…(?) Rozpoznajesz ten symbol? Symbol Regalii?
- Dlaczego nie – powiedział podekscytowany Harry – Marvolo Gaunt był starym ignorantem, który żył jak świnia, dbając jedynie o swoje pochodzenie. Jeśli ten pierścień przetrwał tyle wieków, Marvolo mógł nie mieć pojęcia czym tak naprawdę był. W tym domu nie było żadnych książek, i uwierz mi, to nie był typ człowieka czytający bajki swoim dzieciom. Uwielbiał myśleć, że rysy na kamieniu są jak pewien herb, ponieważ o ile był zainteresowany posiadanie czystej krwi robiło z ciebie praktycznie członka rodziny królewskiej.( because as far as he was concerned, having pure blood made you practically royal.”)
- Tak… to wszystko jest bardzo interesujące – zaczęła ostrożnie Hermiona – ale Harry, Jeśli myślisz co ja myślę, że ty myślisz…
- Więc, dlaczego nie? Dlaczego nie? – powiedział Harry, ostrzegawczo odstępując – To był kamień, prawda? – Spojrzał na Rona dla poparcia. – Co jeśli to był Kamień Wskrzeszenia?
Usta Rona się otworzyły
- Blimey --- Ale wciąż by działał, gdyby Dumbledore nie złamał…
- Działał? Działał? Ron, to nigdy nie działało! Nie ma czegoś takiego jak Kamień Wskrzeszenia! - Hermionie podskoczyła stopa, wyglądała na zirytowana i złą. – Harry, próbujesz wszystko połączyć z historią Regaliów…
- Wszystko połączyć? – powtórzył – Hermiona, to samo się łączy! Wiem, że znak Śmiertelnych Regaliów był na tym kamieniu! Gaunt powiedział, że pochodził od Peverell’ów!
- Minutę temu mówiłeś, że nigdy nie widziałeś dokładnie znaku na kamieniu!
- Jak myślicie, gdzie jest teraz pierścień? – spytał Harryego Ron.- Co z nim zrobił Dumbledore po złamaniu zaklęcia?
Ale wyobraźnia Harryego działała już na przyspieszonych obrotach, z dala od Rona i Hermiony…
Trzy przedmioty, albo Regalia, które, jeśli się połączy, stworzą kontrolę panowania nad Śmiercią… Panowanie… Pogromca… Zwycięzca… Ostatni wróg, który ma być zniszczony nie żyje…
I wtedy zobaczył siebie, właściciela Regaliów, patrzącego śmiało w oczy Voldemortowi, dla którego Horkruksy nie mają już znaczenia… ‘Żaden nie może żyć podczas, gdy drugi przetrwał…’ Jaka jest odpowiedz? Regalia kontra Horkruksy? Była droga po tym wszystkim, zapewniająca, że on będzie tym który triumfował? Gdyby został panem śmiertelnych Regaliów, czy byłby bezpieczny?
- Harry?
Ale zaledwie usłyszał Hermionę odłożył Pelerynę Niewidkę i przejechał po niej palcami, materiał był wiotki jak woda, lekki jak powietrze. Nigdy nie widział niczego dorównującego jej od prawie siedmiu lat w Czarodziejskim świecie. Peleryna była dokładnie taka jaką Xenophilius ją opisywał : Peleryna rzetelnie i wiernie sprawiała, że ten, który ją nosi stawał się niewidzialny, była wiecznie trwała, dawała stałe i nieprzepuszczalne ukrycie, nieważne jakiego zaklęcia się na nią użyje…
I wtedy, trudem łapiąc powietrze, przypomniał sobie…
- Dumbledore dał mi tą Pelerynę tej nocy kiedy moi rodzice umarli!
- Moja mama powiedziała Syriuszowi, że Dumbledore pożyczył Pelerynę! To dlatego! Chciał ją zbadać, dlatego myślał, że to trzecia Regalia! Podły Paverell jest pogrzebany w Dolinie Godryka… - Harry ślepo chodził wkoło namiotu czując jak gdyby wspaniała nowa wizja prawdy otworzyła mu oczy na wszystko. - To mój przodek. Pochodzę od trzeciego brata! To wszystko ma sens!
Poczuł się uzbrojony w przekonaniu, że jego wiara w Regalia, jak gdyby zwykła myśl posiadania ich, już dawała mu ochronę, i poczuł radość, kiedy odwrócił się z powrotem do dwójki przyjaciół.
- Harry – powtórzyła Hermiona, ale on był zajęty rozwiązywaniem saszetki wokół jego szyi, palce drżały mu mocno.
- Czytaj – powiedział, wpychając jej list swojej matki do ręki. – Czytaj! Dumbledore miał Pelerynę, Hermino! W przeciwnym razie, dlaczego by ją chciał? Nie potrzebował Peleryny, mógł użyć Zaklęcia Disillusionment tak potężnego, że stałby się kompletnie niewidzialny.
Coś upadło na podłogę i rozwinęło błyszcząc pod krzesłem. Wypadł mu Znicz kiedy wyciągał list. Schylił się by go podnieść, a następnie sprężyna bajecznych odkryć nowym stuknięciem rzuciła mu inny prezent, zachwyt wybuchnął w nim tak, że musiał krzyknąć.
- TO JEST TUTAJ! Zostawił mi pierścień – jest w Zniczu!
- Tak uważasz?
Nie mógł zrozumieć czemu Ron spojrzał na niego zaskoczony. To było tak oczywiste, tak zrozumiałe dla Harryego. Wszystko pasuje, wszystko… Jego Peleryna była trzecią Regalią, i kiedy odkrył jak otworzyć Znicz mógł zdobyć drugą, a wtedy wszystko co potrzebował, by znaleźć pierwszą Regalię, Wieczną Różdżkę, a potem…
Ale to było jak gdyby kurtyna spadła na oświetloną scenę. Jego całe podekscytowanie, jego cała nadzieja i szczęście zostały stłumione jak uderzenie. Stał sam w ciemności i wspaniały czar prysł.
- To właśnie ją chce zdobyć.
Zmiana w jego głosie sprawiła, że Ron i Hermiona wyglądali na przerażonych.
- Sami-Wiecie-Kto szuka Wiekowej Różdżki.
Odwrócił się tyłem do ich przekrzywionych, niedowierzających twarzy. Wiedział, że to prawda. To wszystko miało sens, Voldemort nie szukał nowej różdżki, on szukał starej różdżki, bardzo starej, w rzeczy samej. Harry poszedł do wejścia namiotu, zapominając o Ronie i Hermionie, gdy wpatrywał się w noc, myśląc…
Voldemort został podrzucony do Mugolskiego sierocińca. Nikt mu nie powiedział o ‘The Tale sof Bedele the Bard’kiedy był dzieckiem, wszelako słyszał o nich więcej niż Harry.
Prawie żaden czarodziej nie wierzy w Regalia Śmierci. Jak to się stało, że Voldemort o nich wiedział?
Harry wpatrywał się w ciemność… Jeśli Voldemort wiedział o Regaliach Śmierci, na pewno szukał, robiąc wszystko by stać się ich właścicielem: trzy przedmioty czyniły z ciebie Pana Śmierci? Jeśli wiedział o Regaliach Śmierci nie musiałby potrzebować Horkruksów na pierwszym miejscu. Nie było prostym faktem, że zabrał Regalia i zamienił je w Horkruksy, wykazując, że nie wiedział o tym ostatnim, wielkim Czarodziejskim sekrecie?
Co znaczyło, że Voldemort poszukiwał Wiekowej Różdżki bez realizowania jej pełnej potęgi, bez zrozumienia, że była jedną z trzech… Gdyż różdżka była Regalią, której nie dało się ukryć, której istnienie było najlepiej znane… Krwawy ślad Wiecznej Różdżki obryzgał w poprzek stronice Czarodziejskiej historii…
Harry obserwował zachmurzone niebo, zakola szarego i srebrnego dymu ześlizgującego się z twarzy księżyca. Czuł zdumienie i roztargnienie przez jego odkrycie.
Odwrócił się w stronę namiotu. To był szok zobaczyć Rona i Hermione stojących dokładnie w tym samym miejscu gdzie ich opuścił, Hermiona wciąż trzymała list Lily, Ron po jej stronie patrzył nieznacznie z niespokojem. Nie zdali sobie sprawy jak daleką przebyli w ciągu tych ostatnich kilku minut?
- To jest to? – powiedział Harry, trying to bring them inside the glow of his own astonished certainty(?) – To wszystko wyjaśnia. Regalia Śmierci są prawdziwe i ja mam jedną… może dwie….
Przytrzymał Znicz.
- … i Sami-Wiecie-Kto poluje na trzecią, ale nie zdaje sobie sprawy… myślał, że to po prostu potężna różdżka…
- Harry – powiedziała Hermiona, przesuwając się wprost do niego i oddając mu list Lily – Przykro mi, ale myślę, że się mylisz, ze wszystkim.
- Ale nie widzisz tego? Wszystko pasuje…
- Nie, nieprawda- powiedziała, Nic nie pasuje. Harry, po prostu za bardzo się w tym zatraciłeś. Proszę – powiedziała, gdy zaczęła mówić – Proszę, odpowiedz mi na pytanie. Jeśli Regalia Śmierci naprawdę istnieją, i Dumbledore o nich wiedział, to wiedział też, że osoba, która zbierze wszystkie trzy stanie się Panem Śmierci – Harry, dlaczego ci o tym nie powiedział? Dlaczego?
Miał już gotową odpowiedź.
- Ale mówiłaś to, Hermino! ‘Musisz dowiedzieć się o nich więcej dla siebie! To jest Poszukiwanie!’
- Ale ja powiedziałam to tylko po to, by spróbować nakłonić cię do pójścia do Lovegood’ów. – zapłakała Hermiona w gniewie – Naprawdę w to nie wierzyłam!
Harry nie zwrócił na to uwagi.
- Dumbledore często dawał mi sam do czegoś dochodzić. Próbował mnie nauczyć wytrzymałości i podejmowania ryzyka. (His feels like the kind of Hing he’d do) Ta ochota to rodzaj rzeczy, które by zrobił (?)
- Harry, to nie jest gra, to zastosowanie w praktyce! To jest coś prawdziwego i Dumbledore zostawił ci bardzo jasne instrukcje: Znajdź i zniszcz Horkruksy! Ten symbol nic nie znaczy, zapomnij o Regaliach Śmierci, nie możemy pozwolić sobie na zjechanie w boczną trasę…
Harry ledwo ją słuchał. Obracał w kółko Zniczem w ręku, oczekując, że się rozpadnie i otworzy ukazując Kamień Wskrzeszenia, by jej udowodnić, że miał rację, że Regalia Śmierci były prawdziwe.
Zaapelowała do Rona.
- Nie wierzysz w to, prawda?
Harry spojrzał na niego, Ron się wahał.
- I dunno(?)…To znaczy… Trochę z tego raczej do siebie pasuje. – powiedział Ron niezgrabnie – Ale kiedy spojrzysz na całość… - wziął głęboki oddech – Myślę, że powinniśmy pozbyć się Horkruksów, Harry. To jest to, co Dumbledore powiedział, że musimy zrobić. Może… Może powinniśmy zapomnieć o tej Regaliowej historyjce.
- Dziękuję ci, Ron – powiedziała Hermiona – Wezmę pierwszą wartę.
Przelazła obok Harryego i usiadła w przejściu namiotu, niosąc aktydion[chyba siakiś zeszyt] dziko po nim kropkowała.
Ale Harryemu trudno było zasnąć tej nocy. Myśl o Regaliach Śmierci opętała go i nie mógł odpoczywać podczas, gdy jego cały umysł się gotował: Różdżka, Kamień i Peleryna, jeśli tylko mógłby je wszystkie posiadać…
Otwieram przy zamknięciu… Ale czym jest to zamknięcie? Dlaczego nie może mieć teraz kamienia? Jeśli miałby kamień, mógłby spytać Dumbledora osobiście… I Harry w ciemności mruczał słowa do Znicza, próbując wszystkiego, nawet Parseltongue, ale złota piłeczka się nie otworzyła…
A różdżka, Wiekowa Różdżka, ona jest schowana? Gdzie teraz Voldemort szuka? Harry chciał by jego blizna zapłonęła i pokazała mu myśli Voldemorta, ponieważ pierwszy raz w życiu, on i Voldemort są zjednoczeni przez podobne pragnienie… Hermionie nie spodobałaby się ta myśl, oczywiście… Ale wtedy, nie uwierzyła… Xenophilius miał rację, w pewnym sensie… Ograniczony, zwężony, zamknięty umysł. Prawda była taka, że ona się bała myśli o egaliach Śmierci, zwłaszcza o Kamieniu Wskrzeszczenia… i Harry przycisnął znowu Znicz do ust, całując go, prawie go połykając, ale zimny metal nic z siebie nie wydał…
Już prawie świtało, kiedy przypomniał sobie Lune, samotną w celi w Azkabanie, otoczoną przez dementorów, i nieoczekiwanie się zawstydził. Zapomniał o niej w jego gorączkowych rozważaniach na temat Regaliów. Jeśli mogli by ją uratować, ale dementorzy z ich numerami byliby właściwie bezoporni. Teraz zaczął o tym myśleć, nie mógł próbować rzucić Patronusa taminową różdżką… Musi tego spróbować rano…
Jeśli tylko to była droga by zdobyć lepszą różdżkę…
I pragnienie Wiekowej Różdżki, Laska Śmierci (the Deathstick), niezniszczalna, ponownie go pochłonęło.
Następnego ranka spakowali namiot i ruszyli przez ogromny deszcz. Ulewa ścigała ich do wybrzeża, gdzie rozbili namiot na noc i wytrwali tam przez cały tydzień, przez rozmokły krajobraz Harry stał się posępny i zniechęcony. Umiał myśleć tylko o Regaliach Śmierci. To było, jak gdyby płomienie paliły się wewnątrz niego, i że nic, ani stanowcze niedowierzanie Hermiony ani stałe wątpliwości Rona, nie mogły ich przygasić. Ale dzikie pragnienie Regaliów palące jego wnętrze, robiły go mniej radosnym. Obwiniał Rona i Hermione: Ich określona obojętność była jak taki zły nieustępliwy deszcz dla przygnębienia jego ducha, ale żadne z nich nie mogło zniszczyć jego przeświadczenia, które było absolutnie trwałe. Wiara i pragnienie Harryego pochłonęły go tak bardzo, że czuł się odizolowany od tej dwójki i ich obsesji na temat Horkruksów.
- Obsesja? – powiedziała Hermiona cichym srogim głosem, kiedy jednego wieczora Harry dosyć nieostrożnie użył tego słowa , po tym jak Hermiona mu powiedziała o jego braku zainteresowania położeniem reszty Horkruksów. – To nie my jesteśmy tu tymi, którzy mają obsesje, Harry! Po prostu próbujemy robić to, co chciał Dumbledore!
Ale był nieczuły na tę krytykę. Dumbledora zostawił znak Regaliów, by Hermiona to rozszyfrowała, i on miał także, Harry trwał w przekonaniu, że Kamień Wskrzeszenia został ukryty w złotym Zniczu. Żaden nie może żyć, gdy drugi przetrwa… Pan Śmierci… Dlaczego Ron i Hermiona tego nie rozumieli?
- ‘Ostatni wróg nie żyje– spokojnie zacytował Haryy.
- Myślałam, że będziemy musieli walczyć z Sam-Wiesz-Kim? – odpowiedziała ostro Hermiona i Harry dał jej spokój.
Nawet tajemnica srebrnej łani (the silver doe), o której dwójka jego przyjaciół upierała się dyskutować, wydawała się teraz Harryemu mniej ważna, i okazywał nijakie zainteresowanie z jego strony. Tylko jedna inna rzecz go martwiła, była to jego blizna, która znowu zaczęła go palić, chociaż robił wszystko by ukryć ten fakt przed pozostałą dwójką. Za każdym razem kiedy to się działo, szukał samotności, ale był zawiedziony tym, co widział. Wizje, które on i Voldemort wspólnie dzielili, zmieniły swoją jakość: rozmazywały się, były niestałe jak gdyby przesuwały się i traciły ostrość obrazu. Harry był w stanie rozpoznać niewyraźne cechy przedmiotu, który był podobny do czaszki i trochę do skały, który jednak był od wiele ciemniejszy niż materiał(?.substance). Przyzwyczajony do ostrego obrazu jako realnego, Harry był zdezorientowany przez tę zmianę. Martwił się, że połączenie między nim, a Voldemortem zostało zniszczone, połączenie, którego oboje się bali i, cokolwiek powiedziała mu Hermiona, wysoko je cenili. Tak czy inaczej, Harry połączył się z tymi nie satysfakcjonującymi, mglistymi obrazami z destrukcją jego różdżki, jak gdyby to była wina różdżki taminy, że nie może dłużej zaglądać w umysł Voldemorta tak dobrze jak przedtem. Podczas, gdy tygodnie strasznie się wlokły, Harry nie mógł pomóc, ale mógł zauważyć, nawet przez jego nowy egocentryzm, że Ron wziął sprawy w swoje ręce. Perhaps because he was determined to make up for having walked out on them.(?), być może zejście Harryego do bezczynności pobudziło do życia jego drzemiące cechy przywódcze, Ron był teraz jedyną osobą zachęcającą i nawołującą pozostałą dwójkę do działania.
- Pozostały trzy Horkruksy – Potrzebujemy planu działania, no dajecie! Gdzie nie szukaliśmy? Przelećmy to jeszcze raz. Sierociniec…
Ulica pokątna, Hogwart, Dom Riddle’ów, Borgin i Burke, Albania, każde miejsce, o którym wiedzieli, że Tom Riddle tam żył lub pracował, był z wizytą lub kogoś zamordował, Ron i Hermiona ponownie je przedyskutowali, Harry przyłączał się do dyskusji jedynie, by powstrzymywać Hermionę od prześladowania go. Byłby szczęśliwy siedząc samotnie w ciszy, próbując przeczytać myśli Voldemorta, by dowiedzieć się czegoś więcej o Wiekowej Różdżce, ale Ron obstawał przy pojechaniu w liczniejsze nieprawdopodobne miejsca, Harry był świadomy wobec utrzymania ich w ruchu.
- Nigdy nie wiesz- była to stała śpiewka Rona – Upper Flagley jest wioską czarodziejów, mógł chcieć tam mieszkać. Chodźmy i poszperajmy trochę wokół. O tych wielokrotnych najazdach na tereny czarodziejów donosił okazjonalnie Snatcher(?).
- Niektórzy z nich są prawie tak źli jak Śmierciożercy – powiedział Ron – the lot that Got me were a bit pathetic, ale Bill rozpoznał, że niektórzy z nich są naprawdę niebezpieczni.
- W Potterwatch mówili…
- W czym? – powiedział Harry.
- Potterwatch, nie mówiłem ci jak to się nazywa? Ten program, który próbuję wyłapać w radiu, jedyny, który mówi prawdę, o tym co się dzieje! Niemal wszystkie programy stoją ustawione w szeregu przed Sam-Wiesz-Kim, z wyjątkiem Potterwatch, naprawdę chciałbym bym byś tego posłuchał, ale trudno jest nastroić…
Ron spędzał wieczór po wieczorze przy używaniu jego różdżki by wklepywać rozmaite rytmy na odbiorniku radiowym podczas, gdy tarcze się kręciły.
Okazjonalnie mogli załapać urywek rad jak poddać działaniu smoczą kiłę i pojedynczo parę taktów „Kocioł Pełen Ciepła i Silnej Miłości”. While He taped, Ron kontynuował próby trafienia w odpowiednie hasło, muttering strings of random words under his breath(?).
- Oni normalnie coś robią dla Zakonu – powiedział im – Bill miał prawdziwą wprawę w odgadywaniu ich. Jestem zobowiązany zdobyć jednego w końcu…
But not until March did luck favor Ron at last(?). Harry siedział na warcie w przejściu namiotu, bezczynnie gapiąc się na kępę hiacyntów, które zagradzały ich drogę przez zimne błonia, kiedy Ron wrzasnął podekscytowany z zewnątrz namiotu.
- Mam to! Mam to! Hasło było ‘Albus’! Chodź tu Harry!
Odrywając się pierwszy raz od kilku dni od rozmyślań nad Śmiertelnymi Relikwiami, Harry pospieszył do środka namiotu by znaleźć Rona i Hermionę klęczących na ziemi obok radia. Hermiona, która polerowała miecz Gryffindoru po prostu by coś robić i siedziała z otwartymi ustami, gapiąc się w malutki głośnik, który wydawał nader znajome głosy.
- … przepraszamy za naszą tymczasową nieobecność na antenie, która powstała z powodu liczby dzwonków do drzwi w naszej okolicy przez owych czarujących Śmierciożerców.
- Przecież to Lee Jordan! – powiedziała Hermioona.
- Wiem! – Ron promieniał – Czad, nie?
- … i teraz znaleźliśmy inną, dobrze schowaną miejscówkę. – Mówił Lee – I jestem zadowolony, że wam to mówię bo dwóch naszych regularnych współdziałaczy przyłączyło się do nas tego wieczora. Witam, chłopaki!
- Heja.
- Dobry wieczór, River.
- ‘River’ to Lee – wytłumaczył Ron – wszyscy tam mają pseudonimy, ale często możesz…
- Cicho – powiedziała Hermiona.
- Ale zanim usłyszymy Royal’a i Romulusa – mówił Lee – Przeznaczmy małą chwilę na sprawozdanie o tych śmieciach, o których Czarodziejska Radiowa Sieć Wiadomości i Prorok Codzienny nie myśleli, że są wystarczająco ważne by o nich wspomnieć. Wielce ubolewamy, że informujemy naszych słuchaczy o morderstwach popełnionych na Tedzie Tonusie i Dirku Cresswellu.
Harry źle się poczuł i runął na brzuch. On, Ron i Hermiona wpatrywali się w siebie w przerażeniu.
- Goblin imieniem Gornuk, także został zabity. Wierzymy, że Muggle-born Dean Thomas i drugi goblin, oboje wierzyli, że podróżując z Tonksem, Cresswell’em i Gornuk’iem, będą mogli uciec. Dean, jeśli nas słuchasz, albo jeśli ktokolwiek orientuje się gdzie on jest, jego rodzice i siostry są złaknieni wieści.
- W międzyczasie w Gaddley, pięcioosobowa Mugolska rodzina została znaleziona martwa w swoim domu. Mugolskie władze określają ich śmierć przez nieszczelność gazu, ale członkowie Zakonu Feniksa informują mnie, że była to Klątwa Uśmiercająca – następny dowód, jakoby był potrzebny, dla faktu, iż rzeź na Jugolach stała się trochę więcej niż rekreacyjnym sportem w trakcie nowego reżimu.
- Na koniec, ubolewamy informując naszych słuchaczy, że pozostałości Bathildy Bagshot zostały odkryte w Dolinie Godryka. Ewidentnie umarła kilka miesięcy temu. Zakon Feniksa informuje nas, że jej ciało zdradza niechybnie okaleczenia wymierzone przez Czarną Magię.
- Słuchacze, chciałbym was poprosić byście się przyłączyli do minuty ciszy przez pamięć o Tedzie Tonusie, Dirku Cresswellu, Bathildzie Bagshot, Gornuku i bezimiennych, ale nie mniej pożałowanych Jugolach zamordowanych przez Śmierciożerców.
Nastała cisza, Harry, Ron i Hermiona nic nie mówili. Połowa Harryego tęsknie chciała usłyszeć więcej, a druga jego połowa bała się co mogło dalej się stać. To był pierwszy raz od dłuższego czasu, kiedy czuł więź ze światem zewnętrznym.
- Dziękuję, wam – odezwał się głos Lee – Teraz możemy wrócić do regularnych współdziałaczy Royal, po unowocześnieniu dzięki któremu nowy Czarodziejski zakon zleci oddziaływanie na świat Mugoli. “And now we can return to regular contributor Royal, for an update on how the new Wizarding order is affecting the Muggle world.”(nie jestem pewna czy tak to zdanie trzeba było przetłumaczyć).
- Dziękuję, River – powiedział niewątpliwie głęboki, miarowy i spokojny głos.
- Kingsley! – zerwał się Ron.
- Wiemy! – powiedziała Hermiona próbując go uciszyć,
- Mugole trwają w nieświadomości od źródła ich cierpienia jakoby kontynuują podtrzymywanie życia ciężkich ofiar wypadków. – powiedział Kingsley – Niemniej jednak, ciągniemy dalej nasłuchiwanie o faktycznie inspirujących historiach o ryzykowaniu życia czarnoksiężników i czarownic by chronić Mugolskich przyjaciół i sąsiadów, często bez ich wiedzy o tym. Chciałbym zaapelować do wszystkich naszych słuchaczy by naśladowali ich przykład, może przez rzucanie ochronnego zaklęcia nad jakimkolwiek Mugolskim mieszkaniem w waszej okolicy. Wiele żyć może zostać uratowanych w tak prosty zrobiony gest.
- Co jeszcze byś chciał powiedzieć, Royal, do słuchaczy którzy odpowiadają w tych niebezpiecznych czasach, powinni być ‘Czarodzieje na pierwszym miejscu’(‘Wizards first’) – spytał Lee.
- Chciałbym powiedzieć, że jest mały krok z ‘Czarodzieje na pierwszym miejscu’ do ‘Czystokrwiści na pierwszym miejscu’(Purebloods first”, a później do Śmierciożerców. – odpowiedział Kingsley. Wszyscy jesteśmy ludźmi, nieprawdaż? Każde ludzkie życie jest tyle samo warte, warte ratowania.
- Świetnie powiedziane, Royal, masz mój głos jako na Ministra Magii jeśli kiedykolwiek uda nam się wydostać z tego chaosu. – powiedział Lee – A teraz, na koniec Romulus, popularnie określany jako ‘Kumpel Pottera’.
- Dzięki, River – powiedział inny znajomy głos. Ron zaczynał mówić, ale Hermiona ubiegła go szepcząc:
- Wiemy, że to Lupin.
- Romulusie, czy dalej utrzymujesz, zarówno jak za każdym razem kiedy pojawiasz się w naszym programie, że Harry Potter wciąż żyje?
- Tak – powiedział stanowczo Lupin – Nie ma najmniejszej wątpliwości w mojej głowie, że jeśli jego śmierć by się wydarzyła, to byłaby okrzyknięta przez Śmierciożerców tak obszernie jak to tylko możliwe, ponieważ uderzyłby w śmiertelny podmuch moralności opierających się nowemu reżimowi. ‘Chłopiec, Który Przeżył’ był symbolem wszystkiego o co walczymy: Triumf dobra, moc niewinności, potrzeba podtrzymująca opieranie się.
Mieszanina wdzięczności i wstydu tryskała w Harrym. Czy Lupin mu wybaczył, gdy powiedział te wszystkie okropne rzeczy kiedy ostatni raz się spotkali?
- Co byś chciał powiedzieć Harryemu jeśli wiesz, że nas teraz słucha, Romulusie?
- Chciałbym mu powiedzieć, że wszyscy jesteśmy z nim całym duchem – powiedział Lupin, potem zawahał się lekko – I żeby podążał za swoim instynktem, który jest dobry i prawie zawsze słuszny.
Harry spojrzał na Hermione, której oczy były pełne łez.
- Prawie zawsze słuszny – powtórzyła.
- Och, nie powiedziałem wam? – powiedział Ron zaskoczony – Bill powiedział mi, że Lupin znowu jest z Tonks! I ponoć robi się też całkiem spora…
- … i nasze nagminne udoskonalenia przyjaciół Harryego Pottera którzy cierpią za swoją wierność.- mówił Lee.
Więc, systematyczni słuchacze będą wiedzieć, kilku szczerych ludzi popierających Harryego Pottera zostało teraz uwięzionych, wyłączając Xenophiliusa Lovegood’a, redaktora naczelnego ‘Żonglera’ – powiedział Lupin.
- Przynajmniej wciąż żyje! – wymamrotał Ron.
- Słyszeliśmy również w ciągu ostatnich kilku godzin, że Rubeus Hagrid – cała trójka gapiła się na siebie i prawie stracili resztę zdania – znany jako gajowy w Hogwarcie, ledwie uciekł przed aresztowaniem na ziemiach Hogwartu, gdzie chodzą pogłoski, że gospodarował brygadzie ‘Wsparcia Harryego Pottera’ w jego domu. Bądź co bądź, Hagrid nie został poddany nadzorowi, i jest, wierzymy, w trakcie ucieczki.
- Podejrzewam, iż to pomoże, kiedy uciekając przed Śmierciożercami, ma się przyrodniego brata wysokości szesnastu stóp? – spytał Lee.
- Miałoby tendencje do dania wam - zgodził się Lupin uroczyście – Mogę po prostu dodać, że podczas gdy jesteśmy tutaj w Potterwatch bijąc brawo rozmachowi Hagrida, moglibyśmy nawoływać nawet najbardziej oddanym obrońcom Harryego przeciw zwolennikom kierownictwa Hagrida. Brygada ‘Wsparcia Harryego Pottera’ jest nierozsądna w obecnej atmosferze.
- W rzeczy samej, są, Romulusie – powiedział Lee – więc zakładamy, że będziesz kontynuował demonstrowanie twojego kultu do człowieka z lśniącą blizną w następnym Potterwatch. A teraz przenieśmy się do wiadomości tyczących czarodzieja, który udowadnia, że jest tak samo nieuchwytny jak Harry Potter. Lubimy odwoływać się do niego jako Szefa Śmierciożerców, i tutaj poddajemy jego wizje(views) na trochę więcej szalonych obieganych o nim. Chciałbym zaprezentować nowego korespondenta, Rodenta?
- Rodent? – powiedział jeszcze jeden znajomy głos, i Harry, Ron i Hermiona krzyknęli razem:
- Fred!
- Nie! To nie jest George?
- To Fred, tak myślę – powiedział Ron, pochylając się bliżej, kiedy którykolwiek z bliźniaków mówił:
- Nie jestem ‘Rodent’, w żadnym wypadku, Mówiłem wam, że chce być Rapier!
- Och, w takim razie w porządku, ‘Rapier’, mógłbyś proszę zdać nam trochę swoich relacji o różnych historiach, które słyszymy o Szefie Śmierciożerców.
- Tak, River, mogę – powiedział Fred – Aczkolwiek nasi słuchacze będą wiedzieć, jeżeli nie schronili się w dole po ogrodowym stawie albo w podobnym miejscu, że strategia Sam-Wiesz-Kogo pozostawania w cieniach, stwarza miły mały klimat paniki. Zwróć uwagę, jeśli wszystkie rzekome obserwacje o nim są autentyczne, musimy mieć dobrych dziewiętnastu Sam-Wiesz-Ktosiów (xD) biegających dookoła tego miejsca.
- Które z nim harmonizują, oczywiście – powiedział Kingsley. – Powietrze pełne tajemnic tworzy nowy postrach rzeczywiście go pokazując.
- Zgadzam się – powiedział Fred 0 Więc, ludzie, spróbujmy się trochę uciszyć. Dzieją się wystarczająco złych rzeczy bez także wymyślania nowych. Na przykład, nowy pomysł Sami-Wiecie-Kogo mogący zabijać ludzi z pojedynczą gałką oczną. Jest to bazyliszkowe spojrzenie, słuchacze. Jeden prosty test: Sprawdź czy rzecz, która piorunuje cię wzrokiem ma nogi. Jeśli ma, to bezpiecznie jest zajrzeć do jej oczu, pomimo, że jeśli to naprawdę jest Sam-Wiesz-Kto, to są duże szanse, że to ostatnia rzecz, którą kiedykolwiek więcej zrobisz.
Pierwszy raz od wielu tygodni Harry się zaśmiał. Mógł poczuć opuszczający go ciężar napięcia .
- A pogłoski, że zatrzymał się za granicą? – spytał Lee.
- Więc, kto nie chciałby miłych małych wakacji po całej ciężkiej pracy, którą on tu wykonał? – zapytał Fred – Chodzi o to, ludzie, żebyście się nie uspokajali fałszywym poczuciem bezpieczeństwa bo myślicie, że wyjechał z kraju. Może wyjechał, a może i nie, ale fakt pozostaje, że może przemieszczać się szybciej niż Severus Snape staje w obliczu z szamponem kiedy chce, więc nie liczcie, że on będzie daleką drogę od was jeśli planujecie ryzykować. Nigdy nie myślałem, że to powiem, ale bezpieczeństwo na pierwszym miejscu!
- Dziękujemy ci bardzo za twoje mądre słowa, Rapier. – powiedział Lee – Słuchacze, to przywiodło nas do końca jeszcze jednego Potterwatch. Nie wiemy, kiedy to będzie możliwe by nadawać ponownie, ale możecie być pewni, że wrócimy. Utrzymujcie kręcenie owych tarczy: Następnym hasłem będzie ‘Szalonooki’. Trzymajcie się nawzajem w opiece: Dotrzymujcie słowa. Dobranoc.
Tarcza radia zawirowała i światła panelu strojeniowego zgasły. Harry, Ron i Hermiona wciąż siedzieli rozpromieni. Słysząc znajome, przyjazne głosy w nadzwyczajnie ich wzmocniło. Harry stał się tak przyzwyczajony do ich izolacji, że prawie zapomniał, że inni ludzie opierali się Voldemortowi. To było jakby obudził się z długiego snu.
- Dobre, nie? – powiedział wesoło Ron.
- Znakomite! – powiedział Harry.
- To takie odważne z ich strony – westchnęła w podziwie Hermiona - Jeśli znaleźli…
- Więc, są cały czas w ruchu, prawda? – powiedział Ron – Tak jak my.
- Ale nie słyszałeś co Fred powiedział? – zapytał podekscytowany Harry; teraz gdy emisja się skończyła, jego myśli krążyły wokół nadchodzącej jego całej trwającej obsesji. – Jest za granicą! On szuka Różdżki, wiem to!
- Harry…
- No dalej Hermino, dlaczego jesteś taka zdeterminowana by się do tego nie przyznać? Vol…
- HARRY, NIE!!!
- …demort szuka Wiekowej Różdżki!
- To imię to Taboo! – zawył Ron skacząc na nodze gdy donośne pyknięcie dobyło się z zewnątrz namiotu. – Powiedziałem ci, nie możemy wymawiać tego ani razu więcej – musimy z powrotem nałożyć ochronę wokół nas – szybko! – Tak mogą nas zna…
Ale Ron przestał mówić, Harry wiedział czemu. Fałszoskop na stole zaczął świecić i wirować. Mogli słyszeć nadchodzące głosy które były coraz bliżej i bliżej: chamskie, podekscytowane głosy. Ron wyciągnął Deluminator z kieszeni i kliknął; ich lampa zgasła.
- Wyjdźcie z stamtąd z podniesionymi rękoma! – doszedł ich zgrzytliwy głos z ciemności. – Wiemy, że tam jesteście! Mamy pół tuzina różdżek celujących w was i nie dbamy o to kogo przeklniemy!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 8:30, 13 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdzial 23

Posiadłość Malfoyów

Harry spojrzał na obojga z nich, teraz jedynie zarysowanych w mroku. Widział, jak Hermiona kieruje swoją różdżkę, ale nie na zewnątrz namiotu, tylko na twarz Harry'ego. Nagle miał miejsce huk i promień białego światła. Harry wygiął się w agonii, niezdolny do patrzenia. Czuł jak jego twarz puchła mu w dłoniach, podczas gdy głosy ciężkich kroków zdawały się otaczać go ze wszystkich stron.
- Wstawaj, śmieciu!
Nieznane dłonie gwałtownie podniosły Harry'ego z ziemi. Nim zdołał powstrzymać je, ktoś zaczął już grzebać po jego kieszeniach. W końcu wyjął różdżkę z tarniny (blackthorn) Harry'ego. Harry kurczowa złapał za swoją nieznośnie bolącą twarz, która była brawie niewyczuwalna pod swoimi palcami. Była ona napuchnięta i naciągnięta tak jakby cierpiał na okropny atak alergii. Jego oczy zmniejszyły się do rozmiaru szparek, przez które prawie nic nie mógł dostrzec. Jego okulary gdzieś upadły, gdy był wywlekany z namiotu, więc jedyne co mógł dostrzec to sylwetki czterech, czy pięciu osób, które także wyciągały Rona i Hermionę.
- Zostawcie-ją! - wrzasnął Ron. Potem nagle słychać było charakterystyczny dźwięk uderzenia w twarz: Ron stęknął z bólu, a Hermiona krzyknęła – Nie! Zostawcie go w spokoju! Zostawcie go!
- Twój chłopak dostanie więcej, jeśli odnajdę jego nazwisko na liście – powiedział okropny, ochrypły znajomy głos – Smakowita dziewczyna ... co za cudo ... podoba mi się delikatność twojej skóry.
Zawartość żołądka Harry'ego przewróciła się. Znał tą postać: Fenrir Greyback, wilkołak, któremu dano możliwość noszenia szat Śmierciożercy, w zamian za to, że będzie używał swojej bezwzględności i okrucieństwa.
- Przeszukajcie namiot – powiedział inny głos. Harry'ego wyrzuciło twarzą do ziemi. Głuchy cios zadany Ronowi mówił, że musi być on gdzie s w pobliżu. Harry dosłyszał różne kroki oraz hałasy, spowodowane przez mężczyzn przewracających krzesła w namiocie, gdy go przeszukiwali.
- Teraz, zobaczmy kogo tu mamy – powiedział tryumfalny głos Greybacka, gdy przewracał Harry'ego na plecy. Światło bijące z jego różdżki padło na twarz Harry'ego. Potem Greyback zaśmiał się.
- Będę potrzebował piwa krzemowego, by to oblać. Co się z tobą stało, brzydalu?
Harry nie odpowiedział od razu.
- Coś powiedziałem – powtórzył Greyback. Harry wypuścił powietrze z przepony, co podwoiło tylko ból. - Co się tobie stało?
- Użądlony – wymamrotał Harry – Zostałem użądlony
- Tak, na to wygląda – odparł drugi.
- Jak się nazywasz?
- Ja – Vernon. Vernon Dudley.
- Sprawdź na liście, Scabior – powiedział Greyback, po czy ruszył w stronę Rona. - A jak z tobą, rudzielcu?
- Stan Shunpike – powiedział Ron
- Tak jak cała reszta – powiedział mężczyzna nazwany Scabior. - Wiemy, że Stan Shunpike jest pochłonięty czymś inny.
Kolejne uderzenie.
- Jestem Bardy – wysapał Ron. Jego usta, jak pomyślał Harry, były pełne krwi. - Bardy Weasley
- Weasley? - wychrapał Greyback – Więc, nawet jeśli nie jesteś szlamą, to związany jesteś z tą rodziną zdrajców krwi. Wreszcie... twoja mała przyjaciółka.. - powiedział to z taką lubością, że przyprawiło to Harry'ego o dreszcze.
- Spokojnie, Greyback – powiedział Scabior ponad wyśmiewającymi się pozostałymi Śmierciożercami.
- Och, nie mam zamiaru jeszcze jej ugryźć. Zobaczmy, czy szybciej przypomni sobie swoje imię, niż ten Barney. Jak się nazywasz, dziewczynko?
- Penelopa Clearwater - powiedziała tonem przestraszonym, ale stanowczym.
- Jaki jest twój status krwi?
- Jestem półkrwi – odpowiedziała
- Łatwo sprawdzimy – powiedział Scabior. - Ale wyglądacie mi jeszcze na uczniaków
- Ukończyliśmy już Hogwart – odparł Ron.
- Taa, rudzielcu. - powiedział Scabior.
- I zrobiliście sobie kemping – warknął Greyback. - Zakon Feniksa. Coś to wam mówi?
- Takh
- Więc,oni nie okazują należytego szacunku imieniu Czarnego Pana. Jego imię jest objęte Tabu. Już kilku członków Zakonu wyśledziliśmy w ten sposób. Zobaczymy. Zwiążcie ich razem z tamtą dwójką.
Ktoś pociągał Harry'ego za włosy, pchnął go kilka metrów i ustawił w pozycji siedzącej, a potem zaczął związywać go plecami do pozostałych. Harry wciąż był na wpół widomy i prawie niczego nie widział przez swoje opuchnięte oczy. W końcu, jak mężczyzna skończył wiązać ich i odszedł, Harry szepnął do współwięźniów -Ma ktoś różdżkę?
- Nie -odpowiedzieli Ron i Hermiona, siedzący po obu stronach Harry;ego.
- To wszystko przeze mnie. Wymówiłem to imię. Przepraszam...
- Harry ...
Był to nowy, ale znajomy głos, który pochodził od osoby siedzącej dokładnie za Harrym, po lewej stronie Hermiony.
- Dean?
- To ty! Jeśli dowiedzą się kim jesteś... To porywacze. Szukają wagarowiczów, a potem sprzedają ich za złoto.
- Niezłe łowy dziś, co? - powiedział Greyback, gdy jego buty nabijane wiekami (dosłowne tłumaczenie) przeszły obok Harry'ego i gdy usłyszeli więcej hałasu i łoskotu dobiegającego z namiotu. - Szlama, goblin-uciekinier, trzech wagarowiczów. Sprawdziłeś ich nazwiska, Scabior? - warknął
- Taa, ale nie ma na niej żadnego Vernona Dudley'a , Greyback.
- Ciekawe, - powiedział Greyback. - Bardzo ciekawe.
Kucnął przy Harry, który dostrzegł przez małą dziurkę pomiędzy jego opuchniętymi powiekami, twarz pokrytą plątaniną siwych włosów i jego wąsy (lub bokobrody) z ostro zakończonymi brązowymi zębami i ranami w kącikach ust. Śmierdział tak jak wtedy na wieży, gdzie umarł Dumbledore, a mianowicie brudem, potem i krwią.
- Więc nie jesteś poszukiwany, Dudley? A może po prostu ukrywasz się pod innym imieniem? W którym domu byłeś w Hogwardzie?
- W Slytherinie – odpowiedział Harry automatycznie
- Czy to nie ciekawe, że oni zawsze wiedzą, co chcemy usłyszeć, co nie? -Scabior nieufnie spojrzał zza cienia. - Ale żaden z nich nie wie, gdzie dokładnie znajduje się pokój wspólny.
- Jest w lochach. - wyraźnie powiedział Harry – Trzeba przejść przez ścianę. Jest tam pełno trupich czaszek i różnych takich rzeczy. No i jeszcze znajduje się pod jeziorem, więc światło tam jest zielone.
Krótka przerwa.
- No, no. Wygląda na to, że złapaliśmy małego Ślizgona. - powiedział Scabior. - Dobra twoja, Vernon, bo nie ma zbyt wile szlam w Slytherinie. Kim jest twój ojciec?
- Pracuje w Ministerstwie – skłamał. Harry wiedział, że cała ta opowieść upadłaby już po małym śledztwie, ale z drugiej strony i tak ta gra nie będzie trwać zbyt długo. Przynajmniej póki jego twarz nie odzyska poprzedniego wyglądu. - W Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof.
- Wiesz, co Greyback – powiedział Scabior – Chyba naprawdę jest jakiś Dudley w Ministerstwie.
Harry ledwo oddychał: Czy szczęście, po prostu szczęście uratuje ich wszystkich?
- Proszę, proszę – powiedział Greyback, a Harry mógł przysiąc, że słyszy nutę niepokoju w twardym głosie. Wiedział także, że Greyback zastanawiał się, czy właśnie nie zaatakował i związał syna jakiegoś ministra. Serce Harry'ego biło pod liną wokół jego żeber. Harry nie byłby zaskoczony, gdyby Greyback mógł to dostrzec. - Więc, jeśli mówisz prawdę, brzydalu, nic nie będziesz miał wbrew wycieczce do Ministerstwa. Zdaje mi się, że twój ojciec nagrodzi nas za przyprowadzenie ciebie.
- Ale – usta Harry'ego były całkowicie suche – Jeśli dacie nam...
- Hej! - ktoś zawołam z wnętrza namiotu. - Coś tu mam! Greyback!
Czarna postać spieszyła się w ich kierunku, a Harry dostrzegł blask srebra odbitego z różdżek. Znaleźli miecz Gryffindora.
- Baaardzo ładne – powiedział z podziwem Greyback do swojego towarzysza. - Naprawdę, bardzo ładne. Wygląda na robotę goblinów. Skąd to macie?
- To mojego ojca – skłamał Harry. - Miał nadzieję, że nie dostrzega imienia wygrawerowanego na rękojeści. - Wzięliśmy go do ścinania drewna na...
- 'ekaj, Greyback. Czy to nie z Proroka?
Gdy Scabior to powiedział, blizna Harry'ego, która była niezwykle napięta przez rozciągnięte czoło, dziko zapłonęła. Wyraźniej niż cokolwiek dookoła niego, Harry zobaczył wysoką budowle - surową, czarną i posępną twierdzę: myśli Voldemorta stały się znowu wyraźne, szybował ku gigantycznej budowli w nastroju opanowanej euforii w celu...
Zbliżam się... zbliżam się...
Usilnie starając się, Harry zamknął swój umysł dla myśli Voldemorta, siadając znowu na swoim miejscu, przywiązany do Rona, Hermiony, Deana, and Griphooka w ciemności, przysłuchując się Scabiorowi i Greybackowi.
- Hermiona Granger mówił Scabior – szlama - znana jest z tego, iż podróżuje z Harrym Potterem.
Mimo, że blizna Harry'ego płonęła w milczeniu, ten podjął ostateczną próbę bycia obecnym, by nie dostać się do głowy Voldemorta. Harry słyszał szelest butów Greybacka, gdy kucnął przy Hermionie.
- Wiesz co dziewczynko? To zdjęcie chyba przedstawia ciebie
- To nie ja! Nie ja!
Przerażony pisk Hermiony brzmiał tak jak przyznanie się.
- ...znana jest z tego, iż podróżuje z Harrym Potterem. - powtórzył w milczeniu Greyback.
Wszędzie zapadła cisza. Blizna Harry'ego okropnie piekła, mimo tego próbował z całych sił wyrwać się myślom Voldemorta. Jeszcze nigdy wcześniej nie było ważnym zostać przy swoim umyśle, niż teraz.
- Cóż, to wszystko zmienia, prawda? - wyszeptał Greyback. Nikt nic nie mówił: Harry wyczuł całą grupę porywaczy zastygłych, patrzących oraz poczuł dygoczące ramię Hermiony. Greyback wstał i przeszedł kilka kroków w miejsce, gdzie siedział Harry. Znowu ukląkł i zaczął wpatrywać się w zniekształconą twarz.
- Co tam masz na czole, Vernon? - zapytał delikatnie, a jego oddech zanieczyścił nozdrza Harry'ego, gdy ten przycisnął swój brudny palec do jego blizny.
- Nie dotykaj tego! - wrzasnął Harry. Nie mógł powstrzymać się, myślał, że zachoruje przez ból.
- Myślałem, że nosisz okulary, Potter? - szepnął Greyback
- Znalazłem okulary! - krzyknął jeden z porywaczy, stojący z tyłu – Okulary były w namiocie. Greyback, czekaj...!
Chwilę później wbito Harry'emu z powrotem okulary na nos, a wszyscy porywacze przybliżali się w jego stronę, gapiąc się na niego.
- Mamy go – zazgrzytał Greyback – Mamy Pottera!
Potem wszyscy nagle cofnęli się, zszokowani tym, co się wydarzyło. Harry, cały czas walcząc, by pozostać tam obecny w swojej rozdzierającej głowie, nie był w stanie, nic powiedzieć. Fragmenty wizji rozbijały się o powierzchnię umysłu Harry'ego.
- Ukrywał się ze wysokimi murami czarnej fortecy... -
Nie, on był Harrym, związanym, bez różdżki w śmiertelnym zagrożeniu.
- Patrzył w górę, ku najwyższemu oknu, najwyższej wieży...
Nie, on był Harrym, oni omawiali jego los z ciszonymi głosami
- Czas polecieć -
- ...Do Ministerstwa...?
- Chrzanić Ministerstwo – huknął Greyback. - Oni przypiszą sobie całą chwałę. Mówię, żebyśmy wzięli go prosto do Sami-Wiecie-Kogo
- Wezwiesz go tu? - zapytał wyraźnie przestraszony Scabior
- Nie – warknął Greyback - Nie mam... Mówią, że używa domu Malfoyów jako kryjówkę. Tam zabierzemy chłopaka.
Harry przypuszczał dlaczego Greyback nie chciał przywołać Voldemorta. Może i wilkołak mógł nosić szaty Śmierciożerców, gdy tylko potrzebowali jego pomocy, ale tylko wybrani mogli być naznaczeni Mrocznym Znakiem. Widocznie Greybackowi nie przyznano tego najwyższego zaszczytu.
Blizna Harry'ego znowu zaczęła płonąc-
-a on zaczął się wznosić, lecąc do okna na samym szczycie wieży-
- ... całkowicie przekonany, że to on> Bo jeśli to nie on, Greyback, to już nie żyjemy.
- Kto tu rządzi? - ryknął Greyback, zakrywając poprzedni moment niekompetencji. - To jest Potter! On plus jego różdżka to dwieście tysięcy galeonów! Ale jeśli jesteście na tyle martwy, by nie móc iść dalej, to to wszystko będzie dla mnie, a jak mi się poszczęści ta dziewczyna też!
- okno było niczym więcej jak najzwyklejszą dziurą w czarnej ścianie, ale nie na tyle dużą, by można było przejść przez nią... Wychudzona postać była widoczna przez tą dziurę. Była ona zwinięta na kocu... martwa czy żywa?
- Dobra! - powiedział Scabior – Dobra! Wchodzimy w to! No ale co z resztą, Greyback? Co z nimi zrobimy?
- Można przecież też ich wziąć. Mamy tu dwie Szlamy – to dziesięć galeonów. Podaj mi miecz. Jeśli to rubin, to kolejna mała fortunka dla nas.
Więźniowie zostali dokładnie przeszukani. Harry słyszał jak przerażone Hermiona szybko oddychała.
- Trzymaj mocno i nie puszczaj. Ja osobiście zajmę się Potterem. - powiedział Greyback, pociągając całą dłonią pęk włosów Harry'ego. Harry w tym momencie czuł jak pożółkłe paznokcie drapią jego skalp. - na trzy! Raz – dwa – trzy!
Wszyscy deportowali się, zabierając ze sobą więźniów. Harry walczył z dłonią Greybacka, ale bez żadnego skutku: Ron i Hermiona ściśnięci, napierali na niego z obu stron. Nie potrafił odsunąć się od grupy, a kiedy jego ciężki oddech wydostawał się na zewnątrz, blizna Harry'ego paliła jeszcze bardziej
- gdy przeszedł przez dziurę, niczym wąż, wylądował lekko niczym mgła w pokoiku na wieży -
Więźniowie poupadali na siebie, gdy wylądowali na jakieś wiejskiej dróżce. Oczy Harry'ego, wciąż opuchnięte, potrzebowały chwili, by mogły się zaklimatyzować, a potem zobaczył dwie mosiężne bramy prowadzące przez posesję. Wtedy poczuł się odrobinkę wolny. Najgorsze jeszcze nie nastąpiło: Voldemorta nigdzie nie było. Harry wiedział, mimo, że starał zwalczyć te wizje, że Voldemort znajduje się w dziwnym, forteco podobnym miejscu, na szczycie wieży. Ale to, ile zajmie Voldemortowi zjawienie się tu, kiedy dowie się, że jest tu Harry, było inną kwestią...
Jeden z porywaczy podszedł do bramy i potrząsł nią
- Jak tam dostaniemy się, Greyback? Ona jest zamknięta. Cholera
Odsunął swoje dłonie od bramy przestraszony.
Harry (whipped?) swoje ręce w strachu. Żelazo było skręcone i powykrzywiane, a abstrakcyjne skręcenie przypominało przerażoną twarz, która przemówiła dzwoniącym, powtarzającym się głosem:
Określ swój cel
-Mamy Pottera- Greyback ryknął z triumfem- Pojmalismy Harrego Pottera!
Brama zakołysała się i otworzyła
Chodźmy- powiedział Greyback do swoich ludzi i więźniów wlekących się przez bramę a potem w górę, podjazdem między wysokimi płotami gdzie nie słyszeli nawet swoich kroków.
Harry zobaczył nad sobą widmowaty biały kształt i uświadomił sobie że był to albino peacock*** (http://i2.tinypic.com/t8ot9z.jpg) Potknął się i powlókł za Greybackiem.
Teraz numer 391 wprawił w przerażenie związanych plecami do siebie czwórki więźniów. Harry zamknął swoje spuchnięte oczy pozwalając sobie na ból i przerażenie które w tym momencie przezwyciężało go, czekając na to co Voldemort zrobi kiedy dowie się już że Harry został złapany.

Wycieńczona sylwetka poruszyła sie pod cienkim kocem i przewróciła w jego kierunku, otwierajac oczy. Słaby człowiek usiadł, wielkie zapadłe oczy spoglądały na niego...na Voldemorta, i wtedy usmiechnął się. Nie miał większej części zębów.
-Więc przybyłeś... Myślałem, że mógłbyś.... Jeden dzień... Ale twoja podróż była bezsensowna.... Nigdy tego nie miałem...
-Kłamiesz!
Gdy gniew Voldemorta pulsował w środku niego, strach Harry'ego zagrażał wybuchem bólu. Szarpnął swój umysł z powrotem do ciała, walcząc z resztkami teraźniejszości kiedy więźniowie zostali pchnięci na żwir.
Światło rozlewało się na nich wszystkich.
"Co to jest?"-powiedział zimny kobiecy głos.
"Jesteśmy tutaj po to, aby zobaczyć się z Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać."-zachrypiał Greyback
"Kim jesteście"
"Znasz mnie!"-słychać było oburzenie w głosie wilkołaka -"Fenrir Greyback. Złapaliśmy Harry'ego Pottera."
Greyback chwycił Harry'ego i szarpnął nim wokół twarzą do światłą, zmusił też resztę więźniów do przesunięcia się wokół.
"Znam tygo opuchniętego psze pani,ale to jest un!"-wydał z siebie przenikliwy płacz Scabior. "Jesli przyjrzeć się nieco bliżej,zobaczysz że un się boi. I tam dalij, widzisz dziewczynę? Szlama, która podróżuje z nim psze pani. Nie ma wątpliwości, że to un. Mamy także jego różdżkę! Tutej psze pani-"
Przez swoje opuchnięte powieki Harry zobaczył Narcyzę Malfoy badającą szczegółowo jego spuchniętą twarz. Scabior wcisnął jej tarninową różdżkę. Uniosła swoje brwi i powiedziała:
-"Dajcie ich tutaj."
Harry i reszta zostali pchnięci i wkopani po kamiennych schodach do holu wypełnionego portretami.

"Chodźcie za mną", powiedziała Narcyza, prowadząc drogą przez hol. "Mój syn, Draco jest w domu na Wielkanoc. Jeśli to Harry Potter, on będzie wiedział."
Salon oślepiał po ciemnościach na zewnątrz, nawet ze swoimi prawie zamkniętymi oczami Harry mógł pojąć szerokie proporcje tego pokoju. Kryształowy świecznik wiszący na suficie, więcej portertów na przekór ciemno-purpurowym ścianom. Dwie postacie wyrastały z krzeseł z przodu ozdobnego marmurowego kominka. Więźniowie zostali wepchnięci do pokoju przez Śmierciożerców.
"Co to jest?"
Straszny znajomy głos Lucjusza Malfoy'a padł na uszy Harry'ego. Zaczął panikować. Nie widział drogi ucieczki, i to było prostsze, podczas gdy jego strach był ustawiony do blokowania myśli Voldemorta,chociaż jego strach wciąż płonął.
"Oni mówią że mają Pottera,"powiedziała Narcyza zimnym głosem. "Draco, podejdź tu."
Harry nie ośmielił się patrzeć bezpośrednio na Draco, ale popatrzył na niego pobierznie;postać nieznacznie wyższa niż kiedyś, wyrastająca z fotela, jego twarz była blada i ostro zakończona, niewyraźna poniżej biało-blond włosów.
Greyback zmusił więźniów do odwrocenia się ponownie więc w tym czasie Harry był bezpośrednio poniżej świecznika.
Harry stał twarzą do lustra zawieszonego powyżej kominka, oprawionego we wspaniałą, pozłacaną, zawile poskręcaną ramę. Zobaczył własne odbicie. Po raz pierwszy, odkąd opuścił Grimmauld Place… Jego twarz była wielka, lśniąca i różowa, a każdy jej rys zniekształcony przez klątwę Hermiony. Jego czarne włosy sięgały już ramion, a wokół szczęki malował się ciemny cień. Gdyby nie wiedział, że to on gapi się teraz głucho w lustro, zastanawiałby się, kto nosi jego okulary.

Zdecydował się nic nie mówić, na wypadek, gdyby jego głos miałby go wydać; gdy Draco zbliżył się Harry wciąż unikał kontaktu wzrokowego z nim.

-Zatem, Draco?- powiedział Lucjusz Malfoy gorliwym tonem.
-Czy to on? Czy to Harry Potter?
-Nie jestem - nie jestem pewien - powiedział Draco.
Starał się trzymać z dala od Greybacka, a gdy jego spojrzenie wreszcie napotkało wzrok Harry'ego, wydawał się być przerażony.
-Przyjrzyj mu się! Podejdź bliżej i przyjrzyj mu się dokładnie!
Harry nigdy nie słyszał tak podnieconego głosu Lucjusza Malfoya .
-Draco, jeśli my będziemy tymi, którzy oddadzą Pottera w ręce Czarnego Pana, on wszystko nam odpuś -
-Mam nadzieje, że nie zapomniał Pan, kto tak właściwie go schwytał, Panie Malfoy? -
powiedział Greyback groźnym tonem.
-Oczywiście, że nie, oczywiście, że nie!- stwierdził niecierpliwie Malfoy.
Zbliżył się do Harry'ego tak blisko, że ten mógł zobaczyć jego zazwyczaj ospałą, bladą twarz w najdrobniejszych detalach, nawet przez swoje spuchnięte oczy.

-Co mu zrobiliście? - zapytał Lucjusz Greybacka -Jak doprowadziliście go do takiego stanu?
- To nie my. -Wygląda, jakby ktoś rzucił na niego Żądlącą Klątwę- stwierdził Lucjusz. Jego szare oczy zbadały uważnie czoło Harry'ego. -Tam coś jest - wyszeptał- to mogłaby być blizna, tylko mocno rozciągnięta. . .
- Draco, podejdź tutaj, spójrz na jego czoło! Co o tym myślisz? Harry zobaczył teraz podniesioną twarz młodego Malfoya, który stał po prawej stronie swojego ojca. Byli do siebie nadzwyczaj podobni. Ale nie w tej chwili, kiedy ojciec spoglądał na Harry'ego z nieukrywanym podekscytowaniem, podczas gdy spojrzenie syna było pełne niechęci, a nawet strachu.
-Sam nie wiem - powiedział i cofnął się do kominka, gdzie stała jego matka, obserwując całą sytuacje.
-Lepiej być pewnym, Lucjusz - zawołał Narcyza swoim zimnym, czystym głosem -Całkowicie pewnym, że to jest Potter, zanim wezwiemy Czarnego Pana . . . Mówią, że należy do niego - wskazała na różdżkę z tarniny - ale nie zgadza się z tym, co opisał Olivander . . . Jeśli się pomylimy, Czarny Pan przybędzie tu na próżno. . . Pamiętasz, co zrobił Rowlowi i Dołohowowi?
-A co w takim razie z tą szlamą?- warknął Greyback. Harry'ego prawie zwaliło z nóg, kiedy Porywacze obrócili ich ponownie. Światło padało teraz na Hermione.
-Czekaj- powiedziała Narcissa ostro -Tak - tak, ona była u Madam Malkin z Potterem! Widziałam jej zdjęcie w Proroku! Popatrz, Draco, czy to nie Panna Granger? -Ja . . .być może . . . tak-
-W takim razie, to jest chłopak Weasleyów! - krzyknął Luciusz, obchodząc wielkimi krokami związanych więźniów, a w końcu stając przed Ronem -To oni, przyjaciele Pottera - Draco, popatrz na niego, czy to nie syn Artura Weasleya - zaraz, jak on miał na imię... -?
-Tak- powtórzył Draco, stojąc plecami do więźniów - To może być on. Drzwi salonu otworzyły się zza pleców Harry'ego. Przemówiła kobieta, a dźwięk jej głosu napawał Harry'ego jeszcze większym strachem.
- Co jest? Co się stało, Cissy? Bellatrix Lestrange przeszła wolno wokół więźniów i zatrzymał się na prawo od Harry'ego, gapiąc się na Hermione swoimi ciężkimi oczyma:
-Ale na pewno- wyszeptała - to jest ta szlama? To jest Grander?
-Tak, tak, to jest Granger!- ogłosił Luciusz -I obok niej, jak sądzę, Potter! Potter i jego przyjaciele, którzy wreszcie dali się złapać! -Potter? - wrzasnęła Bellatrix i cofnęła się o krok, by lepiej przyjrzeć się Harry'emu -Jesteś pewny? W takim razie, Czarny Pan musi zostać poinformowany natychmiast! Pociągnęła za swój prawy rękaw, rozrywając koszulę: Harry zobaczył, jak Mroczny Znak zapłonął na jej ramieniu i wiedział, że zamierzała go dotknąć, by wezwać swojego ukochanego mistrza -
Właśnie miałem go powiadomić! - powiedział Lucjusz [Akurat to imię, powinno zostać przetłumaczone, nawet Polkowski to zrobił], a jego ręka ścisnęła nadgarstek Bellatrix i powstrzymała ją od dotknięcia Mrocznego Znaku.

-Ja powinienem go przywołać Bello, Potter został przyprowadzony do mojego domu i ja mam nad nim władzę.

-Władzę ! - Bellatrix zaczęła szydzić z niego, równocześnie próbując wyswobodzić rękę z jego uścisku. - Utraciłeś swoją władzę, gdy straciłeś swoją własną różdżkę Lucjuszu ! Jak śmiesz? Trzymaj swoje ręce z daleka ode mnie !
-To nie ma nic wspólnego z tobą, to nie ty złapałaś chłopca!
-Przepraszam, że się wtrącam Panie Malfoy - rzekł Greyback - ale to my schwytaliśmy Pottera i to my podzielimy się złotem.
-Złoto ! - zaśmiała się Bellatrix, która nadal siłowała się z uściskiem swojego szwagra, a drugą ręką próbowała po omacku sięgnąć po różdżkę w kieszeni - Weź swoje złoto, brudny padlinożerco, myślisz że ja chcę złoto? Zależy mi tylko na jego akceptacji.
Bellatrix przestała się szarpać, jej rozdrażniony wzrok skierował się na coś, czego Harry nie widział.
Zadowolony z kapitulacji Bellatrix Lucjusz puścił jej rękę i rozerwał własny rękaw.

- STÓJ ! - wrzasnęła Bellatrix - nie dotykaj tego ! Wszyscy zginiemy, gdy Czarny Pan przybędzie teraz !

Lucjusz zatrzymał swój palec wskazujący tuż przed Mrocznym Znakiem. Bellatrix usunęła się z pola widzenia Harrego.

-Co to jest? - Harry usłyszał jej głos
-Miecz - chrząknął jeden z porywaczy
-Daj mi go
-On nie jest twoj, o pani. Ja go znalazłem.
Następnie dało się słyszeć huk i całe pomieszczenie wypełniło czerwone światło. Harry wiedział, że porywacz został ogłuszony. Jego kompani wydali z siebie gniewne wrzaski.
-Co ty sobie myślisz, że w coś grasz kobieto?
-Stupefy ! - krzyknęła - Stupefy!
Oni nie mieli żadnych szans z nią, chociaż ich było czterech, a ona jedna.
Harry wiedział, że Bellatrix była wiedźmą, która ma ogromną moc, a nie ma sumienia. Wszyscy z nich upadli, gdzie stali, tylko Greyback upadł na kolana z rozpostartymi rękami. Kątem oka Harry dostrzegł Bellatrix z kamienną twarzą, mocno trzymającą miecz Gryffindora, który skierowała w kierunku wilkołaka,
-Skąd masz ten miecz? - szepnęła do Greybacka i wyrwała mu jego różdżkę
-Jak śmiesz? - warknął Greyback, który został zmuszony do podniesienia głowy w górę, a reszta jego ciała była unieruchomiona. Po chwili obnażył swoje ostre kły - Wypuść mnie kobieto !
-Gdzie znalazłeś ten miecz? - powtórzyła Bellatrix, wymachując mieczem przy jego twarzy
-Snape wysłał to do mojej skrytki w Banku Gringotta!
-To było w ich namioce - wychrypiał Greyback - Wypuśc mnie! Natychmiast !
Machnęła różdżką i wilkołak chciał rzucić się w jej kierunku, ale to by było zbyt niebezpiecznie zbliżyć się do niej w tym momencie. Zaczaił się przy fotelu dotykając jego oparcia swoimi brudnymi, zakrzywionymi paznokciami.
-Draco, wyprowadź te szumowiny na zewnątrz - powiedziała Bellatrix wskazując na nieprzytomnych mężczyzn. - Jeżeli nie masz odwagi ich wykończyć, zostaw ich na dziedzińcu, ja się nimi zajmę.
-Nie waż się mówić do Draco jakby...-krzyknęła wściekła Narcyza, ale Bellatrix wrzasnęła:
-Zamknij się ! Sytuacja jest poważniejsza niż możesz sobie wyobrazić, Cyziu [ang. Cissy, zdrobnienie od Narcyza, zastosowane przez Polkowskiego w 6 tomie ]. Mamy poważniejszy problem !
Bellatrix stała, sapiąc nieznacznie, patrzyła w dół na miecz i badała jego rękojeść. Po krótkiej chwili obróciła się, by popatrzeć na milczących więźniów.
-Jeżeli to jest naprawdę Potter, nikt nie powinien go skrzywdzić. - wymamrotała bardziej do siebie, niż do innych - Czarny Pan chciałby osobiście pozbyć się Pottera...ale jeżeli on się dowie...muszę...muszę wiedzieć... - obróciła się ponownie do siostry - Więźniowie zostaną umieszczeni w piwnicy, gdy ja będę zastanawiała się co dalej począć.
-To jest mój dom Bella, ty tutaj nie rozkazujesz.
-Zrób to ! Nie zdajesz sobie sprawy w jakim niebezpieczeństwie jesteśmy! - wrzasnęła Bellatrix, jej spojrzenie było przerażającze ;szalone. Cienki strumień ognia wypuszczony z końca jej różdżki wypalił dziurę w dywanie.
Narcyza zawahała się przez moment, a później zwróciła sie do wilkołaka.
- Weźcie tych więźniów na dół do celi Greyback.
- Czekaj - powiedziała ostro Bellatrix - Wszystkich z wyjątkiem.....z wyjątkiem Szlamy.
Greyback chrząknął ciężko z zadowolenia.
- Nie! - krzyknął Ron - Możesz wziąć mnie! Weź mnie!
Bellatrix uderzyła go w twarz; cios odbił się echem dookoła pokoju.
- Jeśli ona umrze podczas przesłuchania, wezmę ciebie następnego - powiedziała - Zdrajca krwi jest na mojej liście zaraz po szlamie.
Weźcie ich na dół Greyback i upewnijcie się, że są zabezpieczeni, ale nic jeszcze nie róbcie.
Rzuciła Greyback'a różdżkę spowrotem do niego, potem wyciągneła spod szaty krótki, srebrny nóż.
Wzięła Hermione od innych więźniów, potem wywlokła ją za włosy na środek pokoju, podczas gdy Greyback zmuszał resztę do przejścia przez inne drzwi do ciemnego korytarza, różdżkę trzymał na wprost niego, ukazując niewidzialną i porywającą siłę (?).
- Sądzisz że da mi trochę dziewczyny kiedy z nią skończy?
Greyback nucił sobie gdy prowadził ich przez korytarz.
- Albo powiem jej że chce ugryźć dwóch, mógłbym ciebie rudy?
Harry poczuł jak Ron drgnął. Poprowadzili ich w dól po stromych schodów, wciąż związanych plecami do siebie, przez co w każdym momencie groziło im poślizgnięcie i złamanie karku.
Przy dole były wielkie drzwi. Greyback otworzył je stuknięciem różdżki, potem wrzucili ich do wilgotnego i przestarzałego pokoju i pozostawili w całkowitej ciemności. Rozległo się echo zatrzaskiwanych drzwi od lochu kiedy usłyszeli z oddali okropny, długi krzyk bezpośrednio nad nimi.
- Hermiona - krzyknął Ron i zaczął się wić i szamotać próbując uwolnić się od sznurów, którymi byli razem związani tak że Harry zachwiał się. - Hermiona!
- Bądź cicho - rzekł Harry - Zamknij się Ron, musimy opracować drogę.
- Hermiona, Hermiona!
- Potrzebujemy planu, przestań krzyczeć, potrzebujemy czegoś do odwiązania tego sznura.
- Harry? - rozległ się szept z ciemności. - Ron? To ty?
Ron przestał krzyczeć. Usłyszeli dźwięk niedaleko nich a potem Harry zobaczył cień przysuwający sie bliżej.
- Harry? Ron?
- Luna?
- Tak to ja! O nie... Nie chciałam żeby was zlapali!
- Luma możesz nam pomoc uwlonic sie od tych sznurów? - powiedział Harry.
- Oh tak, sadzę wiec....tam jest stary gwóźdź którego używamy jeśli chcemy cokolwiek przerwać....jedną chwilkę.
Hermiona znowu na górze krzyknęła i usłyszeli również krzyczącą Bellatrix ale jej słowa były niesłyszalne ponieważ Ron znowu wrzasnął,
- Hermiona! Hermiona!
- Panie Ollivander? Harry usłyszał jak Luna mówi - Panie Ollivander, ma pan gwóźdź? Czy może Pan pożyczyc mi go na chwilkę.... Myślę że był obok dzbanu z wodą.
Wróciła w ciągu kilku sekund.
- Musi pan pozostać tutaj jeszcze trochę i się nie ruszać– powiedziała
Harry mógłby czuć jej kopanie w twardych włóknach sznura, by poluzować węzły. Z góry usłyszeli głos Bellatrix.
- Mam zamiar przepytać cię znowu! Gdzie znalazłaś ten miecz? Gdzie?
-Znaleźliśmy go...Znaleźliśmy go! PROSZE!- Hermina krzyczała znowu.
Ron walczył silniej niż kiedykolwiek i zardzewiały gwóźdź zsunął się na przegub dłoni Harry'ego.
“Ron, proszę nie ruszaj się! ” Luna szepnęła. “Nie widzę, co robię“
“Moja kieszeń! ” powiedział Ron, “W mojej kieszeni, jest Deluminator i jest pełen światła.
Kilka sekund później usłyszeli klikniecie i kule światła które Deluminator wessał z lamp w namiocie wleciały do piwnicy. Niezdolne by ponownie połączyć się ze źródłem kule światła wisiały w powietrzu niczym małe słońca oświetlając cały pokój. Harry zobaczył Lune, oczy wszystkich zwrócone na jej blada twarz i nieruchoma figurę Ollivandera, wytwórcy różdżek, kręcącego się na podłodze w rogu. Zerkając dookoła, wychwycił wzrok czterech znajomych współwięźniów. Dean i Griphook, goblin który zdawał się być ledwie świadomy, stali związani sznurem oplatającym cale ich ciała.
-Oh tak jest o wiele łatwiej, dzięki Ron. - powiedziała Luna i znów zaczęła ciąć jej więzy.
-Hej Dean!
Z góry doszedł ich glos Bellatrix.
-Kłamiesz plugawa szlamo i ja to wiem! Byłaś w mojej krypcie w Gringocie! Mów prawdę! Mów prawdę!
Ktoś inny krzyknął strasznie: HERMIONO!
-Co innego wzięłaś? Co jeszcze masz?? Powiedz mi prawdę albo przyrzekam, przebiję cię tym nożem!
-Tam!
Harry poczuł ze sznury z niego opadają i odwrócił się pocierając swoje bolące przeguby/nadgarstki by zobaczyć Rona biegającego po piwnicy, sprawdzającego niski strop w poszukiwaniu klapy w podłodze. Dean, którego twarz była posiniaczona i zakrwawiona , powiedział Lunie: "Dzięki" i stal tam cały drżąc. Griphuk zagłębił się w podłodze piwnicy, patrzył zdezorientowany, ledwie trzymając się na nogach ,wiele szram przecinało jego smagłą twarz.
Teraz Ron próbował bez różdżki użyć zaklęcia Disapperate.
"Nie ma innej drogi ucieczki, Ron" powiedziała Luna, patrząc na jego bezowocne wysiłki. "Piwnica jest całkowicie ucieczko-odporna. Sama próbowałam wcześniej. Pan Olivander był tu przez długi czas i on również próbował wszystkiego"
Hermiona krzyknęła znowu. Dźwięk przechodził Harry'ego na wskroś jakby ktoś zadawał mu fizyczny ból. Ledwie świadomy dzikiego klucia jego blizny, zaczął biegać dookoła piwnicy, czując zbyt twarde dla niego ściany, wiedząc w głębi serca że jest to bezsensowne.
“Co jeszcze wzięliście, co jeszcze? ODPOWIEDZ MI! CRUCIO! ”
Krzyki Hermiony rozbrzmiewały poza ścianami, na górze. Ron na wpół szlochał, po tym jak tłukł w ściany pięściami. Harry w zupełnej desperacji ściągnął torbę Hagrida z szyi i szukał w niej po omacku, wyciągnął znicza od Dumbledore’a i potrząsnął nim, sam nie wiedział na co mając nadzieje -nic się nie wydarzyło. Machnął dwoma połówkami jego złamanej różdżki z piórem feniksa, ale one były bez życia. Fragment lusterka od Syriusza spadł i teraz połyskiwał na podłodze i wtedy Harry zobaczył błysk najjaśniejszego błękitu. Oko Dumbledore'a wpatrywało się w niego ze zwierciadła.
-Pomóż nam.- wrzasnął do niego w szaleńczej desperacji – Jesteśmy w piwnicy posiadłości Malfoy'ow, pomóż nam!
Oko mrugnęło i zniknęło. Harry nie był całkiem pewny czy naprawdę tam było. Przechylił odłamek zwierciadła w ten sam sposób, ale zobaczył ze nic tam nie widać poza ścianami i sufitem więzienia. Na górze Hermiona krzyczała gorzej niż przedtem i Ron który był obok niego ryczał: HERMIONA! HERMIONA!
-Jak dostaliście się do mojej krypty? - słyszeli krzyk Bellatrix - Czy ten brudny mały goblin w piwnicy ci pomagał?
“Tylko spotkaliśmy go dziś wieczorem!” szlochała Hermiona. “Nigdy nie byliśmy wewnątrz
twojego skarbca. . . . To nie jest prawdziwy miecz! To jest kopia, tylko kopia!”
“Kopia?” zaskrzeczała Bellatrix. “Och, prawdopodobna historia!”
“Możemy łatwo ją zweryfikować!” dało się słyszeć nadchodzący głoś Lucjusza. “Draco, zaaportuj goblina, on może nam powiedzieć, czy miecz jest prawdziwy!”
Harry popędził przez piwnicę do miejsca, w ktorym Griphook został ulokowany na podłodze.
“Griphook” szepnął do szpiczastego ucha goblina, “musisz powiedzieć im, że ten miecz jest fałszywy, oni nie powinni wiedzieć, że jest prawdziwy, Griphook, proszę“
*Usłyszał kogoś przedziurawiając własny kroki piwnicy*; w następnym momencie, Draco przemówił trzęsącym się głosem tuż za drzwiami.
“Cofnijcie się! Ustawcie się w szeregu ?twarzą do ściany? [Line up against the back wall]. Nie próbujcie żadnych sztuczek, albo was zabiję!”
Zrobili to czego chciał. Gdy zamek obrócił się, Ron kliknął Deluminator
i światła śmignęły z powrotem do jego kieszeni, przywracając ciemność w piwnicy.
Drzwi się otworzyły. Malfoy maszerował wewnątrz, trzymając różdżkę przed nim, blady
i zdecydowany. Chwycił małego goblina i cofnął się znów, ciągnąc Griphooka za nim. Drzwi trzasnęły, zamykając się i w tym sam momencie głośne pęknięcie rozbrzmiało wewnątrz piwnicy. Ron kliknął Deluminator. Trzy piłki światła leciały z powrotem z powietrza do
jego kieszeni...
Trzy kule światła wylecialy znowu w powietrze z jego kieszeni, pojawił się Zgredek, skrzat domowy który dopiero co aportował się między nimi.
-ZGREDEK!
Harry szturchnął Rona w ramię żeby przestał krzyczeć i Ron spojrzał, przerażony swoją głupotą. Usłyszeli kroki ponad ich głowami. Draco prowadził Griphooka do Bellatrix.
Olbrzymie oczy zgredka w kształcie piłek tenisowych były szeroko rozstawione. Dygotał od stóp po uszy. Był z powrotem w domu swojego dawnego Pana, i to było jasne że wyglądał jak skamieniały.
“Harry Potter” zakwiczał drobniutkim, drżącym głosem, “Zgredek przybył, aby was uratować!”
“Ale jak ty…?”
401
Straszliwy krzyk zagłuszył słowa Harrego: Hermiona znów była poddawana torturomHarry przeszedł do rzeczy. “Czy możesz przeniknąć do tego lochu?” zapytał Zgredka, a ten kiwną głową. “A możesz zabrać ze sobą człowieka?” Zgredek ponownie przytaknął. “Dobrze. Zgredku, chciałbym, abyś zdobył Lunę, Deana i Pana Ollivandera i wziąć ich… wziąć ich do…“
“…Billa i Fleur,” dokończył Ron. “Shell Cottage w okolicach Tinworth!” elf kiwną trzy razy. “Ale potem wróć!” powiedział Harry. „Dasz radę to zrobić, Zgredku?“
”Oczywiście, Harry Potterze” szepnął mały elf
Popędził po pana Ollivandera, który wydawał się niezbyt świadomy. Podał rękę różdżkarzowi, a drugą ręką chwycił Lunę i Deana.
“Harry, chcemy ci pomóc!”, szepnęła Luna.
“Nie możemy cię tutaj zostawić!”, powiedział Dean.
“Idźcie, obydwoje. Zobaczymy się u Billa i Fleur!”
-Wioska Shell'a na przednmiesciach Tinworth!
Skrzat kiwnał głowa po raz trzeci.
-A potem wrócisz-powiedział Harry - Możesz to zrobic Zgredku?
-Oczywiście , Harry Potterze, zaskrzczał mały skrzat. Pośpiesznie podszedł do Olkivandera, który wydawał sie byc przytomny.Oparł o siebie jedną z rąk twórcy różdzek, następnie zabrał drugą z ramion Deana i Luny.
-Harry, chcemy ci pomóc" zachnęła Luna
-Nie mozemy cie tu zostawić - powiedział Dean
-Odejdzie obydwoje! Spotkamy się u Billa i Fleur
Kiedy tylko Harry to powiedział, jego blizna zapiekła go jeszce mocnej niz kiedykolwiek, po kilku sekundach spojrzał w dół, ale nie na twórce różdzek, ale na innego człowieka, który był zarównoo starszy, jak i mniejszy, i smiał się kpiaco.
“-Zabij mnie więc. Voldemort, przywitam śmierć z zadowoleniem! Ale moja śmierć nie przybliży cię do tego czego szukasz....
Jest tak wiele rzeczy, których nie rozumiesz.... ”
Poczuł furię Voldemort’a, ale kiedy Hermiona krzyknęła jeszcze raz starał się odrzucić to uczucie, wracając do piwnicy i przerażenia jego własnego położenia.
“Idźcie!” Harry błagał Lunę i Deana. “Idźcie! przybędziemy zaraz po was, po prostu znikajcie!”
Złapali się za rozczapierzone palce skrzata.Usłyszeli głośny trzask, i Zgredek, Luna, Dean, i Ollivander zniknęli.
-Co to było?” krzyknął Lucius Malfoy ponad ich głowami."Słyszałeś to?Co to za hałas w piwnicy
“Draco nie, wezwij Glizdogona! Powiedz mu, żeby poszedł i to sprawdził!” Kilkoma krokami przeszedł przez pokój i nastała cisza.Harry wiedział, że ludzie w salonie nasłuchują hałasów z piwnicy.
“Musimy spróbować i obezwładnić go ” szepnął do Rona. Nie mieli wyboru: w momencie kiedy wejdzie do pokoju i zobaczy nieobecność trzech więźniów, będą zgubieni.
“Zostaw włączone światło, ” Harry dodał, i ponieważ słyszeli, jak ktoś schodził po schodach za drzwiami, przylegli do muru na jego drugiej stronie
"Cofnąć się , ” usłyszeli głos Glizdogona.
“Stańcie z dala od drzwi. Wchodzę.” drzwi otworzyły się gwałtownie.
Przez ułamek sekundy Glizdogon wpatrywał się w pozornie pusta piwnicę, skąpaną w świetle z trzech miniaturowych słońc unoszących się w powietrzu.Wtedy Harry i Ron skoczyli na niego. Ron złapał ramię, w której Glizdogon trzymał różdżkę i skierował je do góry.Harry zakrył mu usta dłonią i starał się go uciszyć; jego srebrna ręka zacisneła się na gardle Harry'ego."Co tam się dzieje"zawołał Lucius Malfoy z góry.
“Nic!"odpowiedział Ron, znośnie naśladując chrapliwy głols Glizdogona. “Wszystko w porządku!” Harry ledwie mógł odetchnąć.
“Zamierzasz mnie zabić?” Harry dusił się, próbując podważyć metalowe palce.
“Po tym jak uratowałem Ci życie? Jesteś mi to winny, Glizdogonie!”Srebrne palce poluzowały się. Harry nie oczekiwał tego: wyrwał się, zdziwiony, trzymając rękę na ustach Glizdogona.Zobaczył jak małe wodniste oczy podobne do szczurzych powiększają się ze strachem i zaskoczeniem.Wyglądał na wstrząśniętyego , przytrzymał go mocniej, i czekał.
“Mam ja, ” wyszeptał Ron, wyrywając różdżkę Glizdogona z jego drugiej ręki.
Bez różdżki, był bezsilny, jego twarz zmieniła wyraz.. Jego oczy przeniosły się z twarzy Harry'ego na coś innego.Jego własne srebrne palce ruszały się nieubłaganie w kierunku jego gardła.
“Nie“
Bez namysłu, Harry spróbował odciągnąć z powrotem rękę, ale nie mógł jej zatrzymać.Srebrne narzędzie, które Voldemort dał jego najtchórzliwszemu służącemu obróciło się();Pettigrew zbierał swoją nagrodę za swoje wahanie, jego moment litości; był duszony na ich oczach.
“Nie!”Ron też puścił Glizdogona, i razem z Harrym próbowali odciągnąć zgniatające metalowe palce od gardła Glizdogona, ale to było bezużyteczne. Pettigrew zsiniał.
“Relashio!” powiedział Ron, celując różdżkę w srebrną rękę, ale nic się nie zdarzyło;Pettigrew padł na kolana, i w tym samym momencie, Hermiona krzyknęła okropnie.Oczy Glizdogona kreciły się do góry w jego fioletowej twarzy; obróciły sie po raz ostatni, i leżał bez ruchu. Ron i Harry popatrzyli na siebie, zostawiając ciało Glizdogona na podłodze za nimi, wbiegli po schodach i wpadli do ciemnego korytarza prowadzącego do salonu.Ostrożnie skradali się wzdłuż niego do czasu gdy nie doszli do drzwi salonu, które były uchylone.Teraz wyraźnie widzieli Bellatrix patrzącą na Griphook'a, który trzymał miecz Gryffindora w jego długich dłoniach.Hermiona leżała przy stopach Bellatrix .
“Więc jak?” Bellatrix powiedziała do Griphook'a. “To jest prawdziwy miecz?”Harry poczekał, wstrzymując oddech, walcząc z bólem na bliżnie. “Nie, ” powiedział Griphook. “To jest podróbka.”“Jesteś pewny?” wydyszała Bellatrix. “Całkowicie pewny?” “Tak, ” powiedział goblin..“Dobrze, ” powiedziała, i z przypadkowym szybkim ruchem swojej różdżki zrobiła głębokie cięcie na twarzy goblina, i upuścił miecz z rykiem do jej stóp.Kopnęła go na bok. “A teraz, ” powiedziała triumfalnie, “WezwiemyCarnego Pana!” Odsunęła swój rękaw i dotknęła palcem wskazującym Mrocznego Znaku. Jednocześnie, Harry poczuł, że jego blizna rozdarła się ponownie. Jego prawdziwe otoczenie zniknęło:Był Voldemort i czarnoksiężnik chudy jak szkielet przed nim miał spokojną głowę, brakowało mu kilku zębów;Wydawał sie an pewnego tefgo co ma powiedziec. Gdyby mylili się...
“Zabij mnie, więc!” domagał się starzec.
“Nie wygrasz, nie możesz wygrać! Ta różdżka nigdy, przenigdy nie będzie twoja“I Furia Voldemorta osiągnneła krytyczny poziom: pokój więzienny wypełnił wybuch zielonego światła i słabe stare ciało zostało podniesione z jego twardego łóżka a następnie opadło martwe, Voldemort wrócił do okna, jego gniew był poza kontrolą....Poczują go jeśi nie będą mieli wystarczającego powodu aby go wzywać....
“I myślę, ” powiedziała Bellatrix’s, “że możmy pozbyć się Szlamy. Greyback, zabierz ją jeśli chcesz.” “NIEEEEEEEEEE!”Ron wpadł do salonu; Bellatrix rozejrzała się, wstrząśnięta; przekręcając swoją różdżkę w kierunku twarzy Rona.
“Expelliarmus!” wrzeszczał, celując różdżką Glizdogona w Bellatrix, jej różdżka poleciała w powietrze i została złapana przez Harry'ego, który pobiegł sprintem za Ronem.Lucjusz, Narcyza, Draco i Greyback odwrócili się z; Harry krzyknął:
“Stupefy!” i Lucius Malfoy padł z nóg trzymając się za serce.Promienie światła poleciały z różdżek Draco, Narcyzy, i Greybacka; Harry rzucił się na podłogę, tocząc się za kanapę aby uniknąć ich.“STOP ALBO JĄ ZABIJE!(), Harry spojrzał wokół krawędzi kanapy.Bellatrix zasłaniała się Hermioną, która wydawała się być nieprzytomna. Trzymała swój krótki, srebrny noż na gardle Hermiony.“Odłóżcie swoje różdżki, ” szepnęła. “ Odłóżcie je, albo dowiecie się jak bardzo brudna jest jej krew"


Ron stanął sztywno chwytając różdżkę Glizdogona . Harry wyprostował się nadal trzymając Bellatrix.
- Powiedziałam...rzuć to - zaskrzeczała trzymając nóż przy gardle Hermiony; Harry zobaczył pojawiające się krople krwi.
- W porządku! - krzyknął i rzucił różdżkę Bellatrix na podłogę. Ron zrobił to samo z różdżką Glizdogona. Obaj podnieśli ręce na wysokość ramion.
- Dobrze! - spojrzała chytrze - Draco podnieś je! Czarny Pan jest w drodze Harry Potterze. Zbliża się twoja śmierć.
Harry wiedział to; jego blizna wybuchła bólem i zobaczył lecącego Voldemorta przez niebo daleko stąd, nad ciemnym i burzliwym morzem, wkrótce będzie dostatecznie blisko by móc się deportować i Harry nie widział żadnego wyjścia.
- Teraz - powiedziała delikatnie Bellatrix gdy Draco wrócił pośpiesznie do niej z różdżkami.
- Cyziu myślę, że powinniśmy znowu związać tego małego bohatera podczas gdy Greyback weźmie opiekę nad Panną Szlamą. Jestem pewna że Czarny Pan nie pożałuje tobie dziewczyny Greyback, po tym co zrobiłeś dzisiaj. Ostatnie słowo zostało stłumione przez dziwny hałas powyżej. Wszyscy skierowali wzrok ku górze i zobaczyli jak krystaliczny żyrandol cały drga; potem rozległo się skrzypienie i złowieszcze dzwonienie gdy zaczął spadać. Bellatrix była bezpośrednio pod nim; puściła Hermione i przewróciła sie na bok z krzykiem. Żyrandol rozbił się na podłodze eksplodując kryształkami i łańcuchami, spadając na Hermionę i goblina który wciąż trzymał miecz Gryffindora. Błyszczące kryształki latały w każdym kierunku; Draco zgiął się, jego ręce zasłoniły zakrwawioną twarz. Gdy Ron pobiegł wyciągnąć Hermionę spod gruzów, Harry wykorzystał szansę; przeskoczył przez fotel, wyrwał z uścisku Draco'na trzy różdżki, rzucił wszystkim, i wrzasnął ,,Oszołomić'' . Wilkołak wystartował do jego stopy, ale oszołomiony przez potrójne zaklęcie wyleciał do sufitu, a potem upadł na ziemię. Gdy Narcyza wywlekła Draco poza drogę dalszego uszkodzenia, Bellatrix skoczyła do jej stopy, jej włosy latały gdy wymachiwała srebrnym nożem; ale Narcyza skierowała różdżkę na wejście.
- Zgredek - krzyknęła i nawet Bellatrix zamarła - Ty! Ty zrzuciłeś żyrandol?
Drobny elf pobiegnął do pokoju, jego drżący palec wskazywał na jego starszą panią.
- Nie możesz krzywdzić Harrego Pottera - zapiszczał
- Zabij go Cyziu - wrzasnęła Bellatrix ale rozległ się inny głośny trzask i Narcyzy różdżka również wyleciała w powietrze i wylądowała w innym, bocznym pokoju.
- Jesteś brudną, małą, małpą - ryczała Bellatrix - Jak śmiesz zabierać różdżkę czarownicy, jak śmiesz przeciwstawiać się swojej Pani?
- Zgredek nie ma Pani - zaskrzeczał elf - Zgredek jest wolnym skrzatem i Zgredek przyszedł uratować Harrego Pottera, który jest jego przyjacielem.
Blizna zaślepiła Harrego bólem, wiedział że mają chwile, sekundę zanim Voldemort będzie z nimi.
-Ron łap to i uciekaj ! - wrzasnął, rzucając mu jedną z różdżek. Następnie schylił się i próbował wyciągnąć Griphook'a spod żyrandolu. Podniósł jęczącego goblina, który nadal trzymał miecz jedną ręką. Harry chwycił Zgredka, obrócił się i zniknął. Nim całkowicie otoczyła go ciemność dostrzegł skamieniałe twarze Narcyzy i Dracona, smugi rudych włosów Rona i lecący w ich kierunku srebrny sztylet wyrzucony przez Bellatrix...
Bill i Fleur...Shell Cottage...Bill i Fleur

Harry zniknął, jedyne co mógł jeszcze zrobić to powtórzyć nazwę celu i mieć nadzieję, że pojawi sie tam gdzie chce. Ból w jego czole przeszył jego ciało, czuł miecz Gryffindora, dotykający jego plecy [he
could feel the blade of Gryffindor’s sword bumping against his back?], ręka Zgredka szarpnęła go, zastanawiał się czy skrzat nie próbował skierować ich we właściwym kierunku i poprzez ściskanie jego palców wskazać im drogę...jak dobrze, że był z nimi.
I wtedy uderzyli w ubitą ziemię i poczuli zapach słonego powietrza. Harry upadł na kolana, wypuścił rękę Zgredka i usiłował sprowadzić Griphooka łagodnie na ziemię. Wszystko w porządku?- zapytał goblina, ale ten ledwie dyszał. Harry mróżył oczy w ciemności. Wydawało się że była tam chata do której prowadziła wąska ścieżka daleko pod bezkresnym gwiaździstym niebem. Pomyślał że poza tym widzi tam jakiś ruch.
-Zgredku czy to jest Shell Cottage?-wyszeptał chwytając dwie różdżki, które zabrał Malfoyom, gotowy do walki jeśli byłaby taka potrzeba.
-czy znaleźliśmy się we właściwym miejscu? Zgredku?
Rozejrzał się dookoła. Mały skrzat stał stopę od niego.
-ZGREDKU!
Skrzat zakołysał się nieznacznie, gwiazdy odbijały się w jego wielkich, błyszczących oczach. Razem z Harrym spojrzeli w dół na srebrny uchwyt noża wsytającego z klatki piersiowej skrzata.
-Zgredku! Nie! Pomocy!- wrzasnął Harry w stronę chaty, ludzi ruszających się tam.-Pomocy!!!
Nie wiedział i nie przejmował się czy byli czarodziejami czu Mugolami, wszystkim czym się przejmował była ciemna plama, która powiększała się na klatce skrzata. Wyciągnął swoje własne ramiona do Harrego z błagalnym spojrzeniem. Harry złapał go i połozył bokiem na trawie.
-Zgredku, nie! Nie umieraj...Nie umieraj!
Oczy skrzata znalazły go i jego drżące usta z trudem wypowiedziały słowa:
-Harry... Potter...
I wtedy z lekkim wzdrygnięciem skrzat ucichł całkowicie, a jego oczy stały się niczym więcej jak wielkim szkłem, posypanym światłem od gwiazd, któych nie mogł zobaczyć.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 8:31, 13 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 24
Wpisał: Wentuf
28.07.2007.
Wytwórca różdżek


To było jak pogrążenie się w starym koszmarze. Na mgnienie Harry uklęknął jeszcze raz obok ciała Dumbledora u stóp najwyższej wierzy w Hogwarcie. Ale w rzeczywistości wpatrywał się w maleńkie ciało leżące powykręcane na trawie, ugodzone przez Bellatrix srebrnym nożem.
– Zgredku… Zgredku…- powtarzał cały czas, chociaż wiedział, że elf odszedł gdzieś, skąd nie mógł mu odpowiedzieć.
Po jakiejś minucie zorientował się, że mimo wszystko przybyli w dobre miejsce. Byli tu Bill i Fleur, Dean i Luna zebrani wokół niego klęczącego przed skrzatem.
- Hermiona – powiedział nagle. – gdzie ona jest?
- Ron zabrał ją do środka – powiedział Bill. – nic jej nie będzie.
Harry spojrzał w dół na Zgredka. Wyciągnął rękę i wyjął ostre ostrze z ciała skrzata, poczym ściągnął swoją kurtkę i przykrył nią Zgredka jak kocem.
Podczas, gdy inni rozmawiali, Harry słuchał jak gdzieś w pobliżu morze uderzało o kamień. Omawiali sprawy, które go kompletnie nie interesowały, podczas gdy on podejmował pewne decyzje. Dean niósł rannego Gryfka do domu, Fleur pospieszyła z nimi. Teraz tylko Bill naprawdę słuchał tego, co sam mówił. Harry wpatrywał się bezmyślnie w maleńkie ciało leżące na ziemi. Jego blizna kłuła i piekła gdy w jednej części swojego umysłu zobaczył tak jakby patrząc ze złej strony długiego teleskopu Voldemorta, który karał wszystkich, którzy zostali w posiadłości Malfoyów. Jego wściekłość była straszliwa, a jednak żal Harrego wobec Zgredka wydawała się trochę osłabiać ból, który stał się jakby odległą burzą, która dochodziła do Harrego przez ogromny, cichy ocean.
- Chciałbym zrobić to jak należy – były to pierwsze słowa, których Harry był w pełni świadomy podczas mówienia. - Nie za pomocą czarów. Masz łopatę?
I wkrótce potem zabrał się do roboty, wykopując w pojedynkę grób w miejscu, które Bill pokazał mu na końcu ogrodu, wśród krzaków. Kopał z zaciekłością, ciesząc się z fizycznej pracy. Robienie tego w nie magiczny sposób było wspaniałe, bo każda odrobina potu i każdy pęcherz odczuwał jak prezent dla skrzata, który uratował im życie. Paliła go blizna, ale był panem bólu, czuł to, teraz mógł być ponad nim. Wreszcie nauczył się to kontrolować, nauczył się zamykać umysł przed Voldemortem. Najważniejsza rzecz, której, jak chciał Dumledore, miał się nauczyć od Snape. Wtedy gdy Voldemort nie powinien mieć możliwości opętania Harrego, kiedy wyniszczało go cierpienie po Syriuszu, teraz jego myśli nie mogły wdzierać się w Harryego, gdy opłakiwał Zgredka. [Just as Voldemort had not been able to possess Harry while Harry was consumed with grief for Sirius, so his thoughts could not penetrate Harry now while he mourned Dobby.]. Wydawałoby się, że to żal odpędził Voldemorta… oczywiście Dumbledore powiedziałby, że to była miłość.
Harry kopał głębiej i głębiej w stwardniałej, zimnej ziemi, wyładowując swój żal w pocie, zaprzeczając bólowi blizny. W ciemności towarzyszył mu tylko odgłos jego własnego oddechu i szum pędzącego morza. Wszystko co wydarzyło cię u Malfoyów i wszystko co słyszał wróciło do niego, a w ciemnościach rozkwitło zrozumienie…
Niezachwiany rytm jego ramion wybijał takt myślom. Relikwie… Horcruxes… Relikwie…. Już dłużej nie paliła go ta dziwna, obsesyjna tęsknota. Strata i strach wyparły ją na zewnątrz. Miał wrażenie, że ktoś trzepnięciem obudził go jeszcze raz.
Głębiej i głębiej Harry osuwał się w grób. Wiedział gdzie Voldemort był dzisiaj wieczorem, kogo zabił w najwyższej celi Nurmengardu i dlaczego….
I pomyślał o Glizdogonie, zmarłym z powodu jednego, małego, nieświadomego impulsu łaski… Dubledore to przewidział… Jak dużo jeszcze wiedział?
Harry stracił poczucie czasu. Zauważył tylko, że ciemność rozjaśniła się o kilka stopni kiedy przyszli Ron i Dean.
- Jak Hermiona?
- Lepiej – powiedział Ron. – Fleur jej dogląda.
Harry miał gotową odpowiedź gdyby zapytali go dlaczego nie stworzył po prostu doskonałego grobu za pomocą różdżki, ale nie potrzebował jej. Obaj wskoczyli do dziury którą zrobił, ze swoimi łopatami i razem pracowali w ciszy, aż do momentu, gdy dół wydawał się być wystarczająco głęboki.
Harry zawinął skrzata dokładniej w swoją kurtkę. Ron usiadł na krawędzi grobu, zdjął buty i skarpetki i położył na bose nogi Skrzata. Dean stworzył wełniany kapelusz, który Harry ostrożnie umieścił na głowie Zgredka okrywając jego nietoprzowate uszy.
- Powinniśmy zamknąć mu oczy .
Harry nie słyszał reszty wyłaniającej się z ciemności. Bill ubrał podróżną szatę, Fleur duży, biały fartuch, z którego kieszeni wystawała butelka, o ile Harry mógł rozpoznać, Szkiele-Wzro. Hermiona, opatulona pożyczonym szlafrokiem była blada i chwiała się na nogach. Kiedy podeszła Ron objął ją ramieniem. Luna, która kuliła się w jednym z płaszczów Fleur, przykucnęła i delikatnie położyła palce na każdej z powiek skrzata, zamykając je ponad jego lodowatym spojrzeniem.
- Już – powiedziała łagodnie. – Teraz może spać.
Harry umieścił skrzata w grobie, ułożył jego maleńkie kończyny tak jak by odpoczywał. Wtedy wspiął się na zewnątrz i po raz ostatni wpatrzył się w małe ciałko. Zmuszał się, żeby się nie załamać. Pamiętał jak było na pogrzebie Dumbledora: wiele rzędów złotych krzeseł, Minister Magii w pierwszym rzędzie, recytowanie osiągnięć Dumbledora, okazałość białego, marmurowego grobowca. Czuł, że Zgredek zasługuje właśnie na taki okazały pogrzeb, a jednak leżał tu, między krzakami, w wykopanej dziurze.
- Myślę, że powinniśmy coś powiedzieć – zaczęła Luna- będę pierwsza, mogę?
I kiedy wszyscy na nią spojrzeli, zwróciła się do martwego skrzata spoczywającego na dnie grobu:
- Dziękuję ci bardzo Zgredku, za uwolnienie mnie z tej piwnicy. To takie niesprawiedliwe, że musiałeś umrzeć chociaż byłeś tak dobry i dzielny. Zawsze będę pamiętać co dla nas zrobiłeś. Mam nadzieję, że jesteś teraz szczęśliwy. - odwróciła się i spojrzała wyczekująco na Rona, który odchrząknął i powiedział zachrypniętym głosem:
- Taaak…. Dzięki Zgredku
- Dzięki – wymamrotał Dean.
Harry przełknął ślinę.
- Do widzenia Zgredku – powiedział i to było wszystko co mógł wykrztusić, ale Luna powiedziała wszystko za niego. Bill podniósł swoją różdżkę. Stos ziemi obok grobu wzniósł się w powietrze i schludnie spadł, tworząc mały, czerwony wzgórek.
- Macie coś przeciwko, żebym został tutaj chwilkę – zapytał pozostałych.
Mamrotali słowa których nie wychwycił. Poczuł delikatne poklepywania na swoich plecach a następnie wszyscy powlekli się z powrotem do wioski zostawiając Harrego samego.
Spojrzał wokoło: było tam trochę dużych, białych kamieni wygładzonych przez morze, oznaczających skraj klombów. Podniósł jednego z największych i położył go na wysokości miejsca, gdzie teraz spoczywała głowa Zgredka. Wtedy poczuł w swojej kieszeni różdżki. Były tam dwie. Zupełnie zapomniał,[lost track]. Nie mógł sobie teraz przypomnieć czyje one były. Wydawał się pamiętać wyrwanie ich z czyjejś ręki. Wybrał krótsza, którą wydała mu się bardziej znajoma w ręce i wycelował w kamień. Powoli, zgodnie z mruczanymi przez niego instrukcjami, na powierzchni kamienia ukazywały się głębokie cięcia. Wiedział, że Hermiona mogłaby zrobić to ładniej i prawdopodobnie szybciej, ale chciał oznaczyć to miejsce tak jak chciał wykopać grób. Gdy Harry wstał ponownie, na kamieniu wyryte było:
TUTAJ SPOCZYWA ZGREDEK, WOLNY SKRZAT DOMOWY

Jeszcze przez kilka sekund patrzył na swoje rękodzieło, poczym odszedł. Jego blizna nadal trochę go kłuła, a jego umysł pełen był myśli, które dopadły go w grobie. Pomysłów, które nabierały kształtu w ciemnościach, pomysłów zarówno fascynujących jak przerażających.
Wszyscy siedzieli w salonie kiedy wszedł do małego holu, a ich uwaga była skupiona na Billu. Pokój był delikatnie oświetlony, piękny, z małym ogniem palącym się jasno w kominku. Harry nie chciał zostawić na dywanie błota więc stanął w drzwiach, słuchając.
- … całe szczęście, że Ginny wróciła na święta. Jeśli zostałaby w Hogwarcie mogliby ją zabrać, zanim byśmy do niej dotarli. Teraz wiemy, że też jest bezpieczna. – rozejrzał się i zobaczył Harrego stojącego w drzwiach. – zabrałem ich wszystkich z Nory – wyjaśnił. – i przeniosłem do Muriel. Śmierciożercy wiedzą teraz, że Ron jest z tobą, będą zobowiązani do celowania w całą rodzinę [they’re bound to target the family]… nie przepraszaj! – dodał na widok miny Harrego. – tato mówił od miesięcy, że to tylko kwestia czasu. Jesteśmy w końcu największą rodziną zdrajców krwi.
- Jak są chronieni? –zapytał Harry
- Zaklęcie Fideliusa. Tato jest strażnikiem tajemnicy. I zrobiliśmy to samo z tą wioską. Tutaj ja jestem strażnikiem tajemnicy. Żadne z nas nie może chodzić do pracy, ale są teraz ważniejsze rzeczy. Jak tylko Ollivander i Gryfek dojdą do siebie przeniesiemy ich też do Muriel. Tutaj nie ma zbyt wiele pokoi a ona ma ich sporo. Noga Gryfka jest w trakcie leczenia. Fleur dała mu Szkiele-Wzro. Będziemy prawdopodobnie mogli przenieść ich za godzinę…
- Nie – powiedział Harry a Bill wyglądał na zaskoczonego – Potrzebuję obu tutaj. Muszę z nimi porozmawiać. To ważne. – poczuł moc w swoim głosie, przekonanie, które przyszło do niego kiedy kopał grób Zgredka. Wszystkie twarze obróciły się na niego, wyglądając na zakłopotane.
- Idę się umyć – powiedział Billowi patrząc na swoje ręce pokryte błotem i krwią. – później chciałbym ich zobaczyć, jak najszybciej.
Wszedł do małej kuchni i podszedł do zlewu pod oknem wychodzącym na morze.
Perłoworóżowy i słabo złoty brzask rozbijał się o horyzont, kiedy mył ręce, znowu podążając za myślami, które przyszły do niego w ciemnym ogrodzie…
Zgredek nie mógłby nigdy powiedzieć im, kto go wysłał do piwnicy, ale Harry wiedział co zobaczył. Świdrujące, niebieskie oko spojrzało z fragmentu lustra a następnie przyszła pomoc. Pomoc zawsze przyjdzie w Hogwarcie do tych, którzy o nią poproszą.
Harry wytarł do sucha swoje ręce, nieczuły na piękno scenerii za oknem i szepty w salonie. Spojrzał ponad oceanem i poczuł się bliżej niż nigdy wcześniej, świt, bliżej do serca tego wszystkiego. [He looked out over the ocean and felt closer, this dawn, than ever before, closer to the heart of it all – dawn oznacza zarowno “swit” jak I “zaswitalo mi”]
A mimo to blizna kłuła go i wiedział, że Voldemort też to odczuwa. Zrozumiał a jednak nie rozumiał. Instynkt podpowiadał mu jedną rzecz, rozum całkowicie inną. Dumbledore w głowie Harrego uśmiechnął się, lustrując go wzrokiem ponad czubkami palców, ściskanych razem jakby w modlitwie.
Dałeś Ronowi wygszacz… rozumiałeś go… dałeś mu możliwość powrotu…
I rozumiałeś też Glizdogona… wiedziałeś ,że będzie w nim troszke skruchy…
I jeżeli ich tak dobrze znałeś… Co wiedziałeś o mnie, Dumbledore? Miało znaczenie zrozumienie a nie szukanie? Widziałeś jak mocno będę to przeżywał? To dlatego uczyniłeś to trudniejszym? Żebym miał czas to zrozumieć?
Harry wciąż stał, szklistymi oczami obserwując miejsce, gdzie jaskrawozłoty promień słońca wznosił się ponad horyzont. Spojrzał na swoje czyste dłonie i przez moment zaskoczyło go, że trzyma w nich ścierkę. Położył ją i powrócił do holu. Nagle poczuł swoją bliznę tętniącą gniewnie, a następnie przez jego umysł przemknął, nieuchwytny jak cień ważki na wodzie, profil budynku który znał niezwykle dobrze.
Bil i Fleur stali na schodach
- Muszę porozmawiać z Gryfek i Ollivanderem –powiedział Harry.
- Nie – odpowiedziała Fleur – Ti musisz poczekać, Arry, oni obaj zbyt zmęceni…
- Przykro mi– odparł bez zdenerwowania – ale to nie może czekać. Muszę porozmawiać z nimi teraz. Na osobności… i oddzielnie. To pilne.
- Harry, o co do diabła chodzi? – zapytał Bill. – Wracasz tutaj z martwym skrzatem domowym i na pół przytomnym gobelinem, Herminą wyglądającą jak by była torturowana a Ron właśnie odmówił powiedzenia mi czegokolwiek…
- Nie możemy powiedzieć Ci co robimy – powiedział stanowczo Harry. – jesteś w zakonie, Bill, wiesz, że Dumbledore zostawił nam misję. Nie zostaliśmy upoważnieni do rozmawiania o tym z nikim innym.
Fleur wydała z siebie zirytowany odgłos, ale Bill nie patrzył na nią. Wpatrywał się w Harrego. Trudno było określić, co o tym myśli, ponieważ jego twarz pokryta była głębokimi bliznami. W końcu powiedział:
- Dobrze. Z którym chciałbyś rozmawiać jako pierwszym?
Harry zawahał się. Wiedział co zależało od jego decyzji. Nie było czasu do stracenia. Nadszedł moment decyzji: horcruxy czy regalia?
- Gryfek – powiedział Harry – Najpierw porozmawiam z Gryfkiem.
Jego serce waliło tak jak by biegł sprintem i właśnie przeskoczył niewyobrażalną przeszkodę.
- Więc chodź na górę – rzekł Bill, wskazując drogę. Harry wszedł na kilka stopni zanim się zatrzymał i obejrzał.
- Będę potrzebował waszej dwójki – odezwał się do Rona i Hermiony, którzy przyczaili się, na wpół ukryci za drzwiami salonu. Obydwoje weszli w krąg światła. Na ich twarzach malowała się osobliwa ulga.
- Jak się czujesz – spytał Harry Hermionę. – Byłaś niesamowita wymyślając tą historię kiedy ona sprawiała Ci taki ból…
Hermiona uśmiechnęła się słabo kiedy Ron uścisnął ją jednym ramieniem.
- Co teraz robimy, Harry? – zapytał
- Zobaczysz. Chodźcie.
Harry, Ron i Hermina podążyli za Billem po schodach do mały podest. Było tam troje drzwi.
- Tutaj – powiedział Bill, otwierając drzwi do pokoju jego i Fleur, który także miał widok na morze, teraz w złotych cętkach słońca. Harry podszedł do okna, odwrócił się plecami do wspaniałego widoku i czekał ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i kłującą blizną. Hermina zajęła miejsce na krześle przy toaletce, Ron na jego poręczy.
Bill pojawił się, niosąc małego goblina, którego posadził ostrożnie na łóżku. Gryfek wychrząkał podziękowania i Bill wyszedł zamykając drzwi.
- Przepraszam, że wyciągnąłem cię z łóżka – powiedział Harry. – Jak twoja noga?
- Boli – odpowiedział goblin. – ale zdrowieje.
Wciąż trzymał kurczowo miecz Gryffindora i patrzył się dziwnym wzrokiem: na pół zaczepny i pół zaintrygowany. Harry zauważył, że jego skóra była ziemista, miał długie, wąskie palce i czarne oczy. Fleur zdjęła mu buty: jego długie stopy były brudne. Był większy niż skrzat domowy, ale nie tak bardzo. Jego kopulasta głowa była dużo większa niż ludzka.
- Pewnie nie pamiętasz… - rozpoczął Harry.
-… że to ja byłem gobelinem, który zabrał cię do Twojej skrytki, kiedy pierwszy raz odwiedziłeś Gringotta? – powiedział Gryfek – pamiętam, Harry Potterze, nawet wśród goblinów jesteś bardzo sławny.
Harry i goblin patrzyli na siebie oceniając się nawzajem. Blizna wciąż kłuła. Harry chciał przejść przez tą rozmowę szybko, a zarazem bał się postawienia fałszywego kroku.
Podczas, gdy próbował zdecydować się co do sposobu wyartykułowania swojej prośby, goblin przerwał ciszę.
- Pochowałeś skrzata – powiedział z niespodziewaną urazą w głosie. – obserwowałem cię z okna sypialni obok.
- Tak- powiedział Harry.
Gryfek popatrzył na niego kątem swoich skośnych, czarnych oczu.
- Jesteś niezwykłym czarodziejem, Harry Potterze.
- Pod jakim względem? – zapytał Harry pocierając z roztargnieniem bliznę.
- Wykopałeś grób.
- No i?
Gryfek nie odpowiedział. Harry pomyślał, że szydzi z tego, że zrobił to jak Mugol, ale to, czy Gryfek wyraża zgodę na grób Zgredka czy też nie, nie miało dla niego żadnego znaczenia. Zebrał się w sobie by zaatakować.
- Gryfku, muszę zapytać….
- Uratowałeś też goblina.
- Co?
- Wziąłeś mnie tutaj. Ocaliłeś mnie.
- No cóż, mam nadzieję że nie żałujesz? – powiedział Harry trochę zniecierpliwiony.
- Nie, Harry Potterze – powiedział Gryfek, okręcając rzadką, czarną brodę wokół jednego ze swoich palców – ale jesteś bardzo dziwnym czarodziejem.
- Prawda – powiedział Harry. – więc potrzebuję pomocy, Gryfku, a ty możesz mi jej udzielić.
Goblin nie zrobił żadnego zachęcającego gestu, ale patrzył na Harrego z marsową miną, jakby nigdy wcześniej nie widział niczego takiego jak on. - muszę się włamać do skrytki w Gringocie.
Harry nie miał zamiaru powiedzieć tego w ten sposób: te słowa wymusił na nim ból, który przeszył jego bliznę i to co znowu zobaczył – zarys Hogwartu. Stanowczo zamknął swój umysł. Musiał się najpierw zająć Gryfkiem. Ron i Hermina wpatrywali się w Harrego jakby oszalał.
- Harry… - powiedziała Hermiona, ale Gryfek jej przerwał:
- Włamać się do skrytki w Gringocie? – powtórzył goblin krzywiąc się trochę gdy zmienił swoją pozycję na łóżku – to jest niemożliwe.
- Jest możliwe – zaprzeczył mu Ron. – i to było już zrobione.
- Taak – powiedział Harry. – tego samego dnia kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, Gryfku. Moje urodziny, siedem lat temu.
- Skrytka o której mówicie była wtedy pusta – sapnął goblin a Harry zrozumiał, że nawet jeśli Gryfek opuścił Gringotta, czuł się urażony możliwością naruszenia jego obrony – Ochrona była minimalna.
- No więc, skrytka do której chcemy wejść nie jest pusta i zgaduję, że jej ochrona będzie dosyć potężna – powiedział Harry. – należy do Leastrangeów.
Zobaczył jak Hermiona i Harry patrzą się na siebie z zaskoczeniem, ale będzie dużo czasu na wyjaśnienia po tym jak Gryfek udzieli odpowiedzi.
- Nie masz szans – powiedział stanowczo Gryfek. – Możesz zapomnieć. [If you seek beneath our floors, a treasure that was never Yours…]
- [Thief, you have been warned, beware] - taak, wiem, pamiętam – powiedział Harry. – ale ja nie zamierzam zagarnąć żadnego skarbu dla siebie. Nie chcę brać niczego dla osobistego zysku. Jesteś w stanie w to uwierzyć?
Goblin spojrzał ukosem na Harrego. Blizna na jego czole zakłuła, ale zignorował ją, nie przyjmując do wiadomości bólu.
- Jeśli byłby czarodziej któremu miałbym uwierzyć, że nie będzie szukał osobistego zysku – powiedział w końcu Gryfek. – to byłbyś ty, Harry Potterze. Gobliny i skrzaty nie są zwykle chronione ani obdarzane szacunkiem, który wykazałeś dzisiejszej nocy. Przynajmniej nie przez nosicieli różdżek.
- Nosiciele różdżek – powtórzył Harry: ten zwrot odbijał mu się dziwnie w uszach. Jego blizna zakłuła, gdyż Voldemort skierował swoje myśli na północ a Harry chciał jak najszybciej przejść do pytania pana Ollivandera.
- O prawo do noszenia różdżki – powiedział cicho goblin. – długo toczył się spór pomiędzy czarodziejami a goblinami.
- No cóż, gobliny mogą czarować bez różdżek – powiedział Ron.
- To nie ma znaczenia! Czarodzieje odmawiają dzielenia się wiedzą o różdżkach z innymi magicznymi istotami, odmawiają nam możliwości poszerzenia naszej mocy!
- Gobliny też nie chcą dzielić się swoją magią – powiedział Ron. – nie chcecie nam zdradzić sposobów jak robić miecze i zbroje. Gobliny wiedzą jak postępować z metalem w sposób, którego czarodzieje nigdy nie….
- To jest nieważne – powiedział Harry, zauważając rosnący rumieniec na obliczu Gryfka. – nie mówimy tutaj o niesnaskach pomiędzy czarodziejami a goblinami, czy innym rodzajem magicznych stworzeń…
Gryfek zaśmiał się złośliwie.
- Ale to jest dokładnie to! Odkąd Czarny Pan staje się coraz bardziej potężny, wasza rasa jest coraz silniej nad moją! Gringott podlega prawu czarodziei, skrzaty domowe są mordowane i kto wśród nosicieli różdżek protestuje przeciwko temu?
- My! – powiedziała Hermiona. Wyprostowała się, jej oczy lśniły. – my protestujemy! A na mnie polują tak samo jak na gobliny czy skrzaty Gryfku! Jestem szlamą!
- Nie nazywaj siebie… - wyszeptał Ron.
- A dlaczego nie? – powiedziała Hermiona. – Jestem szlamą i jestem z tego dumna! Teraz nie mam wyższej pozycji niż ty, Gryfku! To mnie torturowano u Malfoyów!
Kiedy mówiła szarpnęła w bok kołnierz szlafroka odsłaniając cienkie nacięcia zrobione przez Bellatrix, szkarłatnie mieniące się na tle jej gardle.
- Wiedziałeś, że Harry spowodował uwolnienie Zgredka? – zapytała. –wiedziałeś, że chcieliśmy uwolnić skrzaty od lat? (Ron wiercił się na oparciu krzesła Hermiony). Wszyscy chcemy tak samo klęski Sam-Wiesz-Kogo, Gryfku!
Goblin wpatrywał się w Herminę z taką samą ciekawością jak wcześniej w Harrego.
- Czego szukacie w skrytce Lestrangeów – zapytał nagle. – miecz, który leży wewnątrz jest podróbką. Ten jest prawdziwy. – wodził wzrokiem pomiędzy każdym z nich. – myślę, że to już wiecie. Prosiliście mnie o skłamanie gdy tam byliśmy.
- Ale fałszywy miecz nie jest jedyną rzeczą w skrytce, prawda? – zapytał Harry. – być może widziałeś inne rzeczy, które tam były?
Jego serce zaczęło bić mocniej niż kiedykolwiek Podwoił swoje wysiłki by ignorować pulsowanie blizny. Goblin ponownie okręcił brodę wokół swojego palca.
- Rozmawianie o sekretach Gringotta jest wbrew naszemu kodeksowi. Jesteśmy strażnikami legendarnych skarbów. Mamy zobowiązania wobec obiektów pozostawionych pod naszą opieką, które były bardzo często wykonywane naszymi rękami – goblin pogłaskał miecz a jego czarne oczy spoczęły na chwilę na Ronie.
- Zbyt młodzi – powiedział na końcu – by walczyć tak wiele.
- Pomożesz nam? – powiedział Harry. – nie możemy mieć nadziei na włamanie się do środka bez pomocy goblinów. Jesteś naszą jedyną szansą.
- Ja powinienem… pomyśleć nad tym – powiedział z wściekłością Gryfek
- Ale… - zaczął Ron ze złością, ale Hermiona trąciła go łokciem w żebro.
- Dziękuję – powiedział Harry.
Goblin pochylił swoją wielką kopulastą głowę w uznaniu i poruszał swoimi krótkimi nogami.
- Myślę – powiedział, ostentacyjnie sadowiąc się na łóżku Billa i Fleur. – że Szkielet-Wzro skończyło swoją pracę. W końcu mógłbym mieć możliwość wyspania się. Wybaczcie mi…
- Tak.. oczywiście – powiedział Harry, ale zanim wyszedł z pokoju schylił się i wziął miecz Gryffindora. Gryfek nie zaprotestował, ale Harremu wydawało się, że zobaczył urazę w jego oczach zanim zamknął za nim drzwi.
- Mały [git] – wyszeptał Ron – sprawia mu przyjemność trzymanie nas w niepewności.
Harry – szepnęła Hermiona, odciągając go dalej od drzwi, na środek ciągle ciemnego podestu – czy ty mówiłeś o tym o czym ja myślę? Mówiłeś, że w skrytce Lestrangeów jest horcrux?
- Tak – powiedział Harry. – Bellatrix struchlała kiedy pomyślała, że tam byliśmy. Pomyślała, że widzieliśmy inne rzeczy, że mogliśmy wziąć inne rzeczy. I była przerażona, że Sami-Wiecie-Kto mógłby się o tym dowiedzieć.
- Ale myślałem, że szukamy miejsc w których Sami-Wiecie-Kto był albo były dla niego ważne – powiedział zbity z tropu Ron. – czy on kiedykolwiek był w skrytce Leastrangeów?
- Nie mam pojęcia, czy on był kiedykolwiek w środku Gringotta – powiedział Harry. – nigdy nie miał tam złota kiedy był młody, bo nikt niczego mu nie zostawił. Powinien był widzieć bank z zewnątrz, kiedy pierwszy raz odwiedzał ulicę Pokątną.
Blizna Harrego zabolała jeszcze mocniej, ale zignorował to. Chciał, żeby Ron i Hermiona zrozumieli o co chodzi z Gringottem zanim będą rozmawiać z Ollivanderem.
- Myślę, że zazdrościł wszystkim, którzy posiadali klucz do skrytki w Gringottcie. Uważam, że uznawał to za symbol przynależności do świata czarodziejów. I nie zapominaj, że ufał Bellatrix i jej mężowi. Byli jego najbardziej oddanymi sługami zanim upadł [fall] i poszli go szukać kiedy zniknął. Powiedział to w noc, kiedy wrócił, słyszałem go. - Harry potarł swoją bliznę. – Nie sądzę, żeby powiedział Bellatrix, że to jest Horcrux. Nigdy nie powiedział Lucjuszowi Malfoyowi prawdy o pamiętniku. Prawdopodobnie powiedział jej, że to jest cenna zdobycz i poprosił ją, żeby przechowała go w swojej skrytce. W najbezpieczniejszym miejscu na świecie dla wszystkiego co chcesz ukryć, Hagrid mi to powiedział… poza Hogwartem.
Kiedy Harry skończył mówić, Ron potrząsnął głową.
- Ty naprawdę go rozumiesz.
- Tylko trochę – powiedział Harry. – troszeczkę… chciałbym zrozumieć Dumbledora tak bardzo. Ale zobaczymy. Chodźcie, teraz Ollivander.
Ron i Hermiona wyglądali na oszołomionych ale pod wrażeniem kiedy podążyli za nim przez mały podest i zapukał w drzwi naprzeciwko sypialni Billa i Fleur.
- Proszę – odpowiedziano słabo.
Wytwórca różdżek leżał na jednym z bliźniaczych łóżek położonym najdalej od okna. Był trzymany w piwnicy ponad rok, a jak wiedział Harry, był torturowany przynajmniej raz. Wyglądał na wyniszczonego, kości jego twarzy odcinały się na jego żółtawej skórze. Jego wspaniałe, srebrne oczy wydawały się ogromne, gdyż były zapadnięte w głąb oczodołów.
Ręce, które spoczywały na kocu mogłyby należeć do szkieletu. Harry usiadł na pustym łóżku obok Rona i Hermiony. Wschodzące słońce nie było tutaj widoczne. Z pokoju widać było ogród na wierzchołku klifu i świeżo wykopany grób.
- Panie Ollivander, przepraszam, że panu przeszkadzam – powiedział Harry.
- Mój drogi chłopcze – głos Ollivandera był wątły. – wybawiłeś nas, myślałem, że tam umrzemy. Nigdy nie będę mógł ci odwdzięczyć… nigdy odwdzięczyć… wystarczająco.
- Cieszę się, że nam się to udało.
Blizna Harrego pulsowała. Wiedział, był przekonany, że zupełnie nie ma czasu do stracenia w którym Voldemort uderzy w swój cel, albo próbowanie udaremnić mu. [He knew, he was certain, that there was hardly any time left in which to beat Voldemort to his goal, or else to attempt to thwart him.]. Poczuł przypływ paniki…. już podjął decyzję, gdy postanowił rozmawiać z Gryfkiem jako pierwszym. Udając spokój, którego nie czuł, poszukał po omacku w sakiewce zawieszonej na szyi i wyjął dwie połówki złamanej różdżki.
- Pnie Ollivander, potrzebuję pomocy.
- Co tylko zechcesz – powiedział słabo wytwórca różdżek.
- Potrafi pan to naprawić? Jest to możliwe?
Ollivander wyciągnął trzęsącą się rękę i Harry umieścił w niej dwa ledwie połączone kawałki.
- Ostrokrzew i pióro feniksa – powiedział Ollivander drżącym głosem – jedenaście cali. Ładna i giętka.
- Tak – powiedział Harry. – może pan…
- Nie – wyszeptał Ollivander – Przykro mi, bardzo przykro, ale różdżka która doznała obrażeń w tak dużym stopniu nie może być naprawiona w żaden sposób, jaki znam.
Harry był przygotowany na taką odpowiedź, ale mimo to był to dla niego cios. Wziął różdżkę z powrotem i wsadził ją do sakiewki. Ollivander wpatrywał się w miejsce, gdzie zniknęła zniszczona różdżka i odwrócił wzroku dopóki Harry nie wyjął z kieszeni dwóch różdżek zabranych z domu Malfoyów.
- Może pan je rozpoznać? – zapytał Harry.
Wytwórca różdżek wziął pierwszą i spojrzał na nią z bliska swoimi zapadłymi oczyma, obracając ją pomiędzy [knobble-knuckled] palcami i nieznacznie wyginając.
- Orzech włoski i włókno z serca smoka – powiedział – dwadzieścia trzy cale. Niezbyt giętka. Należała do Bellatrix Lestrange.
- A ta?
Ollivander przeprowadził takie samo badanie.
- Głóg i włos jednorożca. Dokładnie dziesięć cali. Dość sprężysta. Była to różdżka Draco Malfoya.
- Była? – powtórzył Harry – nie jest nadal jego?
- Prawdopodobnie nie. Jeśli ją zabrałeś…
- …zrobiłem to…
-… więc być może jest twoja. Oczywiście ma znaczenie sposób w jaki to zrobiłeś. Dużo też zależy od samej różdżki. Na ogół jednakże, gdzie różdżka została wygrana, zmienia się jej lojalność.
W pokoju zapanowała cisza. Słychać było jedynie szum morza.
- Mówi pan o różdżkach jak by miały uczucia – powiedział Harry. – jakby mogły samodzielnie myśleć.
- Różdżki wybierają czarodziejów – powiedział Ollivander – To zawsze było jasne dla tych z nas, którzy zgłębiali tajniki wiedzy o różdżkach.
- Ktoś może używać różdżki, która go nie wybrała? – zapytał Harry.
- Och, oczywiście. Jeśli jesteś czarodziejem możesz kierować swoje czary przez prawie każdy instrument. Jednakże najlepsze rezultaty zawsze będą osiągane tam, gdzie zaistnieje najbliższy związek między czarodziejem a różdżka. Te połączenia są złożone. Na początku jest przyciąganie, a później wspólne poszukiwanie doświadczeń, różdżka uczy się od czarodzieja, czarodziej od różdżki.
Fale tryskały w przód i w tył[The sea gushed forward and backward].
- Zabrałem tą różdżkę Draconowi Malfoyowi siłą – powiedział Harry. – mogę jej bezpiecznie używać?
- Tak mi się wydaje. Własnością różdżki rządzą misterne prawa, ale zdobyta różdżka zazwyczaj poddaje się nowemu mistrzowi.
- Więc ja powinienem używać tej? – powiedział Ron wyciągając różdżkę Glizdogona i wyciągając ją do Ollivandera.
- Kasztan i włókno z serca smoka. Dziewięć i ćwierć cala. Krucha. Byłem zmuszony do jej wykonania krótko po moim porwaniu dla Petera Pettrigrewa. Tak, jeśli ją wygrałeś, to są duże szanse, że będzie się poddawała twoim rozkazom i będzie robić to lepiej niż jakakolwiek inna różdżka.
- To dotyczy wszystkich różdżek – zapytał Harry.
- Tak myślę – odpowiedział Ollivander, kierując swoje wydatne oczy na twarz Harrego. – Zadaje pan pytania, wymagające rozległych odpowiedzi panie Potter. Wiedza o różdżkach jest złożoną i tajemniczą dziedziną magii.
- Więc nie jest konieczne zabicie poprzedniego właściciela żeby posiąść różdżkę? – zapytał Harry.
Ollivander przełknął ślinę.
- Konieczne? Nie powiedziałem tak.
- Jest taka legenda – powiedział Harry. Jego tętno przyspieszyło, ból w bliźnie stał się intensywniejszy. Był przekonany, że Voldemort zdecydował się wprowadzić w życie swój pomysł. – Legenda o różdżce.. albo różdżkach, które były przekazywane z rąk do rąk rzez morderstwo.
Ollivander zbladł. Na tle śnieżnobiałej poduszki był jasnoszary, w jego oczach, nienormalnie dużych, nabiegłych krwią dojrzeć można było strach.
- O ile wiem tylko jedna różdżka – wyszeptał.
- I Sam-Wiesz-Kto jest nią zainteresowany? – zapytał Harry.
- Ja.. Skąd.. – zachrypiał Ollivander i spojrzał błagałnie na Rona i Hermionę. – skąd to wiesz?
- On chciał, żebyś mu powiedział w jaki sposób pokonać połączenie między naszymi różdżkami – powiedział Harry.
Ollivander wyglądał na wystraszonego.
- Torturował mnie, musisz to zrozumieć! Zaklęcie Cruciatus, J-ja nie miałem wyboru, musiałem mu powiedzieć co wiem i czego się domyślam!
- Rozumiem – powiedział Harry. – powiedziałeś mu o bliźniaczych trzonach? Powiedziałeś, żeby poyczył różdżkę innego czarodzieja?
Ollivander wyglądał na przerażonego, sparaliżowanego tym, jak dużo Harry wie. Kiwnął wolno głową.
- Ale to nie zadziałało – brnął dalej Harry. – Moja wciąż powodowała wybuchy pożyczonych różdżek. Wie pan dlaczego? – Olliwander potrząsnął głową chociaż przed chwilą nią kiwał.
- Ja nigdy… nie słyszałem o czymś takim. Twoja różdżka wykonała coś wyjątkowego tamtej nocy. Połączenie bliźniaczych rdzeni jest niezwykle rzadkie, ale nie wiem dlaczego twoja różdżka spowodowała zniszczenie tej pożyczonej …
- Rozmawialiśmy o tej różdżce, która zmienia właściciela przez morderstwo. Kiedy Sam-Wiesz-Kto zorientował się, że z moją różdżką stało się coś dziwnego, wrócił i zapytał właśnie o tąróżdżke, prawda?
- Skąd ty to wiesz?
- Harry nie odpowiedział.
- Tak, zapytał – wyszeptał Ollivander. – chciał wiedzieć wszystko co mogę mu powiedzieć o różdżce znanej jako Różdżka Śmierci, Różdżka Przeznaczenia albo Najstarsza Różdżka.
Harry spojrzał kątem oka na Herminę. Wyglądała na osłupiałą.
– Czarny Pan – pwiedział Ollivander ściszonym i przerażonym tonem – zawsze cieszył się z różdżki, którą mu zrobiłem… taak, pióro feniksa, trzynaście i pół cala… dopóki nie odkrył połączenia bliźniaczych rdzeni. Teraz szuka innego, bardziej potężnego wytwórcę różdżek, uważając to za jedyny sposób na zwyciężenie z twoją.
- Ale będzie wiedział szybko, o ile już nie wie, że moja różdżka jest złamana bez możliwości naprawy – powiedział cicho Harry.
Nie! – ze strachem powiedziała Hermiona. – on nie może wiedzieć, Harry, skąd mógłby się…?
- Priori Incantatem – powiedział Harry. – zostawiliśmy twoją i różdżke z tarniny u Malfoyów, Hermino. Jeśli je sprawdzili, sprawili żeby odtworzyły zaklęcia które rzuciły ostatnio, zobaczą, że Twoja złamała moją, że próbowałaś ją naprawić i nie udało ci się to i zrozumieją, że używałem różdżki z tarniny od tamtego czasu.
Color, który powracał na jej twarz odkąd wrócili znowu odpłynął. Ron obdarzył Harrego pełnym wyrzutu spojrzeniem i powiedział:
- Nie martwmy się tym teraz….
Ale pan Ollivander przerwał.
- Czarny Pan nie przestanie szukać Najstarszej Różdżki tylko z powodu zniszczenia pańskiej, Panie Potter. Jest zdeterminowany, żeby ją posiąść, ponieważ sądzi, że uczyni go naprawdę niezniszczalnym.
- Ona to sprawi?
- Właściciel Najstarszej Ródżki ciągle musi odpierać ataki. – powiedział Ollivander – ale to, że Czarny Pan miałby zdobyć Różdżkę Śmierci jest, przyznaję….. niebywałą myślą.
Harry nagle przypomniał sobie, że kiedy spotkali się pierwszy raz był bardzo niepewny, czy właściwie lubi pana Ollivandera. Nawet teraz, po byciu torturowanym i uwięzionym przez Voldemorta myśl o czarnoksiężniku będącym w posiadaniu tej różdżki wydawała się oczarować go w tym samym stopniu co napełniać odrazą.
- Naprawdę… Naprawdę uważa pan, że ta różdżka istnieje panie Ollivander? – zapytała Hermiona
- Och tak – powiedział Ollivander. – można śledzić wędrówkę tej różdżki przez historię. Oczywiście są luki i długie okresy czasu kiedy znika z widoku, chwilowo zagubiona lub ukryta, ale zawsze powraca znowu. Ona ma pewne charakterystyczne cechy, które rozpoznają wszyscy ci, którzy zgłębili wiedzę o różdżkach. Istnieją sprawozdania, które ja i inni wytwórcy różdżek musieliśmy zrobić obowiązkowo na studiach i choć część jest mało znana, brzmią autentycznie.
- Więc.. więc nie uważa pan, że to może być bajka albo legenda? – zapytała z nadzieją Hermiona
- Nie – powiedział Ollivander. – Jednakże czy NIEZBĘDNE jest morderstwo by ją zdobyć.. tego nie wiem. Jej historia jest krwawa, ale to może być związane z tym, że jest to przedmiot marzeń i wzbudza wielkie namiętności w czarodziejach. Ogromnie potężna, niebezpieczna w złych rękach a także przedmiot fascynacji wszystkich z nas, którzy zgłębiają moc różdżek.
- Panie Ollivander – powiedział Harry. – powiedział pan Sam-Wiesz-Komu, że Grygorowicz miał Najstarszą Różdżkę, prawda?
Ollivander obrócił się o ile to w ogóle możliwe był jeszcze bledszy. Wyglądał upiornie. Przełknął ślinę.
- Ale skąd ty to…
- Nie ważne skąd to wiem – powiedział Harry, zamykając na chwilę oczy. Jego blizna zaczęła go palić i zobaczył przez kilka sekund wizję głównej ulicy Hogsmade [still dark, becouse it was so much farther north]. – powiedział pan Sam-Wiesz-Komu, że to Gregorowicz miał różdżkę?
- To była pogłoska- wyszeptał Ollivander.- plotka którą moim zdaniem sam Gregorowicz rozpoczął lata temu, jeszcze przed waszym urodzeniem. Możecie sobie wyobrazić jak wieść, że rozpracowuje i próbuje powielić właściwości Najstarszej Różdżki, mogła być dobra dla jego biznesu!
- Tak, rozumiem – powiedział Harry. – Panie Ollivander, jeszcze jedno pytanie i damy panu odpocząć. Co pan wie o Relikwiach Śmierci?
- O Re.. o czym? – zapytał wytwórca różdżek, wyglądając na całkowicie zdezorientowanego.
- Relikwie Śmierci.
- Obawiam się, że nie mam pojęcia o czym mówisz. Czy to także jest coś związane z różdżkami?
Harry spojrzał w jego zapadniętą twarz i uwierzył, że pan Ollivander nie udaje. Nie miał pojęcia o Relikwiach.
- Dziękuję panu – powiedział Harry. – dziękuję panu bardzo. Zostawimy pana teraz, żeby mógł pan odpocząć.
Ollivander wyglądał na zagrożonego [looked stricken].
- On mnie torturował! – wysapał. – Zaklęcie Cruciatus.. nie masz pojęcia…
- Mam – powiedział Harry. – naprawdę mam. Proszę odpocząć. Dziękuję panu za powiedzenie mi tego wszystkiego.
Poprowadził Rona i Herminę w dół schodów. Harry dojrzał Billa, Fleur, Lune i Deana siedzących przy kuchennym stole z filiżankami herbaty przed nimi. Wszyscy popatrzyli się w górę, kiedy pojawił się w drzwiach, ale on jedynie skinął im głową i szedł dalej do ogrodu, a za nim Ron i Hermiona. Czerwonawa sterta ziemi, która przykryła Zgredka leżała z przodu i Harry podszedł do niej. Ból w jego głowie stawał się coraz mocniejszy. Zamknięcie się na napierającą wizję wymagało teraz olbrzymiego wysiłku, ale wiedział, że musi stawić jej opór jeszcze chwilę. Będzie mógł się poddać już niedługo, żeby dowiedzieć się, czy jego teoria jest prawdziwa. Jednak wcześniej musi dokonać jeszcze jednego, krótkiego wysiłku, żeby wyjaśnić Ronowi i Hermionie.
- Grygorowicz miał Najstarszą Różdżkę bardzo dawno temu – powiedział. - widziałem Sami-Wiecie-Kogo próbującego ją znaleźć. Kiedy go wytropił, odkrył, że Gregorowicz już jej nie ma: została mu skradziona przez Grindelwalda. Nie mam pojęcia w jaki sposób Grindelwald dowiedział się, że Gregorowicz ją ma, ale jeśli Gregorowicz był na tyle głupi, żeby szerzyć plotki, być może nie było to takie trudne.
Voldemort był przy bramie Hogwartu. Harry mógł go tam zobaczyć. Widział huśtające się lampy i jego zbliżającego się coraz bardziej.
- Grindelwald użył Najstarszej Różdżki żeby stać się potężnym. I u szczytu jego potęgi, kiedy Dumbledore zorientował się, że jest jedynym, który może go powstrzymać, pojedynkował się z nim, wygrał i zabrał Najstarszą Różdżkę.
- DUMBLEDORE miał Najstarszą Różdżkę? – powiedział Ron.- w takim razie.. gdzie ona teraz jest?
- W Hogwarcie – powiedział Harry, walcząc, żeby zostać z nimi w położonym na szczycie klifu ogródku.
- No to lecimy! – powiedział niecierpliwie Ron. – Harry, musimy ją zdobyć zanim on to zrobi!
- Za późno na to – powiedział Harry, trzymając się kurczowo za głowę. – on wie gdzie ona jest. On jest tam teraz.
- Harry! – powiedział Ron z furią. – jak długo o tym wiedziałeś… dlaczego marnowaliśmy czas? Dlaczego rozmawiałeś z Gryfkiem jako pierwszym? Mogliśmy się tam udać… wciąż możemy…
- Nie – powiedział Harry i uklęknął na trawie. – Hermiona miała rację. Dumbledore nie chciał, żebym je miał. Nie chciał, żebym je brał. On chciał, żebym znalazł Horcruxy
- Różdżka nie do pokonania, Harry! – jęknął Ron.
- Nie miałem… Powinienem znaleźć Horcruxy…
Teraz wszystko było zimne i ciemne: słońce było ledwie widoczne ponad horyzontem, kiedy szybował obok Snapea, przez pagórki w kierunku jeziora.
- Wkrótce dołączę do ciebie w zamku – powiedział swoim wysokim, zimnym głosem. – a teraz zostaw mnie.
Snape skłonił się i ruszył z powrotem. Jego czarna peleryna wydymała się za nim. Harry podszedł wolnym krokiem, czekając aż Snape zniknie. Ani Snape ani nikt inny nie powinien widzieć gdzie teraz szedł. Ale nie było żadnych świateł w oknach zamku a on mógł się ukryć… w sekundę rzucił na siebie Zaklęcie [disillusionment], które ukryło go nawet przed jego własnymi oczami.
I szedł dalej, wokół brzegu jeziora, widząc zarys ukochanego zamku, jego pierwszego królestwa, jego prawo przysługujące z urodzenia [birthrght]….
I tutaj to było, obok jeziora, odbijające się w czarnej wodzie. Biały marmurowy grobowiec, niepotrzebna plama na znajomym krajobrazie. Poczuł jeszcze raz napływ kontrolowanej euforii, ten podniecający cel w zniszczeniu [that heady sense of purpose In destruction].
Podniósł starą, cisową różdżkę: wyśmienicie, że to będzie jej ostatni wielki akt. Grobowiec rozdarł się od stóp do głów. Okryta całunem postać była tak wysoka i tak chuda jak to było podczas jej życia. Podniósł różdżkę jeszcze raz. Okrycie opadło. Twarz była półprzezroczysta blada, zapadnięta, jeszcze prawie idealnie zachowana. Pozostawił okulary na jego zakrzywionym nosie: poczuł szydercze rozbawienie
Ręce Dumbledora zostały złożone na jego klatce piersiowej i tam też leżała ona, trzymana przez niego kurczowo i z nim pochowana. Stary głupiec, wyobraził sobie, że marmur albo śmierć będą chronić różdżkę?
Pomyślał, że Czarny Pan będzie się bał bezcześcić jego grobowiec? Pająkowata ręka zanurkowała i wyciągnęła różdżkę z uścisku Dumbledora. A ponieważ jej dotknął, snop iskier wystrzelił z jej czubka, skrząc się nad zwłokami poprzedniego właściciela, gotowa by służyć w końcu swojemu nowemu mistrzowi.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 8:32, 13 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdzial 25

Muszlowa chata

Tłumaczenie: Klub Ślimaka

Dom Billa i Fleur stał samotnie nad urwiskiem, zwrócony w stronę morza. Jego ściany były wapienne, z tu i ówdzie powbijanymi muszlami. Sprawiał wrażenie samotnego i pięknego miejsca. Dokądkolwiek udał się Harry, czy do drobnej chatki, czy do jej ogrodu, słyszał nieustające przypływy i odpływy, które wydawały dźwięki podobne do oddechu wielkiego, śpiącego potwora. Większość następnych dni spędził na planowaniu kolejnych etapów ich wędrówki, zaczynając od wymknięcia się z domu. Uwielbiał widoki, które rozpościerały się na szczycie klifu. Piękne niebo, nieograniczone, puste morze i słony, chłodny wiatr, który muskał mu twarz.

Ogrom decyzji, dotyczącej ścigania Voldemorta i różdżki, nadal przerażał Harry’ego. Nie potrafił sobie przypomnieć wcześniejszej sytuacji, które zmusiłby go do wybierania między tak ważnymi rzeczami. Był pełen obaw. Obawiał się, że Ron nie będzie w stanie pomóc, nie narzekając, za każdym razem, kiedy będą razem.

- Co, jeśli Dumbledore chciał, żebyśmy odgadli ten symbol na czas i tym samym zdobyli różdżkę?

- A co, jeśli praca nad tym symbolem sprawi, że będziesz „godny”, by odnaleźć relikty?

- Harry zrozum. Nawet jeśli to jest TA różdżka, to jak do diabła mamy w ten sposób wykończyć Sam-Wiesz-Kogo?!

Harry nie odpowiedział. Były momenty, kiedy zastanawiał się ,czy nie będzie na tyle szalony, by przeszkodzić Voldemortowi otworzyć grób. Nie potrafił nawet dostatecznie wyjaśnić, dlaczego podjął taką decyzję. Za każdym razem, kiedy próbował przygotować odpowiednie argumenty do dyskusji na ten temat, zdawał się wyjątkowo słaby.

Dziwnym zdał się fakt, że wsparcie Hermiony sprawiało, że czuł się zmieszany. Teraz, kiedy praktycznie zmusił ja do tego, żeby uwierzyła w realność Starszej Różdżki, utrzymywała, że to był diabelski obiekt, i jeśli Voldemorta był na tyle odrażający, by chcieć ją zdobyć, to nie przemyślał tego dobrze.

- Nie powinieneś był tego robić, Harry – powtarzała raz za razem – Nie powinieneś włamywać się do grobu Dumbledore’a!

Ale myśl, że zwłoki Dumbledore’a przeraziły Harry’ego mniej niż powinny, nie rozwiązywała zagadki intencji profesora. Harry czuł, jakby cały czas błądził w ciemnościach. Odnalazł ścieżkę, ale cały czas patrzył za siebie, ciekaw, czy nie przegapił żadnych znaków, czy nie pomylił drogi… Od czasu do czasu był zły na to, że Dumbledore poniósł klęskę. A fale tak pięknie roztrzaskiwały się o siebie u podnóża klifu… Był zły na to, że Dumbledore nic mu nie wyjaśnił, nim umarł.

- Ale on… umarł, prawda? – zapytał Ron trzy dni po tym, jak przybyli do tego domu. Harry był zagapiony za skałę, która oddzielała ogród od urwiska, kiedy przyjaciele go w końcu znaleźli. Marzył o samotności… Nie miał ochoty znów zagłębiać się w bezsensowne dyskusje.

- Tak, Ron, umarł. I nie zaczynaj znowu!

- Spójrz na fakty, Hermiono – powiedział Ron, mówiąc przez Harry’ego, który na powrót wpatrywał się w horyzont – Tajemnicza łania, miecz, oko, które Harry widział w lustrze…

- Ale Harry sam przyznał, że ZDAWAŁO MU SIĘ, że widział oko. Prawda Harry?

- Tak – odpowiedział, nawet na nią nie patrząc.

- Ale nie myślisz tak naprawdę, że tak było… - wtrącił Ron.

- Nie, nie myślę – odrzekł w końcu Harry.

- No i masz! – krzyknął rudzielec, zanim Hermiona zdążyła cokolwiek zrobić – Jeśli to nie był Dumbledore, wyjaśnij mi, jak Dobby mógł wiedzieć, że jesteśmy w lochu, Hermiono?

- Nie mógł… A możesz mi wyjaśnić chociaż, jakim cudem Dumbledore miał go wysłać do nas, skoro sam sobie spokojnie leży w grobie na terenie Hogwartu?!

- No… Nie wiem.. Mógł być duchem!

- Dumbledore nie powróciłby tu jako duch – wtrącił niespodziewanie Harry – Odszedł.

- Co masz na myśli? – zapytał Ron, jednak zanim zdążył usłyszeć odpowiedź, do jego uszu dotarł głos tuż za jego plecami.

- ‘Arry?

Fleur wyszła z domu. Jej długie, srebrne włosy powiewały lekko na delikatnym wietrze.

- ‘Arry, Grypok chciałby z tobą rozmawiaci. Jest w mniejszej sypialni, powidzil, ze niechcilby byci podsłuchiwany.

Jej apatia do goblina, wysyłającego ją z wiadomością, była widoczna. Wyglądała na lekko poirytowaną, kiedy wracała znów do domu.

Grypok czekał na nich, tak jak Fleur oznajmiła, w najmniejszej z sypialni, w której spały Hermiona i Luna. Miała mizerne, czerwone, bawełniane zasłony przeciw jasnemu światłu, które dodawały pokojowi trochę niecodzienności, zwłaszcza w porównaniu z resztą domu, przewiewną i jasną.

- Chciałem oznajmić moją decyzję, Harry Potterze – powiedział goblin, siedzący na fotelu i znacząco stykający końcówki palców – Chociaż gobliny z banku Gringotta dopiero rozważą tę zdradę, ja zdecydowałem się wam pomóc…

- Świetnie! - wykrzyknął Harry, jednocześnie sprawiając, że relief nad nim zakołysał się niebezpiecznie – Grypok, dzięki. Jesteśmy naprawdę bardzo wdzię…

- W zamian – kontynuował niezrażony goblin – za zapłatę.

Entuzjazm Harry’ego nieco opadł.

- Ile chcesz? Mam dużo złota.

- Nie, nie chcę złota – powiedział spokojnie – Złota mam w brud.

Jego czarne jak smoła oczy rozbłysły.

- Chcę miecza Godryka Gryffindora.

Coś w środku Harry’ego przekręciło się.

- Wybacz, tego nie mogę Ci dać.

- Więc – powiedział łagodnie goblin – mamy problem.

- Możemy Ci dać coś innego – odpowiedział machinalnie Ron – Jestem pewny, że państwo Lastrange mają wiele skarbów, możesz więc brać co chcesz, kiedy się tam znajdziemy.

Zrobił wielki błąd, Grypok poruszył się groźnie.

- Nie jestem ZŁODZIEJEM, młodzieńcze! Nie mam zamiaru zabierać rzeczy, do których nie mam PRAWA!

- Miecz jest nasz...

- Nie, nie jest – powiedział goblin.

- Jesteśmy Gryfonami! A on należał do Godryka...

- A przed Godrykiem, czyj był? – rzekł dobijająco goblin.

- Niczyj! Był wykonany specjalnie dla niego... Czyż nie?

- Nie! – warknął goblin, jeżąc się ze złości. Wyciągnął swój wskazujący palec w stronę Rona – Znowu czarodziejska arogancja! Ten miecz należał do Ragnuka Pierwszego, a potem został mu odebrany, przez waszego Gryffindora. To... Mistrzostwo goblińskiego fachu! Ten miecz to cena za wynajęcie mnie. Dajecie go, albo zostawcie raz na zawsze!

Grypok rzucał im piorunujące spojrzenia. Harry spojrzał na swoich przyjaciół...

- Musimy to przedyskutować, Grypok. Mógłbyś dać nam chwilę?

Goblin skinął głową z surową miną.

Na dole w salonie, Harry przechadzał się wokół kominka, starając się dokładnie przemyśleć sytuację. Tuż za nim odezwał się Ron.

- On chyba z nas kpi. Nie możemy mu oddać miecza.

- To prawda? – Harry zwrócił się w stronę Hermiony – Czy Godryk Gryffindor ukradł ten miecz?

- Nie mam pojęcia – odpowiedziała beznamiętnie – Historia magii opowiada o wielkich czynach, których dopuścili się czarodzieje na innych rasach, ale nie było tam ani słowa o takiej kradzieży!

- Myślę, że to jedna z tych goblińskich opowieści, które mają za zadanie udowodnić, że czarodzieje robią wszystko, byleby ich okraść – powiedział po chwili namysłu rudzielec – Jestem przekonany, że gdybyśmy zapytali go o jedną z naszych różdżek, usłyszelibyśmy to samo.

- Gobliny mają wiele powodów, by nie lubić czarodziejów, Ron – Hermiona wydawała się lekko poirytowana – Były naprawdę brutalnie traktowane w przeszłości.

- Gobliny nie są słodkimi, bezbronnymi króliczkami, prawda? Zabili dosyć sporo czarodziejów. Też grali nie fair.

- Ale kłócenie się z Grypokiem, która rasa była bardziej uciśniona w historii wzajemnych kontaktów, nie przyczyni się do tego, że z większą chęcią nam pomoże, czyż nie?

Nastała chwila ciszy, przesycona zdenerwowaniem. Każdy z nich myślał, jak obejść problem. Harry spojrzał za okno, w stronę grobu Dobby’ego. Luna posadziła kwiaty w donicy umieszczonej przed nagrobkiem.

- Okej – rzucił Ron, a Harry natychmiast odwrócił się w jego kierunku – Więc jak? Powiemy Grypokowi, że dostanie miecz, ale dopiero, kiedy my wykonamy to, do czego go potrzebujemy. Wtedy je podmienimy, a jemu oddamy falsyfikat.

- Ron, on będzie widział różnicę o wiele lepiej, niż my! – oburzyła się Hermiona – On był jedynym, który realizował tę wymianę!

- Tak, ale moglibyśmy spróbować...

Cofnął się, kiedy natknął się na spojrzenie wysłane mu przez Hermionę.

- To dosyć podłe. Pytać go o pomoc, a potem wyrolować? I ty się dziwisz, czemu gobliny nie przepadają za nami, Ron?!

Ron poczerwieniał.

- Dobra, dobra! To była jedyna rzecz, jaką wymyśliłem! W takim razie, jaki jest TWÓJ plan?

- Musimy mu zaoferować coś, co jest wartością zbliżone do miecza.

- Świetnie. Więc ja pójdę i wezmę jeden z mieczy goblińskich, który zaszczyca naszą pokaźną kolekcję, a ty mu go zaoferujesz, dobra?

Cisza ponownie zawitała wśród nich. Harry był święcie przekonany, że goblin nie przyjmie niczego innego poza mieczem, nawet jeśli zaoferowaliby mu coś bardziej opłacalnego. Teraz to miecz był ich jedyną bronią, którą mogli zniszczyć pozostałe horkruksy.

Zamknął oczy, na moment lub dwa, i wsłuchał się w odległy szum morza. Myśl, że Gryffindor ukradł miecz była dla niego wybitnie nieprzyjemna. Zawsze kipiał dumą, kiedy mógł powiedzieć, że jest z Gryffindoru, że Godryk był mistrzem ludzi, którzy nie mieli czystej krwi, że to był czarodziej, który przegnał Slytherina.

- Być może kłamie... – powiedział wolno Harry, otwierając oczy – Grypok. Może Gryffindor nie wykradł miecza. Skąd mamy pewność, że to goblińskie wersje historii magii są prawdziwe?

- A czy to ma jakieś znaczenie? – spytała Hermiona.

- Zmienia moje podejście do tego.

Harry wziął głęboki oddech.

- Więc... Powiedzmy mu, że dostanie miecz, dopiero kiedy pomoże nam dostać się do krypty. Ale musimy być ostrożni, zaznaczając dokładnie, kiedy dostanie ten miecz...

Szeroki uśmiech rozpostarł się na rozradowanej twarzy Rona, uwydatniając tym jego piegi. Hermiona, jak zwykle, wyglądała na zamyśloną.

- Harry, nie możemy...

- Dostanie go – odrzekł natychmiast – Tuż po tym, jak zniszczymy wszystkie horkruksy. Myślę, że się zgodzi, a ja nie mam zamiaru „nie dotrzymać” mojego słowa.

- Ale to może zająć lata!

- Wiem. Ale nie mam zamiaru kłamać. Naprawdę.

Harry napotkał jej wzrok. W jej oczach dostrzegł mieszaninę wstydu i buntu. Doskonale pamiętał słowa wyryte nad bramą do Nurmengardu: DLA WIĘKSZEGO DOBRA. Odrzucił tę myśl natychmiast. Jaki mieli wybór?

- Nie podoba mi się to – mruknęła Hermiona.

- Ani mnie – odrzekł Harry.

- A ja uważam, że to genialne – powiedział Ron, wstając – chodźmy mu to oznajmić.

Wrócili ponownie do najmniejszej sypialni. Harry przedstawił mu ofertę, uważając, by nie wymówić dokładnie czasu, kiedy miecz zostanie przekazany w ręce goblina. Hermiona raz po raz marszczyła brwi, wpatrując się w podłogę, gdy mówił. Harry był zirytowany jej zachowaniem, bał się, że wszystko popsuje. Jednak Grypok nie odrywał od niego oczu, nawet nie zwracając uwagi na dziewczynę.

- Mogę mieć pewność, Harry Potterze, słowo, że otrzymam miecz Godryka Gryffindora, kiedy wam pomogę?

- Tak – odparł pewnie Harry.

- Więc umowa stoi – oznajmił goblin, wyciągając rękę.

Harry uścisnął mu dłoń na znak zgody. Przeszedł go dreszcz w momencie, kiedy czarne oczy wryły się w jego zielone tęczówki. Grypok wypuścił jego dłoń i klasnął.

- Więc. Zaczynajmy!

To było jak ponowne planowanie włamania do Ministerstwa. Ślęczeli nad pracą w najmniejszej sypialni, która pozostała, zgodnie z wymaganiami Grypoka, utrzymana w półmroku.

- Odwiedziłem kryptę Lastrange’ów tylko raz, przy okazji dowiedziałem się o falsyfikacie miecza. To jedna z najbardziej antycznych komnat. Tylko najstarsze rody czarodziejskie składają swoje skarby na najgłębszych poziomach, tam krypty są największe i najlepiej chronione.

Pozostawali w zamkniętym, przypominającym kredens, pomieszczeniu przez wiele godzin. Powolnym tempem dnie zamieniały się w tygodnie... Pojawiał się problem za problemem do przezwyciężenia, nie ostatni odkąd ich plan z eliksirem wielosokowym legł w gruzach.

- Zostało go naprawdę niewiele. Raptem dla jednego z nas... – oznajmiła Hermiona, potrząsając fiolką z substancją.

- Starczy – powiedział Harry, który aktualnie był odpytywany z ręcznie robionej mapy Grypoka, przedstawiającej najgłębsze tunele.

Inni mieszkańcy Chronionej Chaty prawie nie mogli odczuć, że coś jest nie tak w związku z tym, że cala trójka pojawiała się tylko na posiłki. Nikt nie zadawał zbędnych pytań, jednak kiedy Harry czuł, że Bill się im przypatruje, czuł się niejednokrotnie zbity z tropu.

Im dłużej czasu spędzali razem, tym bardziej Harry był pewny, że nie polubili się wzajemnie z Grypokiem. Goblin był nadspodziewanie krwiożerczy, śmiał się głośno na myśl o bólu pomniejszych stworzeń i wyglądał, jakby miał wielką nadzieję, że próbując dostać się do krypty, zranią wielu innych czarodziejów. Harry chciał się dowiedzieć, czy niesmak występował również u pozostałej dwójki, ale nigdy o tym nie dyskutowali. Potrzebowali goblina.

Grypok niechętnie jadał z resztą towarzyszy. Zawsze, gdy jego nogi były zacerowane, kontynuował prośby o posiłki w jego pokoju, podobnie jak nadal słaby Ollivander, do czasu gdy Bill (idąc w ślad wybuchającej gniewem Fleur) udał się na górę, by powiedzieć mu, że jego układ nie będzie kontynuowany. Grypok był więc zmuszony zasiadać razem z nimi do stołu, jeść tę samą żywność.

Harry czuł się odpowiedzialny: mimo wszystko to on upierał się, by goblin pozostał w Chronionej Chacie, więc on powinien zadawać mu pytania. Jego wadą bylo to, że cała rodzina Weasley’ów musiała się ukrywać, więc Bill, Fred, George i pan Weasley nie mogli dłużej pracować.

- Przepraszam – zwrócił się do Fleur pewnego kwietniowego wieczora, kiedy pomagał jej przygotowywać obiad – Nigdy nie myślałem, że będziesz musiała znosić to wszystko.

Wzięła tylko kilka noży do pracy, przy krojeniu mięsa dla Grypoka i Billa, który wolał krwiste posiłki, odkąd został zaatakowany przez Greybacka. Kiedy noże cięły za nią mięso, odwróciła się. Jej zirytowane wcześniej rysy wygładziły się.

- ‘Arry, ty uratowałeś moją siostrę. Ja nie zapomnila.

To nie była do końca prawda, ale Harry postanowił nigdy nie informować Fleur, że Gabrielle była idealnie chroniona podczas tego zadania.

- A tak poza tym – Fleur ponownie zaczęła krzątać się po kuchni – Pan Ollivander opuszcza Muriel tego wieczira. Więc to ułatwi kilka sprawi. Goblin – tu skrzywiła się nieznacznie – będzi mogli zamieszkać na dół, więc ty, Ron i Dean możeci wziąci jego sypialni.

- Nie narzekamy na salon – uspokoił ją Harry, który uświadomił sobie, że Grypok nie byłby wybitnie szczęśliwy śpiąc na sofie – Nie martw się o nas.

Kiedy zauważył, że próbuje otworzyć usta na znak protestu, uprzedził ją.

- Niedługo ja, Ron i Hermiona wyjeżdżamy. Nie będziemy już dłużej tu mieszkać, bo mamy pełne ręce roboty.

- Co masz na myśli? Oczywiści ty nie możeci wyjechać! Wy tu bezpieczni! – jej różdżka nadal mieszała w kociołku.

Wyglądała teraz zupełnie jak pani Weasley i był zadowolony, że drzwi pozostały otwarte. Weszli Dean z Luną, ich włosy lśniły mokre od deszczu, a na ramionach mieli mnóstwo gałązek i listków.

- I malutkie uszka – powiedziała Luna – Trochę podobne do hipopotamich, Tato mówił, że różnią się tylko barwą. Te są fioletowe i trochę włochate. A jeśli chcesz je wezwać, musisz zabrzęczeć. Wolą melodię walca, ale niezbyt szybkiego...

Wyglądali na niezadowolonych. Dean wzruszył ramionami w stronę Harry’ego kiedy przechodził za Luną do salonu, w którym Ron i Hermiona nakrywali do stołu. Chcąc uniknąć niewygodnych pytań, Harry zagarnął dwa naczynia z dyniowym sokiem i pobiegł za nimi.

- I jeśli kiedykolwiek przyjedziesz do nas, to pokażę Ci róg. Tata pisał mi o nim, ale jeszcze go nie widziałam, bo Śmierciożercy zabrali mnie z ekspresu Londyn-Hogwart, a nie byłam w domu od tego czasu.

Luna ciągle mówiła, a Dean wpatrywał się w ogień.

- Mówiliśmy Ci, Luna – wtrąciła Hermiona – Że róg wybuchnął. Pochodził od buchorożca, a nie od chrapaka krętorogiego...

- Nie, to zdecydowanie musiał być róg chrapaka – upierała się Luna – Tato mi mówił.

Hermiona tylko potargała jej głowę i wróciła do nakrywania stołu, dopóki nie zszedł Bill wraz z panem Ollivanderem. Wytwórca różdżek wyglądał nienajgorzej, mimo że podpierał się na ramieniu Billa, który tachał również jego wielką walizkę.

- Będę za panem tęsknić, panie Ollivander – mruknęła Luna wolno zbliżając się do starca.

- I ja za tobą również, moja droga – powiedział mężczyzna, klepiąc ją po ramieniu – Byłaś pogodną duszyczką w tym koszmarnym miejscu.

- Więc do zobaczenia panie Ollivander! – zaszczebiotała Fleur, całując oba policzki mężczyzny – I mam nadzieję, że jednak dostarczy pan tę tiarę do ciotki Muriel.

Tiara trzymana przez kobietę rozbłysła w świetle lampki.

- Kamienie księżycowe i diamenty – wtrącił się goblin, który przebywał w pomieszczeniu bez wiedzy Harry’ego – Robota goblinów, jak mniemam?

- I opłacona przez czarodziejów – powiedział głośniej Bill, w zamian Grypok rzucił mu karcące spojrzenie.

Silny wiatr zatrzepotał okiennicami domu, kiedy Bill i Ollivander wyszli w ciemną noc. Reszta zebrała się dookoła stołu, by rozpocząć jedzenie. Ogień skrzeczał wesoło rozsyłając świetliste błyski na całe pomieszczenie. Harry zauważył, że Fleur tylko bawi się jedzeniem, co chwila nerwowo zerkając za okno. Bill wrócił nim zdążyli skończyć pierwsze danie, jego włosy powiewały na wietrze.

- Wszystko w porządku – powiedział do Fleur – Ollivander się już rozgościł, mama z ojcem przywitali się, Ginny przesyła gorące pozdrowienia, Fred i George ścigają Muriel po ścianach, ciągle pracują nad interesem Sowiego Orderu. Ucieszyła się z powrotu swojej tiary, bała się, że ją ukradliśmy.

- Ach, ta twoja ciotka jest charmant – powiedziała natychmiast Fleur, nakładając na talerze ryżu za pomocą swojej różdżki.

- Tiara zrobiona przez mojego ojca – wtrąciła Luna – wygląda bardziej jak korona.

Ron podchwycił spojrzenie Harry’ego i spojrzał wymownie w sufit. Harry wiedział, że dokładnie pamięta ich ostatnią wizytę w domu Xenophiliusa Lovegood.

- Tak. On się stara zrekonstruować zagubiony diadem Ravenclaw. Twierdzi, że ma już większość niezbędnych elementów. Gdyby dodał troszeńkę skrzydełek, byłaby wielka różnica.

Usłyszeli huk przy drzwiach frontowych. Każdy odwracał się niespokojnie, podczas gdy Fleur wybiegła do kuchni, a Bill podskoczył do drzwi, gdzie znajdowała się jego różdżka. Harry, Ron i Hermiona zrobili to samo.

- Kto tam? – zawołał Bill.

- To ja, Remus John Lupin! – odrzekł głos, ledwo przekrzykując szalejący wiatr. Harry poczuł dreszczyk strachu, co się mogło zdarzyć? – Jestem wilkołakiem i mężem Nimfadory Tonks, a ty, Strażniku Tajemnicy, powiedziałeś mi adres, na wszelki wypadek, gdybyście potrzebowali pomocy.

- Lupin – uspokoił ich Bill i otworzył drzwi.

Lupin przekroczył próg. Był blady, w podartym płaszczu podróżnym, z rozwianymi włosami. Rozejrzał się spokojnie po pomieszczeniu, upewniając się, że wszyscy są a następnie ryknął donośnym głosem.

- TO CHŁOPIEC! Nazwaliśmy go Ted, na cześć ojca Nimfadory!

Hermiona wydawała się być zszokowana.

- Co? Ton... Tonks... Była w ciąży?!

- Tak, tak tak! Była w ciąży! I ma dziecko! – krzyczał Lupin podekscytowany. Wszyscy przy stole zaczęli rozmawiać głośno i składać życzenia.

- Gratulacje! – krzyknął Ron – Rany julek... Dziecko!

- Tak, tak, chłopiec! – ponownie poinformował Remus, uwalniając tym całe pokłady szczęścia. Obszedł stół i z całej siły przytulił do siebie Harry’ego, jakby scena przed Grimmauld Place 12 nigdy nie miała miejsca.

- Będziesz ojcem chrzestnym? – zapytał, puszczając go.

- J...Ja? – wyjąkał Harry.

- Tak, oczywiście, że ty! Nimfadora się zgodziła, nikt inny ...

- Pewnie!

Harry czuł się jednocześnie przygnieciony, zachwycony i zdziwiony takim obrotem sprawy. Bill spieszył z butelką wina w ręku. Fleur właśnie namawiała Lupina, by się z nimi napił z tej okazji.

- Nie mogę tu długo zostać, muszę wracać – Lupin wyglądał o wiele młodziej, niż zwykle – Dziękuję Ci, Bill – podziękował, widząc wino rozlewane do kieliszków.

- Za Teddy’ego Remusa Lupina! – wzniósł toast.

- Jak on wygladaci? – wyszczebiotała podniecona Fleur.

- Och... Myślę, że jest podobny do mamy, ale ta zaś twierdzi, że do mnie. Nie ma zbyt wiele włosów, ale dałbym sobie rękę uciąć, że kiedy się rodził, były czarne. Niecałą godzinę potem zmieniły się w brązowe... Może, kiedy wrócę, będą już blond. Andromeda powiedziała, że kiedy Tonks się rodziła, też od razu potrafiła zmieniać kolor włosów – opróżnił swój kieliszek – No.. Więc jeszcze jeden, co?

Wiatr walił w chatę, jednocześnie ogień w kominku rozświetlał całe pomieszczenie, kiedy Bill otwierał kolejną butelkę wina. Wiadomość Lupina oderwała ich od codziennych myśli, zajęć. Tylko goblin siedział niewzruszony podniosłą atmosferą i wkrótce poszedł na górę, by spokojnie egzystować w swojej samotnej sypialni.

- Nie, nie. Naprawdę muszę już wracać – powiedział Lupin na końcu. Wstał i ubrał swój płaszcz.

- Do widzenia. Postaram się załatwić trochę zdjęć w najbliższym czasie. Wszyscy będą bardzo ucieszeni, że was widziałem.

Dokończył zapinanie płaszcza i na pożegnanie przytulił wszystkie kobiety, z mężczyznami zaś wymienił pozdrowienia poprzez zwykły uścisk ręki.

- Harry ojcem chrzestnym! – wykrzyknął Bill – Prawdziwy honor! Gratuluję!

Harry odłożył kieliszki, które miał w dłoniach.

- Harry, chciałem cię prosić na słówko, trudno rozmawiać spokojnie w pokoju pełnym ludzi.

Bill zawahał się chwilkę.

- Planujesz coś z Grypokiem. – stwierdził. Harry wlepił w niego wzrok wyczekująco.

- Znam gobliny, pracowałem w banku, odkąd opuściłem Hogwart. Tak długo jak to możliwe utrzymywałem przyjaźnie z goblinami. I owszem, mam kilku przyjaciół do teraz, więc mogę śmiało stwierdzić, że gobliny znam. I lubię – Bill nadal się wahał.

- Harry, co chcesz od Grypoka i co mu obiecałeś w zamian?

- Nie mogę powiedzieć... Przepraszam – odpowiedział Harry.

Drzwi od kuchni otworzyły się i stanęła w nich Fleur, starająca się przenieść więcej kieliszków, niż było to możliwe.

- Poczekaj chwilę – powiedział Bill do swojej żony i zwrócił się z powrotem w stronę Harry’ego.

Wróciła się do kuchni.

- Powinienem ci to powiedzieć. Jeśli masz zamiar dobijać targu z Grypokiem, pamiętaj, że oni cenią szczególnie skarby i musisz być bardzo ostrożny. Rasa goblinów w temacie zapłat, wypłat i własności nie jest taka sama jak ludzka.

Harry poczuł się delikatnie niekomfortowo, jakby mały wąż pełzał wśród jego wnętrzności.

- Co masz na myśli? – spytał

- Rozmawiamy o różnicach – odparł Bill – Czarodzieje dobijali targu z goblinami od wieków, ale to powinieneś wiedzieć z lekcji Historii Magii. Oczywiście, były potyczki i nigdy nie twierdziłem, że czarodzieje są całkowicie czyści, ale pamiętaj, że gobliny nigdy nie ufają ludziom, którzy nie mają szacunku dla ich praw własnościowych...

- Ja mam... – mruknął Harry

- Nie zrozumiałeś mnie, Harry, ale nie dziwię ci się. Nikt nie będzie w stanie tego zrozumieć, jeśli nie zacznie żyć z tymi stworzeniami. Dla goblina, jedynym prawowitym właścicielem skarbu jest jego wytwórca, a nie nabywca. Wszystkie, wykonane przez gobliny, skarby, należą w ich oczach do ich rasy.

- Ale to było kupione...

- Więc rozważają wypożyczenie tego, dla osoby, która wpłaci pieniądze. Mają wielkie trudności, jeśli skarb wykonany przez gobliny przechodzi z czarodzieja na czarodzieja. Widziałeś minę Grypoka, kiedy zauważył tiarę... Potępiał. Jestem przekonany, że każdy goblin myśli, iż skoro prawowity najemca umarł, skarb powinien do nich wrócić.

Harry’ego wypełniało teraz złowieszcze uczucie. Obawiał się, że Bill wie więcej, niż powinien wiedzieć...

- To wszystko – powiedział – Tylko pamiętaj jeszcze raz. Musisz być bardzo ostrożny, obiecując cokolwiek goblinom.

- Racja. Dzięki.

Wrócił za Billem i pogrążył się w rozmyślaniach na temat dziecka Lupina. Będzie ojcem chrzestnym... Tak jak Syriusz był jego...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 8:33, 13 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 26
Gringotts

Ich plany były gotowe, ich przygotowania skończone; w najmniejszej sypialni, pojedynczy, długi, szorstki czarny włos (wyrwany ze swetra Hermiony, który nosiła w posiadłości Malfoyów) leżał skręcony w małym szklanym flakoniku na gzymsie kominka.
„I ty będziesz używać jej różdżki?” powiedział Harry, wskazując w kierunku orzechowej różdżki „Więc sądzę, że będziesz bardzo przekonująca”.
Hermiona spojrzała na różdżkę przestraszona tak jakby ona mogła ją ukłuć albo ugryźć gdyby chciała ją podnieść.
„Nienawidzę tej rzeczy” powiedziała ściszonym głosem „Naprawdę nienawidzę jej. Czuje się z tym źle, to wszystko nie powinno tak być według mnie….to jest podobne trochę do niej”(lub: to jest jakby jej część?)
Harry nie mógł pomóc, lecz pamiętał jak Hermiona pomogła mu opanować jego odrazę do różdżki z tarniny, przekonując go, że wyobrażał sobie różne rzeczy, kiedy nie działała tak samo jak jego własna, radząc mu po prostu ciągły trening. Zdecydował się nie powtarzać teraz jej własnej rady, chociaż wieczór ich próby napadu na bank Grinngotta był złym momentem na sprzeciwianie się jej.
„To prawdopodobnie pomoże ci lepiej wejść w jej charakter”- powiedział Ron- „Pomyśl, co ta różdżka zrobiła”
„Ale właśnie o to mi chodzi”- powiedziała Hermiona- „Tą różdżką torturowano rodziców Nevilla i kto wie kogo jeszcze! Tą różdżką zabito Syriusza!”
Harry nie pomyślał o tym. Spojrzał na różdżkę i naszła go wielka ochota zniszczenia jej, przecięcia jej na pół mieczem, który wisiał na ścianie obok niego.
„Tęsknię za swoją różdżką”- powiedziała przygnębiona Hermiona- „ Chciałabym, aby Ollivander także zrobił mi nową”. Ollivander przysłał Lunie nową różdżkę tego ranka. W tej chwili Luna była na podwórzu i testowała jej możliwości. Dean, który stracił swoją różdżkę (to the Snatchers ?) przyglądał się temu trochę pochmurnie. Harry spojrzał na głogową różdżkę (hawthorn=głóg), która kiedyś należała do Draco Malfoya. Był mile zaskoczony widząc, że działała ona u niego równie dobrze jak teraz u Hermiony. Pamiętając, co Ollivander mówił na temat działania różdżek, dobrze widział, o co chodzi Hermionie; nie wygrała ona lojalnie tej różdżki odbierając ją Bellatrix. Otworzyły się drzwi sypialni i do środka wszedł Griphook. Harry instynktownie sięgnął po rękojeść miecza i skierował go powoli w jego stronę lecz momentalnie pożałował tego ruchu. Goblin zauważył ten ruch. Znajdując odpowiedni moment powiedział „ Właśnie sprawdziliśmy wszystko, Griphook. Powiedzieliśmy Willowi i Fleur, że wyruszamy jutro i prosiliśmy, aby nie wstawali by nas zobaczyć.”
Byli zgodni, co do tego, ponieważ Hermiona musiała przemienić się w Ballatrix zanim wyjdą, a im mniej Bill i Fleur wiedzieli lub podejrzewali cokolwiek, tym lepiej. Wytłumaczyli także, że nie będą wracać. Ponieważ w nocy kiedy złapali ich (the Snitchers?)zgubili stary namiot Perkinsa, Bill pożyczył im nowy. W tej chwili był on spakowany w zdobionej paciorkami torbie, która jak się Harry dowiedział, Hermiona chroniła przed Snitchers wypychając nią swoją skarpetkę. Chociaż wiedział, że zatęskni za Billem, Fleur, Luna i Deanem nie mówiąc już o domowym komforcie, którego zażywał ostatnio, Harry miał dość zamknięcia w Shell Cottage.
Był zmęczony ciągły upewnianiem się, że nie są podsłuchiwani, zmęczony byciem zamkniętym w małej, ciemnej sypialni. Najbardziej jednak pragnął uwolnić się od Griphooka. Jednakże, dokładnie jak i kiedy oni mieli rozstać się z goblinem po przekazywaniu mu miecza Gryffindora pozostało pytaniem, na które Harry nie znalazł jeszcze odpowiedzi. Ciężko było zdecydować, kiedy to zrobią, ponieważ goblin nie odstępował ich na krok.
„On mógłby dać mojej matce lekcje”- warknął Ron, ponieważ długie palce goblina ukazały się dookoła krawędzi drzwi dalej. Pamiętając ostrzeżenia Billa, Harry zaczął podejrzewać, że Griphook wypatrywał możliwego (skullduggery ?). Hermiona nie zgodziła się z nim w tej teorii, więc Harry zrezygnował z jej pomocy, w jaki sposób najlepiej to wykonać. Ron też nie miał żadnego pomysłu.
Harry spał źle tej nocy. Leżąc w łóżku wspominał jak czuł się w noc, gdy infiltrowali Ministerstwo Magii i przypomniał sobie determinacje, prawie podekscytowanie. Teraz on doświadczał niepokoju dokuczającego wątpliwością: nie mógł pozbyć się strachu, że wszystko pójdzie nie tak jak trzeba. Ciągle sobie powtarzał, że ich plan jest bardzo dobry, że Griphook wiedział, wobec czemu oni stawali, że byli dobrze przygotowani na wszystkie trudności, które na pewno staną im na drodze. Raz czy dwa usłyszał jak Ron się porusza i był pewien, że on też nie śpi, ale pokój dzieli także z Deanem, więc Harry nie odezwał się słowem. Poczuł ulgę, kiedy o 6 rano mógł wyślizgnąć się ze śpiwora, ubrać w szaty i zakraść się do ogrody gdzie miał spotkać się z HermionA i Griphookiem. Świt był zimny, ale teraz, że to już maj zrobiło się cieplej. Harry spojrzał w niebo na ciągle migające gwiazdy i wsłuchał się w szum fal uderzających o klif. Będzie tęsknił za tym dźwiękiem. Minął grób Dobbiego, w pobliżu, którego ziemia za jakiś czas pokryje się cała w kwiatach. Biały kamień, który nosił imię elfa zwietrzał już trochę. Harry uświadomił sobie, ze nie mogli znaleźć piękniejszego miejsca na grób Dobbiego, ciężko mu będzie go tu zostawić. Patrząc z góry na grób zastanawiał się znów skąd elf wiedział gdzie przyjść im z pomocą. Jego palce powędrowały z roztargnieniem w stronę torby nadal zawiązanej dookoła jego szyi i wyczuł w niej mały fragment lustra, w którym przysiągłby, że widział oko Dumbeldora. Wtedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i rozejrzał się. Bellatrix Lestrange szła w jego kierunku w towarzystwie Griphooka. Gdy szła chowała zdobioną paciorkami torbę do wewnętrznej kieszeni innego kompletu starych szat, które oni wzięli z Grimmauld Place. Chociaż Harry wiedział doskonale dobrze, że to była naprawdę Hermione, nie mógł znieść dreszczu obrzydzenia. Była wyższa niż on, miała długie czarne włosy spływające po plecach i pogardliwy wzrok, ale gdy tylko się odezwała usłyszał Hermione przez niski głos Bellatrix.
„Ona smakowała gorzej niż Gurdyroots? W porządku, Ron, przyjdź tutaj teraz mogę zmienić ciebie...”
„Dobrze, ale pamiętaj, że nie lubię zbyt długiej brody”
„Ojejku tu nie chodzi o to, aby wyglądać przystojnie”
„Nie o to mi chodzi, lubiłem mój krótszy nos, więc postaraj się zrobić tak jak ostatnim razem”
Hermione westchnęła i zabrała się do pracy. Ron miał dostać zupełnie nową tożsamość. Tymczasem Harry i Griphook miał zostać ukryty pod peleryna niewidką.
„Gotowe- powiedziała Hermiona- jak on wygląda, Harry?”
Ron był nie do rozpoznania jedynie Harry był w stanie to zrobić, ale tylko dlatego, że tak dobrze go znał. Włosy Rona były teraz długie i faliste, miał gruba, brązowa brodę i wąsy, żadnych piegów, krótki obszerny nos i mocno zarysowane brwi.
„No cóż, on raczej nie jest w moim typie, ale ujdzie”- powiedział Harry- „Chodźmy, zatem”
Wszyscy spojrzeli jeszcze raz w stronę Cottage Shell,a gdy minęli bramę Griphook odezwał się:
„Teraz powinienem wejść na górę, Harry Potter, tak myślę”
Harry schylił się i goblin wspiął się na jego plecy, a ręce stwora zacisnęły się na jego gardle. Nie był ciężki, ale Harremu nie podobało się to uczucie i był zdziwiony z jaka siłą stwór trzyma się jego. Hermiona wyciągnęła z torby pelerynę niewidkę i zarzuciła ją na nich. Harry obrócił się z Griphookiem na plecach koncentrując się cała mocą na Leaky Cauldron zajeździe, który był wejściem do Diagon Alley. Goblin złapał się mocniej, gdy obaj weszli w ciemność a sekundę później Harry poczuł pod stopami chodnik, a gdy otworzył oczy zobaczył, że jest na Charing Cross Road. Mugole krzątali się po ulicy niczego nieświadomi. Bar Leaky Cauldron sprawiał wrażenie opuszczonego. Bezzębny właściciel polerował szkła za ladą baru, para czarodziejów szeptała coś miedzy sobą w rogu stołu, co chwile zerkając w stronę Hermiony.
"Pani Lestrange"- wymamrotał Tom i gdy Hermiona przeszła obok niego pochylił powoli głowę.
„Dzień dobry”- powiedziała Hermiona, a gdy Harry przemykał ukradkiem obok nich zauważył zdziwiona minę barmana.
„Zbyt grzecznie”- szepnął wówczas do uszu Hermiony „Musisz traktować ludzi jak szmaty”
"W porządku, w porządku!"
Hermiona wyciągnął różdżkę Bellatrix i stuknęła w cegłę w ścianie z przodu nich. Natychmiast cegły zaczęły wirować i obróciły się. W środku nich ukazała się dziura, która rosła i rosła aż wkońcu utworzyła bramę na wąskiej ulicy, którą była Diagon Alley. O tej porze był spokojnie, zostało jeszcze trochę czasu do otwarcia sklepów. Ta ulica zmieniła się sporo od czasu, gdy Harry odwiedził ją po raz pierwszy. Coraz więcej sklepów było poświęconych Czarnej Magii. Na wielu szybach wisiały plakaty z napisem NIEPOŻĄDANY NUMER PIERWSZY. Kilku obszarpanych ludzi siedziała w wejściach. Jeden człowiek miał krwawy bandaż na oku. Gdy ruszyli w drogę wzdłuż ulicy, żebracy zobaczyli w przelocie Hermione. Zakładali szybko kaptury na twarz i zaczęli uciekać tak szybko jak mogli. Dziewczyna patrzyła w ich stronę z zainteresowaniem gdy nagle na jej drodze pojawił się człowiek z zabandażowanym okiem. "Moje dzieci"- ryknął on, wskazując na nią. "Gdzie są moje dzieci? Co on zrobił z nimi? Wiesz, wiesz!"
"Ja…ja… naprawdę " jęknęła Hermiona. Mężczyzna zbliżył się do niej sięgając ku jej gardłu. Nagle z hukiem został on odrzucony od niej. Pojawił się Ron, stojąc z wyciągniętą różdżką i malującym się zdziwieniem na jego twarzy. Po obu stronach ulicy w oknach pojawił się twarze ludzkie. Ich wejście do Diagon Alley nie mogło być mniej wyraziste i Harry pomyślał, że może lepiej zawrócić i spróbować, kiedy indziej. Jednak zanim mogli cokolwiek postanowić usłyszeli za sobą krzyk.
"Dlaczego, Madam Lestrange!"
Harry obejrzał się za siebie i zobaczył jak zbliża się w ich stronę wysoki czarodziej z koroną krzaczastych szarych włosów i długim, ostrym nosem.
„To jest Travers”- syknął goblin do ucha Harrego lecz ten nie myślał teraz o tym kim on mógł być. Hermiona powiedziała z całą pewnością siebie na ile ją było teraz stać:
„ Czego chcesz?”
Trawers zatrzymał się wyraźnie obrażony.
„Wyszedłem, aby cię powitać”- powiedział Travers chłodno, "ale, jeśli moja obecność cię nie cieszy…"
Harry teraz rozpoznał jego głos: Travers był jednym ze Śmierciożerców, który został wezwany do domu Xenophilius.
"Nie, nie, wcale nie, Travers" powiedziała Hermiona szybko, próbując kamuflować swoją pomyłkę. "Jak się masz?"
"Dobrze i muszę wyznać, że jestem zaskoczony widząc ciebie zdrową, Bellatrix."
"Naprawdę? Dlaczego?" spytała Hermiona.
"A więc" Travers zakaszlał "Usłyszałem, że Inhabitants Malfoy Manor dostali areszt domowy po…ich ucieczce”
Harry ostrzegł Hermione aby nie traciła głowy dowiadując się, że Bellatrix nie powinna być widziana publicznie.
"Dark Lord wybacza tym, którzy służyli jemu najwierniej w przeszłości" powiedziała Hermiona wspaniałą imitacją pogardliwego głosu Bellatrix. "Być może twój kredyt zaufania nie jest tak dobry z nim jako mój jest, Travers."
Chociaż Śmierciożerca spojrzał obrażony, on też wydawał się mniej podejrzliwy.
"Jak to obraziło ciebie?"
" To nie ma znaczenia, tylko nie zrób tak znów" powiedziała Hermiona chłodno.
" Trochę z tych (wandless?) mogą sprawiać problemy" powiedział Travers. "Kiedy oni nie robią niczego prócz błagania, nie przeszkadza mi to, ale jeden z nich ostatnio poprosił mnie abym bronił go w Ministerstwie w zeszłym tygodniu.
„Jestem czarownicą, jestem czarownicą. Pozwól mi to udowodnić”- naśladował jej skrzekliwy głos.
„Jak gdybym miał oddać jej swoja różdżkę!...ale czyją różdżkę używasz w tej chwili, Bellatrix?”- powiedział Travers z ciekawością.
"Mam moją różdżkę" powiedziała Hermiona zimno, trzymając różdżkę Bellatrix. "Nie wierz we wszystkie pogłoski, które usłyszysz, Travers, bo wydajesz się być źle poinformowany."
Travers wydawał się lekko zaskoczony tym, co powiedziała i obrócił się w stronę Rona.
"Kim jest twój przyjaciel? Nie rozpoznaję go."
"To jest Dragomir Despard" powiedziała Hermiona; zdecydowali się, że fikcyjny obcokrajowiec był najbezpieczniejszą postacią dla Rona
"On mówi bardzo słabo po angielsku, ale popiera cele Dark Lorda. On podróżował tutaj aż z Transylvanii, by zobaczyć nasz nowy reżim."
"Naprawdę? Miło mi , Dragomir?"
"Ow ty?" powiedział Ron, wyciągając rękę.
Travers wyciągnął dwa palce i potrząsnął rękę Rona jakby bał się pobrudzenia.
„A więc co sprowadza cię i… twojego sympatycznego przyjaciela tak wcześnie na Diagon Alley” spytał Travers.
" Potrzebuję odwiedzić bank Gringotts" powiedziała Hermiona.
„Ja także” powiedział Travers "Złoto, brudne złoto! Nie możemy żyć bez tego, jednak wyznaję, że nie cieszę się za bardzo na myśl o spotkaniu z naszymi długo- palczastymi przyjaciółmi."
Harry poczuł jak szpony Griphooka zaciskają się coraz ciaśniej na jego szyi.
„Idźmy, więc” powiedział Travers puszczając Hermiona naprzód.
Hermiona nie miała wyboru i skierowała swoje kroki w stronę banku górującego nad innymi małymi sklepami. Ron z pochylona głową szedł obok niej, a Harry z Griphookiem podążyli za nimi. Wścibski Śmierciożerca był ostatnim, czego teraz potrzebowali. Dużo za wcześnie przybyli do stóp marmurowych schodów doprowadzających do wielkich brązowych drzwi. Ponieważ Griphook już ostrzegł ich, gobliny, które zwykle strzegły wejścia zostały zastąpione przez dwóch czarodziejów, którzy dzierżyli w dłoniach długie, złote pręty.
"Ach, (Probes Probity? )" podpisał teatralnie Travers "takie to efektowne!"
Czarodzieje podnieśli do góry złote pręty umożliwiając im przejście. Probes Probity Harry wiedział, że było to zaklęcie pozwalające wykryć u kogoś skrywane magiczne przedmioty. Wiedząc, ze ma tylko kilka sekund, Harry wskazał różdżka na obu czarodziejów i wymamrotał "Confundo" dwa razy. Travers, zaglądając przez brązowe drzwi do wnętrza głównego holu, nic nie zauważył. Długie czarne włosy Hermiony falowały za nią jak wchodziła na schody.
"Chwileczkę, proszę pani" powiedział strażnik podnosząc ( Probe? ).
"Ale właśnie zrobiłeś to!" powiedziała Hermiona dominującym, aroganckim głosem Bellatrix.
Travers spojrzał wokoło, podnosząc brwi. Strażnicy zdawali się niepewni. Wkońcu jeden z nich powiedział: „ No tak, przecież już panią sprawdzaliśmy”. Hermiona przeszła do przodu. Ron obok niej, a Harry z Griphookiem prześlizgnął się zaraz obok. Harry zdążył tylko zobaczyć jak czarodzieje drapią się zdziwieni po głowach. Dwa gobliny stały przed wewnętrznymi drzwiami, które zostały wykute w srebrze i na których widniał wiersz ostrzegający przed straszną zemstą każdego potencjalnego złodzieja. Harry spojrzał w górę na napis i nagle przypomniał sobie dzień, w którym jako jedenastolatek po raz pierwszy stanął w tym holu a Hagrid stojący obok niego powiedział: „ Cholibka, chyba tylko szaleniec chciałby próbować okraść ten bank”. Tego dnia bank Gringotts wydał mu się cudownym miejscem, a on nigdy nie spodziewałby się, że w tym miejscu czeka na niego tyle złota i nie podejrzewałby, że któregoś dnia wróci tu, aby dokonać kradzieży. Sekundę potem stali już wszyscy w ogromnej marmurowej sali banku. Przy długiej ladzie siedziało kilku goblinów i obsługiwało pierwszych klientów dnia. Hermiona, Ron i Travers podeszli do starego goblina, który oglądał grubą złotą monetę przez soczewkę. Hermiona pozwoliła Traversowi, by stanął przed nią pod pretekstem objaśnienia cech sali Ronowi. Goblin podrzucił monetę, która wylądowała na boku, powiedział; "Leprechaun" i wtedy dopiero przywitał Traversa, który podał do sprawdzenia swój złoty klucz. Po chwili otrzymał go z powrotem. Hermiona podeszła do lady.
"Pani Lestrange!" powiedział goblin, najwyraźniej zaskoczony. "Mój Boże!” Jak…jak mogę pomóc dzisiaj?"
„Pragnę wejść do mojego skarbca" powiedziała Hermiona.
Harry spojrzał wkoło. Nie tylko Travers ociągał się, patrząc, ale kilka innych goblinów popatrzyło w górę, by przyjrzeć się na Hermione.
"Czy posiadasz…identyfikację?" spytał goblin.
"Identyfikację? Ja nigdy nie zostałam proszona o żadną identyfikację!" powiedziała Hermiona.
"Oni wiedzą!" Griphook szepnął Harremu do ucha, "Musieli zostać ostrzeżeni, by spodziewali się oszusta!".
"Twoja różdżka zrobi to, proszę pani" powiedział goblin i wyciągnął nieznacznie drżącą rękę, Harry przestraszył się, że gobliny Gringotts były świadome, że różdżka Bellatrix została ukradziona.
"Teraz zadziałaj, teraz zadziałaj" Griphook szeptał Harremu w ucho, "Rzuć zaklęcie Imperious!". Harry podniósł różdżkę pod płaszczem, wskazał nią tego starego goblina i wypowiedział pierwszy raz w jego życiu; "Imperio!". Harry poczuł w ręce dziwne uczucie dźwięczenia, ciepła, które wydawało się płynąć od jego umysłu, w dół ścięgnami i żyłami łącząc jego z różdżką i przeklętym zaklęciem, które rzucił. Goblin wziął różdżkę Bellatrix, przeegzaminował ją dokładnie i wtedy powiedział;
"Acha, masz zrobioną nową różdżkę, Madam Lestrange!"
"Co?" powiedziała Hermiona "Nie, nie to moja różdżka"
"Nowa różdżka?" powiedział Travers, zbliżając się do lady; nadal wszystkie gobliny patrzyły na nich. "Z czego ona jest zrobiona?"
Harry zadziałał instynktownie; wyciągnął różdżkę w stronę Traversa i wypowiedział jeszcze raz "Imperio!".
"Och tak, rozumiem" powiedział Travers, patrząc w dół na różdżkę Bellatrix "Tak, bardzo ładna i pewnie działa bardzo dobrze?”. Hermiona spojrzała zupełnie oszołomiona. Harry poczuł ogromną ulgę, gdy ona przyjęła ten dziwaczny zwrot wydarzeń bez komentarza. Stary goblin za ladą klasnął i nadszedł młodszy.
"Będę potrzebował (Clankers?)" powiedział goblinowi, który gdzieś pobiegł i wrócił za moment ze skórzaną torbą, która wydawała się być pełna brzęczącego metalu. Wręczył on ją staremu goblinowi.
„Dobrze, dobrze. Madam Lestrange proszę za mną” powiedział stary goblin, skacząc poza swój stołek, znikając im z wzroku. „Zabiore cię do twojego skarbca”. Nagle ukazał im się skacząc wesoło przed nimi, a torba na jego ramieniu cały czas pobrzękiwała. Travers stał jednak w miejscu z szeroko otwartymi ustami.
„Zaczekaj Bogrod!” Inny goblin stanął na końcu lady. "Mamy instrukcje” powiedział i ukłonił się w stronę Hermiony. "Wybacz mi, Madam, ale były specjalne rozkazy dotyczące skarbca Lestrange.” Zaczął coś szeptać do ucha starego goblina, ale ten będąc cały czas pod działaniem zaklęcia krzyknął; " Jestem świadomy instrukcji, Madam Lestrange życzy sobie odwiedzić jej skarbiec … Bardzo stara rodzina … starzy klienci … Tę drogą, proszę … ".
Harry spojrzał w stronę Traversa, który nadal stał w miejscu zdziwiony zachowaniem goblina. Jednym zamachem rozdz. Harry sprawił, że i on poszedł wraz z nimi do kamiennego przejścia, które zostało zaraz oświetlone światłem latarek.
„Mamy kłopoty, oni zaczynają cos podejrzewać” powiedział Harry zdejmując pelerynę, gdy tylko zatrzasnęły się za nimi ciężkie drzwi. Griphook skoczył z jego ramion i wylądował na ziemi. Ani Travers ani stary goblin nie wyglądali na zaskoczonych ich nagłym pojawieniem się. Oboje byli cały czas pod wpływem zaklęcia.
„Mam nadzieję, że zaklęcie jest dostatecznie silne” powiedział Harry i nagle przypomniał sobie prawdziwą Balletrix jak on po raz pierwszy próbował rzucić niewybaczalne zaklęcie; „Musisz tego naprawdę chcieć”.
"Co teraz zrobimy?” spytał Ron. "Czy wyjdziemy, kiedy będziemy chcieli?”
„Jeśli będziemy w stanie” poprawiała go Hermiona patrząc w stronę drzwi prowadzących do głównego holu.
„Zaszliśmy tak daleko, teraz nie możemy się wycofać” powiedział Harry.
"Dobrze!” powiedział Griphook. "Tak, potrzebujemy, by Bogrod kontrolował wózek. Ja nie mam już takiej władzy. Ale nie będzie pokoju dla czarodzieja.”
Harry wskazał różdżką na Traversa.
"Imperio!”
Czarodziej obrócił się i ruszył w drogę wzdłuż ciemnego szlaku w szybkim tempie.
"Do czego go zmuszasz?”
"Ukryj się” powiedział Harry i wskazał różdżką na Bogroda, który gwizdnął, by wezwać mały wózek, który podjechał do nich powoli tocząc się wzdłuż ciemnego tunelu. Po chwili wszyscy wsiedli do niego. Szarpnęło i wóz odjechał nabierając szybkości. Szybko minęli Traversa, który kręcił się w kółko obijając o ściany i wtedy wóz zaczął kręcenie i obracanie przez zawiłe przejścia, będąc nachylonym na dół. Harry teraz nie był w stanie niczego usłyszeć przez hałas; jego włosy powiewały silnie, gdy manewrowali między stalaktytami. Zjechali głębiej niż Harry kiedykolwiek, na ostrym zakręcie minęli wodospad i Harry usłyszał krzyk Griphooka;”Nie!”.
Ale nie było odwrotu, szybko przejechali przez niego i nagle nos i oczy Harrego zapełniły się wodą. Przez chwile nie był w stanie oddychać ani nic ujrzeć. Nagle wózek gwałtownie skręcił i zostawili wodospad daleko w tyle. Harry poczuł jak wózek uderza o ściany i zdawało mu się, że słyszy głos Hermiony. Wkońcu wszyscy stali z powrotem na ziemi.
„To było czarujące” Hermiona wypluwała wodę z ust. Harry z przerażeniem spostrzegł, że przyjaciółka przestała być Bellatrix, zamiast tego stała obok cała przemoczona w za dużych szatach. Ron był znów rudy bez żadnego zarostu. Oboje, gdy tylko popatrzyli na siebie zrozumieli, że czar przestał działać.
„To nie była zwykła woda” powiedział Griphook „ Ukrywali ten sposób ochrony, ale to zmywa wszystko, każdy czar i każde zaklęcie”. Harry zauważył, że Hermiona szybko sprawdziła czy ma nadal przy sobie swoja zdobioną paciorkami torbę, a sam sprawdził czy ma przy sobie pelerynę niewidkę. Nagle uświadomił sobie, że stary goblin patrzy na nich zdziwiony i zdał sobie sprawę, że woda zmyła także z niego zaklęcie Imperiusa.
"Potrzebujemy jego” powiedział Griphook " Nie możemy wejść do skarbca bez goblina Gringott. I potrzebujemy kluczy!”.
"Imperio!” Harry powiedział znów; jego głos odbił się echem przez kamienne przejście i poczuł znów sens gwałtownej kontroli, która płynęła od mózgu do różdżki. Bogrod poddał się jeszcze raz jego woli, jego zdziwienie zmieniło się w grzeczną obojętność. Ron śpieszył się, by podnieść skórzaną torbę z kluczami.
"Harry zdaję się, że ktoś nadchodzi. Słyszę kroki.” powiedziała Hermiona i wskazała różdżką Bellatrix na wodospad "Protego!”.
„Dobry pomysł” powiedział Harry „Griphook prowadź!”
"Jak będziemy wracać?” Ron spytał jak oni biegli do ciemności po krokach goblina, a Bogrod podążał ich śladem sapiąc jak stary pies.
„Będziemy się tym martwic potem” powiedział Harry. Starał się cos usłyszeć, bo zdawało mu się, że słyszy jakieś pobrzękiwania..” Griphook, jak daleko jeszcze?”
"Nie daleko, Harry Potter, nie daleko…". Gdy skręcili za róg ujrzeli coś, na co Harry był przygotowany lecz mimo tego i tak się przestraszyli. Olbrzymi, czerwony smok strzegł dostępu na skarbca. Smok zwrócił łeb w ich stronę i ryknął, a z jego paszczy wydostał się kłęb ognia.
„On jest częściowo ślepy” powiedział Griphook „Ale i dlatego bardziej dziki. Jednakże, mamy sposób, by kontrolować go. To nauczyło się, co oczekiwać kiedy (Clankers?) przychodzi. Daj mi to.” Ron podał mu torbę, a goblin wyjął z niej kilka małych metalowych elementów i kiedy nimi potrząsnął wydały z siebie dziwne wysokie dźwięki.
"Wiesz, co robić” Griphook powiedział do Harrego, Rona i Hermiony. " On kiedy to słyszy spodziewa się bólu. On wycofa się i Bogrod będzie musiał umieścić jego łapę na drzwiach skarbca.”. Cofnęli się, Harry słysząc ten dźwięk sam czuł nieprzyjemne wibracje w głowie. Smok nagle cofnął się.
„Spraw, aby odcisnął jego szpony na drzwiach!” krzyknął Griphook wskazując na starego goblina. Bogrod znów był im posłuszny i wykonał polecenie, nagle drzwi roztopiły się ukazując wnętrze wypełnione po brzegi złotymi monetami i pucharami.
„Szukajcie, szybko!” krzyknął Harry, gdy wszyscy wpadli szybko do środka skarbca. Opisał im filiżankę Hufflepuffa, sam miał chwile aby rozejrzeć się wkoło gdy nagle drzwi zatrzasnęły się i pogrążyli się w całkowitej ciemności.
„Nieważne, Bogrod wypuści nas ponownie” powiedział Griphook zauważając przerażenie na twarzy Rona „Rozpal swoja różdżkę, dobrze? I pospiesz się, bo mamy mało czasu”
„Lumos”
Harry poświecił swoją różdżką dookoła skarbca; belki były całe w klejnotach, klejnotach kacie leżał fałszywy miecz Griffindora. Ron i Hermiona zapalili także swoje rozdz. i teraz oświetlali kąty skarbca w poszukiwaniach.
"Harry, może to to? Aargh!” Hermiona wrzasnęła z bólu i Harry zwrócił jego różdżkę na nią w samą porę, by zobaczyć ozdobiony klejnotami puchar upadający z jej uścisku. Upadając puchar rozbił się na tysiąc innych mniejszych i teraz już nie było sposobu, aby odróżnić z nich ten prawdziwy.
„To mnie oparzyło” powiedziała Hermiona i włożyła do ust pokryty bąblami palec.
"Wszystko, co dotkniesz teraz spłonie i będzie mnożyło się, ale kopie będą bezwartościowe, a jeśli będziesz kontynuować, w końcu zniszczy się”
"W porządku, nie dotykaj niczego!” powiedział Harry rozpaczliwie, ale nagle Ron dotknął jeden leżący na ziemi puchar i z niego powstało kolejnych dwadzieścia a część jego buta spłonęła przez kontakt z gorącym metalem.
„Stań się nieruchomo, nie ruszaj się!” powiedziała Hermiona, chwytając Rona.
"Tylko spójrz wokoło!” powiedział Harry. "Zapamiętaj, filiżanka ta jest mała i złota i ma wygrawerowanego borsuka na niej lub po prostu patrz czy nie ma czegoś z symbolem Ravenlava- orłem”. Skierowali ich różdżki do każdego kącika i szczeliny, obracając nimi ostrożnie w miejscu. W pewnym momencie Harry cos zauważył i serce zaczęło bić mu szybciej.
"To jest tam, to jest tam na górze!”. Ron i Hermiona skierowali tam różdżki i ich oczu ukazała się mała, złota filiżanka, która należała do Helgi Hufflepuff.
„No i jak my teraz dostaniemy się tam na górę nie dotykając niczego?” zapytał Ron.
“Accio filiżanka!” krzyknęła Hermiona zapominając co mówił im Griphook.
"Żadnej magii, żadnej magii!” warknął goblin.
"No to, co robimy?” powiedział Harry, świecąc w goblina. "Jeśli chcesz miecz, Griphook, to będziesz musiał pomóc nam więcej niż tylko czekać! Czy mogę dotknąć rzeczy za pomocą miecza? Hermiono, daj to tutaj!”
Hermiona wyjęła miecz z torby i Harry jego końcówka dotknął pobliskiego kielicha. Nic się nie stało.
„Mogę skorzystać z pomocy miecza, ale jak dostane się na górę?”
Półka, na której stała filiżanka była poza ich zasięgiem, nawet dla Rona, który był z nich najwyższy. W środku było bardzo gorąco i Harry czuł jak po placach spływają mu strużki potu, myśląc o tym jak dostać się na górę nagle usłyszał ryk smoka i coraz głośniejsze pobrzękiwanie metalu. Teraz byli naprawdę w pułapce. Harry popatrzył na przyjaciół i dostrzegł przerażenie w ich oczach.
"Hermiono” powiedział Harry, gdy pobrzękiwanie stawało się coraz głośniejsze "Jak mam dostać się tam na górę, muszę pozbyć się tego”.
Hermiona wskazała na niego różdżką mówiąc: "Levicorpus.”
Unoszony za kostkę w powietrze Harry uderzył o stojące niedaleko zbroje. Z okrzykiem bólu Ron, Hermiona i dwa gobliny zostali odrzuceni na bok uderzając w inne przedmioty, które natychmiast zaczęły się mnożyć.
"Impervius!” krzyknęła Hermiona chcąc chronić ich od płonącego metalu. Wówczas najgorszy okrzyk skłonił Harrego by spojrzał w dół. Przyjaciele byli po pas zasypani w skarbach i próbowali uchronić Bagroda przed wpadnięciem lecz Griphook już wpadł i było widać tylko końcówki jego palców. Harry złapał go za ręce i wyciągnął całego pokrytego drobnymi bąblami.
"Liberatocorpus!” wrzasnął Harry i razem z gobelinem wylądował na czubku tej góry lecz miecz wyślizgnął mu się z dłoni.
„Złap go” wrzasnął walcząc z gorącym metalem by uniknąć poparzenia a cwany Griphook wspinał mu się ze strachu na plecy.
"Gdzie jest miecz? To miało filiżankę na ostrzu!”. Pobrzękiwanie u drzwi stało coraz głośniejsze. Było już za późno.
"Tam!”
To był Griphook, który zobaczył go i Griphook, który pchnął go i w tej chwili Harry wiedział, że goblin nigdy nie oczekiwał, by oni dotrzymali słowa. Trzymając się jedna ręka włosów Harrego goblin rozhuśtał miecz, aby ten mógł po niego sięgnąć. Mała, złota filiżanka nadziana na szpikulec miecza uleciała w powietrze. Harry skoczył do wody i złapał ją. Ledwie świadomy z bólu schował ją do kieszeni i sięgnął w górę by odzyskać miecz, ale Griphook zniknął. Wcześniej ześlizgnął się Harremu z pleców i teraz biegł między innymi gobelinami trzymając wysoko miecz i krzycząc; "Złodzieje! Złodzieje! Pomocy! Złodzieje!”. Harry krzyknął w stronę Rona i Hermiony: “Stupefy!” i przyjaciele dołączyli do niego. Czerwone światła z ich różdżek leciały do tłumu goblinów, lecz pojawiło się jeszcze także kilku strażników. Uwiązany smok puścił w stronę goblinów kłęb ognia; strażnicy pouciekali. Harry gniewnie zrzucił w stronę smoka: "Relashio!” Łańcuchy otwarły się z głośnym trzaskiem.
„Tędy!” krzyknął cały czas zrzucając zaklęcia w stronę goblinów skierował się do ślepego smoka.
„Harry co ty robisz?!” krzyknęła Hermiona.
„Wstań, wejdź na górę, no dalej!”
Smok nie zrozumiał, że był wolny. Harry zaczepił nogą o znaleziony na jego ciele hak i podciągnął się na jego plecy. Wyciągnął rękę podając ją Hermionie i wciągnął ją koło siebie. Ron wspiął się sam i za chwilę smok zorientował się, że był wolny. Z głośnym rykiem stanął dęba i Harry uderzył go w bok kolanami. Smok rozpostarł skrzydła zmuszając krzyczących goblinów do ucieczki. Harry, Ron i Hermiona położyli się płasko na smoku, gdy ten szykował się do przelotu mijając goblinów rzucających sztyletami w jego kierunku.
„Nie przelecimy, on jest za duży!” krzyknęła Hermiona, ale smok otworzył paszczę wypuszczając z niej strumień płomienia i wypalając w tunelu potężna dziurę. Nagle Hermiona wrzasnęła: "Defodio!” co pomogło jeszcze bardziej powiększyć tę dziurę i smok wydostał się na zewnątrz zostawiając w tyle wrzeszczących goblinów. Hermiona pomagała smokowi powiększyć przejście i dostać się w stronę świeżego powietrza z dala od wrzeszczących goblinów. Harry i Ron zaczęli ją naśladować wysadzając sufit za pomocą czarów. Minęli po drodze podziemne jezioro. Smok jakby poczuł zew wolności, wymachiwał potężnym ogonem na prawo i lewo zostawiając za sobą pełno gruzu i kawałków olbrzymich stalaktytów. I nagle wspólnymi siłami wraz z pomocą smoka przedostali się do marmurowego korytarza. Gobliny i czarodzieje krzyknęli biegnąc, aby zakryć przejście, ale smok miał końcu dość miejsca aby rozwinąć swoje skrzydła. Zwrócił swój rogaty łeb w stronę chłodnego powietrza i wzleciał w górę wraz, z Harrym, Ronem i Hermiona uczepionych jego pleców. Roztrzaskał metalowe drzwi zostawiając je wiszące na zawiasach i uleciał wysoko w stronę nieba.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 8:33, 13 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 27
Odnalezienie Tajemniczego Miejsca


Nie było żadnego sposobu kierowania nim; smok nie widział, gdzie leciał. Harry wiedział, że jeśli smok ostro skręci albo będzie się obracał [turlał?] w powietrzu, będzie niemożliwe znaleźć miejsca, do którego będą mogli się przyczepić na jego obszernych plecach. Mimo wszystko, wdrapywali się coraz wyżej i wyżej. Londyn rozwijający się poniżej nich, wyglądał jak szaro-niebieska mapa. Harry’ego ogarnęło uczucie wdzięczności, gdyż uciekli, co wydawało się niemożliwe. Kucając na niskiej szyi bestii, trzymał się mocno metalicznych łusek. Chłodna bryza łagodziła ból na jego poparzonej i pokrytej bąblami skórze. Skrzydła smoka trzepotały w powietrzu jak ramiona wiatraka. Ze szczęścia lub ze strachu nie potrafił nic powiedzieć [Behind him, whether from delight or fear he could not tell – dobrze przetłumaczyłem?]. Harry usłyszał nad sobą głos Rona, który trzymając się przeklinał. Hermiona wydawała się szlochać. Po mniej więcej pięciu minutach, Harry przestał się bać, że smok ich rzuci, dla tego skupił się na niczym. Odlatywali jak najdalej tylko można od podziemnego więzienia; pytanie, w jaki sposób i kiedy zsiądą, było raczej przerażające. Nie miał pojęcia, jak długo smok może latać bez lądowania, ani jak ten wybredny smok, który może zaledwie widzieć, ma znaleźć dobre miejsce do wylądowania. Patrząc ciągle dokoła, wyobraził sobie, jak bestia wyląduje i poczuł ciarki przechodzące mu po plecach. Od jak dawna Voldemort wie, że włamali się do skrytki Lestrage’ów? Kiedy gobliny powiadomią Bellatrix? Jak szybko dowiedzą się, co zostało wzięte? Kiedy odkryją, że złota czarka zniknęła? Voldemort będzie wiedział, że w końcu mają poszukiwane horkurksy. Smok zdawał się tęsknić za chłodnym i świeżym powietrzem. Wznosił się pewnie, dopóki nie przelecieli przez wstęgi zimnych chmur i Harry nie mógł już widzieć małych kolorowych plamek, którymi były samochody wjeżdżających do i wyjeżdżających zza stolicy. Lecieli dalej i dalej, nad krajobrazem wiejskim dzielącym się na zielone i brązowe plamy, nad ulicami i rzekami wijącymi się przez krajobraz jak splątane pasy i połyskujące wstążki.
- Jak myślisz, co Ci to przypomina? – ryknął Ron, jak lecieli daleko na północ
- Nie mam pojęcia. – odkrzyknął Harry
Ręce miał odrętwiałe z zimna, ale nie próbował zmienić uchwytu. Przez pewien czas zastanawiał się, co zrobią jeśli ludzie na statku płynącym wzdłuż wybrzeża zauważą smoka zmierzającego do otwartej przestrzeni, by nie wspomnieć „rozpaczliwie głodnego i spragnionego”. Kiedy, zastanawiał się, ta bestia jadła ostatnio jakieś zwierze? Pewnie będzie potrzebował wkrótce wyżywienia. I co jeśli, w tym sedno, smok zrozumiał, że ma trzech jadalnych ludzi siedzących na jego plecach? Słońce zsuwało się coraz niżej na niebie, które zmieniło kolor na indygo; a smok nadal leciał. Miasta i miasteczka przelatywały pod nimi poza zasięg wzroku, a jego ogromny cień prześlizgiwał się przez ziemię jak olbrzymia, ciemna chmura. Każda część bolała Harry’ego, ponieważ trzymał się mocno pleców smoka.
- To moja wyobraźnia – krzyknął Ron po długiej chwili ciszy – czy tracimy wysokość?
Harry spojrzał na dół i zobaczył niskie, ciemnozielone góry oraz jeziora, miedziane w blasku zachodu słońca. Krajobraz stawał się coraz większy i bardziej szczegółowy nad bokiem smoka. Zastanawiał się, czy błyski odbitego światła słonecznego przepowiadały obecność słodkiej wody. Smok leciał coraz niżej i niżej, w wielkich spiralnych kołach, coraz ostrzejszych w wewnątrz, na jedno z mniejszych jezior.
- Jak będziemy wystarczająco nisko, skaczemy – powiedział Harry do innych – prosto do wody, zanim smok zrozumie, że tu jesteśmy.
Zgodzili się, Hermiona trochę bez przekonania, i teraz Harry mogł zobaczyć szerokie żółte podbrzusze smoka na powierzchni wody.
- TERAZ!
Ześlizgnął się po boku smoka i plummeted feetfirst blisko powierzchni jeziora, upadek był większy niż myślał i ciężko uderzył w wodę. Zanurzał się jak kamień w lodowatym, zielonym świecie pełnym trzciny. Wystrzelił ku powierzchni i wynurzył się, dysząc. Zobaczył wielkie fale rozchodzące się koliście z miejsc, w które wpadli Ron i Hermiona. Smok wyglądał, jakby nie zdawał sobie z niczego sprawy, był już 50 stóp od nich, pikował nisko nad jeziorem, wyprzedzając wodę w swoim przerażającym pyskiem. Gdy Ron i Hermiona wynurzyli się prychając, parskając i z trudem łapiąc powietrze, z głębokości jeziora, smok poderwał się, mocno uderzając skrzydłami i wylądował na odległym brzegu. Harry, Ron i Hermiona skierowali się do przeciwległego brzegu. Jezioro nie wyglądało na głębokie. Wkrótce było więcej wątpliwości dotyczących walki z trzcinami i błotem niż z pływaniem, ale w końcu, przemoczeni, zziajani i podekscytowani, klapnęli na śliskiej trawie. Hermiona przewróciła się, kaszlała i miała dreszcze. Pomimo, że Harry mógł szczęśliwy położyć się i zasnąć, stanął na chwiejnych nogach, wyciągnął różdżkę i zaczął rzucać dookoła ich zwykłe zaklęcia ochronne. Kiedy skończył, dołączył do pozostałych. To był pierwszy raz, kiedy ich właściwie obejrzał od ucieczki z krypty. Oboje mieli wściekle czerwone poparzenia na twarzach i ramionach, a ich ubrania były w wielu miejscach osmalone.
Krzywili się, kiedy esencji z dyptamu dotykała jednego z ich licznych zranień. Hermiona wręczyła Harry’emu butelkę, potem wyciągnęła trzy butle soku z dyni, który przyniosła z Muszlowej Chaty oraz czyste, suche szaty dla wszystkich. Przebrali się i wypili sok.
-Więc, dobrą stroną jest to, – powiedział w końcu Ron, który siedział i patrzył, jak odrasta mu skóra na rękach – że mamy Horkruksa. Złą stroną jest to…
- Nie mamy miecza – powiedział Harry przez zaciśnięte zęby, jednocześnie mocząc w dyptamie zaognioną ranę wyglądającą spod dziury w dżinsach.
- Nie mamy miecza – powtórzył Ron. – That double-crossing little scab...
Harry wydobył Horkruksa z kieszeni mokrej kurtki, którą właśnie zdjął i położył go na trawie, naprzeciw nich. Iskrzące słońce rysowało się w ich oczach, gdy pili sok z butelek.
- Przynajmniej tym razem nie możemy go nosić przy sobie, mogłoby wyglądać trochę dziwnie, gdybyśmy nosili go na szyi. – powiedział Ron, wycierając usta wierzchem dłoni.
Hermiona spojrzała przez jezioro na odległą skarpę, gdzie smok wciąż pił.
- Co się z nim stanie, jak myślisz? – zapytała. - Czy wszystko z nim będzie w porządku?
- Brzmisz jak Hagrid – odpowiedział Ron – To smok, umie się o siebie zatroszczyć. To o nas powinnaś się martwić!
- Co masz na myśli?
- Więc, nie wiem jak ci to powiedzieć – powiedział Ron – ale myślę, że mogli się zorientować, że włamaliśmy się do Banku Gringotta.
Cała trójka wybuchła śmiechem, a gdy raz zaczęli, nie mogli przestać.
Harrego bolały żebra, odczuwał głód, ale połozył się pleacami na trawie pod zaczerwienionym niebem i
smiał się swoim bolesnym gardłem.
- Masz chociaż pomysł co mamy robić - powiedziała ostatecznie Hermiona, kiedy mineła jej czkawka.
- On będzie wiedział, prawda? Sam-Wiesz-Kto bedzie znał naszą wiedze o jego Horcruxes!
- Może będą zbyt przeraźeni żeby mu o tym powiedzieć! - powiedział Ron z nadzieją,
- Może będą się ukrywać.
Niebo, zapach wody z jeziora, zagłuszało Głos Rona. Głowa Harrego pękała z bólu, jak bo uderzeniu miecza.
Stanał w słabo oświetlonej sali twarzą do czarodzieji i na podłodze przy jego stopie dzwoniła mała,
trzęsąca się postać.
- Co Mi powiesz? - Jego głos był wysoki i zimny, ale szał i strach paliłu się w nim. Jedyna rzecz
której się obawiał, ale to nie mogła być prawda, nie miał jak zobaczyć tego. Goblin trząsł się,
niezdoly do spojrzenia w czerwone oczy wysoko nad nim.
- Powtórz to! - wymruczał Voldemort - Powtórz to!
- M-Mój Lordzie - wybełkotał Goblin, z przerażeniem w oczach - "M-Mój Lordzie... byliśmy zbyt zmęczeni żeby za-zatrzymać...
O-Oszust, Panie... okradł- okradł krypte Lestrangesów..."
-Oszuści? Jacy oszuści? Czy Gringott nie wymyślił ochrony przed oszustami ? Kto to był?
-To był... był... P-Potter i jego d-dwóch towarzyszy..."
-Co zabrali? - powiedział, podnosząc głos, okropnie uciskany przez strach - Powiedz mi! Co oni wzieli?
- M-mała złotą fili-filiżanke m-mój lordzie.
Krzyk wściekłości, obalenia wydobył się z nieo jeszcze mocniejszy. Wariował, był wściekły, to nie mogła
być prawda, to było niemożliwe, nikt tego nie wiedział. Jak to możliwe że chłopiec odkrył jego tajemnice?
Wieczna różdżka przeciała powietrze i zielone światło wybuchło w pokoju; klęczący goblin przeróvił się
martwy; obserwowany przez przerażonych czarodziejów siedzących przed nim.
Bellatrix i Luciusz Malfoy odrzucili reszte w swoim wyścigu do drzwi i cały czas ich różdżki falowały,
dla przyniesienia mu wiadomosci usłyszanej o złotej filiżance. Samotnie szalejacy pomiędzy zabitymi widział w swoich wizjach swoje skarby
: jego skarby, ochorna, nieśmiertelna opoka -Dziennik został zniszczony a filiżanka ukradziona.A co, a co jeżeli ten chłopak wie o innych?
Czy mógłby wiedzieć? Czy coś już zrobił? Czy wykrył więcej? Czy Dumbledore stoi za tym? Zawsze go podejrzewający Dumbledore, Dumbledore zabity z jego rozkazu,
Dumbledore, którego różdżka jest teraz jego ródżką, Dumbledore haniebnie uśmiercony wyciągnął swoją rękę przez chłopca, tego chłopca -
Ale z pewnością jeśli by chłopak zniszczył którykolwiek z Horkruksów, on, Lord Valdemort, wiedziałby przecież, czy by czuł? On, największy z wielkich czarnoksiężników, on,
najmocnieszy, on, zabójca Dumbledora i ilu jeszcze innych bezwartościowych, bezimiennych ludzi.
Jak Lord Voldemort mógł nie wiedzieć, jeśli on, siebie, najważniejszego i cennego, zaatakował, okaleczył? Prawda, nie poczuł tego gdy dziennik został zniszczony, ale pomyślał, że tak jest ponieważ nie miał żadnego ciała żeby coś odczuwać, będąc prawie duchem... Nie, na pewno, reszta była bezpieczna...Inne Horcruxes muszą być nietknięte... Ale on musi wiedzieć, on musi być pewny...Przemierzył pokój, kopiąc na bok zwłoki goblina mijając go, i obrazy zamazane i spalone w jego wrzącym mózgu: jezioro, dom i Hogwart - odrobina spokoju ostudziła teraz jego wściekłość.Jak chłopiec mógłby wiedzieć, że ukrył pierścień w domu Gautn's? Nikt kiedykolwiek nie wiedział, że był spokrewniony z Gaunts, ukrył ten związek, zabójstwa nigdy nie zostały powiązane z nim.Pierścień, oczywiście, był bezpieczny. I jak chłopiec, albo ktoś inny, mógl wiedzieć o jaskini albo przebić jego ochronę? Pomysł kradzionego medalionu był absurdalny...Co do szkoły: tylko on wiedział gdzie w Hogwartcie schował Horcrux'a ponieważ w samotnie odkrywał najgłębsze tajemnice tego miejsca...I była jeszcze Nagini, która musiała pozostawać blisko teraz, nie wysyłał jej już do wykonywania zadań,zostawała pod jego ochroną...Ale aby być pewnym, być całkowicie pewnym, musi wracać do każdej ze swoich kryjówek, musi podwoić ochronę wokół każd**o ze swojego Horcrux'a... Takich spraw, jak poszukiwanie Wiekowej Różdżki, musi podejmować się w sam...Od którego powinien zacząś, który był w największym niebezpieczeństwie? Niepokój przemknął w nim. Dumbledore znał jego drugie imię... Dumbledore mógł połączyć go z Gaunts...To opuszczone miejsce było, może, najmniej bezpieczną z jego kryjówek, i dlatego odwiedził go jako pierwsze... Jezioro, na pewno niemożliwe...jednak była niewielka możliwość, że Dumbledore mógł znać jakiś z jego minionych złych uczynków, z sierocińca. I Hogwart...ale wiedział jego Horcrux był bezpieczny; Potter nie mogłoby wejść do Hogsmeade bez wykrycia, przychodzić w pojedynkę do szkoły. Niemniej, to byłoby rozważne powiadomić bystrego Snape o fakcie, że chłopiec może próbować ponownie wejść do zamku.Powiedzieć Snape'owi dlaczego chłopiec może wracać będzie niemądre, oczywiście; to był poważny błąd, zaufać Bellatrix i Malfoy'owi. Ich głupota i nieostrożność dowiodły jak niemądrze jest komukolwiek zaufać?Odwiedzi dom Gaunts najpierw, więc i zabierze Nagini ze sobą. Nie zostawi więcej węża bez opieki...Oczy Harry'ego gwałtownie się otworzyły, wstrząsnął się kiedy wrócił do rzeczywistości. Leżał na brzegu jeziora w scenerii skąpanej słońcem, Ron i Hermiona patrzyli na niego.Sądząc po ich zmartwionych minach, i przy ciągłym bólu jego blizny, jego nagła wycieczka do umysłu Voldemort'a nie przeszła niezauważona.
Szamotał się, dygocąc na całym ciele, zaskoczony faktem, że jego skóra była wciąż mokra i spojrzał na puchar, leżący niewinnie na trawie przed nim, zobaczył jezioro, jego głęboki błękit z dawką złota zachodzącego słońca.
-On już wie. - Jego własny głos brzmiał dziwnie nisko po wysokich wrzaskach Voldemorta. – On już wie i zamierza sprawdzić, gdzie są pozostałe, oraz ten ostatni – podniósł się – ostatni jest w Hogwarcie. Wiedziałem. Wiedziałem.
-Co?! - Ron gapił się na niego; Hermiona wstała, wyglądając na zmartwioną
-Ale co zobaczyłeś? Skąd o tym wiesz?
-Widziałem jak dowiaduje się prawdy o kielichu, j..ja byłem w jego głowie – Harry pamiętał zabicie – on jest naprawdę zły, a także przerażony, nie może zrozumieć, skąd my o tym wiemy, a teraz postanowił sprawdzić, czy pozostałe są bezpieczne, najpierw sprawdzi pierścień. Myśli, że horkruks w Hogwarcie jest najbezpieczniejszy, bo Snape tam jest, ponieważ będzie bardzo trudne, dostać się tam niepostrzeżenie. Myślę, że ten horkruks sprawdzi na końcu, ale to stanie się w przeciągu kilku godzin.
-Widziałeś, gdzie to jest w Hogwarcie? – spytał Ron, teraz również stając na nogi.
-Nie, skoncentrował się na ostrzeżeniu Snape’a, nie myślał o tym, gdzie dokładnie ukryty jest horkruks
-Poczekajcie! Poczekajcie! – zawołała Hermiona gdy Ron chwycił horkruksa, a Harry wyciągnął Pelerynę Niewidkę. – Nie możemy teraz iść, nie mamy planu, musimy najpierw...
-Musimy już iść – dokończył za nią Harry. Pragnął snu, wyczekiwał momentu, kiedy będzie mógł położyć się w nowym namiocie, ale to było teraz niemożliwe – Możesz sobie wyobrazić, co się stanie, jak on odkryje, że znikły pierścień i medalion? Co, jeśli przeniesie hogwartowy horkruks, jeśli uzna, że nie jest w tym miejscu bezpieczny?
-Ale jak się tam dostaniemy?
-Pójdziemy do Hogsmeade – odrzekł Harry – i spróbujemy coś wymyślić, kiedy zorientujemy się, jakie są zabezpiecznia szkoły. Właź pod Pelerynę, Hermiono, chcę, byśmy trzymali się teraz razem.
-Ale ona jest za mała...
-Będzie ciemno, nikt nie zauważy naszych stóp.
Trzepotanie ogromnych skrzydeł odbiło się echem od czarnej już toni jeziora. Smok ugasił już pragnienie i wzniósł się w powietrze. Zaprzestali na chwilę przygotowań, by spojrzeć jak bestia wzbija się wyżej i wyżej, do czasu, gdy zniknęła za pobliską górą. Wtedy Hermiona podeszła i zajęła miejsce pomiędzy pozostałą dwójką, Harry zaciągnął nad nimi Pelerynę tak nisko jak tylko się dało, i razem obrócili się w dławiącą ciemność.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 8:34, 13 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 28:

Zaginione Zwierciadło

Stopy Harry'ego dotknęły drogi. Spojrzał z bólem na znajomą główną ulicę Hogsmeade: ciemne witryny sklepów, mglistą linię gór wznoszących się nad wioską, zakręt drogi, która prowadzi do Hogwartu, światło wylewające się z okien pubu Pod Trzema Miotłami, z przeszywającą dokładnością pamiętał jak znalazł się tutaj prawie rok temu wspierając beznadziejnie słabego Dumbledore'a, wszystko to w sekundzie po wylądowaniu... A później, jak już rozluźnił uścisk na ramionach Rona i Hermiony, to się wydarzyło.

Powietrze zostało rozdarte przez krzyk, który brzmiał jak Voldemorta, kiedy zauważył, że puchar został ukradziony. Wszystkie nerwy w ciele Harry'ego zadrżały, wiedział, że to ich pojawienie się to spowodowało.

Spojrzał na Rona i Hermionę pod peleryną, kiedy drzwi pubu Pod Trzema Miotłami otworzyły się i tuzin zamaskowanych i zakapturzonych Śmierciożerców wyleciało na ulicę z różdżkami w górze.

Harry chwycił nadgarstek, Rona kiedy ten podniósł różdżkę. Było ich zbyt dużo żeby uciekać. Nawet próba mogła ujawnić ich pozycję. Jeden ze Śmierciożerców wziósł różdżkę i krzyk ucichł, ale ciągle odbijał się echem w pobliskich górach.

- Accio Peleryna - ryknął jeden ze Śmierciożerców.

Harry ścisnął pelerynę mocniej, ale ona nie drgnęła. Zaklęcie Przywoływania na niej nie działało.

- Nie pod swoją osłonką, Potter? - zawył Śmierciożerca, który próbował użyć zaklęcia, a następnie zwrócił się do swoich kompanów. - Rozdzielcie się. On jest tutaj.

Sześciu Śmierciożerców podbiegło do nich: Harry, Ron i Hermiona cofnęli się tak szybko jak to tylko możliwe do drugiej strony ulicy, a Śmierciożercy minęli ich o kilka cali. Czekali w ciemności słuchając kroków i oglądając światła wydobywające się z ich różdżek.

- Chodźmy stąd - westchnęła Hermiona. - Deportujmy się teraz!

- Świetny pomysł - powiedział Ron, ale zanim Harry odpowiedział, Śmierciożerca krzyknął.

- Wiemy, że tu jesteś, Potter, nie ma drogi ucieczki! Znajdziemy cię!

- Oni na nas czekali - szepnął Harry - Umieścili tu czar, który powiedział im, że przybyliśmy. Myślę, że zrobili coś żeby nas tu przytzymać, żeby nas uwięzić.

- Co powiecie na dementorów? - krzyknął inny. - Dajmy im wolną ręke, znajdą go w mgnieniu oka.

- Voldemort chce śmierci Pottera nie w naszym wykonaniu, ale jego..

- Dementorzy go nie zabiją! Czarny Pan chce jego życia, ale nie duszy. Będzie łatwiej go zabić jeżeli najpierw dementor złoży na nim swój pocałunek.

Pojawiły się głosy akceptacji. Strach wypełnił Harry'ego: żeby odepchnąć dementorów będa musieli wyczarować patronusy, które natychmiast zdradzą ich ukrycie.

- Musimy spróbować deportacji, Harry! - szepnęła Hermiona

Kiedy to powiedziała, poczuł nienaturalne zimno rozprzestrzeniające się po ulicy. Światło zostało wessane do środowiska, łącznie z gwiazdami, które zniknęły. W smolistej ciemności, poczuł jak Hermiona chwyciła jego ramię i razem okręcili się w miejscu.

Powietrze, którego potrzebowali żeby się poruszyć zdawało się zmieniać stan skupienia na stały. Nie mogli się deportować. Smierciożercy znakomicie umieścili swoje zaklęcia. Zimno stawało się coraz bardziej odczuwalne. Harry, Ron i Hermiona cofnęli się i zaczęli szukać po omacku ściany i próbując nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Wtedy, dookoła nich, szybując bezszczelestnie, pojawili się dementorzy, dziesięciu lub więcej, widoczni, ponieważ byli jeszcze ciemniejsi niż ich otoczenie, ze swoimi czarnymi pelerynami i trupimi, zgniłymi dłońmi. Czy mogli wyczuć strach w pobliżu? Harry był tego pewien: zdawali się teraz zbliżać szybciej, biorąc długie charczące oddechy, których się brzydził, smakująć rozpaczy wiszącej w powietrzu, nadchodząc.

Podniósł różdżkę: nie może, nie dozna Pocałunku Dementora, cokolwiek miałoby się zdarzyć później. To przez Rona i Hermionę tak pomyślał i szepnął:

- Expecto Patronum!

Srebrny jeleń wystrzelił z jego różdżki i przystąpił do ataku: dementorzy znikali. Triumfujący głos wyłonił się gdzieś z ciemności.

- To on, tutaj! Tutaj! Widziałem jego patronusa! To jeleń!

Dementorzy cofnęli się, gwiazdy znowu sie pojawiły, a kroki Śmierciożerców były coraz głośniejsze. Ale zanim Harry w panice zdecydował co teraz zrobić usłyszał dźwięk otwiernia zasuwy, drzwi otworzyły się po lewej stronie wąskiej uliczki i szorstki głos powiedział:

- Tutaj, Potter, szybko!

Wykonał to bez zastanowienia. wszyscy troje wpadli przez otwarte drzwi.

- Na górę, nie zdejmujcie peleryny, cicho! - wymamrotała wysoka postać, zamykając drzwi za nimi.

Harry nie miał pojęcia gdzie się znaleźli, ale wtedy zauważył, w migającym świetle świeczki, brudne wnętrze Gospody Pod Świńskim Łbem. Pobiegli za ladę, przez drugie wejście, które prowadziło do drewnianej klatki schodowej, po której wspięli się tak szybko, jak to tylko jest możliwe. Schody wychodziły na salon z wytrzymałym dywanem i małym kominkiem, nad którym wisiał olejny obraz blondynki, która obserwowała pokój z jakimś rodzajem próżnej słodyczy.

Z ulicy dobiegł krzyk. Ciągle nosząc na sobie pelerynę niewidkę podbiegli w popłochu do umorusanego okna i spojrzeli na dół. Ich wybawca, którego Harry teraz rozpoznał jako barmana z Gospody pod Świńskim Łbem, był jedyną osobą, która nie nosiła kaptura.

- No i co? - warknął do jednej z zakapturzonych postaci. - I co? Po co przyprowadziłeś dementorów na moją ulicę? Wysłałem patronusa żeby ich odeprzeć. Nie znoszę ich obok siebie, mówiłem ci o tym. Nie znoszę!

- To nie był twój patronus - powiedział Śmierciożerca. - To był jeleń. Należał do Pottera.

- Jeleń - zaryczał barman i wyciągnął różdżkę. - Jeleń. Jesteś idiotą. Expecto Patronum!

Coś ogromnego z rogiem wyskoczyło z różdżki. Biegnąc cofnęło się z głównej ulicy i zniknęło im z oczu.

- To nie to widziałem - powiedział Śmierciożerca nieco mniej pewnie.

- Godzina policyjna została złamana, słyszałeś hałas - jeden z kompanów powiedział do barmana. -Ktoś znajdował sie na ulicy niezgodnie z zarządzeniem.

- Jeżeli będe chciał wypuścić mojego kota na dwór, zrobię to. Bądź przeklęty z tą swoją godziną policyjną.

- Ty naruszyleś Caterwauling Charm? {Zalklęcie Wykrywania Hałasu?]

- A co jeśli tak? Umieścisz mnie w Azkabanie? Zabijesz mnie za wytknięcie nosa poza moje własne drzwi frontowe? Zrób to, jeśli tylko chcesz. Ale mam nadzieje, że ze względu na to, że nie nacisnąłeś swojego malutkiego Mrocznego Znaku i nie wezwałeś go. Nie byłby chyba zadowolony gdyby został tutaj zawołany tylko dla mnie i mojego starego kota.

- Nie martw się o to - powiedzial jeden ze Śmierciożerców. - Martw się o siebie, łamiącego godzinę policyjną.

- A gdzie będziecie nabywać partie swoich antidotów i trucizn, kiedy mój bar zostanie zamknięty? Co się stanie z waszymi robotami na boku?

- Grozisz nam?

- Trzymam język za zębami, dlatego tu przychodzicie, czyż nie?

- Ciągle twierdzę, że widziałem patronusa, który był jeleniem! - krzyknął pierwszy Śmierciożerca.

- Jeleniem? - ryknął barman. - To była koza, idioto!

- No dobra, popełniliśmy błąd - powiedział drugi Śmierciożerca. - Złam godzinę policyjną jeszcze raz a nie będziemy już tak pobłażliwi.

Śmierciożercy przeszli przez główną ulicę. Harmiona westchnęła z ulgą, wywijając się spod peleryny, i usiadła na bujanym krześle. Harry zasunął zasłony i zdjął pelerynę z siebie i Rona. Mogli usłyszeć barmana, jak zaryglował drzwi na dole i wspiął sie po schodach.

Uwagę Harry'ego skupił przedmiot na okapie kominka: małe, prostokątne lusterko opierające się o jego czubek, na prawo od portretu dziewczyny.

Barman wszedł do pokoju.

- Jesteście cholernymi głupcami! - powiedział cierpko, patrząc na każd**o po kolei. - Czego się spodziewaliście, przychodząc tutaj?

- Dziękuje - powiedział Harry. - Jesteśmy twoimi dłużnikami do końca życia. Uratowałeś nam życie!

Barman burknął. Harry zbliżył się do niego spoglądając na jego twarz: próbował jej dojrzeć przez długą, włóknistą, szarą, kręconą brodę. Za brudnymi soczewkami dostrzegł przeszywające oczy, cudownie niebieskie.

- To twoje oczy widziałem w lustrze.

W pokoju zapadła cisza. Harry i barman patrzyli na siebie nawzajem.

- Ty wysłałeś Zgredka.

Barman przytaknął i rozejrzał się szukając elfa.

- Myślałem, że jest z tobą. Gdzie go zostawiłeś?

- On nie żyje - powiedział harry - Bellatrix Lastrange go zabiła.

Wyraz twarzy barmana był beznamiętny. Po kilku sekundach powiedział:

- Przykro mi to słyszeć, lubiłem tego skrzata.

Odwrócił się i machnięciem różdżki zapalił lampy w pokoju, nie spoglądając na żadne z nich.

- Ty jesteś Abertforth - powiedział Harry zwracając się do pleców barmana.

Nie potwierdził, ani nie zaprzeczył: schylił się tylko żeby napalić w kominku.

- Skąd to masz? - zapytał Harry zbliżając się się do lustra Syriusza, takiego samego jak to, które rozbił prawie dwa lata temu.

- Kupiłem je od Dunga około rok temu - powiedział Abertforth. - Albus powiedział mi co to jest. Próbowałem miec na ciebie oko.

Ron westchnął.

- Srebrna łania - powiedział podekscytowany. - Też była twoja?

- O czym mówisz? - zapytał Abertforth.

- Ktoś wysłał patronusa w kształcie łani do nas.

- Z takim tokiem myślenia mógłbyś być Śmierciożercą, synu. Czyż nie udowodniłem przed chwilą, że mój patronus to koza?

- Oh - powiedział Ron. - No tak. No więc... Jestem głodny. - dodał w defensywie, kiedy jego brzuch gwałtownie zaburczał.

- Mam jedzenie - powiedział Abertforth wyskakując z pokoju, a po chwili powrócił z wielkim bochenkiem chleba, kawałkiem sera oraz metalowym dzbankiem miodu pitnego, który umieścił na stoliku naprzeciwko kominka.

Wygłodniali jedli, pili i przez moment usłyszeć można było tylko dźwięk żucia.

- W takim razie - powiedział Abertforth, kiedy najedli się do syta, kiedy Harry i Ron usiedli gwałtownie na krzesłach. - Musimy pomyśleć o tym jak się stąd wydostaniecie. Oczywiście nie można tego zrobić w nocy, widzieliście co się dzieje, kiedy ktokolwiek wyjdzie z domu kiedy jest ciemno: Caterwauling Charm działa, zlecą się tutaj jak nieśmiałki do jak bahanek. Nie wydaje mi się, że uda mi się ponownie wmówić im, że jeleń był kozą. Poczekajmy na dzień, aż czar ustąpi, a wtedy założycie pelerynę z powrotem i wyjdziecie z Hogsmeade, udacie się w góry, a tam można się już deportować. Możecie spotkać Hagrida. Ukrywa się tam w jaskini razem z Graupem od kiedy próbowali go aresztować.

- Ale my stąd nie idziemy - powiedział Harry - Chcemy się dostać do Hogwartu.

- Nie bądz głupi, chłopcze - powiedział Abertforth.

- Musimy się tam dostać - mruknął Harry.

- Wszystko co musicie zrobić - powiedział Abertforth pochylając się ku przodowi - To udać się jak dajdalej stąd najszybciej jak się da.

- Ty nie rozumiesz. Nie zostało wiele czasu. Musimy udać się do zamku. Dumbledore, to znaczy, twój brat chciał tego.

Płomienie z kominka spowodowały, że brudne soczewki w okularach Abertfortha zrobiły się nieprzezroczyste i Harry skojarzył ten widok z niewidomym olbrzymim pająkiem Aragogiem.

- Mój brat Albus chciał wiele rzeczy - powiedział Abertforth - I ludzie przywykli już do tego, że cierpieli, kiedy on wykonywał swoje wielkie plany. Trzymaj się z dala od szkoły, Potter, i z dala od kraju, jeżeli to możliwe. Zapomnij o moim bracie i jego mądrych spiskach. Jest martwy więc to go nie zrani, a ty nie będziesz mu nic winien.

- Ty nie rozumiesz - powiedział Harry ponownie.

- Oh, doprawdy? - powiedział szybko Abertforth - Nie wydaje ci się że rozumiałem swojego własnego brata? Myślisz, że znałeś Albusa lepiej niż ja?

- Nie miałem tego na myśli - odrzekł Harry, którego mózg był już ospały z powodu przemęczenia i przejedzenia. - On... On zostawił mi robotę.

- Otóż to - powiedział Abertforth - Ładną robotę mam nadzieje. Przyjemną? Łatwą? Jakiś rodzaj misji, którą młody czarodziej może wykonać bez narażania się.

Ron uśmiechnął się ponuro. Hermiona spojrzała z napięciem.

- N-nie jest łatwa - odpowiedział Harry. - Ale ja musze...

- Musisz? Czemu niby musisz? On jest martwy, czyż nie? - zapytał Abertforth szorstko. - Daj temu spokój, chłopcze, bo skończysz tak jak on. Ratuj siebie!

- Nie mogę.

- Dlaczego?

- Ja - Harry czuł się niezręcznie: nie mógł tego wytłumaczyć, więc odparł atak. - Ale ty też walczysz. Jesteś w Zakonie Feniksa.

- Byłem - przerwał mu Abertforth. - To koniec Zakonu Feniksa. Sam-Wiesz-Kto wygrał, koniec gry. I każdy kto uważa inaczej oszukuje sam siebie. Nigdy nie będziesz tu bezpieczny, Potter, on za bardzo ciebie pragnie. Wyjedź za granicę, ukryj się, ratuj swoje życie. Najlepiej weź tych dwoje ze sobą. - wskazał na Rona i Hermionę. - Tak długo jak żyją są w niebezpieczeństwie, każdy wie, że z tobą pracują.

- Nie moge odejśc - powiedział Harry. - Mam zadanie.

- Oddaj je komuś innemu!

- Nie mogę. Dumbledore powierzył je mnie, wszystko mi wytłumaczył...

- Czyżby? Powiedział ci wszystko, był z tobą zupełnie uczciwy?

Harry całym sercem pragnął odpowiedzieć teraz "Tak", ale to słowo nie mogło mu przejśc przez gardło. Abertforth wydawał się wiedzieć o czym myśli.

- Znałem mojego brata, Potter. Nauczył się dyskrecji na przykładzie matki. Sekrety i kłamstwa, w takim środowisku dorastaliśmy, więc Albus...się dopasował.

Oczy starego mężczyzny powędrowały na portret dziewczynki na gzymsie. To był, Harry rozejrzał się jeszcze raz dokładnie, jedyny obraz w pokoju. Nie było zdjęć Albusa Dumbledore'a ani nikogo innego.

- Panie Dumbledore - zwrócił się Harry z trwogą - Czy to twoja siostra? Ariana?

- Tak - odparł treściwie. - Czytałaś Ritę Skeeter, panienko?

Nawet w świetle kominka widać było, że Hermiona się zaczerwieniła.

- Elphias Doge wspominał nam o niej - powiedział Harry wybawiając Hermionę.

- Ten stary naiwniak - mruknął Abertforth, biorąc duży łyk miodu pitnego. - Myślał, że każde słowo mojego brata jest święte. Zresztą, jest pełno ludzi, włączając was troje, którzy tak myśleli, jakby się temu przyjżeć.

Harry milczał. Nie chciał wyrażać swoich wątpliwości i niejasności co do zagadek jakie postawił przed nim Dumbledore. Podjął decyzję kiedy kopał grób dla Zgredka, zdecydował kontynuować tą pokręconą niebezpieczną drogę, którą wskazał mu Albus Dumbledore, żeby zaakceptować to, że nie powiedział mu wszystkiego, ale po prostu mu zaufać. Nie było sensu się ponownie zastanawiać: nie chciał słyszeć niczego co mogloby odciągnąć go od jego celu. Spotkał wzrok Abertfortha, który był tak uderzający jak jego brata: błyszczące niebieskie oczy dawały takie wrażenie jakby prześwietlało go na wylot, więc Harry pomyślał, że Abertforth wiedział o czym myśli i rzucił mu pogardliwe spojrzenie.

- Profesor Dumbledore bardzo dbał o Harry'ego - powiedziała Hermiona cichym głosem.

- Czyżby? - odparł Abertforth. - Zabawna sprawa, jak wiele ludzi otoczonych jego opieką skończyło dużo gorzej niż gdyby pozostawił ich samych sobie.

- Co masz na myśli? - zapytała Hermiona.

- Nie ważne - odpowiedział Abertforth.

- Ale, ale to jest ważne! - powiedziała głośniej Hermiona - Chodzi o twoją siostrę?

Abertforth gapił się na nią. Jej usta wyglądały jakby przeżuwała słowa, które on zatrzymywał. Po chwili zaczął mówić.

- Kiedy moja siostra miała 6 lat, została zaatakowana przez trzech młodych chłopców z mugolskich rodzin. Widzieli jak czaruje, szpiegowali ją przez żywopłot: była dzieckiem, nie mogła tego kontrolować, nikt nie może w tym wieku. Kiedy to zobaczyli, wydaje mi się, że się przestraszyli. Przeskoczyli przez płot, a kiedy nie chciała pokazać im sztuczki, ale ich poniosło i nazwali ją dziwakiem i kazali przestać to robić.

Oczy Hermiony wydawały się ogromne w świetle kominka. Ron wyglądał na chorego. Abertforth wstał, wysoki niczym Albus, był rozzłoszczony, strasznie go to bolało.

- To ją zniszczyło, to co zrobili: nigdy już nie była taka sama. Nie używała magii. ale nie mogła się jej pozbyć. To doprowadziło ją do szaleństwa. Eksplodowało kiedy nie mogła tego kontrolować, czasem była dziwna i niebezpieczna. Ale głównie była słodka, przestraszona i nieszkodliwa. Mój tata zajął się tymi gówniarzami i ich zaatakował. No i został za to zamknięty w Azkabanie. Nigdy nie powiedział dlaczego to zrobił, bo Ministerstwo dowiedziałoby się jaka stała się Ariana, zostałaby zamknięta w Św. Mungusie. Oni widzieliby w niej zagrożenie nadające się do Międzynarodowgo Kodeksu Tajemnie, przez to niezrównoważenie, wybuchy magii, kiedy nie mogła już tego dłużej wytrzymać. Musieliśmy zapewnić jej ciszę i bezpieczeństwo. Przeprowadziliśmy się, mówiąc, że to z powodu jej choroby. Moja matka się nią opiekowała, chciała żeby była spokojna i szczęśliwa. Byłem jej ulubieńcem - powiedział, a mówiąc to zza jego brody i zmarszczek wydawał się wyglądać brudny uczeń. - Nie Albus, on zawsze siedział na górze w swojej sypialni, czytał ksiązki i liczył nagrody, utrzymywał korespondencję z "najbardziej wpływowymi czarodziejami dekady" - podparł się Abertforth - Nie chciał być z nią kojarzony. Mnie lubiła bardziej. Ja przynosiłem jej jedzenie, kiedy nie pozwalała na to mojej matce, potrafiłem ją uspokoić, kiedy miała ataki, a kiedy była spokojna pomagała mi karmić kozy. Później, kiedy miała czternaście lat... Nie było mnie tam. Gdybym był, uspokoiłbym ją. Miała jeden z ataków, moja matka nie była już taka młoda i... to był wypadek. Ariana nie mogła tego kontrolować. Moja matka umarła.

Harry poczuł jednocześnie litość i wstręt. Nie chciał tego dłużej słuchać, ale Abertforth kontynuował, a Harry zastanawiał się jak długo minęło od czasu kiedy ostatni raz to opowiadał, o ile w ogóle opowiadał.

- To położyło kres wędrówce Albusa z Dogem po świecie. Oboje wrócili na pogrzeb matki, a później Doge poszedł swoją drogą, a Albus został w domu jako głowa rodziny. Ha!

Plunął do ognia.

- Opiekowałem się nią, powiedziałem mu więc, że nie obchodzi mnie szkoła, że zostanę w domu i zajmę się tym. Powiedział mi, że musze skończyć edukację i że to ON przejmie obowiązki po matce. Niezła degradacja dla Pana Błyskotliwego, nie ma nagród za zajmowanie się w połowie upośledzoną siostrą, hamowanie jej wybuchów każd**o jednego dnia. Ale on się tym zajmował...do czasu, aż pojawił się on.

Przez twarz Abertfortha przeszła kategoryczna złość.

- Grindelwald. I w końcu mój brat mógł porozmawiac z kimś tak błyskotliwym i utalentowanym jak on. No i opiekowanie się Arianną zeszło na boczny plan, knuli swoje plany zdobycia nowych czarodziejskich orderów i szukania Relikwii i czegośtam jeszcze, to było jedyną rzeczą, która ich interesowała. Wielki plany dla całej społeczności czarodziejów, co znaczyła jedna młoda dziewczyna, kiedy Albus pracował nad większym dobrem? Ale po kilku tygodniach ja miałem tego dosyć. Zbliżał się czas kiedy miałem wrócić do Hogwartu więc poszedłem do nich i prosto w twarz, tak jak wam teraz - i Abertforth i spojrzał na Harry'ego, a ten wobraził sobie go jako nastolatka, młodego i rozwścieczonego, w konfrontacji ze starszym bratem - Powiedziałem mu, że lepiej będzie jak da sobie z tym spokój, że nie może jej ruszać, że ona nie jest dobrem państwowym, że nie może jej wziąć ze sobą, gdziekolwiek się wybiera, kiedy będzie wygłaszał te swoje mowy. Nie spodobało mu się to. - powiedział Abertforth, a jego oczy były blisko ognia odbijającego się w soczewkach jego okularów: zbladły i znowu stały się nieprzejżyste.

- Grindewaldowi się to nie spodobało.Zdenerwował się. Powiedział mi, że jestem głupcem i jak śmie stawać na drodze jemu i mojemu błyskotliwemu bratu. Czy nie mogli zrozumieć, że moja biedna siostra nie może byc ukrywana odkąd zmienili świat, wypuścili czarodziejów z ukrycia i pokazali Mugolom nasze miejsce?

To był argument...Ja wyjąłem swoją różdżkę, a on swoją. Najlepszy przyjaciel mojego brata próbował rzucić na mnie Zaklęcie Crutiatus, Albus próbował go powstrzymać, kiedy się pojedynkowaliśmy we trójkę, światła i huki zwabiły ją, nie mogła tego znieść...

Z twarzy Abertfortha znikały kolory, tak jakby właśnie otrzymał śmiertelną ranę.

- Wydaje mi się, że chciała pomóc, ale ona nie wiedziała dokładnie co robi i ja nie wiem, który z nas to zrobił, to mógł być każdy, Ariana umarła.

Jego głos załamał się przy ostatnim słowie i upadł na najbliższe krzesło. Twarz Hermiony była mokra od łez, a Ron był prawie tak blady jak Abertforth. Harry nie czuł nic oprócz wstrętu: chciałby tego nigdy nie słyszeć, wymazać to z pamięci.

- Tak mi... Przykro. - westchnęła Hermiona.

- Odeszła - wycedził Abertforth - Odeszła na zawsze.

Wysmarkał nos w swój mankiet i przełknął głośno ślinę.

- Oczywiście Grindelwald uciekł. Miał już coś na sumieniu, wrócił do swojego kraju, nie chciał dodawać Arianny do swojego konta. No i Albus był wolny, czyż nie? Wolny od uciążliwej siostry, teraz mógł już zostać największym czarodziejem z....

- Nigdy nie był wolny - przerwał mu Harry.

- Dałem ci głos?

- Nigdy! - powiedział Harry - Tej nocy kiedy twój brat umarł, wypił truciznę, która spowodowała, że nie był w pełni sprawny umysłowo. Zaczął krzyczeć, bronić kogoś kto nie był tam obecny. "Nie rań ich, błagam....Zrań mnie zamiast nich".

Ron i Hermiona gapili się na Harry'ego. Nigdy nie mówił o szczegółach tego co zdarzyło się na wyspie na tym jeziorze. Wydarzenia po powrocie do Hogwartu to przyćmiły.

- Myślał, że jest z powrotem tam z tobą i Grindelwaldem, wiem, że tak było - powiedział Harry przypominając sobie te szepty, obronę Dumbledore'a.

- Myślał, że obserwuje Grindelwalda raniącego ciebie i Ariannę... To była dla niego tortura. Gdybyś go wtedy widział, nigdy nie powiedziałbyś, że był wolny.

Aberforth wydawał się zgubić w rozważaniach, miał kurczowo zaciśnięte dłonie. Po długiej przerwie powiedział:

- Jak możesz być pewien, Potter, że mój brat nie był bardziej zainteresowany większymi rzeczami niż tobą? Skąd pewność, że nie jesteś tylko alternatywą, jak moja mała siostra?

Kawałek lodu zdawał się ukłuć sercę Harry'ego.

- Nie wierzę w to. Dumbledore kochał Harry'ego - wtrąciła Hermiona.

- Dlaczego, w takim razie, nie powiedział mu żeby się ukrył? - odparł atak Aberforth - Dlaczego nie powiedział mu: "Bądź ostrożny. Powiem ci jak przetrwać".

- Ponieważ - powiedział Harry, zanim Hermiona się odezwała - Czasem trzeba myśleć o czymś więcej niż o własnym bezpieczeństwie! Czasem trzeba wybrać większe dobro! To jest wojna!

- Masz siedemnaście lat, chłopcze.

- Jestem pełnoletni i mam zamiar walczyć, nawet jeśli ty się poddasz.

- Kto powiedział, że ja się poddałem?

- "To koniec Zakonu Feniksa" - Harry powtórzył - "Sam-Wiesz-Kto wygrał. To koniec. Każdy kto myśli inaczej oszukuje sam siebie".

- Nie powiedziałem, że podoba mi się to, ale to jest prawda!

- Nie, nie jest - powiedział Harry - Twój brat wiedział jak pokonać Sam-Wiesz-Kogo i przekazał mi tą wiedzę. I zamierzam robić to co mi powierzył aż mi się uda, albo aż umrę. Nie myśl, że nie wiem jak to się może skończyć. Wiem o tym od lat.

Czekał aż Aberforth odeprze argument, ale tego nie zrobił. Harry poruszył się.

- Musimy dostać się do Hogwartu - powiedział jeszcze raz - Jeżeli nam nie pomożesz, poczekamy do rana i zostawimy cię w spokoju i sami znajdziemy drogę. Jeżeli jednak zachcesz nam pomóc to świetnie, teraz jest dobry czas żeby to przemysleć.

Aberforth pozostał przytwierdzony do krzesła, patrząc na Harry'ego wzrokiem, który niesamowicie przypominał wzrok jego brata. W końcu przełknął ślinę, wstał na nogi i omijając stolik dookoła, zwrócił się do Arianny.

- Wiesz co robić - powiedział.

Uśmiechnęła się, odwróciła i odeszła. Nie tak jak ludzie na portretach mają w zwyczaju, do jednej z ram, ale wzdłuż, jakby długiego tunelu za nią. Obserwowali jej wątła sylwetkę cofającą się do czasu, aż została całkowicie pochłonięta przez ciemność.

- No i co? - zaczął Ron.

- Jest tylko jedna droga - powiedział Aberforth. - Musicie wiedzieć, że wszystkie stare sekretne przejścia zamknięte z obu stron, dementorzy są wszędzie wokół granic murów, z moich źródeł wiem też, że w środku są ciągłe patrole. To miejsce nigdy nie miało aż takiej ochrony. Jak zamierzacie zrobić cokolwiek, kiedy dotrzecie tam dotrzecie ze Snape'm odpowiedzialnym za wszystko i Śmierciożercami jako zastępcami...No dobrze, to wasza perspektywa, prawda? Powiedzieliście, że jesteście przygotowanie na śmierć.

- Jest jakieś ale? - zapytała Hermiona spoglądając na obraz Arianny i marszcząć brwi.

Mały biały punkt pojawił się na końcu namalowanego tunelu, Arianna do nich wracała, stawała się coraz większa. Ale z nią był ktoś jeszcze, ktoś wyższy, kulejący i spoglądający z podekscytowaniem. Jego włosy były dłuższe niż Harry kiedykolwiek u kogokolwiek widział. Sylwetki rosły aż w końcu ich głowy i ramiona wypełniły portret.Wtedy przy ścianie pojawiła się jakaś rzecz, jakby małe drzwiczki i wejście do realnego tunelu zostało otwarte. A z niego, zarośnięty, z pokaleczoną buzią i podartymi szatami, wyszedł prawdziwy Neville Longbottom, który wydał krzyk zadowolenia, zeskoczył z gzymsu i zawołał:

- Wiedziałem, że przyjdziesz! Po prostu wiedziałem, Harry!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 8:38, 13 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 29

Zagubiony diadem



- Neville… co to… jak…?

Ale Neville rozpoznawszy Rona i Hermionę z radosnym krzykiem uściskał ich oboje. Im Harry dłużej patrzył na Neville’a, tym on gorzej wyglądał: jedno z jego oczu napuchło, było żółto- purpurowe, na twarzy miał wyżłobione znaki, i ogólnie jego oblicze dawało do zrozumienia że ma surowe życie. Mimo to, bił z jego oblicza blask radości gdy puścił Hermionę i powiedział znowu: Wiedziałem że przyjdziecie! Ciągle mówiłem Seamusowi że to kwestia czasu!

- Neville, co się tobie stało?

- Co? To? – Neville odrzucił pogardliwie głową. – To nic. Seamus ma gorzej. Zobaczycie. Zatem powinniśmy pójść? Och – obrócił się do Aberforha – Ab, możliwe że będzie trochę ludzi więcej.

- Trochę więcej? – powtórzył Aberforth niedbale – Co ty masz na myśli, mówiąc trochę więcej, Longbottom? Jest cisza nocna i są rzucone Zaklęcia Obronne na całą wioskę!

- Wiem, dlatego będą się teleportować prosto do baru. – powiedział Neville. – Po prostu przepuść ich przez przejście kiedy tu się zjawią, zrobisz to? Wielkie dzięki.

Neville wyciągnął swoją rękę do Hermiony i pomógł jej wspiąć się na gzyms kominka w kierunku tunelu, Ron podążył za nią, potem Neville. Harry zwrócił się do Aberfortha.

- Nie wiem jak ci dziękować. Uratowałeś nasze życie dwa razy.

- Zatem pilnuj ich – powiedział Aberforth szorstko – Możliwe, że nie będę uratować ich po raz trzeci.

Harry wspiął się na gzyms kominka ku dziurze za portretem Ariany. Były tam po jednej stronie równe kamienne schodki, wyglądało, że nie schodził po nich nikt od lat. Lampy z mosiądzu wisiały ze ścian, podłoga z ziemi była starta i równa, jak oni szli, ich cienie przesuwały się po ścianach.

- Jak długo to tutaj jest? – Zapytał Ron, jak oni wyruszyli. – To nie ma na Mapie Huncwotów, no nie Harry? Myślałem, że jest tylko siedem wyjść z szkoły?

- Zamknęli wszystkie z nich tuż przed początkiem roku – powiedział Neville. 0 Nie ma szansy wydostać się którymś z nich teraz, nie kiedy są tam klątwy, zaklęcia i smierciożercy i dementorzy czekający przy wejściu..- Zaczął iść tyłem, radośnie pijąc do nich (drinking them in). – Nie ważne… czy to prawda? Włamałeś się do Gringotta? Uciekłeś na smoku? Mówi o tym każdy i wszędzie, Terry Boot został zbity przez Carrowa za wrzeszczenie o tym w Wielkiej Sali przy obiedzie!

- Ta, to prawda? – powiedział Harry.

Neville śmiał się przepełniony radością.

- Co zrobiłeś ze smokiem?

- Uwolnił go na wolność – powiedział Ron – Hermiona chciała go zatrzymać jako zwierzątko domowe…

- Nie przesadzaj, Ron…

- Ale co ty tam robiłeś? Ludzie mówią, że ty po prostu tam poszedłeś na przejażdżkę, Harry, ale ja tak nie myślę. Myślę, że byłeś tam po coś.

- Masz rację – powiedział Harry – ale opowiedz nam o Hogwardzie, Neville, nie słyszeliśmy nic o nim.

- To... więc, to nie wygląda już na prawdziwy Hogwart – powiedział Neville, uśmiech z jego twarzy zniknął kiedy mówił – Wiesz coś o Carrowach?

- To dwójka śmierciożerców którzy uczą tutaj?

- Oni robią więcej niż uczą – powiedział Neville. – Oni zmieni cała dyscyplinę. Oni lubią karać, ci Carrowsi.

- Jak Umbridge?

- Nie, przy nich ona jest łagodna. Inni nauczycie zobowiązani są kierować nas do nich jeśli zrobimy cokolwiek złego. Jednak jeśli mogą omijają to. Można powiedzieć że oni wszyscy nienawidzą ich tak mocno jak my.

- Amycus, ten blondyn, on uczy Obrony Przed Czarną Magią, teraz wyłącznie tylko Czarnej Magii. Jesteśmy zobowiązani ćwiczyć zaklęcie Cruciatus na ludziach aresztowanych ludziach.

- Co?

Harry, Ron i Hermiona zjednoczyli głosy które poniosło się echem po przejściu.

- Taa – Powiedział Neville.- Dlatego mam jedną z nich – wskazał szczególnie głęboka ranę na jego policzku – ja odmówiłem zrobienia tego. Jednak niektórzy ludzie wchodzą w to, Crabbe i Goyle kochają to. Przypuszczam że, po raz pierwszy są najlepsi w czymkolwiek.

- Alecta, Amycusa siostra, uczy Muguloznawstwa które jest przymusowe dla każdego. Wszyscy idziemy słuchać jej wyjaśnień dlaczego mugole są jak zwierzęta, głupi i brudni, i jak oni doprowadzi do tego że czarodzieje musieli się występnie ukrywać się przed nimi, i jak naturalny jest zamiar ponownego pojawienia się. Ta Jedna – wskazał inną szramę na swej twarzy – za zapytanie jej ile mugolskiej krwi ma ona i jej brat.

- Cholibka, Neville – powiedział Ron – to nie był czas i miejsce na mądre deklamacje.

- Ty jej nie słyszałeś – powiedział Neville – Ty też byś tego nie wytrzymał. Rzecz w tym, że to pomaga kiedy ludzie przeciwstawiają się im, to daje wszystkim nadzieje. Zauważyłem że, tak było kiedy ty to robiłeś, Harry.

- Ale oni użyli na tobie ostrego noża. – powiedział Ron drgnął nieznacznie właśnie minęli lampę i skaleczenia Neville’a uwypukliły się bardziej.

- To bez znaczenia. Oni nie chcą rozlać zbyt wiele czystej krwi, więc torturują nas trochę jeśli dyskutujemy ale nie chcą aktualnie nas zabić.

Harry nie wiedział co jest gorsze, myślenie o tym co powiedział Neville czy jego ton to -bez -znaczenia którym do nich mówił.

- Jedynymi ludźmi którzy są w prawdziwym niebezpieczeństwie, to ci którzy mają przyjaciół i krewnych na zewnątrz, którzy wpadli w kłopoty. Oni utrzymują zakładników. Stary Xeno Lovegood został pobity za zbytnią szczerość w Żonglerze, więc zaciągnęli Lunę do pociągu w drogę powrotną po Świętach.

- Neville, z nią wszystko w porządku, widzieliśmy ją…

- Taa, wiem, przesłała mi wiadomość.

Z swojej kieszeni wyciągnął złotą monetę, i Harry rozpoznał w niej jedną z fałszywych galeonów których używała Gwardia Dumbledore’a aby przekazywać sobie wiadomości.

- To było świetne – powiedział radośnie Neville do Hermiony. – Carrowsi nigdy nie zaskoczyli jak się komunikujemy, to doprowadzało ich do szału. Używaliśmy ich aby się wymykać w nocy i robić graffiti na ścianach: Gwardia Dumbledore’a, Nadal Rekrutuje, takie tam rzeczy. Snape nienawidził tego.

- Używaliście tego? – powiedział Harry, który zauważył, że mówi on w czasie przeszłym.

- Cóż, to stawało się coraz bardziej trudne z czasem jak działaliśmy – powiedział Neville – Straciliśmy Lunę w Święta i Ginny nigdy nie wróciła po Wielkanocy, ta trójka z nas była czymś w rodzaju liderów. Wydaje się, że Carrowsi wiedzieli, że ja stoję za większością tego, więc uwzięli się na mnie mocnej, a potem Michael Corner został złapany na uwalnianiu przykutych pierwszoroczniaków, i oni poddali go torturom dość bardzo. To straszni ludzie.

- Nie maluchy – wymamrotał Ron, przejście zaczęło nachylać się ku górze.

- Taa, cóż, nie mogłem prosić ludzi, aby przechodzili przez to co Michael, więc odpuściliśmy sobie takie popisowe rzeczy. Ale nadal walczyliśmy, robiąc podziemie, aż do paru tygodni temu. Wtedy chyba zdecydowali że jest tylko jedna droga żeby mnie zatrzymać, i pojechali po babcie.

- Oni co? – powiedzieli równocześnie Harry, Ron i Hermiona.

- Taa – powiedział Neville, lekko dysząc teraz, ponieważ przejście wznosiło się strzeliście – cóż, jak widzicie oni myślą. To rzeczywiście dobrze działa, porywając dzieci zmuszać ich krewnych do stosownego zachowania się, przy’szczałem, że kwestią czasu było to że oni przekręcą to w drugą stronę. Pomyślcie – zwrócił twarz do Harry’ego, i ten był zdziwiony widząc, że się uśmiecha – oni pochwycili się na trochę za dużo niż mogli przeczuwać po babci. Mała staruszka, czarownica mieszkająca samotnie, prawdopodobnie pomyśleli że nie trzeba posłać kogoś szczególnie potężnego. W każdym razie – Neville zaśmiał się – Dawlish jest nadal u św. Munga i babcia uciekła. Wysłała mi list. – Klapnął ręką na piersiową kieszeń jego szat – Mówi mi że jest ze mnie dumna, że jestem synem swoich rodziców, i żeby tak trzymał.

- Cool – odparł Ron.

- Taa – powiedział zadowolony Neville – Po tym całym zdarzeniu, uświadomili sobie, że nie mają żadnego powodu odraczać tego, zdecydowali że, Hogwart obejdzie się beze mnie. Nie wiem czy oni planowali zabić mnie albo posłać do Azkabanu, ale w każdym razie, wiem że to był czas aby zniknąć

- Ale – powiedział Ron, był skrajnie zmieszany – czy my... czy my nie idziemy prosto z powrotem do Hogwartu?

- Oczywiście - powiedział Neville – Zobaczysz. Jesteśmy tu.

Skręcili za rogiem i przed nimi był koniec przejścia. Kolejny krótki przedsionek doprowadził ich do drzwi takich jak te ukryte za portretem Ariany. Neville pchnął je otworzył i wspiął się przez nie. Harry podążył za nim, usłyszał Neville’a wołającego do niewidocznych ludzi: Patrzcie kto to jest! Nie mówiłem wam?

Kiedy Harry wynurzył się do pokoju nad przejściem, rozległo się kilka krzyków i wrzasków

- HARRY!

- To Potter, to POTTER!

- Ron!

- Hermiona!

Wrażenie kolorowych powierzchni, lamp i wielu twarzy wprawiło go w zakłopotanie. W następnym momencie zostali oni porwani w uściski, uderzani po plecach, ich włosy zostały zmącone, ich ręce potrząśnięte, wydawało się, że przeszły przez więcej niż dwadzieścia osób, mogłoby się zdawać że właśnie wygrali finał quidditcha.

- OK., OK., spokój! – zawołał Neville, i tłum się oddalił, Harry mógł dosięgnąć ich otoczenia.

Zrobił rekonesans całego pokoju. Był on ogromny i wyglądał raczej jak wnętrze szczególnie pełnego przepychu drewnianego domu, albo może gigantycznej kabiny statku,. Wielokolorowe hamaki wisiały z sufitu i z balkonu to otoczone ciemnymi drewnianymi panelami i pozbawionymi okien ścianami które były pokryte wiszącymi jasnymi transparentami. Harry zobaczył złotego lwa Gryffindoru uwidocznionego na szkarłacie, czarnego borsuka Hufflepuffa kontrastującego z żółcią i brązowego orła Revenclawu na błękicie. Jedynym nieobecnym był srebrny i zielony Slytherin. Były tam regały przepełnione książkami, parę mioteł podpartych o ściany i w kącie drewniane pudło radiokomunikatora.

- Gdzie jesteśmy?

- W Pokoju Życzeń, oczywiście! – powiedział Neville – Zaskakujący, nieprawdaż? Carrowsi ścigali mnie, i wiedziałem że mam jedną szansę na ukrycie się. Zdołałem przejść przez drzwi i to jest to co znalazłem! Cóż, to nie było całkiem takie kiedy przybyłem, był mniej ładowny, był tylko jeden hamak i wisiał tylko Gryffindor. Ale rozwijał się bardziej i bardziej jak przybyli z DG.

- I Carrowsi nie dostali się tutaj? – zapytał Harry, patrząc na drzwi.

- Nie – powiedział Seamus Finnigan, którego Harry nie poznał póki się nie odezwał, twarz Seamusa była posiniaczona i nadęta – Jest przygotowany jako kryjówka, tak długo jak jeden z nas zostaje tutaj, oni nie mogą wejść do nas, drzwi się nie otworzą. To wszystko położył Neville. On rzeczywiście dostał ten Pokój. Musisz poprosić o dokładnie to co potrzebujesz jak: „Nie chcę aby którykolwiek Carrowów dostał się do środka” i dostajesz to! Jedyne co musisz zrobić to upewnić się że zamknąłeś otwór! Neville to gościu!

- To jest całkiem proste, naprawdę – powiedział Neville skromnie. –Byłem tu dzień i pół, i zrobiłem się doprawdy głodny, zażyczyłem sobie czegoś do jedzenie, i wtedy przejście za głową wieprza się otworzyło. Kiedy przez nie przeszedłem spotkałem Aberfortha. On zaopatruje nas w jedzenie, ponieważ z jakiegoś powodu, to jest jedna z rzeczy których Pokój nie spełnia.

- Taa, cóż, jedzenie jest jednym z pięciu wyjątków Prawa Gampa z Elementarnej Transmutacji. – powiedział Ron, budząc ogólne zdumienie.

- Więc ukrywamy się tutaj prawie od dwóch tygodni – powiedział Seamus – i robimy większe ilości hamaków za każdym razem kiedy ich potrzebujemy, i nawet wznieśliśmy dość dobrą łazienkę niektóry dziewczyny zaczęły używać ją.

- Tak, uważam że, oni także lubią się myć w niej. – dodała Lavender Brown, której Harry nie zauważył póki się nie odezwała.

Teraz rozejrzał się należycie, rozpoznał wiele dobrze znanych twarzy. Były tam obie bliźniaczki Patil, Terry Boot, Ernie Macmillian, Antony Goldstein i Michael Corner.

- Chociaż, powiedźcie nam co wy robicie – powiedział Ernie – było tak wiele pogłosek, my próbowaliśmy utrzymywać przy was przez Obserwując Pottera – wskazał na radio. – Chyba nie włamaliście się do Gringotta?

- Zrobili to! – powiedział Neville – to o smoku to też prawda!

Rozległo się kilka oklasków i parę zachwytów, Ron złożył ukłon.

- Co później robiliście? – zapytał żarliwie Seamus.

Ale zanim ktokolwiek z nich mógł odparować pytanie którymś z ich własnych, Harry poczuł straszny, parzący ból na bliźnie błyskawicy. Pośpiesznie odwrócił się tyłem do ciekawskich i roześmianych twarzy, Pokój Życzeń zniknął, i stanął w środku zrujnowanej kamiennej rudery, zgniłe deski szemrały osobno pod jego stopami, nie schowana złota szkatułka leżała otwarta i oprócz dziury, pusta. Krzyk furii Voldemorta wibrował w jego głowie.

Z ogromnym wysiłkiem, wyciągnął się z umysłu Voldemorta, z powrotem wracając gdzie stał w Pokoju Życzeń, pot zalewał jego twarz a Ron podniósł go w górę.

- Dobrze się czujesz, Harry? – zobaczył Neville’a. – Chcesz usiąść? Może jesteś zmęczony, co?

- Nie – powiedział Harry, Spojrzał na Rona i Hermionę próbując powiedzieć im bez słów, że Voldemort właśnie odkrył że stracił jednego z Horkruksów. Czas upływał szybko: jeśli Voldemort wybierze następnie wizytę w Hogwarcie możliwie że stracą swoja szansę.

- Potrzebujemy coś zdobyć – powiedział, i oni wyraźnie powiedzieli mu że rozumieją.

- Co więc zatem mamy zrobić, Harry? – zapytał Seamus – Jaki jest plan?

- Plan? – powtórzył Harry. Użył całej swej mocy aby powstrzymać się ulec ponownie wściekłości Voldemorta, jego blizna nadal płonęła. –Cóż jest coś co my – Ron, Hermiona i ja - Musimy zrobić, i wtedy odejdziemy stąd.

Nikt więcej się nie zaśmiał albo zachwycił. Neville wyglądał na zmieszanego.

- Co masz na myśli mówiąc, „odejdziemy stąd”?

- Nie przyszliśmy tu aby zostać – powiedział Harry, trąc blizną próbując złagodzić ból. – Jest coś ważnego co musimy zrobić…

- Co to?

- Ja… Ja nie mogę wam powiedzieć.

Po tym rozległ się szmer szeptów, brwi Neville’a ściągnęły się.

- Dlaczego nie możesz nam powiedzieć? To coś do pokonania Sam-Wiesz-Kogo, prawda?

- Cóż, taa…

- Więc my pomożemy tobie.

Reszta członków Gwardii Dumbledore’a przytaknęła, niektórzy entuzjastycznie, niektórzy uroczyście. Paru z nich wstało z krzeseł aby zademonstrować swoją zdolność do natychmiastowej akcji.

- Wy nie rozumiecie – Harry’emu zdało się, że mówił to często w ciągu ostatnich kilku godzin. – My… my nie możemy powiedzieć wam. Musimy to zrobić… sami.

- Dlaczego? – zapytał Neville.

- Ponieważ…- W jego rozpaczy by rozpocząć szukanie Horkruksa, albo przynajmniej odbyć prywatna dyskusję z Ronem i Hermioną gdzie oni mogliby rozpocząć swe poszukiwania, Harry znajdował się w sytuacji, gdzie trudno było mu zebrać swoje myśli. Jego blizna nadal paliła. – Dumbledore zostawił naszej trójce tą pracę – powiedział ostrożnie – my nie zakładaliśmy mówić… to znaczy, on chciał abyśmy my to zrobili, tylko nasz trójka.

- My jesteśmy jego Gwardią – powiedział Neville – Gwardią Dumbledore’a. Mieliśmy być we wszystkim razem, mamy tu trwać, podczas gdy wasza trójka ma być poza, przy swoich własnych…

- To nie jest właściwie piknik, kolego – powiedział Ron.

- Nigdy tego nie powiedziałem, ale nie wiem dlaczego nie możecie nam zaufać. Każdy w tym Pokoju walczył i został wypędzony tutaj ponieważ Carrowsi polowali na każdego. Każdy tutaj udowodnił, że jest lojalny Dumbledore’owi – lojalny tobie.

- Zobacz – zaczął Harry, nie wiedząc co chce powiedzieć, ale to było bez znaczenia, drzwi tunelu właśnie się za nim otworzyły.

- Dostaliśmy twoją wiadomość, Neville! Cześć wasza trójko, myślałam że, musicie tu być!

To była Luna i Dean. Seamus wydobył wielki ryk radości i pobiegł uściskać swoich najlepszego przyjaciela.

- Cześć, wszystkim!- powiedziała Luna radośnie – Och, jak świetnie wrócić!

- Luna – powiedział Harry z roztargnieniem – Co wy tu robicie? Jak wy…?

- Wysłałem do niej – powiedział Neville, trzymając w górze fałszywego galeona – Obiecałem jej i Ginny że jeśli ty tu wrócisz dam im znać. My wszyscy myśleliśmy że jeśli ty wrócisz, to z zamiarem rewolucji. Że my pójdziemy obalić Snape’a i Carrowów.

- Oczywiście to zamierzamy – powiedziała Luna wesoło. – Co nie, Harry? Będziemy walczyć aby wyrzucić ich z Hogwartu?

- Słuchajcie – powiedział Harry, odczuwał rosnącą panikę – Przykro mi, ale nie po to wróciliśmy. Jest coś co my musimy zrobić i potem…

- Zostawicie nas w tym bałaganie? – zapytał Michael Corner.

- Nie! – powiedział Ron – To co robimy przyniesie na końcu korzyści wszystkim, w wszystkim tym, chodzi o próbę uwolnienia od Sami-Wiecie-Kogo…

- Więc pozwólcie nam pomóc! – powiedział Neville ze złością – Chcemy się w to włączyć!

Rozległ się następny hałas za nimi i Harry się odwrócił. Jego serce zdawało się spadać, Ginny teraz wspięła się przez dziurę w ścianie, blisko za nią Fred, George i Lee Jordan. Ginny posłała Harry’emu promienny uśmiech, zapomniał albo nigdy nie doceniał jak ona jest piękna, ale nigdy nie był tak nie zadowolony widząc ją.

- Aberforth staje się odrobinę rozsierdzony – powiedział Fred, unosząc swoją rękę w odpowiedzi na kilka powitań. – On chce tysiąc galeonów i zamienia swój bar na stację kolejową.

Usta Harry’ego otworzyły się. Po prawej od Lee Jordana przyszła jego była dziewczyna Cho Chang. Uśmiechnęła się do niego.

- Dostałam wiadomość – powiedziała podnosząc swego własnego fałszywego galeona i poszłaby usiąść obok Michaela Cornera. Uśmiechnęła się do niego.

- Więc jaki jest plan, Harry? – powiedział George.

- Nie ma żadnego. – odparł Harry, ciągle zdezorientowany przez nagłe pojawienie się tak wielu ludzi, nie mógł zrobić czegokolwiek kiedy jego blizna ciągle paliła tak mocno.

- Wystarczy, że wyjdziemy i pójdziemy, co? To mój ulubiony rodzaj – powiedział Fred.

- Musisz to zatrzymać! – powiedział Harry Neville’owi – Co im przekazałeś że oni wszyscy wrócili? To obłęd…

- Będziemy walczyć, co nie? – powiedział Dean, biorąc swojego fałszywego galeona – Wiadomość mówi Harry wrócił, i idziemy walczyć! Ja zdobyłem różdżkę, przez…

- Ty nie masz różdżki…? – zaczął Seamus.

Ron skierował się nagle do Harry’ego.

- Dlaczego oni nie mogą nam pomóc?

- Co?

- Oni mogą pomóc – Ściszył głos tak, że nikt z nich nie mógł słyszeć oprócz Hermiony, która stała miedzy nimi. i powiedział: Nie wiemy gdzie on jest. Musimy znaleźć go szybko. Nie musimy mówić im że to Horkruks.

Harry spojrzał z Rona na Hermionę, która wyszeptała: Myślę, że Ron ma rację. Nie wiem nawet co szukamy, potrzebujemy ich. – i kiedy Harry wyglądał na nie przekonanego: Nie musisz robić wszystkiego sam, Harry.

Harry myślał szybko, jego blizna kłuła, jego głowa groziła prócz tego rozbiciem. Dumbledore ostrzegał go wobec mówienia komukolwiek oprócz Rona i Hermiony o Horkruksach. Sekrety i kłamstwa, tak rośniemy, i Albus… on był naturalnie… Zwrócił się do Dumbledore, ściskał swoje sekrety w swojej piersi, bał się prawdy? Ale Dumbledore zaufał Snape’owi i gdzie to doprowadziło? Do morderstwa na szczycie najwyższej wieży…

- W porządku – powiedział cicho do pozostałej dwójki – OK. – Zawołał głośno do Pokoju, i wszystkie hałasy skończyły się, Fred i George, którzy strzelali żartami dla korzyści tych najbliżej ich umilkli i wszyscy spojrzeli czujnie pobudzeni.

- jest coś co musimy znaleźć – Powiedział Harry – Coś… coś co pomoże nam obalić Sami-Wiecie-Kogo. To jest tu w Hogwarcie, ale nie wiemy gdzie. To może należało do Revenclaw. Czy ktokolwiek słyszał o takim przedmiocie? Czy ktokolwiek przechodził przy czymś z jej orłem na tym, na przykład?

Spojrzał z nadzieją ku małej grupce z Revenclawu, na Padmę, Michaela, Terry’ego i Cho, ale to usadowiona przy ramieniu krzesła Ginny, Luna odpowiedziała:

- Cóż, jest jej zagubiony diadem. Mówiła ci o tym, pamiętasz, Harry? Zagubiony diadem Revenclaw? Tata próbował zduplikować go.

- Taa, ale to zagubiony diadem – powiedział Michael Corner, przewracając oczyma – Jest zagubiony, Luna. W tym sedno sprawy.

- Kiedy został zagubiony? – zapytał Harry.

- Mówią że, wieki temu – powiedziała Cho, a serce Harry’ego stanęło. – Profesor Flitwick mówi że diadem zniknął z Revenclaw. Ludzie szukali go, ale – odwołała się do jej towarzyszy z Revenclawu – nikt nigdy nie znalazł śladu po nim, nikt co nie?

Wszyscy oni potrząsnęli głowami.

- Przepraszam, ale co to jest diadem? – zapytał Ron.

- To rodzaj korony – powiedział Terry Boot – ta Revenclaw prawdopodobnie ma magiczne właściwości, powiększa mądrość podczas noszenia.

- Tak, tatusiowe symptomy gnębiwtrysku…

Ale Harry uciął Lunie.

- I nikt z was nie wiedział nigdy niczego tak wyglądającego?

Wszyscy ponownie potrząsnęli głowami. Harry spojrzał na Rona i Hermionę i jego własne rozczarowanie odbiło się na nim. Przedmiot był zagubiony tak długo, i oczywiście bez śladu, nie wydawał się dobrym kandydatem na Horcruksa ukrytego w zamku… aczkolwiek nim sformułował nowe pytanie, Cho odezwała się ponownie.

- Ja widziałam co przypomina wyglądem diadem, mogłabym cię wziąć do naszego pokoju wspólnego i pokazać ci to, Harry? Nosi go statua Ravenclawu.

Blizna Harry’ego piekła ponownie, na moment Pokój rozpłynął się i zobaczył że zamiast tego unosi się ponad ciemną ziemia czuł wielkiego węża okalającego jego ramiona. Voldemort leciał ponownie, czy do podziemnego jeziora czy tutaj do zamku, tego nie wiedział, jednak był w drodze, pozostało tylko trochę czasu.

- On się przemieszcza – powiedział cicho do Rona i Hermiony. Spojrzał na Cho i potem z powrotem na nich – Słuchajcie, przyznaje nie jest wiele do kierowania, ale ja idę zobaczyć tą statuę, przynajmniej dowiem się jak diadem wygląda. Czekajcie na mnie tutaj i trzymajcie, no wiecie – innych – bezpiecznie.

Cho wstała na swe stopy, ale Ginny powiedziała dość ogniście.- Nie Luna zabierze Harry’ego zabierzesz, Luno?

- Och, tak, z przyjemnością – powiedziała Luna radośnie, i Cho usiadła ponownie, wyraźnie rozczarowana.

- Jak stąd wyjdziemy? – Zapytał Harry Neville’a.

- Tędy.

Poprowadził Harry’ego i Lunę do kąta, gdzie otworzył mały kredens, były tam spadziste schody.

- Wychodzą na zewnątrz gdzieś indziej każdego dnia, więc od nie wiedzą gdzie szukać – powiedział – Jedyny kłopot w tym, że my kiedy wychodzimy, nigdy nie wiemy gdzie dokładnie się kończą,

- Nie ma problemy – odparł Harry – To na razie.

On i Luna pośiesznie weszli na schody, które były długie, oświetlone pochodniami i skręcały w niespodziewanych momentach. I wreszcie dotarli do ukazującej się solidnej ściany/.

- Wejdźmy pod nią – powiedział Harry do Luny, wyciągając pelerynę niewidkę i zarzucając ją na nich. Popchnął lekko ścianę.

Zniknęła pod jego dotknięciem i wyśliznęli się na zewnątrz, Harry obrócił się i zobaczył że, ściana powróciła ponownie. Stali w ciemny korytarzu. Harry odciągnął Lunę z cienia, wyszperał w woreczku na swej szyi i wyjął Mapę Huncwotów. Trzymając ja blisko nosa, szukał i znalazł jego i Luny kropki.

- Jesteśmy na piątym piętrze – wyszeptał, obserwując Filcha poruszającego się daleko od nich, korytarz wyżej. – Choćmy, tędy.

I Poszli. Harry wiele razy wcześniej grasował nocą po zamku, ale nigdy jego serce nie tłukła tak szybko. Nigdy nie zależało mu tak bardzo na bezpiecznym przejściu przez to miejsce. Przez kwadrat światła księżycowego padającego na podłogę, przeszli obok zbroi z hełmami, przeszli z dźwiękiem ich delikatnych kroków, przy rogach czając się żeby zobaczyć czy ktoś tam nie ma. Harry i Luna szli sprawdzając Mapę Huncwotów tylko kiedy światło na to pozwalało, dwa razy zrobili pauzę pozwalając minąć się przez ducha bez przyciągania uwagi na siebie. Spodziewał się napotkać przeszkodę w każdej chwili, najgorszą obawą był Irtek, więc nadstawiał swe uszy na każdym kroku by usłyszeć pierwsze najlżejsze oznaki pojawienia się poltergeistra.

- Tędy, Harry – powiedziała zduszenie Luna, szarpiąc go za rękaw i ciągnąc jego w kierunku spiralnych schodów.

Wspięli się po ich oszałamiających zwartych okręgach, Harry nigdy wcześniej tu nie był. Wreszcie dotarli do drzwi. Nie miały one klamki albo dziurki do klucza, nic oprócz wiekowego drewna i brązowej kołatki w kształcie orła.

Luna wyciągnęła bladą rękę, to wyglądało niesamowicie lecąca w powietrzu, niezwiązana z ramieniem lub ciałem. Zastukała raz, i w ciszy to zabrzmiał coś co przypominała Harry’ego wybuch z armaty. Potem dziób orła się otworzył, ale zamiast wydać ptasi trel, powiedział delikatnym muzycznym głosem: Co było pierwsze, feniks czy ogień?

- Hmm… jak myślisz, Harry? – powiedziała wyraźnie zamyślona Luna.

- Co? Nie macie po prostu hasła?

- Och, nie, musimy odpowiedzieć na pytanie – powiedziała Luna.

- Co jeśli odpowiesz źle?

- Cóż, będziesz musiał poczekać na kogoś kto odpowie poprawnie – powiedziała Luna – W ten sposób się uczysz, pojmujesz?

-Taa, problem w tym, że nie możemy tak długo czekać na kogoś innego, Luna.

- Nie, wiem co masz na myśli – powiedziała Luna poważnie – Cóż więc. Myślę że odpowiedź to że koło nie ma początku.

- Dobrze wywnioskowane. – powiedział głos, i drzwi otwarły się uchylając.

Rozwarty pokój wspólny Revenclawu był szeroki i okrągły, większy niż którykolwiek widzianych przez Harry’ego w Hogwarcie. Z wspaniałych staroświeckich okien rozmieszczonych równo na ścianach zwisały niebieskie i brązowe jedwabie. Za dnia Ravenclaw miał wspaniały widok na otaczające góry. Sufit był zaokrąglony, były pomalowane na nim gwiazdy odbijające się na ciemnoniebieskim dywanie. Były tam stoły, krzesła i póki książek i w niszy niedaleko drzwi stała wysoka statua z białego marmuru.

Harry uznał że to popiersie Roweny Revenclaw widząc ja w domu Luny. Statua stała obok drzwi które prowadziły jak zgadywał do dormitoriów powyżej. Podszedł prosto do marmurowej kobiety i zdawało się że, ona też na niego patrzy z badawczym pół uśmiechem na swej twarzy, i jeszcze z lekka onieśmielająco pięknym. Delikatnie wyglądającą replika diademu z marmuru była na szczycie jaj głowy. To nie przypominało tiary Fleur którą włożyła na swój ślub. Były wyryta na niej drobne słowa. Harry wyszedł z pod peleryny i wspiął się na cokół Revenclaw aby je przeczytać.

„ Rozum jest największym skarbem człowieka”
- Z którego was zdjąć śliczną skórkę, gamonie – powiedział rechotliwie głos.

Harry rozejrzał się dookoła, pośliznął się na cokole i wylądował na podłodze. Znad jego ramienia wylała się Alecto Carrow i stanęła przed nim, zanim Harry dosięgnął swej różdżki, ona nacisnęła opuszkiem wskazującego palca czaszkę i węża wypalonego na jej ramieniu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 8:43, 13 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 30
Ucieczka Severusa Snape’a


Gdy jego palec dotknął znaku blizna Harrego eksplodowała, gwieździsty pokój zniknął z zasięgu wzroku, a on stał na skale poniżej klifu, morze obmywało wszystko dookoła niego, a w jego sercu gościł triumf- Mieli chłopaka.
Głośny huk przywrócił Harrego z powrotem do miejsca w którym stał. Zdezorientowany, uniósł swoja różdżkę, ale czarownica przed nim już upadała. Uderzyła o ziemię tak mocno że szkło w biblioteczce zadźwięczało.
- Nigdy nie ogłuszałam nikogo poza naszymi lekcjami GD- powiedziała Luna z lekkim zainteresowaniem
- To było głośniejsze niż przypuszczałam, że może być.-i na pewno sklepienie zadrżało. Niesione przez echo kroki stawały się coraz głośniejsze w miarę zbliżania się do drzwi wejściowych dormitorium. Rzucony przez Lunę urok obudził śpiący powyżej Rawenclaw.
- Luna, gdzie jesteś? Musze dostać się pod pelerynę-niewidkę!
Nogi Luny pojawiły się znikąd, pospieszył w jej kierunku a ona zarzuciła pelerynę na nich zanim drzwi zdążyły się otworzyć. Do pokoju wspólnego wlał się cały Rawenclaw, wszyscy byli w swoich piżamach. Dało się słyszeć okrzyki zdziwienia i zaskoczenia gdy zobaczyli, że Alecto leży nieprzytomna na podłodze. Powoli okrążyli ją jak wściekłą bestie, która w każdej chwili mogła się obudzić i zaatakować. Jeden mały odważny pierwszoroczniak błyskawicznie wyszedł na przód i dźgnął ją w plecy dużym palcem u nogi.
- Myślę, że ona może nie żyć!- krzyknął z uciechą
- Popatrz-wyszeptała wesoło Luna, gdy cały Rawenclaw stłoczył się wokół Alecto. – Oni są zachwyceni!
- Tak… świetnie…- gdy blizna zabolała Harry ponownie zanurzył się w umyśle Voldemorta…
Poruszał się wzdłuż tunelu prowadzącego do pierwszej jaskini… Chciał sprawdzić skrytkę przed powrotem…ale to nie zajmie mu dużo czasu… Odgłos pukania do drzwi pokoju wspólnego zmroził wszystkich Krukonów.
Po drugiej stronie kołatki w kształcie orła Harry usłyszał rozchodzący się miękki, śpiewny głos
– „Gdzie podziały się znikające obiekty?”
- Nie wiem, a powinienem? Zamknij je!.-odburknął grubiański głos w którym Harry rozpoznał brata Carrow- Amycusa
-Alecto? Alecto? Jesteś tam? Masz go? Otwórz drzwi!
Krukoni szeptali miedzy sobą, przerażeni. Później bez żadnego ostrzeżenia nadeszła seria głośnych huków, jak gdyby ktoś strzelał do drzwi z pistoletu.
-ALECTO! Jeśli on przyjdzie a my nie będziemy mieli Pottera- chcesz by stało się z tobą to samo co z Malfoyami? ODPOWIEDZ MI!- wrzeszczał Amycus waląc ze wszystkich sił w drzwi, ale te nadal się nie otworzyły. Krukoni oddalali się, a niektórzy najbardziej przerażeni zaczęli umykać w górę po klatce schodowej wiodącej do ich łóżek. Gdy Harry zastanawiał się czy wybuch nie powinien otworzyć drzwi i czy Stan Amicus może zrobić coś jeszcze przed przybyciem Śmierciożerców, drugi bardziej znajomy głos odezwał się za drzwiami
- Mogę zapytać co pan robi, profesorze Carrow?
- Próbuje przedostać się przez te cholerne drzwi!- krzyknął Amycus- Pójdź i przyprowadź Fitwicka by natychmiast otworzył te drzwi!
- Czyż twoja siostra nie znajduje się w środku?- zapytała profesor McGonagall- Czy profesor Fitwick nie wpuścił jej wcześniej tego wieczoru, na twoje pilne rządanie? Być może ona może otworzyć dla ciebie drzwi? Wtedy nie będziesz musiał budzić połowy zamku.
- Ona nie odpowiada, ty stara miotło! Ty je otworzysz! Szybko! Zrób to natychmiast!
- Naturalnie, jeśli sobie tego życzysz- odpowiedziała profesor McGonagall ozięble.
Na kołatce była elegancka gałka, a śpiewny głos zapytał ponownie
- „Gdzie podziały się znikające obiekty?”
- Do niebytu, co oznacza wszystko- odpowiedziała profesor McGonagall
-Hasło przyjęte- odpowiedział zamek w kształcie orła, a wahadłowe drzwi otworzyły się. Kilkoro Kruponów pozostających tyle szybko pobiegło schodami gdy Amycus wtargnął przez próg wywijając swoją różdżką. Garbił Sie jak swoja siostra, miał blada psowatą twarz i małe oczy, które spoczęły na Alecto nieruchomo rozwalonej na podłodze. Amycus wydał z siebie wrzask furii i strachu.
- Co zrobiły te małe szczeniaki?- krzyknął- Będę torturował cruciatusem wielu z nich dopóki nie powiedzą kto to zrobił- a co powie Czarny Pan?- wrzasnął stojąc nad siostra i waląc się w czoło pięścią- Nie mamy go, a on zwiał i zabił ją!
- Ona jest jedynie ogłuszona- powiedziała niecierpliwie profesor McGonagall ciągle badając Alecto – Będzie z nią wszystko w porządku.
- Nie she bludgering well won’t- ryknął Amycus- Nie po tym Jak Czarny Pan ją złapie! Ona poszła i go powiadomiła, czuję jak mój znak płonie, on myśli że mamy Pottera!
- Macie Pottera?- powiedziała ostro profesor McGonagall- Co masz na myśli mówiąc „mamy Pottera”?
- On nam powiedział, że Potter może spróbować dostać się do wieży Rawenclawu, mieliśmy go powiadomić jeśli złapiemy Pottera!
- Czemu Harry Potter miałby próbowac dostać się do wieży Ravenclawu! Potter jest w moim Domu!(jest gryfonem)- Pod niedowierzaniem i złością, Harry usłyszał nutę dumy w jej głosie, a sentyment do Minerwy McGonagall wybuchło wewnątrz niego.
- On powiedział że Potter może tu przyjść- powiedział Carrow- Nie wiem czemu, powinienem?
Profesor McGonagall zatrzymała się a jej paciorkowate oczy omiotły pokój. Dwa razy zatrzymały się w miejscu gdzie stali Harry i Luna.
- Nie możemy tego zwalić na dzieci- powiedział Amycus,a jego przypominająca świnię twarz nagle stała się chytra- Tak, to jest właśnie to co zrobimy. Powiemy ze Alecto wpadła w zasadzkę dzieci, tych dzieci na górze- popatrzył do góry na lśniący sufit blisko dormitorium- I powiemy że oni zmusili ją siłą by nacisnęła swój Znak, i to dlatego on otrzymał fałszywy alarm… Może ich ukarać. Parę dzieci więcej czy mniej, co za różnica?
- To tylko różnica między prawda a kłamstwem, odwaga a tchórzostwem- powiedziała profesor McGonagall stając Sie blada- Różnica, w skrócie, której ty i twoja siostra zdajecie się nie być zdolni docenić. Ale pozwól mi uczynić jedną rzecz bardzo jasną. Twoje niedorzeczności o uczniach Hogwartu nie przejdą. Nie powinnam na to zezwolić
-Słucham?- Amycus posuwał się naprzód dopóki nie stanął niebezpiecznie blisko McGonagall, jego twarz była w zasięgu jej. Profesor nie oddaliła się ale patrzała na niego z góry na dół jakby był czymś obrzydliwym przyklejonym do sedesu.
- To nie jest sprawa tego na co ty pozwolisz Minerwo. Twój czas Sie skończył. Co jest teraz pod kontrola jest nasze, a ty mnie poprzesz, albo przyjdzie ci za to zapłacić.-I wymierzył jej cios w twarz. Harry szarpnął pelerynę-niewidkę z siebie, podniósł swoją różdżkę i powiedział
-Nie powinieneś był tego robić- Gdy Amycus obracał się Harry krzyknął- Crucio!- Śmierciożerca został podrzucony, z bólu skręcał się w powietrzu jakby tonął. Bity i wyjący w bólu z odgłosem miażdżenia i brzdęku szkła rozbił się o przód biblioteczki, połamany i nieprzytomny wylądował na podłodze.
- Widzę co Bellatrix miała na myśli- powiedział Harry, przepływająca przez jego mózg krew wrzała- Musisz naprawdę chcieć skrzywdzić tę osobę.
- Potter!- szepnęła profesor McGonagall trzymając się za serce- Potter jesteś tu! Co..? Jak…?- starała się zebrać w sobie
- Potter to było głupie.
- On uderzył cię- powiedział Harry
- Potter, ja… to było bardzo... odważne z twojej strony… ale nie rozumiesz…?
- Tak, rozumie- upewnił ją Harry. W pewien sposób jej panika opanowała go.
-Profesor McGonagall, Voldemort jest w drodze.
- O mamy pozwolenie by wymawiać jego imię teraz?- zapytała Luna z zainteresowaniem, ściągają z siebie pelerynę-niewidkę. Pojawienie się drugiego banity obezwładniło profesor McGonagall, która zachwiała się w tył i upadla na pobliskie krzesło jednocześnie chwytając za kołnierz swojej starej podomki w szkocką kratę.
- Myślę, że to jak go nazywamy nie robi żadnej różnicy- powiedział Harry do Luny- On i tak już wie gdzie ja jestem- w odległej części mózgu Harrego, połączonej ze złością i paląca blizną, mógł zobaczyć Voldemorta szybko płynącego przez ciemne jezioro w widmowej zielonej łódce… Właśnie przybył na wysepkę gdzie stała kamienna misa…
- Musisz uciekać- powiedziała profesor McGonagall- Teraz Potter, tak szybko jak tylko możesz!
- Nie mogę powiedział Harry- Jest coś co musze zrobić. Czy wie pani gdzie znajduje Sie diadem Ravenclaw?
- D-ddiadem Rawenclaw? Oczywiście, że nie- nie został zagubiony wieki temu?- usiadła trochę prościej- Potter, to było szaleństwo, absolutne szaleństwo z twojej strony by pojawić Sie w tym zamku…
- Musiałem- powiedział Harry- profesor, tu jest cos schowane, cos co spodziewam się znaleźć i to może być diadem- Gdybym tylko mógł porozmawiać z profesorem Fitwickiem…- dało się słyszeć odgłos ruchu, odgłos chrzęszczącego szkła. Amycu dochodził do siebie. Zanim Harry lub Luna mogli zareagować profesor McGonagall podniosła Sie na nogi celując różdżka w zamroczonego Śmierciożercę- Imperio- Amycus podniósł się, podszedł do swojej siostry, podniósł jej różdżke, później posłusznie poszurał do profesor McGonagall i podał jej różdżkę siostry wraz z własną. Później położył się na podłodze niedaleko Alecto. Profesor McGonagall machnęła różdżką ponownie i długa połyskująco srebrna lina pojawiła się z rzadkiego powietrza - zakradła się dookoła Carrowsów wiążąc ich razem ciasno.
-Potter- powiedziała Profesor McGonagall, obracając się by patrzeć mu w twarz z doskonałą nieczułością w stosunku do kłopotów Carrowów
- Jeśli Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać naprawdę wie że jesteś tutaj- gdy to powiedziała gniew będący jak fizyczny ból buchnął w Harrym, pozostawiając jego Bliznę w ogniu. Przez parę sekund patrzył w dół na miednicę której mikstura stała się czysta i zobaczył że żaden złoty medalion nie jest złożony na dnie misy…
- Potter, nic ci nie jest?- powiedział głos i Harry powrócił. Trzymał ramie Luny by sam mógł ustać- Czas ucieka, Voldemort się zbliża, profesor, działam na rozkaz Dumbledora. Musze znaleźć co chciał żebym znalazł. Ale musimy wyprowadzić uczniów na zewnątrz podczas gdy ja będę przeszukiwał zamek- To mnie chce Voldemort, ale nie będzie się przejmował zabiciem kilku więcej lub mniej, nie teraz- nie teraz kiedy wie że atakuję Horcruxy- Harry dokończył zdanie w swojej głowie.
-Działasz na rozkaz Dumbledora? odpowiedziała zaskoczona. Następnie powstała na nogi.
-Musimy zabezpieczyć szkołę kiedy ty będziesz szukać "TEGO" przeciw sam-wiesz-komu.
-Czy to możliwe?
-Tak myślę powiedziała profesor McGonagall wyraźnie. My nauczyciele jestesmy raczej dobzi we władaniu magią. Jestem pewna, że będziemy w stanie powstrzymać go na chwilę, jeśli damy z siebie wszystko. Oczywiście trzeba coś zrobić z profesorem Snape.
-Pozwól mi...
.... Jeśli Hogwart naprawdę stoi przed możliwością odwiedzenia go przez Czarnego Pana w rzeczy samej powinniśmy wydostać jak najwięcej niewinnych z jego drogi. Kiedy sieć fiou jest pod obserwacją, a aportacja niemożliwa.
-Jest wyjście. rzucił szybko Harry, następnie wyjaśnił gdzie jest wejscie, i że prowadzi do świńskiego łba.
-Potter mówimy o setkach uczniów!
-Wiem pani Profesor, ale jeśli Voldemort i śmierciorzercy koncentrują sie na szkole nikt nie zwróci uwagi na to co się dzieje w świńskim łbie.
- W tym cos jest- zgodziła się. Wycelowała swoją różdżke w Carrowsów a srebna sieć spadła na ich związane ciała, obwiązała się dookoła nich i wyciągnęła ich w powietrze, gdzie hustali sie poniżej niebiesko- złotego sklepienia jak dwie ogromne morskie stwory.
- Chodź musimy zaalarmowac pozostałych Opiekunów Domów. Lepiej załóż tę pelerynę z powrotem- przemarszowała przez drzwi i tak jak zwykle to robi trzymała różdżkę. Z końca różdżki wyskoczyły trzy koty, wokół oczu miały spektakularne łaty. Gdy profesor, Harry i Luna spieszyli w dół patronusy gładko pomknęły naprzód, wypełniając klatkę schodowa srebrnym światłem. Ścigały Sie przez korytarze i jeden po drugim opuściły ich. Kraciasta podomka profesor McGonagall szeleściła omiatając schody, a Harry i Luna biegli za nią pod peleryna-niewidka. Ominęli nastepne dwa piętra kolejna porcja ciszy dołączyła do nich. Harry, którego blizna wciąż mrowiła, usłyszał to pierwszy. Chciał sięgnąć do woreczka zawieszonego na jego szyi by siegnąć po mape huncwotów, ale zanim zdążył to uczynić, profesor McGonagall była już świadoma towarzystwa. Zatrzymała się uniosła i różdżke w gotowości na pojedynek – Kto tam?-
-To ja- powiedział głęboki głos. Zza pancernej zbroi wyłonił się Severus Snape. Nienawiść zagotowała Sie w Harrym na jego widok. Zapomniał już szczegółów z pojawienia się Snapea w ogromie jego zbrodni, zapomniał że tłusta kurtyna czarnych włosów omiata jego twarz, a czarne oczy maja śmiertelny, zimny wygląd. Snape nie nosił piżamy, był ubrany w jego zwyczajna czarną pelerynę, w ręce trzymał różdżkę i był gotowy do walki
- Gdzie są Carrows?- zapytał szybko.
- Spodziewam się że gdziekolwiek im kazałeś być- powiedziała profesor McGonagall. Snape podchodził bliżej filtrując powietrze wokół profesor McGonagall jakby wiedział że Harry Sie tam znajduje. Harry podniósł swoją różdżkę gotowy do ataku.
- Miałem wrażenie- powiedział Snape- że Alecto zatrzymała intruza
- Naprawdę?- powiedziała prof. McGonagall- czym spowodowane było to wrażenie?- Snape wykonał nieznaczny ruch w kierunku jego lewej reki, gdzie na jego skórze był wypalony Mroczny Znak.
- Ale naturalnie- powiedziała profesor McGonagall- twoi śmierciożercy mają swój własny sposób komunikacji, zapomniałam
Snape zdawał się jej nie słyszeć. Jego oczy ciągle wpatrywały się w powietrze dookoła niej. Severus stopniowo przybliżał się- Nie wiedziałem że to twoja kolej na patrolowanie korytarzy Minerwo
- Masz jakieś wątpliwości?
- Zastanawiam się co mogło wyciągnąć cię z łóżka o tak późnej porze?
- Myślałam że usłyszałam hałasy- powiedziała prof. McGonagall
- Naprawdę? Ale wszystko wydaje się ciche- Snape popatrzył jej w oczy- Widziałaś Harrego Pottera Minerwo? Bo jeśli tak muszę domagać się…- Profesor McGonagall ruszała się szybciej niż Harry mógłby w to uwierzyć. Jej różdżka przecięła powietrze. Przez ułamek sekundy Harry myślał że Snape jest nieświadomy, ale szybkość jego Tarczy ochronnej zachwiała profesor McGonagall. Wymachiwała różdżką w kierunku ściany, która wyleciała z posad. Harry siłą usunął Lunę z malejącego płomienia, który stał się okręgiem ognia wypełniającym korytarz i lecącym jak lasso w kierunku Snapea. Później nie było już ognia, ale wielki czarny wąż którego McGonagall przemieniła w dym, który w ułamku sekundy przemienił się, zastygł by stać się rojem ścigających sztyletów. Snape unikał ich tylko dzięki zmuszaniu pancernych zbroi do wystapienia przed niego. Echo niosło huk dźwięczących noży, które jeden po drugim wbijały się w klatkę piersiową
-Minerwa- powiedział piszczący głos. Ciągle osłaniając Lunę przed miotanymi zaklęciami Harry popatrzył w kierunku skąd rozchodził się dźwięk i zobaczył profesorów Fitwicka i Sprout przemierzających korytarz w piżamach. Profesor Slughorn sapał na końcu.
- Nie- piszczał Fitwick, unosząc różdżkę- Nie zabijesz w Hogwarcie nikogo więcej- zaklecie Fitwicka uderzyło pancerną zbroję za która Snape się schronił. Z brzdękiem obudziła Sie do życia. Snape zmagał się z miażdżącymi rekami i odesłał je z powrotem do atakujących. Harry i luna musieli zanurkować w bok by uniknąć zbroi gdy ta roztrzaskała się o ścianę. Kiedy Harry znów popatrzył w górę Snape był w środku bitwy, McGonagall, Fitwick i Sprout atakowali go. Przemknął przez drzwi do klasy i moment później usłyszeli krzyk McGonagall- Tchórz! TCHÓRZ!
- Co się dzieje, co się dzieje?- pytała Luna
Harry podniósł ją na nogi i pognali korytarzem do opuszczonej klasy, wlekąc za sobą pelerynę-niewidkę. Profesor McGonagall, Fitwick i Sprout stali w roztrzaskanym oknie.
- Skoczył- powiedziała prof. McGonagall gdy Harry i Luna wbiegli do Sali
- Masz na myśli że nie żyje- Harry podbiegł do okna ignorując jęki szoku Fitwicka i Sprout spowodowane jego pojawieniem się.
- Nie, on nie umarł- powiedziała gorzko prof. McGonagall- W przeciwieństwie do Dumbledora on trzymał swoją różdżkę… i zdaje się że nauczył się kilku sztuczek od swojego mistrza.-
Z ukłuciem grozy Harry zobaczył ogromny kształt przypominający nietoperza lecącego przez okalające mury.
Za nimi dało się słyszeć ciężkie odgłosy kroków i podmuch powietrza. Slughorn właśnie załapał- Harry!- dyszał masując swoja ogromną klatkę piersiowa pod szmaragdowo-zielona gładka piżamą.
- Mój kochany chłopcze… cóż za niespodzianka… Minerwo, wyjaśnij proszę… Severus… co?
- Nasz dyrektor robi sobie krótką przerwę- powiedziała McGonagall celując w okno z dziura w kształcie Snape.
- Profesor!- Harry uniósł rękę do czoła. Mógł zobaczyć jezioro inferiusów przepływających pod nim, poczuł jak widmowa zielona łódka wskakuje na podziemny brzeg, a Voldemort wysiadł z niej z morderstwem w sercu.
- Profesor, musimy zabarykadować szkołę, on nadchodzi!
- Świetnie Ten-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać nadchodzi.
Powiedziała innym nauczycielom. Sprout i Flitwick łapali oddech. Slughorn wypuścił cicho jęk.
“Potter ma robotę w zamku na rozkaz Dumbledore. Musimy umieścić na właściwym miejscu każdą ochronę, z której potrafimy skorzystać podczas gdy Potter zrobi to co ma do zrobienia.”“Oczywiście, masz świadomość, że nic, co zrobimy nie będzie mogło bez końca powstrzymyać Sam Wiesz Kogo ?” pisnął Flitwick. “Ale możemy go powstrzymywać.” powiedziała Professor Sprout.“Dziękuję Ci, Pomono, ” powiedziała Professor McGonagall, i między dwoma czarownicami nawiazało się ponure spojrzenie zrozumienia.Sugeruję, że zakładamy podstawową ochronę wokół miejsca, zbierzmy naszych studentów i spotykajmy się w Wielkiej Sali. Większość musi zostać ewakułowana, jednak jeśli którykolwiek z tych, którzy są dojrzali wiekiem chce zostać i walczyć, myślę, że powinna być im dana szansa.” “Zgoda, ” powiedziała Professor Sprout, już śpiesząc się w kierunku drzwi.“Spotkamy się w Wielkiej Sali w ciągu dwadziestu minut z moim Domem.” A ponieważ uprawiała jogging szybko znalazła się poza zasięgiem ich wzroku, mogli tylko słyszeć jej szemranie, “Tentacule, Diabelskie Sidła . And Snargaluff pods...tak, chciałbym zobaczyć, jak śmierciożercy walczą z nimi.”” Mogę działać stąd, ” powiedział Flitwick, i pomimo że ledwie widział z tąd, wycelował swoją różdżką przez rozbite okno i zaczął mamrotać skomplikowane zaklęcia.Harry słyszał dziwny rozdzierający hałas jakby Flitwick skierował siłę wiatru w stronę ziemi. “Profesorze, ” powiedział Harry, zbliżając się do małego mistrza czarów.“Profesorze, przepraszam za przerwanie, ale to jest ważne. Czy ma pan jakikolwiek pomysł gdzie może być ukryty diadem Ravenclaw?”Protego Horribillis -- diadem Ravenclaw?” pisnął Flitwick. "Mała dodatkowa mądrość nigdy nie idzie na marne, Potter..., ale myślę, że w tej sytuacji byłoby to nadużycie! !” miałem tylko na myśli --- wiesz, gdzie to jest? Czy kiedykolwiek towidziałes?”
"Zobaczyłeś to!” Odkąd sięgam pamięcią nikt tego nie widział! Zostało to stracone bardzo dawno, chłopcze.” Harry czuł mieszaninę zdesperowania, rozczarowania i paniki. Czym więc był Horkruks?
powinnismy spotkac sie z toba i osobami z ravenclawa w wielkiej Sali Filius!!! - powiedziała Professor McGonagall, kiwając, by Harry i Luna, poszli za nią. Właśnie dotarli do drzwi, kiedy Slughorn zachrząkał. Moje słowo - wydyszał. Zaczął bladnąć i pocić siępod morsim wąsem. "...! Nie jestem pewny czy to jest mądre posunięcie,Minevro. On z pewnością znajdzie wejście, a kto będzie próbował opóźnić jego przybycie znajdzie się w poważnym niebezpieczęstwie. najpoważniejszym niebezpieczeństwie. "Będę oczekiwała ciebie i Ślizgonów w Wielkiesj Sali po dwudziestu minutach. ” powiedziała Profesor McGonagall.
"Jeśli chcesz odejść ze swoimi studentami, nie zatrzymamy cię. Ale, jeśli każdy z nas usiłuje sabotować i wziąć sprawy w swoje ręce, Horacy, będzięmy się pojedynkować,by zabić.
"Minerva!” zawołał, osłupiały. Zbliża się czas, by dowiedzieć się o lojalności Slithelinu! przerwała mu Professor McGonagal. "Pójdź i obudź swoich studentów, Horacy.” Harry nie został,by patrzeć jak Slughorn tryska śliną. Razem z Luną poszli za Profecor McGonagall i stanęli po środku korytarza podnosząc różdżkę. "Piertotum --och, (...), Filch, nie teraz --” człowiek w podeszłym wieku, dozorca właśnie przyszedł utykając, krzycząc "Studenci nie w łóżkach! Studenci na korytarzach!”Oni spodziwają się ciebie jako rażącego idioty! ["They're supposed to be you blithering idiot!”
"] - krzyczała Mc Gonnagall. - Teraz idź i zró coś sensownego. Znajdź Irytka! - Irytka? - wymamrotał Filh tak jakby nigdy wcześniej nie słyszał tego imienia.
- Irytka, głupcze, Irytka! Nie narzekałeś przypadkiem na niego przez ostatnie ćwierć wieku? Idź i znajdź go.
Filch niewątpliwie pomyślał, że profesor McGonagall odeszła od zmysłów, odkuśtykał, przygarbiwszy ramiona, mamrocząc pod nosem.
-A teraz ---Piertotum Locomator! - krzyczała profesor McGonagall. I wszędzie wzdłuż korytarza pomniki i zbroje zeskoczyły ze swoich postumentów, i po dudniących echem hukach na piętrach wyżej i niżej, Harry wiedział, że wszystkie pozostałe w całym zamku zrobiły to samo. “Hogwart jest zagrożony!” krzyczała profesor McGonagall. “Ludzie granic, chrońcie nas, wypełnijcie swoją powinność wobec szkoły!” Stukając i wrzeszcząc, armia ruchomych statuł przeszła obok Harry’ego, niektóre mniejsze, inne większe niż żywi ludzie. Były też zwierzęta i szczękające zbroje wymachujące mieczami i kolczastymi kulami na łańcuchach.
-Teraz, Potter - powiedziała McGonagall - byłoby lepiej, gdybyś ty i panna Lovegood wrócili do waszych przyjaciół i przyprowadzili ich do Wielkiej Sali --- Powinnam obudzić innych Gryfonów.” Wyszli na szczyt następnych schodów, Harry i Luna odwracając się przodem do ukrytego wejścia do Pokoju Życzeń. Kiedy biegli spotykali grupki uczniów, w większości mających płaszcze podróżne założone na piżamy, prowadzonych na dół do Wielkiej Sali przez nauczycieli i prefektów.
- To był Potter!
- Harry Potter!
- To był on, przysięgam, po prostu go widziałem!
Ale Harry nie oglądał się aż osiągnęli wejście do Pokoju Życzeń, Harry pochylił się przed zaczarowaną ścianą, która otwarła się aby ich wpuścić, i on i Luna zbiegli prędko po stromych schodkach.
- Co...?
Kiedy pokój pojawił się na widoku, Harry ześliznął się z kilku schodków w szoku. Pokój był zapakowany, o wiele bardziej zatłoczony niż wtedy, kiedy w nim ostatnio przebywali. Kingsley i Lupin patrzyli na niego, tak jak Oliver Wood, Katie Bell, Angelina Johnson i Alicia Spinnet, Bill i Fleur, i pan i pani Weasley.
- Harry, co się dzieje? – powiedział Lupin, spotykając go na schodach.
- Voldemort jest w drodze, barykadują szkołę... Sneape ucikł... Co wy tu robicie? Skąd wiedzieliście?- Wysłaliśmy wiadomości do reszty Gwardii Dumbledore’a – wyjaśnił Fred. – Nie myślałeś, że wszyscy przegapią zabawę, Harry, i GD powiadomiło Zakon i dalej to już jest jak lawina.
- Co najpierw, Harry? – zawołał George. – Co się dzieje?
- Ewakułują młodsze dzieci i wszyscy spotykają się w Wielkiej Sali, żeby się zorganizować – powiedział Harry. – Walczymy.
Odpowiedział mu wielki ryk i ruch w stronę schodów, został przydnieciony do ściany, kiedy biegli obok niego, wymieszani członkowie Zakonu Feniksa, Gwardii Dumbledore’a i starej drużyny Quiditcha Harry’ego, wszyscy ze wzniesionymi różczkami wychodzili na główny zamek.
- Chodź, Luna – zawołał Dean, kiedy ich mijał, wyciągając swoją wolną rękę, ona chwyciła ją i podążyła za nim w górę schodów. Tłum topniał. Tylko niewielka grupka ludzi pozostawała z tyłu w Pokoju Życzeń i Harry przyłączył się do nich. Pani Weasley zmagała się z Ginny. Wokół nich stali Lupin, Fred, George, Bill i Fleur.
- Jesteś za młoda! – pani Weasley krzyczała na córkę kiedy Harry podszedł. – Nie pozwolę na to! Chłopcy, tak, ale ty, ty musisz iść do domu!
- Nie pójdę.
– włosy Ginny powiewały, kiedy wyrwała ramię z uścisku matki. – Jestem w Gwardii Dumbledore’a...
- Banda nastolatków!
- Banda nastolatków zaraz stanie do pojedynku z nim, czego nikt inny nie miał śmiałości zrobić! – powiedział Fred.
- Ona ma szesnaście lat! – wrzeszczała pani Weasley. – Nie jest wystarczająco dorosła! Co wy dwoje sobie myśleliście zabierając ją ze sobą...
Fred i George wyglądali na lekko zawstydzonych
- Mama ma rację, Ginny – powiedział Bill łagodnie. – Nie możesz tego zrobić. Wszyscy niepełnoletni będą musieli stąd odejść, to jedyne wyjście.
- Nie mogę iść do domu! – krzyczała Ginny, łzy złości błyszczały w jej oczach. – Cała moja rodzina jest tutaj, nie mogę znieść samotnego czekania tutaj i niewiedzy, i...[color=greenHer eyes met Harry's for the first time.[/color]Spojrzała podle na Harrego, lecz musiała się szybko odsunąć kiedy ten potrząsął ręką.
- "wporządku" - powiedziała gapiąc się na wejście do tunelu prowadzącego do Hog's Head - Chyba sie już pożegnamy....

bum? ktoś wyszedł z tunelu chwiejnym krokiem i upadł. Wdrapał sie na najbliższe krzesło i rozejrzał.
-"Spóźniłem sie? Zaczeło sie. Dopiero co sie dowiedziałem więc ja.....ja...."
Percy mamrotał coś pod nosem. Widocznie nie spodziewał się przybycia do rodziny.
Nastąpiła chwila milczenia przerwana przez Fleur
"“Wsystko dobzie z Tedd?"
Mrugnoł do niej nieco przestraszony Lupin.
Cisza pomiędzy Wesleyami wydawała się krzepnąć jak lód.
-Taa nic mu nie będize.....jest z nim tonks i jej matka.

"Zaraz...czy wziołem zdjęcie?" -Lupin wyciągnoł zdjęcie z kurtki i podał Haremu I Fleur.
Widniało na nim małe dziecko machające kępką świecących włosów żłówia.
-"Byłem głupcem!!" - ryknoł Percy, aż Lupinowi spadło zdjęcie. -"Idiotą !! Bałwanem !! Byłem...
"...kochającym ministra, wypierającym sie rodziny debilem" - dokończył Fred
-"Tak"- mruknoł Percy
Pani Wesley wybuchła płaczem, podbiegła i Percy'ego i przytuliła go z całej siły.
Po chwili Percy podniusł wzrok i powiedział:
-" Przepraszam tato"
Pan Wesley mrugnoł do niego.
"Musimy sie wydostać z ministerstwa, a to raczej nie będzie łątwe, a oni ciągle więżą zdrajców. Zdecydowałem się skontaktować z Aberforthem, który
powiedział mi 10 min. temu że Hogwart zmierza do walki, więc przybywam."
“Well, we do look to our prefects to take a lead at times such as these,” powiedział George naśladując Percyego.-" Więc choćmy walczyć!"
- Więc jesteś moją szwagierką" -powiedział Percy uściskując dłoń Fleur i szybko podeszli w kierunku klatki schodowej z Billem, Fredem i Georgiem.
-"Ginny"- Wrzasneła Pani Wesley.
Ginny właśnie miała zamiar pod osłoną pojednania wyjść z nimi
- "Molly"- poweidział Lupin - 'Może Ginny niech zostanie tu, będzie wiedziała co się dzieje, lecz nie będzie musiała nie bardzo narażać.
- "dobry pomysł. Ginny zostajesz tutaj zrozumiałaś"- dodał szybko Artur.
Ginny wydawała się nie być zachwyconą tym pomysłem, lecz skineła ze spuczszoną głową.

Artur, Molly i Lupin skierowali się ku schodą.
-Gdzie Ron i Hermiona ?? - zapytał Harry
-Poszli do Wielkiej sali- odpoweidziała pani Weasley nad jego barkiem.
-"Niewidziałem żeby mnie mijali!"
- Mówili coś o łazience, zaraz po tym jak zniknołeś" - szepneła Ginny
- o łazience?
Harry kroczył ku otwartym drzwią, opuszczając pokój życzeń. Sprawdział łazienke lecz ta była pusta.
- Jesteś pewna że chodziło im o łazien...- i wystraszył się widokiem znikającego pokoju życzeń
Patrzył na wysoki metalowe wrota z wyrzeźbioną łódką ze skrzydłami na filarach, na ciemny grunt zamku oświetlony płomieniami
Nagini ułożyła się wokół jego ramion. Byl opanowany tym zimnem, okrutnym sensem celu jaki poprzedzał morderstwo.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Harry Potter and the Deathly Hallows
  Forum Lost Vampire Kingdom Strona Główna » Harry Potter and the Deathly Hallows
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 2 z 3  
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © phpBB Group
Theme designed for Trushkin.net | Themes Database.
Regulamin