Rejestracja FAQ Użytkownicy Szukaj Forum Lost Vampire Kingdom Strona Główna

Forum Lost Vampire Kingdom Strona Główna » Harry Potter and the Deathly Hallows » Harry Potter and the Deathly Hallows Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
Harry Potter and the Deathly Hallows
PostWysłany: Nie 11:51, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Kompletne tłumaczenie 7 Tomu według J.K Rowling. Nie żartuję, na dowód dam Wam na razie tylko rozdział numer I, niedługo pojawi się ich więcej. A tymczasem zapraszam do lektury

Rozdział pierwszy
Triumf Czarnego Pana

Dwóch mężczyzn pojawiło się znikąd. Dzieliło ich zaledwie kilka jardów. Przez sekundę stali bez ruchu na wąskiej, kamiennej alejce, z różdżkami wymierzonymi w siebie nawzajem. Gdy się rozpoznali, schowali różdżki za pazuchy i zaczęli iść w tym samym kierunku.
- Jakieś wieści? - zapytał wyższy z nich.
- Najlepsze - odparł Severus Snape.
Ścieżka porośnięta była z lewej strony przez niskie krzaki dzikich jeżyn a z prawej przez wysoki i równo ścięty żywopłot. Kiedy mężczyźni szli, ich długie peleryny powiewały za nimi.
- Wydawało mi się, że jestem spóźniony - powiedział Yaxley.
Gdy gałęzie drzew przecinały strumienie światła księżycowego toporne rysy jego twarzy pojawiały się i znikały w polu widzenia.
- To było trochę trudniejsze niż się spodziewałem. Ale mam nadzieję, że będzie usatysfakcjonowany. Mówisz, jakbyś był pewny, że zostaniesz dobrze przyjęty.
Snape skinął głową, ale nie wnikał w szczegóły. Skręcili w prawo, w szeroką ulicę, która wyprowadziła ich z zaułka. Żywopłot wskazywał drogę do zamkniętych, żelaznych wrót. Żaden z nich się nie zatrzymał: w milczeniu obaj unieśli ręce w sposób przypominający salutowanie i poszli dalej tak, jakby ciemny metal był tylko dymem.
Cisowy żywopłot stłumił dźwięk ich kroków. Z prawej strony dobiegł ich szelest. Yaxley uniósł ponownie różdżkę i wycelował ją w coś znajdującego się nad głową swojego towarzysza, ale źródłem dźwięku okazał się być biały, majestatycznie przechadzający się po żywopłocie paw.
- Lucjuszowi zawsze dobrze się powodziło, pawie... - Yaxley parsknął, ponownie chowając różdżkę pod płaszcz.
Przepiękny dwór wyłonił się z mroku w miejscu, w którym kończyła się ścieżka. W diamentowych oknach na parterze migotały światła. Gdzieś w ciemnym ogrodzie, pośród żywopłotu, woda tryskała w fontannie. Żwir chrzęścił pod ich stopami, gdy zbliżali się do frontowych drzwi, które otworzyły się przed nimi, chociaż najwyraźniej nikogo za nimi nie było.
Przedpokój był ogromny, słabo oświetlony, wystawnie udekorowany ze wspaniałym dywanem, pokrywającym większą część kamiennej podłogi. Oczy portretów na ścianach śledziły kroki Snape'a i Yaxleya. Dwoje mężczyzn zatrzymało się przed drewnianymi drzwiami prowadzącymi do następnego pomieszczenia. Snape wahał się przez moment, nie dłuższy jednak niż jedno uderzenie serca, by następnie przekręcić wykonaną z brązu gałkę.
Pokój pełen był milczących ludzi, siedzących przy zdobionym stole. Zwykłe umeblowanie tego pomieszczenia zostało zepchnięte pod ściany. Światło pochodziło z kominka, nad którym zawieszone było pozłacane lustro. Snape i Yaxley stali przez chwilę w progu. Kiedy ich oczy przywykły do światła, zobaczyli najdziwniejszy element wystroju. Postać nieprzytomnego człowieka obracała się powoli nad stołem, jakby ktoś pociągał ją za niewidzialne sznurki, odbijała się w lustrze i w wypolerowanej powierzchni stołu. Żadna z siedzących na krzesłach osób nie spoglądała na nią, robił to jedynie blady młodzieniec siedzący prawie pod tą postacią. Wydawało się, że chłopak nie był w stanie powstrzymać się od ciągłego kierowania wzroku ku górze.
- Yaxley, Snape - rozległ się wysoki, czysty głos u szczytu stołu - Bardzo niewiele brakowało, żebyście się spóźnili.
Osoba, która wypowiedziała te słowa, siedziała dokładnie na wprost kominka, dlatego nowo przybyli z trudem mogli dostrzec coś więcej, niż tylko kształt jej sylwetki. Kiedy podeszli bliżej, zobaczyli pozbawioną włosów twarz, podobną do łba węża, ze szparkami zamiast nosa i błyszczącymi, czerwonymi oczyma o pionowych źrenicach. Jej skóra była tak blada, że wydawała się emitować perłowe światło.
- Severusie, tutaj - powiedział Voldemort, wskazując krzesło po swojej prawej stronie - Yaxley, obok Dołohowa.
Mężczyźni zajęli wyznaczone miejsca. Większość oczu skierowana była na Snape'a i to do niego Voldemort zwrócił się najpierw.
- Zatem?
- Mój panie, Zakon Feniksa zamierza przenieść Harry'ego Pottera z miejsca jego aktualnego pobytu w sobotę o zmroku.
Zainteresowanie przy stole wyraźnie wzrosło. Niektórzy zesztywnieli, inni poruszyli się nerwowo. Wszyscy wpatrzyli się w Snape`a i Voldemorta.
- W sobotę... o zmroku - powtórzył Voldemort. Jego czerwone oczy skupiły się na czarnych oczach Snape'a tak intensywnie, że niektórzy odwrócili wzrok bojąc się, że wściekłe spojrzenie obróci ich w popiół. Jednakże Snape patrzył na twarz Voldemorta tak spokojnie, że po chwili lub dwóch, jego pozbawione warg usta wykrzywiły się w czymś na kształt uśmiechu.
- Dobrze. Bardzo dobrze. A ta wiadomość pochodzi...
- Ze źródła o którym rozmawialiśmy - powiedział Snape. - Mój Panie.
Yaxley pochylił się by spojrzeć na Voldemorta i Snape'a. Wszystkie twarze zwróciły się w jego kierunku.
- Mój Panie, słyszałem, że jest inaczej - Yaxley urwał, ale gdy Voldemort nie odezwał się, kontynuował. - Dawlish, który jest aurorem, wygadał się, że Potter nie zostanie przeniesiony przed trzydziestym, w noc przed jego siedemnastymi urodzinami.
Snape uśmiechnął się.
- Ze swojego źródła wiem, że planowano zostawić fałszywy trop. To musi być właśnie ta zmyłka . Nie ma wątpliwości, że na Dawlisha rzucono zaklęcie Confundus. To nie byłby pierwszy raz, od dawna go o to podejrzewaliśmy.
- Zapewniam cię, mój Panie, że Dawlish wiedział, co mówi - rzekł Yaxley.
- Jeżeli był pod wpływem zaklęcia Confundus, to nic dziwnego, że odniosłeś takie wrażenie - odparł Snape. - Zapewniam cię, Yaxley’u, że Biuro Aurorów nie będzie zajmować się ochroną Harry'ego Pottera. Zakon wierzy, że przeprowadziliśmy infiltrację w Ministerstwie.
- Czyli Zakon w jednym ma rację, prawda? - wtrącił przysadzisty mężczyzna siedzący niedaleko Yaxleya. Śmierciożercy zachichotali.
Voldemort nie śmiał się. Jego wzrok powędrował ku górze, w stronę obracającego się ciała i wydawało się, że popadł w zamyślenie.
- Mój Panie, - kontynuował Yaxley. - Dawlish uważa, że cały oddział aurorów zostanie użyty do przeniesienia chłopca.
Voldemort podniósł białą dłoń i Yaxley natychmiast zamilkł patrząc z urazą jak Czarny Pan odwraca się w kierunku Snape'a.
- Gdzie następnie zamierzają go ukryć?
- W domu jednego z członków Zakonu - wyjaśnił Snape. - Mój informator uważa, że miejsce otrzymało najlepszą ochronę na jaką stać połączone siły Zakonu i Ministerstwa. Myślę, że szanse na zabranie go stamtąd są znikome, mój Panie. Chyba, że Ministerstwo zostanie rozwiązane przed sobotą, co dałoby nam szansę na odkrycie i odczynienie wystarczającej ilości zaklęć, żeby móc przedrzeć się przez pozostałe.
- Zatem jak, Yaxleyu? - zawołał Voldemort. Płomienie odbijały się dziwnie w jego czerwonych oczach. - Czy Ministerstwo zostanie rozwiązane do soboty?
Po raz kolejny wszystkie oczy skupiły się na Yaxleyu, który tylko wzruszył ramionami.
- Mój Panie, mam dobre wieści na ten temat. Udało mi się, z trudem i przy dużym wysiłku, rzucić klątwę Imperius na Piusa Thicknesse.
Wiele osób siedzących blisko Yaxleya było pod wrażeniem. Jego sąsiad, Dołohow, człowiek o podłużnej i wykrzywionej twarzy, poklepał go po plecach.
- To dopiero początek - oznajmił Voldemort. - Ale Thicknesse to tylko jeden człowiek. Scrimgeour musi być otoczony naszymi ludźmi zanim wkroczę do gry. Jedna nieudana próba zamachu na życie ministra sprawi, że wrócimy do punktu wyjścia.
- Tak jest, mój Panie, to prawda. Ale sam dobrze wiesz, że Thicknesse, jako szef Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, jest w stałym kontakcie nie tylko z ministrem, ale także z szefami wszystkich innych Departamentów. Wydaje mi się, że mając pod kontrolą tak wysokiego urzędnika, będzie nam łatwiej zawładnąć innymi, którzy wspólnie będą pracować nad obaleniem Scrimgeoura.
- O ile nasz przyjaciel Thicknesse nie zostanie odkryty zanim zwerbuje całą resztę - rzekł Voldemort. - W każdym razie, to mało prawdopodobne, że przejmę władzę w Ministerstwie przed sobotą. Jeżeli nie możemy złapać chłopca w jego kryjówce, oznacza to, że musimy to zrobić gdy będzie się przemieszczał.
- Tym razem mamy przewagę, mój Panie - oznajmił Yaxley, którego celem najwyraźniej było zyskanie aprobaty. - W Departamencie Transportu Magicznego mamy osadzonych kilku naszych ludzi. Jeżeli Potter teleportuje się lub skorzysta z Sieci Fiuu, będziemy o tym poinformowani.
- Nie zrobi tego - przerwał Snape. - Zakon unika wszelkich form transportu kontrolowanych przez Ministerstwo. Nie ufają nikomu.
- Tym lepiej - powiedział Voldemort. - Będzie musiał poruszać się w otwartej przestrzeni. Łatwiej będzie go złapać.
Voldemort po raz kolejny spojrzał na obracające się ciało, po czym kontynuował:
- Chłopakiem zajmę się osobiście. W sprawie Harry'ego Pottera popełniono zbyt wiele błędów. Ja również wielokrotnie postępowałem nieprawidłowo w stosunku do niego. Życie Pottera jest w większym stopniu zasługą moich pomyłek, a nie jego zwycięstw.
Zgromadzeni przy stole obserwowali Voldemorta z zaniepokojeniem. Każdy z nich bał się, iż może zostać obwiniony o to, że Harry Potter wciąż żyje. Voldemort jednak zdawał się mówić bardziej do siebie niż do któregoś z nich, przy czym ciągle zwracał się do nieprzytomnego ciała unoszącego się nad stołem.
- Byłem nieostrożny i dlatego większość moich planów pokrzyżowano zupełnie przypadkowo. Ale teraz jestem już mądrzejszy. Rozumiem rzeczy, których wcześniej nie pojmowałem. To ja muszę być osobą, która zabije Pottera. Muszę być jego mordercą.
W tym momencie, jakby w odpowiedzi na te okrutne słowa, rozległ się jęk, a potem przerażający płacz pełen rozpaczy i bólu. Wiele osób zgromadzonych przy stole spojrzało w dół zupełnie zaskoczonych dźwiękiem, który zdawał się dobiegać spod ich stóp.
- Glizdogonie - powiedział Voldemort wciąż tym samym, opanowanym tonem, nie odwracając wzroku od unoszącego się ciała. - Czyż nie mówiłem ci, byś uciszył więźnia?
- T-tak, mój Panie - wysapał mały człowieczek w połowie drogi pod stół, siedzący tak nisko na swoim krześle, że wydawało się ono być puste. Teraz zsunął się na podłogę i podreptał w stronę wyjścia z pokoju, nie pozostawiając po sobie nic, poza osobliwym błyskiem srebra.
- Jak mówiłem - ciągnął Voldemort, znów spoglądając na spięte twarze swoich towarzyszy - teraz jestem mądrzejszy. Na przykład, będę potrzebował różdżki jednego z was, zanim wyruszę zabić Pottera.
Twarze wokół niego wyrażały zaskoczenie - to zupełnie tak, jakby chciał pożyczyć jedno z ich ramion.
- Żadnych chętnych? - zapytał Voldemort - Spójrzmy... Lucjuszu, nie widzę powodów, dla których miałbyś potrzebować różdżki.
Lucjusz Malfoy spojrzał na niego. Jego skóra wydawała się być żółtawa w blasku ognia, a jego oczy były zapadnięte i zamglone. Gdy przemówił, jego głos był ochrypły.
- Mój panie?
- Twoja różdżka, Lucjuszu. Rekwiruję twoją różdżkę.
- Ja...
Malfoy kątem oka spojrzał na swoją żonę. Ta wpatrywała się przed siebie, była prawie tak samo blada jak jej mąż. Długie blond włosy spływały jej na plecy, ale pod stołem jej smukłe palce zaciskały się na nadgarstku Malfoya. Pod wpływem jej dotyku, Lucjusz wyjął różdżkę spod szaty i podał ją Voldemortowi, który przyjrzał się jej dokładnie.
- Co to jest?
- Wiąz, mój Panie - wyszeptał Malfoy.
- A rdzeń?
- Serce, serce smoka.
- Dobrze - powiedział Voldemort. Wyciągnął własną różdżkę i porównał długość. Lucjusz Malfoy mimowolnie wykonał ruch - przez ułamek sekundy oczekiwał, że Voldemort odda mu w zamian swoją różdżkę. Nie umknęło to uwadze Czarnego Pana, którego oczy rozszerzyły się złośliwie.
- Dać ci moją różdżkę, Lucjuszu? Moją różdżkę?
Kilka osób zachichotało.
- Dałem ci wolność, Lucjuszu. Nie wystarczy ci to? Ale zauważyłem, że ty i twoja rodzina nie wyglądacie na szczęśliwych. Czyżby moja obecność w czymś wam zawadzała?
- N-nie, mój Panie!
- Coż za brednie, Lucjuszu...
Łagodny głos rozbrzmiewał nawet wtedy, gdy okrutne usta przestały już się poruszać. Jeden lub dwóch czarodziejów z trudem powstrzymało się przed okazaniem strachu, gdy syk wzmagał się - było słychać, że coś ciężkiego pełznie po podłodze.
Ogromny wąż powoli wspinał się na krzesło Voldemorta. Wyłaniał się zupełnie tak, jakby nie miał końca, by wreszcie spocząć na ramionach Voldemorta. Gad był grubości uda dorosłego mężczyzny. Źrenice jego oczu były pionowe. Voldemort machinalnie pogładził stworzenie swoimi długimi palcami, wciąż nie odrywając wzroku od Lucjusza Malfoya.
- Dlaczego Malfoyowie są tak nieszczęśliwi w swoim dostatku? Czyż nie marzyli o tym, że pewnego dnia powrócę i zdobędę władzę?
- Oczywiście, mój Panie - zapewnił Lucjusz Malfoy. Jego dłoń drżała, gdy strząsał kropelkę potu znad górnej wargi - Pragnęliśmy tego, o tak.
Po lewej stronie Malfoya, jego żona przytaknęła w jakiś dziwny, sztywny sposób. Jej oczy unikały spoglądania na Voldemorta i węża. Po prawicy Lucjusza jego syn, Draco, który do tej pory wpatrywał się w bezwładne ciało, rzucił krótkie spojrzenie na Voldemorta, unikając jednocześnie kontaktu wzrokowego z nim.
- Mój Panie - zaczęła kobieta siedząca w połowie stołu, próbując opanować emocje. - To zaszczyć gościć cię tutaj, w naszym rodzinnym domu. Nie moglibyśmy liczyć na większą łaskę.
Siedziała obok swojej siostry. Wyglądała zupełnie inaczej niż Narcyza Malfoy. Miała ciemne włosy, ciężkie powieki, a jej twarz wyrażała cierpienie. Gdy żona Lucjusza siedziała sztywno i niewzruszenie, Bellatrix wychylała się w kierunku Voldemorta nie znając słów, które mogłyby oddać jej potrzebę bliskości z nim.
- Nie moglibyście liczyć na większą łaskę... - powtórzył Voldemort. Jego głowa przechyliła się w stronę Bellatrix. - Dla ciebie Bellatrix to coś wielkiego, prawda?
Jej twarz nabrała kolorów, a oczy napełniły się łzami wzruszenia.
- Mój Pan wie, że mówię tylko prawdę.
- Nie moglibyście liczyć na większą łaskę... Nawet w porównaniu ze szczęśliwym wydarzeniem, jakie miało miejsce w waszej rodzinie w tym tygodniu.
Wlepiła w niego wzrok, ewidentnie zmieszana.
- Nie wiem, co masz na myśli, mój Panie...
- Mówię o twojej siostrzenicy, Bellatrix. Twojej, Lucjuszu i Narcyzo, również. Poślubiła właśnie wilkołaka, Remusa Lupina. Pewnie rozpiera was duma z tego powodu.
Śmierciożercy wybuchli gromkim śmiechem. Wielu pochyliło się by wymienić znaczące spojrzenia, inni uderzali pięściami w stół. Wielki wąż, niezadowolony z zamieszania, otworzył pysk i zasyczał wściekle, lecz Śmierciożercy byli tak uradowani poniżeniem Malfoyów i Bellatrix, że tego nie usłyszeli. Twarz Bellatrix, przed chwilą jaśniejąca radością, teraz poczerwieniała i wykrzywiła się w obrzydliwym grymasie.
- Ona nie jest naszą siostrzenicą, mój Panie - załkała pośród ogólnego rozbawienia. - My... Naryza i ja... Wyrzekłyśmy się naszej siostry, gdy wyszła za mugola. Ten bachor, ani jakakolwiek bestia którą poślubi, nie ma z nami nic wspólnego.
- A ty, co masz do powiedzenia, Draco? - zapytał Voldemort. Mimo że jego głos był spokojny, można było usłyszeć w nim drwinę. - Będziesz niańczył szczeniaki?
Śmiech stawał się coraz głośniejszy. Draco Malfoy z przerażeniem spojrzał na ojca wpatrującego się we własne kolano, a następnie napotkał wzrok matki. Ta prawie niezauważalnie potrząsnęła głową i kontynuowała bezmyślne wpatrywanie się w ścianę.
- Wystarczy - powiedział Voldemort, gładząc rozwścieczonego węża. - Wystarczy.
W jednej chwili śmiech ucichł.
- Wiele najstarszych rodów jest trawionych chorobą, jaką jest upływ czasu - kontynuował gdy Bellatrix spojrzała na niego błagalnie. - Musicie przycinać chore gałęzie, żeby utrzymać drzewo w dobrym stanie. Usunąć te części, które zagrażają zdrowiu całej reszty.
- Tak jest, mój Panie - wyszeptała Bellatrix. W jej oczach błyszczały łzy radości. - Gdy tylko nadarzy się okazja.
- Będziesz ją miała - odparł Voldemort. - Tak w swojej rodzinie jak i na całym świecie. Będziemy usuwali raka, który nas wyniszcza, aż całkowicie oczyścimy naszą krew.
Czarny Pan wycelował różdżkę Malfoya w zawieszoną w powietrzu postać dając jej malutkiego prztyczka. Człowiek odzyskał przytomność, jęknął i rozpoczął beznadziejną walkę z niewidzialnymi więzami.
- Rozpoznajesz naszego gościa, Severusie? - zapytał Voldemort.
Snape spojrzał na twarz wiszącego do góry nogami człowieka. Wszyscy Śmierciożercy zaczęli obserwować więźnia tak, jakby dostali pozwolenie na okazywanie zaciekawienia.
-Severusie, pomóż mi! - zawołała kobieta przerażonym, łamiącym się głosem.
- O, tak... - przytaknął Snape w czasie gdy kobieta zaczęła powoli odwracać się od niego.
- A ty, Draco? - zainteresował się Czarny Pan gładząc węża nieuzbrojoną ręką. Draco skinął głową. Gdy kobieta znów była przytomna, czuł, że nie może na nią dłużej patrzeć.
- Ale nie uczęszczałbyś na jej zajęcia - rzekł Voldemort. - Dla tych z was, którzy jeszcze nie wiedzą: zebraliśmy się tu z powodu Charity Burbage, do niedawna nauczycielki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Słychać było ciche głosy wyrażające zrozumienie.
- Tak... Profesot Burbage uczyła młodych czarodziejów i czarownice o mugolach... O tym, że oni wcale się od nas nie różnią.
Jeden ze Śmierciożerców splunął na podłogę. Charity Burbage znów odwróciła się w stronę Snape'a.
- Severusie... Proszę... Błagam...
- Cisza. - rozkazał Voldemort i uciszył Charity jednym machnięciem różdżki Lucjusza. - Profesor Burbage wyraźnie nie wystarczyło zatruwanie umysłów młodych czarodziejów. W zeszłym tygodniu napisała ona do Proroka Codziennego wspaniały list broniący szlam. Czarodzieje, jak mówi, muszą zaakceptować tych, którzy kradną ich magię i wiedzę. Uznała ona za najważniejszy cel przyszłego społeczeństwa zmniejszenie ilości czarodziejów czystej krwi. Chciałaby zmusić wszystkich nas do związków z mugolami lub, nie uwłaczając, wilkołakami.
Żaden ze Śmierciożerców się nie roześmiał. Złości w głosie Voldemorta nie można było pomylić z niczym innym. Charity Burbage została po raz trzeci odwrócona w kierunku Snape`a. Łzy spływały jej na włosy. Snape spojrzał na nią beznamiętnie, gdy ta zaczęła się od niego odwracać.
- Avada Kedavra.
Błysk zielonego światła wypełnił wszystkie kąty pokoju. Charity upadła. Dźwięk uderzenia o stół odbił się echem. Kilku Śmierciożerców odchyliło się na swoich krzesłach. Draco upadł na podłogę.
- Podano do stołu, Nagini - powiedział miękko Voldemort. Wielki wąż ześlizgnął się z jego ramion na wypolerowane drewno.

Poproszę o komentowanie


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 20:13, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział Drugi
Ku pamięci


Harry krwawił. Trzymając prawą dłoń w drugiej i klnąc pod nosem, naparł ramieniem na drzwi sypialni. Dał się słyszeć odgłos kruszonej porcelany. Nadepnął na leżącą na podłodze pod drzwiami filiżankę z zimną herbatą.
- Co do...?
Rozejrzał się, ale półpiętro domu przy Privet Drive 4 było puste.
Najprawdopodobniej filiżanka herbaty była genialnym pomysłem Dudleya na pułapkę. Trzymając krwawiącą dłoń w powietrzu, Harry zebrał kawałki filiżanki, wrzucił je do kosza stojącego za drzwiami od pokoju i powlókł się do łazienki żeby włożyć palec pod kran.
To głupie, bezcelowe, irytujące i niewiarygodne że jeszcze przez cztery dni nie wolno mu było używać magii. Mimo to musiał przyznać, że nie poradziłby sobie z wyleczeniem skaleczonej dłoni. Nigdy nie nauczył się zasklepiania ran i teraz musiał przyznać, że jest to zdecydowany brak w jego edukacji. Obiecał sobie w duchu, że zapyta o to Hermionę przy najbliższej okazji. Tymczasem urwał długi pasek papieru toaletowego, żeby zetrzeć tak dużo rozlanej herbaty, jak to tylko możliwe zanim wróci do sypialni i zatrzaśnie drzwi za sobą.
Harry spędził cały dzień na opróżnianiu swojego kufra po raz pierwszy, odkąd sześć lat wcześniej spakował go przed wyjazdem do Hogwartu.
Przed rozpoczęciem każdego następnego roku nauki tylko zbierał wierzchnie trzy ćwiartki zawartości i zastępował innymi, pozostawiając warstwę śmieci na dole. Stare pióra, oczy chrząszczy, pozbawione pary za małe skarpetki. Kilka minut wcześniej Harry włożył rękę do kufra i poczuł przeszywający ból serdecznego palca prawej dłoni, a gdy ją wyciągnął zobaczył krwawiącą ranę.
Teraz postępował ostrożniej. Klęcząc przy kufrze, grzebał w jego zawartości. Udało mu się znaleźć stare plakietki z napisem „Kibicuj CEDRIKOWI DIGGORY'EMU” zmieniającym się na „POTTER CUCHNIE”, zniszczony Fałszoskop i złoty medalion z wiadomością od R.A.B. W końcu wygrzebał przedmiot, którym się zranił. Od razu go rozpoznał.Był to dwucalowy odłamek zaczarowanego lustra, które otrzymał od swego nieżyjącego ojca chrzestnego, Syriusza. Harry odłożył kawałek szkła i spróbował odnaleźć resztę, lecz została ona pokruszona tak, że przypominała świecący proszek.
Harry usiadł i obejrzał odłamek, którym się skaleczył, ale nie zobaczył nic poza odbiciem własnego oka. Potem odłożył go na egzemplarz najnowszego, nieprzeczytanego jeszcze wydania Proroka Codziennego. Chłopak chciał powstrzymać nagły przypływ smutku, tęsknoty, złych wspomnień i poczucia samotności wywołany przez odnalezienie resztek lusterka ,wyrzucając z kufra wszystko, co się w nim znajdowało.
Następną godzinę zajęło mu opróżnienie kufra, wyrzucenie tego, co niepotrzebne i wybranie tego, co przyda się później. Odrzucił w kąt szkolne szaty, kociołek, zwoje pergaminu, pióra i większość książek. Przez chwilę zastanawiał się, co z tymi rzeczami zrobią Dursleyowie, ale szybko doszedł do wniosku, że spalą je z dala od domu jakby były one dowodami jakiejś strasznej zbrodni. Do starego plecaka spakował mugolskie ubranie, pelerynę-niewidkę, zestaw do warzenia eliksirów, niektóre książki, album ze zdjęciami od Hagrida, stosik listów i różdżkę. Do przedniej kieszeni spodni schował Mapę Huncwotów i medalion z listem od R.A.B. Medalion nie znalazł się tam ze względu na swoją wartość, lecz żeby upamiętnić, jak wiele poświęcił żeby go zdobyć.
Jego sowa, Hedwiga, siedziała na biurku obok dużego stosiku gazet. Było ich tyle, ile dni spędzonych przez Harry`ego na Privet Drive tego lata.
Potter wstał, przeciągnął się i podszedł do biurka. Sowa nie poruszyła się nawet gdy zaczął pośpiesznie przerzucać kartki gazet, które następnie wrzucał do kosza na śmieci. Hedwiga spała lub przynajmniej udawała, że śpi. Była zła na chłopca za to, że bardzo ograniczył czas, który mogła spędzać poza klatką.
Gdy zbliżył się do najstarszych egzemplarzy, zwolnił najwyraźniej czegoś szukając. Jego celem był numer z dnia tuż po jego powrocie na Privet Drive. Przypomniał sobie, że była tam wzmianka o tym, że Charity Burbage, nauczycielka Mugoloznawstwa w Hogwarcie zrezygnowała ze stanowiska. W końcu znalazł to, czego poszukiwał. Otworzył na stronie dziesiątej, usiadł na krześle i ponownie przeczytał artykuł:

ALBUS DUMBLEDORE NA ZAWSZE W NASZEJ PAMIĘCI
Autorstwa Elphiasa Doge'a
Albusa Dumbledora poznałem w wieku 11 lat, naszego pierwszego dnia w Hogwarcie. Zaprzyjaźniliśmy się niewątpliwie dlatego, że obydwaj nie pasowaliśmy do grupy. Przed przyjazdem do szkoły nabawiłem się smoczej ospy. Mimo, że nie mogłem już nikogo zarazić, krosty i zielonkawy odcień mojej skóry raczej odpychały większość uczniów. Albus natomiast cieszył się złą sławą. Powodem tego był jego ojciec, Percival, który rok wcześniej dokonał niesławnego ataku na troje mugoli.
Albus nigdy nie próbował usprawiedliwiać ojca (zmarłego po latach w Azkabanie), wręcz przeciwnie, kiedy zebrałem się na odwagę, by go o to zapytać, odparł, że wiedział o winie swojego ojca. Dumbledore unikał rozmów na ten przykry temat, chociaż wiele osób tego oczekiwało. Niektórzy nawet chwalili czyn jego ojca i przypuszczali, że Albus również jest przeciwnikiem mugoli. Nie mogli bardziej się mylić: każdy, kto znał Albusa może potwierdzić, że nigdy nie wykazywał antymugolskich tendencji, a wręcz jego walka o prawa mugoli przysporzyła mu wielu wrogów.
W przeciągu miesięcy własna sława Albusa zaczęła przewyższać sławę ojca, a pod koniec roku już dla nikogo nie był synem wroga mugoli, a stał się ni mniej ni więcej, jak najwspanialszym uczniem w historii szkoły. Ci z nas, którzy mieli zaszczyt być jego przyjaciółmi, niewątpliwie skorzystali z jego przykładu, nie wspominając już o pomocy i wsparciu, którymi nas obdarzał. Wyznał mi później, że już wtedy wiedział, że jego przeznaczeniem jest nauczanie. Nie tylko zdobył każdą nagrodę, jaką można było zdobyć w tej szkole, ale wkrótce korespondował z najbardziej utytułowanymi czarodziejami tamtych czasów, włącznie z Nicolasem Flamelem, znanym alchemikiem, Bathildą Bagshot, uznaną historyczką i Adalbertem Wafflingiem, teoretykiem magii. Kilka z jego prac, takich jak „Transmutacja dzisiaj”, „Rzucanie zaklęć – wyzwania i przeszkody” i „Warzenie eliksirów - poradnik” zostało opublikowanych. Przyszła kariera Dumbledore`a wydawała się być pewna. Jedynym pytaniem pozostawało kiedy zostanie on wybrany na Ministra Magii. Mimo, że cały czas przewidywano, że Albus obejmie stanowisko, on sam tak naprawdę nigdy nie interesował się polityką.
Gdy byliśmy na trzecim roku, do szkoły przyjęto Aberfortha, brata Dumbledore`a, którego można uznać za jego całkowite przeciwieństwo: nie lubił się uczyć, a spory rozwiązywał poprzez pojedynek. Jednakże, wbrew opinii niektórych, bracia przyjaźnili się. Jak na dwóch zupełnie różnych chłopców łączyły ich wyjątkowo ciepłe stosunki, szczególnie, że dla Aberfortha życie w cieniu swojego brata nie mogło być przyjemne.
Gdy Albus i ja ukończyliśmy szkołę, postanowiliśmy wyruszyć w podróż po świecie, odwiedzając i obserwując magów z zagranicy i rozwijając umiejętności potrzebne w późniejszej pracy zawodowej. Niestety, wydarzyło się nieszczęście. W przeddzień wyjazdu zmarła Kendra, matka Albusa, pozostawiając go jedynym żywicielem rodziny. Ja wyruszyłem po jej pogrzebie. Albus nie mógł jechać ze mną, ponieważ musiał zaopiekować się młodszym rodzeństwem.
W tym czasie nasze kontakty osłabły. Pisałem do Albusa listy na temat cudownych rzeczy, które przyszło mi przeżyć i zobaczyć – od ucieczki przed chimerami w Grecji po eksperymenty egipskich alchemików. Jego listy dały mi pewne pojęcie o codziennym życiu jego rodziny, które jak na tak świetnego czarodzieja było irytująco nudne. Pogrążony we własnych doświadczeniach, poczułem przerażenie na wieść o śmierci Ariany, siostry Dumbledore'a.
Wprawdzie Ariana od dawna nie cieszyła się dobrym zdrowiem, lecz jej śmierć, która nastąpiła niedługo po śmierci matki, wywarła duży wpływ na obydwu braci. Wszyscy bliscy Albusa – mam szczęście zaliczać się do nich – są zgodni co do tego, że śmierć Ariany i poczucie odpowiedzialności za tę śmierć (mimo, że był niewinny) naznaczyła go na zawsze.
Gdy wróciłem, spotkałem młodego człowieka który zaznał dużo więcej cierpienia niż starsi od niego. Albus traktował innych z większą rezerwą i mniejszym poczuciem humoru niż przedtem. Dodatkowe cierpienie sprawiło mu to, że śmierć siostry doprowadziła do pogorszenia się stosunków z bratem (zostały odnowione kilka lat później). W każdym razie, Albus od tego czasu rzadko mówił na temat siostry i rodziców, a jego przyjaciele starali się o nich nie wspominać.
Nie moje pióro posłuży do opisania późniejszych sukcesów Dumbledore'a. Jego nieoceniony wkład w zasoby dzisiejszej wiedzy na temat magii, między innymi odkrycie dwunastu zastosowań smoczej krwi pomogą przyszłym pokoleniom, tak jak i mądrość, którą prezentowały jego wyroki, gdy był Wielkim Magiem Wizengamotu. Mówi się także, że żaden magiczny pojedynek nie może równać się walce Dumbledore`a z Grindelwaldem w 1945. Świadkowie tego wydarzenia opisywali podziw i strach, jaki czuli obserwując starcie między dwoma niezwykłymi czarodziejami. Zwycięstwo Albusa i jego konsekwencje dla świata uznawane są za punkt zwrotny w historii magii, porównywalny z wprowadzeniem Zasady Tajności i upadkiem Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Albus Dumbledore nigdy nie był dumny ani próżny. Potrafił odnaleźć wartości w każdym człowieku, nawet uważanym za nieciekawego lub żałosnego. Myślę, że straty, jakich doznał w dzieciństwie, sprawiły, że było w nim tyle współczucia. Będzie mi brakowało tej przyjaźni dużo bardziej niż jestem w stanie to wyrazić słowami, lecz moja strata nie może równać się z tą, jakiej doznał świat czarodziejów. Albus był najbardziej inspirującym i uwielbianym dyrektorem, jakiego miał Hogwart, to nie ulega wątpliwości. Dumbledore umarł tak jak żył: poświęcając się dla większego dobra tak jak wtedy, gdy wyciągnął dłoń do małego chłopca chorego na smoczą ospę.

Harry skończył czytać ale wciąż nie mógł oderwać wzroku od zdjęcia dołączonego do nekrologu. Dumbledore miał na twarzy znajomy, ciepły uśmiech, ale jego spojrzenie znad okularów - połówek wydawało się prześwietlać Harrego odczuwającego smutek pomieszany z poczuciem poniżenia. Myślał, że zna Dumbledore`a całkiem nieźle, ale ilekroć czytał ten artykuł docierało do niego, że tak naprawdę wiedział o nim bardzo mało. Harry nigdy nie wyobrażał sobie dzieciństwa i młodości Dumbledore`a – może dlatego, że zawsze uważał go za mądrego, siwego starca. Nastoletni dyrektor wydawał się czymś dziwnym, jak głupia Hermiona lub przyjazna sklątka tylnowybuchowa.
Nigdy nie przyszło mu do głowy zapytać Dumbledore'a o jego przeszłość. Może i byłoby to dziwne, nawet niegrzeczne, ale mimo wszystko pojedynek z Grindelwaldem był czymś powszechnie znanym, a Harry nigdy nie spytał ani o to, ani o żadne inne sławne osiągnięcie. Nie, zawsze rozmawiali o Harrym, przeszłości Harry'ego, przyszłości Harry'ego, planach Harry'ego... A teraz wyglądało na to, pomijając fakt, że jego przyszłość była tak niebezpieczna i niejasna, że przepadła jedyna okazja by dowiedzieć się czegoś więcej o Dumbledorze, a czuł, że na jedyne osobiste pytanie, jakie kiedykolwiek zadał dyrektorowi, ten nie odpowiedział szczerze. „Co pan profesor widzi, jak patrzy w to lustro?” „Ja? Widzę siebie, trzymającego parę grubych, wełnianych skarpet.”
Po dobrych paru minutach, Harry wydarł stronę z nekrologiem z Proroka, zgiął ją ostrożnie i wcisnął do pierwszego tomu „Praktycznej Obrony Magicznej i jej Zastosowanie w Walce z Czarną Magią”, by następnie rzucić resztę gazety na stos śmieci. Obrócił się na pięcie, by opuścić pokój. Był o wiele czystszy. Jedynymi rzeczami, które jeszcze nie miały swojego miejsca, był dzisiejszy Prorok Codzienny, wciąż leżący na jego łóżku i odłamek szkła na okładce. Harry przeciął pokój, zdjął kawałek lusterka z gazety i ją rozprostował. Ledwie spojrzał na nagłówek, gdy rano odbierał gazetę od sowy i odrzucił dziennik, widząc, że nie napisali nic o Voldemorcie. Harry był pewny, że Ministerstwo naciskało na wydawców Proroka, by zatajali wieści na temat Voldemorta. Dopiero teraz zauważył, co przegapił. W innej części okładki był mniejszy nagłówek, opatrzony zdjęciem Dumbledore'a, który wyglądał na udręczonego.

„DUMBLEDORE – PRAWDZIWE OBLICZE?”

Już za tydzień, szokująca historia wątpliwego geniusza powszechnie uważanego za największego czarodzieja swojego pokolenia. Rita Skeeter obala modny wizerunek pogodnego, siwego mędrca i ujawnia nieszczęśliwe dzieciństwo, kryminalną młodość, wieczne spory i mroczne sekrety, które dyrektor Hogwartu chciał zabrać do grobu. DLACZEGO człowiek, który mógł zostać Ministrem wolał zarządzać szkołą?
CO tak naprawdę było celem tajnej organizacji znanej jako Zakon Feniksa? JAK naprawdę wyglądała śmierć Dumbledore`a?
Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziecie w nowej, sensacyjnej biografii „Życie i kłamstwa Albusa Dumbledore`a” napisanej przez Ritę Skeeter.
Ekskluzywny wywiad z autorką przeprowadzony przez Berry Braithwaite znajdziecie na stronie 13.

Harry gwałtownie otworzył gazetę i znalazł stronę 13. Artykuł zilustrowany był zdjęciem kolejnej znajomej twarzy: blondwłosej kobiety w ozdobionych fałszywymi brylancikami okularach, odsłaniającej zęby w triumfującym uśmiechu. Próbując zignorować ten przyprawiający o mdłości obrazek, Harry zaczął czytać.

Rita Skeeter jest dużo milszą osobą niż można wywnioskować z agresywnie wyglądających, kreślonych piórm portretów. Powitawszy mnie w przedpokoju swego przytulnego domu, zaprowadziła mnie do kuchni i poczęstowała filiżanką herbaty, kawałkiem ciasta
oraz świeżą porcją plotek - Postać Dumbledore`a jest marzeniem każdego biografa – mówi Skeeter. - Wiódł długie, bogate życie. Jestem pewna, że moja książka będzie pierwszą z bardzo, bardzo wielu.
- Napisałaś biografię wyjątkowo szybko. Zapełniłaś 900 stron w niespełna 4 tygodnie od zagadkowej śmierci Dumbledore'. Jak to możliwe?
- Gdy pracuje się w dziennikarstwie tak długo jak ja, dotrzymywanie terminów staje się drugą naturą. Wiedziałam, że świat czarodziejów domaga się prawdziwej historii więc chciałam być pierwszą, która spełni te żądania.

Wspomniałam o często cytowanych słowa Elphiasa Doge'a, Specjalnego Doradcy Wizengamotu i długoletniego przyjaciela, który uznał, że „Książka Skeeter zawiera mniej faktów niż karta z Czekoladowych Żab”. Skeeter śmieje się z tych zarzutów:
- Kochanie! Kilka lat temu przeprowadzałam z nim wywiad na temat praw trytonów. Całkowity szaleniec. Mówił, jakby myślał, że jesteśmy na dnie jeziora. Cały czas powtarzał mi, abym „uważała na gardło”.
Mimo to, oskarżenia Dodge'a odbiły się echem w środowisku czarodziejów. Czy Skeeter naprawdę uważa, że przez cztery tygodnie zebrała wszystkie materiały na temat Dumbledore`a?
Słoneczko, - promienieje Skeeter – sama wiesz ile może zdziałać worek galeonów, nieuznawanie odmowy i ostre Samopiszące Pióro! Ludzie i bez tego staliby w kolejce żeby wyprać brudy związane z Dumbledorem.
Domyślasz się, że nie każdy uważał go za kogoś tak wspaniałego, czyż nie? Dyrektor Hogwartu nadepnął na odcisk wielu ważnym ludziom. Jedynie stary Dodge nie chce uwierzyć, ponieważ o takiego informatora jakiego miałam dziennikarze stanęliby do walki. Ta osoba nigdy nie wypowiadała się publicznie, ale towarzyszyła ona Dumbledore'owi w najmroczniejszych dniach jego młodości.

Biografia na pewno będzie szokująca dla tych, którzy uważali, że Dumbledore był dobrym, niewinnym człowiekiem. Zapytałam autorkę o to, co będzie dla nich największym zaskoczeniem.
-Daj spokój, Betty. Nie ujawnię najciekawszych fragmentów przed publikacją książki! - śmieje się Skeeter. - Ale wszystkim, którzy wciąż pamiętają Dumbledore`a jako siwego, brodatego mędrca obiecuję brutalne przebudzenie. Wystarczy powiedzieć, że ten „największy wróg Sami-Wiecie-Kogo” w młodości zgłębiał tajniki czarnej magii! A jak na kogoś, kto pół życia spędził na propagowaniu tolerancji był raczej ograniczony! Tak, Albus Dumbledore miał mroczną przeszłość i rodzinę, której historię przez całe życie próbował ukryć przed opinią publiczną.

Zapytałam, czy chodzi o jego brata, który był sądzony przez Wizengamot za użycie magii w niewłaściwych celach i tym samym wywołał niewielki skandal 50 lat temu..
- Och, Aberforth to tylko wierzchołek góry lodowej - zapowiada Skeeter. - Nie, mam na myśli coś gorszego niż brat ze swoim zamiłowaniem do zabawiania się z kozami czy ojcem okaleczającym mugoli. Dumbledore nie był w stanie ukryć żadnego z nich, obydwaj zostali postawieni przed sądem. Bardziej zaintrygowały mnie matka i siostra. Krótkie poszukiwania doprowadziły mnie do prawdziwego gniazda nieprawości. Jeżeli pragniecie więcej sczegółów, musicie poczekać na publikację biografii. Wszystko na temat Kendry i Ariany znajdziecie w rozdziałach od dziewiątego do dwunastego. Powiem tylko, że nic dziwnego, że Dumbledore nie chciał powiedzieć jakim sposobem złamał sobie nos.

Czy poza odkopaniem rodzinnych trupów, Rita Skeeter podważy także odkycia Dumbledore'a?
- Nie był głupi – stwierdza, - chociaż nie możemy być pewni, czy jest autorem wszystkiego, co jest mu przypisywane. W szesnastym rozdziale przeczytacie o Ivorze Dillonsbym, który zarzeka się, że odkrył osiem zastosowań smoczej krwi a Dumbledore „pożyczył jego materiały”.
- Ale czyż niektóre osiągnięcia Dumbledore`a, jak na przykład pokonanie Grindelwalda, nie muszą zostać uznane?
- Cieszę się, że wspomniałaś o Grindelwaldzie – mówi autorka uśmiechając się. - Myślę, że ci, którzy wychwalali Dumbledore'a za jego spektakularne zwycięstwo, powinni przygotować się na wybuch bomby, a raczej Łajnobomby. Nie możemy być pewni, czy legendarny pojedynek naprawdę się odbył. Po przeczytaniu mojej książki będzie można dojść do wniosku, że Grindelwald wykonał sztuczkę tak prostą jak wystrzelenie chustki do nosa z końca swojej różdżki, po czym spokojnie odszedł.
Skeeter nie zamierza mówić więcej na ten temat, więc przechodzimy do związku, który bez wątpienia zafascynuje czytelników.
- O, tak... - autorka kiwa głową – Poświęciłam cały rozdział związkowi Albusa Dumbledore'a z Harrym Potterem. Był on niezdrowy, wręcz mroczny. Twoi czytelnicy będą musieli kupić książkę żeby poznać całą prawdę, ale nie mogę ukryć, że dyrektor okazywał nienaturalne zainteresowanie chłopcem od samego początku. Nie ujawnię, czy chłopiec je odwzajemniał, ale nie jest tajemnicą, że dla Pottera okres dojrzewania był o wiele trudniejszy niż dla innych nastolatków.
Zapytałam Ritę o to, czy wciąż utrzymuje kontakt z Harrym Potterem, który w zeszłym roku udzielił jej słynnego wywiadu w którym wyraził pewność, że Sami-Wiecie-Kto powrócił.
- Tak, tak, nawiązałam z nim bliższą znajomość – tłumaczy Skeeter – Biedaczyna ma niewielu przyjaciół, a ja poznałam go podczas przełomowego dla niego momentu – Turnieju Trójmagicznego. Jestem chyba jedyną osobą, która naprawdę zna Harrego Pottera.
I tak oto doszliśmy do plotki o ostatnich godzinach życia Dumbledore`a. Czy Harry Potter był przy dyrektorze, gdy ten umierał?
- Cóż, nie chcę na razie zbyt wiele ujawniać (wszystko jest napisane w biografii) ale naoczni świadkowie widzieli Harry`ego Pottera wybiegającego z miejsca, z którego Albus Dumbledore spadł, skoczył lub został zepchnięty. Harry rzucił podejrzenie na znienawidzonego nauczyciela, Severusa Snape`a. Czy wszystko jest takie, jakim być się wydaje? Zadecyduje o tym społeczność magów... Zaraz po przeczytaniu mojej książki.
Tym intrygującym akcentem zakończyłam wywiad. Nie ma wątpliwości, że Rita Skeeter napisała prawdziwy bestseller. Legiony wyznawców Dumbledore'a pewnie drżą ze strachu na myśl o tym, czym tak naprawdę był ich bohater.

Harry dotrwał do końca artykułu, lecz wciąż wpatrywał się w strony gazety. Obrzydzenie i wściekłość narastały w nim jakby zaraz miał zwymiotować; zmiął „Proroka” i rzucił nim o ścianę, by ten upadając stał się częścią sterty śmieci wylewającej się z przepełnionego kosza.
Chłopak zaczął nerwowo chodzić po pokoju, otwierając puste szuflady i podnosząc książki tylko po to, by zaraz odłożyć je w to samo miejsce. Był ledwie świadomy tego co mówi, w jego głowie przewijały się fragmenty wywiadu: „...Poświęciłam cały rozdział związkowi Albusa Dumbledore'a z Harrym Potterem. Był on niezdrowy, wręcz mroczny...” „... w młodości zgłębiał tajniki czarnej magii...” „... o takiego informatora, jakiego miałam, dziennikarze stanęliby do walki...”
- Kłamstwa! - wrzasnął Harry; przez okno zauważył sąsiada próbującego uruchomić kosiarkę i nerwowo spoglądającego w górę.
Harry opadł ciężko na łóżko. Odłamek szkła upadł na podłogę; chłopiec podniósł go i obracając w palcach, myślał o Dumbledorze i kłamstwach, którymi Rita Skeeter próbowała go zniesławić...
Jasnoniebieskie światło. Harry zamarł, jego palec znów ślizgał się po ostrej krawędzi szkła. Wyobraził to sobie, to musiała być wyobraźnia. Odwrócił się, lecz ściana za nim była w brzoskwiniowym kolorze wybranym przez ciotkę Petunię: nie było nic niebieskiego, co mogło odbić się w lustrze. Znów spojrzał na odłamek, lecz zobaczył tylko własne, jasnozielone oko.
Wyobraził to sobie, nie mogło być innego wytłumaczenia; wyobraził to sobie, ponieważ myślał o swoim nieżyjącym dyrektorze. Jeżeli coś było pewne, to tylko to, że jasnoniebieskie oczy Dumbledore'a więcej nie przeszyją go badawczym spojrzeniem.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 20:14, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 3
Wyjazd Dursley'ów

Trzask frontowych drzwi odbił się echem na schodach. Chwilę potem ktoś krzyknął „Ej, ty!”
Harry, na którego wołano tak od szesnastu lat, nie miał wątpliwości, że woła go wuj. Niemniej, nie odpowiedział mu od razu. Ciągle czuł jeszcze zaskoczenie po tym, jak wydawało mu się, że zobaczył oczy Dumbledore’a w lusterku. Dopiero kiedy wuj powtórzył zawołanie i krzyknął „chłopcze!”, Harry powoli wstał z łóżka i zaczął podążać w stronę drzwi od sypialni. Zatrzymał się jeszcze na chwilę, aby włożyć kawałek potłuczonego lusterka do plecaka wypełnionego rzeczami, które chciał ze sobą zabrać.
- Skończył się twój czas – ryknął Vernon Dursley, kiedy Harry pojawił się u szczytu schodów. – Schodź tutaj. Chcę zamienić z tobą parę słów.
Harry, schodząc do wuja, trzymał ręce głęboko w kieszeniach. Kiedy wszedł do pokoju gościnnego, zobaczył całą trójkę Dursleyów. Byli przygotowani do pakowania. Wuj Vernon miał na sobie starą, podartą kurtkę, a Dudley – duży i muskularny blondyn będący jego synem, a zarazem kuzynem Harry’ego – swoją skórzaną kurtkę.
- Tak? – zapytał Harry.
- Siadaj! – powiedział wuj Vernon. Harry zmarszczył brwi – Proszę – dodał Vernon krzywiąc się trochę, jakby to słowo kaleczyło mu gardło. Harry usiadł. Był pewien, że wie, co się zaraz stanie. Jego stryj zaczął chodzić w tą i z powrotem, ciotka Petunia i Dudley niespokojnie śledzili jego ruchy. W końcu jego wielka, purpurowa twarz zmarszczyła się. Vernon Durshley zatrzymał się na wprost Harry’ego i powiedział:
- Zmieniłem zdanie.
-A to ci niespodzianka….– odpowiedział z ironią Harry
- Nie mów takim tonem… - zaczęła ciotka Petunia ostrym głosem, ale Vernon przerwał jej.
- To wszystko pułapka – powiedział wuj po chwili. Wpatrywał się w Harry’ego swoimi małymi, świńskimi oczkami. – Nie wierzę w ani jedno słowo z tego, co było nam powiedziane. Zostajemy tutaj, nigdzie nie jedziemy.
Harry spojrzał na swojego wuja i poczuł się jednocześnie zdenerwowany i bardzo rozbawiony. Vernon Dursley zmieniał zdanie co 24 godziny przez ostatnie 4 tygodnie. Wraz z każdą zmianą nastroju pakował, rozpakowywał i przepakowywał samochód. Ulubionym momentem Harry’ego był ten, kiedy wuj Vernon, nieświadomy tego, że Dudley dodał hantle do swojej walizki, próbował włożyć ją do bagażnika, wywracał się i wydobywał z siebie wiele przekleństw.
- A co do Ciebie – powiedział Vernon Dursley znów chodząc po pokoju – My - Petunia, Dudley i ja jesteśmy w niebezpieczeństwie. Przez, przez…
- Przez ‘mój los’, prawda? – powiedział Harry
- Dobrze, ja w to nie wierzę – powtórzył wuj Vernon, ponownie zatrzymując się na wprost Harry’ego. – Nie spałem pół nocy myśląc o tym wszystkim i wierzę, że to spisek, aby przejąć dom.
- Dom? – powtórzył Harry – Jaki dom?
- Ten dom! – krzyknął wuj Vernon. Żyła na jego skroni zaczęła pulsować. – Nasz dom! Ceny domów w tej okolicy są kosmiczne. Chcesz się nas pozbyć, a potem zrobić parę magicznych sztuczek i, zanim się zorientujemy, w papierach będzie twoje nazwisko i…
- Postradałeś zmysły? – stwierdził Harry – Spisek, aby przejąć ten dom? Czy naprawdę jesteś aż tak głupi na jakiego wyglądasz?
- Jak śmiesz! – wydarła się ciotka Petunia, ale ponownie Vernon przerwał jej. Był tak buńczuczny, jakby nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia.
- W razie gdybyś zapomniał – stwierdził Harry –Ojciec chrzestny zostawił mi dom. Dlaczego więc chciałbym mieć i ten? Z powodu tych wszystkich szczęśliwych wspomnień jakie z nim wiąże?
Zapadła cisza. Harry sądził, że zaimponował wujowi tym argumentem.
- Uważasz – powiedział Vernon, zaczynając krążyć po pokoju tak, jak wcześniej – że ten Lord jakmutam…
- Voldemort – powiedział Harry niecierpliwie – i mamy na to setki dowodów. To nie mój wymysł, to fakt. Powiedział ci o tym w zeszłym roku zarówno Dumbledore jak i Kingsley oraz pan Weasley. Vernon Dursley złośliwie przygarbił się i Harry zgadł, że jego wuj próbował odizolować od siebie wspomnienia niezapowiedzianej wizyty dwóch w pełni wykwalifikowanych czarodziejów na kilka dni przed wakacjami. Przybycie do drzwi Kingsley'a i pana Weasley'a było najbardziej niemiłym zaskoczeniem dla Dursleyów. Harry musiał przyznać, że po tym, jak pan Weasley zdemolował połowę salonu, jego ponowne pojawienie się nie mogło zachwycić wuja Vernona.
- Kingsley i pan Weasley wyjaśnili to bardzodobrze – Harry naciskał bez skrupułów – Kiedy będę miał 17 lat, ochronne zaklęcie skończy działać i to wystawi was, tak samo jak i mnie, na wielkie niebezpieczeństwo. Zakon jest pewny, że Voldemort będzie na was polował i torturował was po to, żeby spróbować odkryć miejsce mojego pobytu lub dlatego, iż myśli, że trzymając was jako zakładników, osobiście przyjdę by was uratować.
Oczy Harry’ego i wuja Vernona spotkały się. Harry był pewien, że w tej chwili myśleli o tym samym. Potem wuj Vernon zaczął chodzić i Harry podsumował:
- Musicie jechać do kryjówki, Zakon chce wam pomóc. Oferuje się wam świetną ochronę, najlepszą, jaka istnieje.
Wuj Vernon nie powiedział nic, ale kontynuował chodzenie w tą i z powrotem. Na zewnątrz słońce wisiało nisko nad domami. U sąsiada ponownie zawarczała kosiarka.
- Myślałem, że istnieje Ministerstwo Magii? – zapytał Vernon Dursley szorstko.
- Zgadza się. – odpowiedział zaskoczony Harry .
- Zatem dlaczego oni nie mogą nas ochraniać? Uważam, że jako niewinne ofiary powinniśmy być pod opieką rządu!
Harry roześmiał się, nie mógł zrobić nic więcej. To było bardzo typowe dla Vernona Durshleya - pokładanie nadziei w rządzie nawet wtedy gdyby świat zmierzał ku ostatecznemu upadkowi.
- Słyszał wuj pana Weasley'a i Kingsley'a – odpowiedział Harry – Sądzimy, że Ministerstwo jest infiltrowane.
Wuj Vernon kroczył tyłem do kominka. Oddychał tak mocno, że wielkie, czarne wąsy falowały na jego ciągle jeszcze purpurowej twarzy.
- W porządku – powiedział, zatrzymując się na wprost Harry’ego ponownie – W porządku, powiedzmy zatem, że z tego powodu zaakceptujemy tę ochronę. Ciągle jednak nie wiem, czemu nie możemy mieć tego Kingsley'a.
Harry’emu, nie bez problemów, udało się powstrzymać od okazania irytacji. To było jedno z tych pytań, które zadano mu już wielokrotnie w czasie tych wakacji.
- Jak już wujowi mówiłem – wycedził przez zaciśnięte zęby Harry – Kingsley chroni mugo… znaczy się ochrania waszego premiera.
- Dokładnie! Jest najlepszy! – powiedział Dursley, wskazując na pusty ekran telewizora. Dursleyowie zauważyli Kingsley’a w wiadomościach gdy ten chodził obok mugolskiego premiera podczas wizyty w szpitalu. Faktem jest że, Kingsley potrafił bezbłędnie ubierać się jak mugol. Jego głęboki, spokojny glos powodował, że Dursleyowie odbierali go w inny sposób niż resztę czarodziejów. Bardzo dobrze, że nigdy nie widzieli go z jego kolczykiem, gdyż ich zdanie na jego temat mogłoby ulec znacznej zmianie.
- Jest zajęty – powiedział Harry – Ale Hestia Jones i Dedalus Diggle są chętni do tej pracy…
- Gdybyśmy tylko mogli zobaczyć ich CV… - zaczął Vernon, ale Harry stracił w tym momencie cierpliwość. Wstał i podszedł do wuja, który właśnie przestał wskazywać na telewizor.
- Te wypadki nie były zwykłymi wypadkami – katastrofy, wybuchy i wykolejenia i wszystko, co stało się od ostatnich wiadomości.
- Ludzie znikają i umierają, a on za tym stoi – Voldemort. Mówię wam to w kółko, zabija mugoli dla zabawy. Nawet mgła nie jest zwykłą mgłą, tylko spowodowana jest dementorami i jeśli nie możecie sobie przypomnieć, kim oni są, spytajcie się swojego syna!
Ręce Dudley’a szarpnęły się do góry, aby zasłonić usta chlopaka. Jego rodzice i Harry utkwili w nim swoje spojrzenia, wtedy powoli opuścił ręce i zapytał:
- Jest… jest ich więcej?
-Więcej? – zaśmiał się Harry – Więcej niż dwóch, który nas zaatakowali? Oczywiście, są ich setki, być może tysiące, a żywią się naszym strachem i desperacją…
- Dobra, dobra – powiedział Vernon Dursley arogancko – Dopiąłeś swego…
- Mam nadzieję – stwierdził Harry. – Jak tylko skończę 17 lat, wszyscy – śmierciożercy, dementorzy, pewnie też Inferiusy –martwe ciała będące pod wpływem zaklęć– będą w stanie was znaleźć i zaatakować.
- I jeśli przypomnisz sobie ostatni raz, kiedy próbowałeś pokonać czarodzieja, to myślę, że przyznasz, iż potrzebujesz pomocy.
Zapadła krótka cisza. Podczas jej trwania zaczęło wracać po tych wszystkich latach której słabe echo Hagrida wyważającego drewniane drzwi. Ciotka Petunia patrzyła się na Vernona a Dudley gapił się na Harry’ego. W końcu Vernon wyrzucił z siebie:
- Ale co z moją pracą? Co ze szkołą Dudleya? Nie przypuszczam, żeby takie rzeczy obchodziły czarodziejów…
- Nie rozumiesz!? – krzyknął Harry – Będą was torturować i zabiją tak samo jak moich rodziców!
- Tato – powiedział Dudley głośno – Tato, pójdę z nimi.
- Dudley – powiedział Harry – Po raz pierwszy w życiu mówisz sensownie.
Wiedział, że wygrał. Jeśli Dudley był tak przestraszony, że zaakceptował pomoc Zakonu, jego rodzice pójdą za nim. Nie było możliwości, aby byli oddzieleni od Dudziaczka. Harry zerknął na zegar stojący na kominku.
- Będą tu za jakieś 5 minut – powiedział i wyszedł z pokoju zaraz po tym, jak otrzymał krótką odpowiedź od jednego z Durshleyów.
Pomimo tego, że perspektywa rozdzielenia – prawdopodobnie na zawsze – od swojej ciotki, wuja i kuzyna miała być jednym z lepszych momentów jego życia, nie czuł się bardzo komfortowo. Co powiedzieć komuś, kogo nie lubiło się przez 16 lat?
Harry, kiedy tylko znów znalazł się w sypialni, bezcelowo zaczął bawić się swoim plecakiem, a potem wrzucił kilka kawałków przysmaku dla sów do klatki Hedwigi. Opadły na dno z głuchym dźwiękiem, a ona je zignorowała.
- Wyruszamy wkrótce – powiedział do niej Harry –Znów będziesz mogła latać.
Rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Harry zawahał się, następnie wyszedł z pokoju by otworzyć drzwi. Od Dursleyów nie można było oczekiwać, że samemu przyjmą Hestię i Dedalusa.
- Harry Potter! – zakwiczał podekscytowany głos. W chwili, w której Harry otworzył drzwi, zobaczył kłaniającego się mu głęboko małego mężczyznę w bladofioletowym kapeluszu– Zaszczyt, jak zwykle!
- Dziękuje Dedalusie – odpowiedział mu Harry, po czym obdarował zakłopotanym uśmiechem Hestię.
- Naprawdę dobrze, że to wy jesteście za to odpowiedzialni. Moja rodzina jest tam…
- Witam krewnych Harry’ego Pottera! – powiedział wesoło Dedalus wchodząc do salonu. Dursleyowie nie wyglądali na całkiem szczęśliwych z powodu takiego przywitania. Harry oczekiwał, że za moment kolejny raz zmienią zdanie. Dudlmy, w obliczu przybyłych gości, wycofał się, by znaleźć się jak najbliżej swej matki.
- Widzę, że jesteście spakowani i gotowi. Doskonale!Jak mówił wam zapewne Harry, plan jest bardzo prosty.– powiedział Dedalus, wyciągając zegarek.
- Powinniśmy opuścić dom przed Harrym. Używanie magii w waszym domu może być niebezpieczne dla Harry’ego, ponieważ wciąż jest niepełnoletni i Ministerstwo może chcieć go zaaresztować – dlatego przed deportacją oddalimy się stąd o jakieś 10 mil za pomocą mugolskich środków transportu do bezpiecznego miejsca, które jest dla was przygotowane. Umie pan prowadzić auto, jak rozumiem? – zapytał grzecznie wuja Vernona.
- Umiem prowadzić auto? Oczywiście, że umiem prowadzić! –z dumą powiedział wuj Vernon.
- To dobrze z pańskiej strony, Nawe bardzo dobrze. Osobiście byłbym całkowicie ogłupiony przez te wszystkie przyciski i dźwignie. – powiedział Dedalus. Był pod wrażeniem, że udaje mu się przekonać Vernona Dursleya, który w widoczny sposób tracił zaufanie do tego planu z każdym kolejnym słowem Dedalusa.
- Nawet nie umie prowadzić – wymamrotał Vernon, ale na szczęście ani Dedalus ani Hestia nie usłyszeli tego.
- Ty, Harry – ciągnął Dedalus – poczekasz tu na swojego strażnika. Była mała zmiana w przydziale…
- Co się stało? – od razu zapytał Harry – Myślałem, że Szalonooki miał po mnie przyjść i zabrać mnie, a potem miałem się pod jego okiem teleportować.
- Nie może tego zrobić – krótko powiedziała Hestia – Szalonooki później ci wyjaśni dlaczego.
Dursleyowie, którzy słuchali tego z widocznym na ich twarzach niezrozumieniem , aż podskoczyli, gdy usłyszeli skrzeczący krzyk – Pospieszcie się!
Harry rozejrzał się po pokoju, zanim zorientował się, że dźwięk dobiega z kieszonkowego zegarka Dedalusa.
- Całkiem nieźle, musimy pracować według ściśle określonego schematu – powiedział Dedalus spoglądając na swój zegarek i chowając go do płaszcza. – Próbujemy zsynchronizować czas twojego wyruszenia z domu z momentem deportacji twojej rodziny. Zaklęcie chroniące Harry’ego pęknie właśnie w tym momencie. – Odwrócił się w stronę Dursleyów
- Jesteśmy wszyscy spakowani i gotowi do wyjścia?
Nikt nie odpowiedział. Wuj Vernon ciągle wpatrywał się w wybrzuszenie na kieszeni Dedalusa.
- Dedalusie, chyba powinniśmy poczekać w korytarzu– szepnęła Hestia. Czuła, że nietaktowne będzie pozostawanie w pokoju kiedy, Harry i Dursleyowie będą wymieniać czułe, prawdopodobnie okraszone dużą ilością łez, pożegnania.
- Nie trzeba – wymamrotał Harry, ale wuj Vernon bez żadnego wcześniejszego ostrzeżenia powiedział głośno
- Zatem jest to chłopcze nasze pożegnanie.
Podniósł rękę, aby podać dłoń Harry’emu, ale w ostatniej chwili okazało się, że nie jest w stanie tego zrobić. Zacisnął pięść i zaczął nią bujać w przód i w tył, tak jak robi to metronom.
- Gotów, Dudziaczku? – zapytała Petunia, sprawdzając zamknięcie swojej torby, aby nie musieć spoglądać na Harry’ego.
Dudley nie odpowiedział, ale stał w miejscu z lekko otwartymi ustami przypominając Harry’emu małego olbrzyma, Graupa.
- Chodźmy – powiedział wuj Vernon
Zdążył już dojść do drzwi, kiedy Dudley wymruczał – Nie rozumiem.
- Czego nie rozumiesz syneczku? – zapytała Petunia patrząc na swojego syna.
Dudley podniósł swą wielką, przypominającą szynkę rękę, by wskazać nią na Harry’ego.
-Czemu on nie idzie z nami?
Wuj Vernon i ciotka Petunia zamarli patrząc na Dudleya, tak jakby ten właśnie oświadczył, że zamierza występować w balecie.
- Co? – powiedział wuj Vernon głośno.
- Dlaczego on też nie idzie? – zapytał Dudley.
- Hmm, no wiesz… on nie chce. – stwierdził Vernon, szybko spoglądając na Harry’ego i dodając – Chyba nie chcesz?
- W najmniejszym stopniu – odrzekł Harry
- No i masz – powiedział wuj Vernon do syna– Teraz możemy iść.
Wyszedł z pokoju. Usłyszeli jak otwierają się drzwi frontowe, lecz Dudley nie ruszył się. Po kilku krokach ciotka Petunia także stanęła.
- Co teraz?- warknął wuj Vernon ponownie pojawiając się w drzwiach.
Wyglądało to tak, jakby Dudley myślał nad czymś, co było zbyt trudne do tego by ubrać to w słowa.. Po kilkunastu chwilach bolesnego wysiłku umysłowego zapytał:
– Ale gdzie on idzie?
Ciotka Petunia i wujek Vernon spojrzeli na siebie nawzajem. Było oczywiste, że zachowanie Dudleya przerażało ich. Hestia Jones przerwała milczenie.
- Ale… jesteś pewien, że wiesz dokąd wybiera się twój siostrzeniec? – zapytała zaskoczona.
- Oczywiście, że wiemy – powiedział Vernon Dursley – Wychodzi gdzieś z waszymi znajomymi, czyż nie? No właśnie, Dudley, wsiadaj do samochodu. mogłeś usłyszeć tego Spieszymy się. Vernon Dursley ponownie wyszedł za drzwi, ale Dudley nie poszedł za nim.
- Gdzieś z waszymi znajomymi?
Hestia wyglądała na zaszokowaną. Harry spotkał się już wcześniej z tym, jak zaskoczeni byli czarodzieje i czarownice widząc, że bliska rodzina sławnego Harry’ego Pottera wykazuje tak mało zainteresowania nim.
- W porządku – zapewnił ją Harry – To nie ma znaczenia, naprawdę.
- Nie ma znaczenia? – powtórzyła Hestia. Ton jej głosu narastał – Czy ci ludzie nie pojmują przez co przeszedłeś? W jakim jesteś zagrożeniu? Jak ważna pozycję zajmujesz w walce przeciw Voldemortowi?
- Eee… nie, nie wiedzą – powiedział Harry – jestem dla nich jak piąte koło u wozu – zwyczajnie zawadzam. Ale przez te kilkanaście lat przywykłem do takiego traktowania.
- Nie uważam, że tylko zajmujesz nam trochę przestrzeni.
Gdyby Harry nie zobaczył poruszających się warg Dudleya, nie uwierzyłby w to co właśnie usłyszał. Gdy to się stało, wpatrywał się w kuzyna przez kilkanaście sekund, zanim dopuścił do siebie myśli, że to on musiał powiedzieć te słowa. Dudley zrobił się czerwony, a Harry był zakłopotany i zaskoczony.
- Eee… dzięki Dudley.
Ponownie Dudley wyglądał jakby zmagał się z myślami, aby w końcu mruknąć
- Uratowałeś mi życie
- Nie całkiem – powiedział Harry
- To twoją duszę chciał zabrać dementor
Harry patrzył ostrożnie na kuzyna. Praktycznie nie mieli ze sobą kontaktu przez to i poprzednie lato. Harry wrócił na Privet Drive pozostawał w swoim pokojupraktycznie przez cały czas. Teraz zaczynało świtać w głowie Harry’ego, że ten kubek zimnej herbaty, na którą wpadł rano, mógł nie być tylko głupią pułapką. Pomimo, że był tym dotknięty, widział jednak, że zdolność do wyrażania uczuć Dudleya już się kończy. Po tym, jak otworzył jeszcze raz usta, aby spróbować coś powiedzieć, zapadła cisza.
Ciotka Petunia rozpłakała się. Hestia Jones spojrzała na nią niepewnie.[ changed to outrage as Aunt Petunia ran forward and embraced Dudley rather than Harry – chyba go przytuliła].
- T-taki słodki Dudziaczek… - płakała przytulona do niego – T-taki kochany chłopak… m-mówi dziękuje…
- Ale on nie powiedział, że dziękuje! – powiedziała Hestia zdenerwowana – On jedynie stwierdził, że Harry nie przeszkadza w waszym domu.
- Taa…, ale jak Dudley mówi takie coś, to trzeba to traktować jak wyznanie miłosne– powiedział Harry. Wahając się czy, widok ciotki Petunii rozczulającej się nad Dudleyem jakby właśnie uratował Harry’ego z płonącego budynku, wywołuje w nim irytację czy śmiech.
- Idziemy czy nie? – krzyknął wuj Vernon, kolejny raz pojawiając się w drzwiach salonu – Myślałem, że wszystko odbywa się według ścisłego planu.
- Tak tak, idziemy – odrzekł Dedalus Diggle, który obserwował całe zajście z zakłopotaniem, ale wyglądał tak, jakby wracał do siebie – Naprawdę musimy iść.
Wystąpił naprzód i uścisnął swoimi dłońmi jedną z dłoni Harry’ego.
- Powodzenia, mam nadzieje, że się jeszcze spotkamy. Cała nadzieja czarodziejskiego świata spoczywa na twoich barkach.
- Oh, dzięki – powiedział Harry
- Żegnaj Harry – powiedziała Hestia ściskając jego dłoń – Będziemy myślami przy tobie.
- Ufam, że wszystko będzie w porządku – odpowiedział Harry spoglądając na ciotkę Petunie i Dudleya.
- Oh, jestem pewien, że skończymy jako najlepsi przyjaciele – powiedział Diggle delikatnie machając ręką. Hestia poszła za nim.
Dudley wyswobodził się z objęć matki i podszedł do Harry’ego, który miał nieodpartą chęć do przestraszenia go za pomocą magii. Wtedy Dudley wyciągnął w jego stronę swoją wielką, różową dłoń.
- Rety, Dudley! – powiedział Harry przekrzykując szloch ciotki Petunii – Czy dementorzy zmienili Ci osobowość?
- Nie wiem – mruknął Dudley – Do zobaczenia Harry
- Ta… - powiedział Harry potrząsając ręką Dudleya – Może. Uważaj na siebie Wielki De.
Dudley prawie uśmiechnął się. Wygramolili się z pokoju. Harry słyszał ich ciężkie kroki na żwirowej ścieżce, a potem trzask drzwi od samochodu. Ciotka Petunia, skrywając swą twarz w chusteczce do nosa, rozejrzała się za źródłem dźwięku. Wyglądało jakby nie spodziewała się, że zostanie sam na sam z Harrym. Szybko schowała chusteczkę do torebki i powiedziała:
–Zatem, do widzenia – i pomaszerowała w stronę drzwi nie patrząc na niego.
- Do widzenia – powiedział Harry
Zatrzymała się i obejrzała. Na moment Harry’ego ogarnęło dziwne uczucie, że chce mu coś powiedzieć. Wysłała mu dziwne, obce spojrzenie. Wyglądała jakby miała coś na końcu języka, ale wyszła z pokoju tak samo jak jej mąż i syn.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 20:15, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 4
Siedmiu Potterów

Harry wbiegł do sypialni i dotarł do okna w chwili, gdy samochód Dursleyów wyjeżdżający z podjazdu na główną ulicę by na skrzyżowaniu skręcił w prawo. W szybach przez moment odbijało się czerwone światło zachodzącego słońca, potem pojazd zniknął mu z oczu.
Harry wziął klatkę Hedwigi, Błyskawicę i plecak, popatrzył na swój nienaturalnie czysty pokój i zszedł do przedpokoju gdzie pozostawił bagaż. Chłopiec czuł się dziwnie wiedząc, że już nigdy nie wróci do tego domu. Dawno temu chwile, gdy Dursleyowie zostawiali go samego, sprawiały mu radość. Mógł wtedy grać na komputerze w pokoju Dudleya i oglądać telewizję przerywając tylko po to, by podkraść coś z lodówki. Teraz, gdy przypominał to sobie, czuł jakąś dziwną pustkę, tak jakby wspominał kogoś, kogo stracił.
- Nie chcesz przyjrzeć się temu miejscu? - zapytał Hedwigę, która wciąż obrażona schowała głowę pod skrzydło. - Nigdy tu nie wrócimy. Nie chcesz przypomnieć sobie lepszych czasów? Na przykład wycieraczka pod drzwiami. Kojarzysz? Dudley wypłakiwał się na niej gdy uratowałem go przed dementorami. Wyobrażasz sobie, że jest mi za to wdzięczny? A w zeszłym roku przez te drzwi przechodził sam Dumbledore.
Harry na chwilę stracił wątek a Hedwiga wciąż ukrywającą głowę pod skrzydłem nie pomagała mu się skoncentrować. Harry odwrócił się.
- A tutaj, Hedwigo - Harry otworzył drzwi komórki pod schodami, - mieszkałem przez prawie dziesięć lat! Wtedy jeszcze mnie nie znałaś. Kurczę, już zapomniałem, jak mało tam miejsca.
Harry spojrzał na niedbale rzucone buty i parasolki, które były pierwszą rzeczą, jaką widział budząc się w swojej komórce pod schodami, do której poza nim zaglądały tylko pająki.
To było jeszcze przed tym, jak Harry poznał swoją prawdziwą tożsamość; zanim dowiedział się jak naprawdę zginęli jego rodzice i dlaczego wokół niego dzieje się tyle dziwnych rzeczy. Harry wciąż pamiętał sny, które mu wtedy towarzyszyły. Nawet wtedy śniły mu się błyski zielonego światła i latający motocykl (wuj Vernon o mało nie doprowadził do wypadku samochodowego, gdy podczas drogi do zoo chłopiec mu o nim opowiedział).
Gdzieś w okolicy rozległ się nagły, ogłuszający ryk. Potter nagle wyprostował się uderzając głową o ramę. Cicho powtarzając ulubione przekleństwa wuja Vernona i trzymając się za głowę wyjrzał przez okno wychodzące na ogród.
Ciemność zdawała się falować a powietrze drżeć. Wtem, postaci zaczęły pojawiać się gdy Zaklęcie Kameleona przestało działać. Harry natychmiast rozpoznał Hagrida w kasku i goglach, siedzącego na ogromnym motorze, do którego dołączono czarny kosz dla dodatkowego pasażera. Otaczający go ludzie schodzili z mioteł i, w przypadku dwojga z nich, z testrali.
Wybiegając przez tylne drzwi, Harry pospieszył im na spotkanie. Była radość i łzy, gdy Hermiona zarzuciła mu na szyję ramiona, Ron poklepał po plecach, a Hagrid spytał:
- W porząsiu, Harry? Gotów na odlot?
- O tak – odparł Harry, obdarzając wszystkich promiennym uśmiechem – Ale nie spodziewałem się takiej armii!
- Zmiana planów – mruknął Szalonooki, trzymający dwa nieziemsko wypchane worki. Jego magiczne oko obracało się z ogromną prędkością, zatrzymując się to na niebie, to na ogrodzie, to znów na domu. - Zanim obgadamy sprawę, wejdźmy do środka.
Harry wpuścił ich do kuchni, gdzie, śmiejąc się i gawędząc, rozsiedli się na krzesłach i wypolerowanych blatach ciotki Petunii lub oparli o nieskazitelnie czyste sprzęty domowe – wysoki, tyczkowaty Ron; Hermiona z włosami zaplecionymi w gruby warkocz; Fred i George, szczerzący się w identyczny sposób; długowłosy Bill (badly scarred); łysiejący pan Weasley, o sympatycznym wyrazie twarzy i lekko przekrzywionych okularach; zaprawiony w boju, jednonogi Moody z błękitnym, magicznym okiem szalejącym w oczodole; Tonks o krótkich włosach w swoim ulubionym odcieniu jasnego różu; Lupin, na którego szarej twarzy pojawiło się sporo nowych zmarszczek; piękna i smukła Fleur z długimi, blond włosami o srebrzystym połysku; łysy, szeroki w barach Kingsley; zgarbiony, by uniknąć uderzenia głową w sufit Hagrid o niesfornej fryzurze; i Mundungus Fletcher, mały, brudny, o zapadniętych, paciorkowatych oczach i matowych włosach. Serce Harry'ego zdawało się rosnąć i promienieć na ten widok – w tej chwili czuł niesamowitą sympatię do każdego z nim, nawet do Mundugusa, którego próbował udusić ostatnim razem, jak się widzieli.
- Kingsley, myślałem, że zajmujesz się mugolskim premierem? - zawołał przez pokój.
- Jedną noc beze mnie wytrzyma – odparł Kingsley – Ty jesteś ważniejszy.
- Zgadnij co się stało, Harry - zaszczebiotała Tonks ze swojego miejsca na pralce,
poruszając lewą dłonią, na której błyszczał pierścionek.
- Wyszłaś za mąż? - zdziwił się Harry, patrząc to na nią, to na Lupina.
- Przykro mi, że nie mogłeś tam być, Harry. To nie było wielkie przyjęcie.
- Wspaniale, gratulacje.
- Dobra, dobra, będziemy mieli czas na miłe pogawędki później - zagrzmiał Moody, przekrzykując zgiełk i w kuchni zapadła cisza. Odłożył worki na podłogę i zwrócił się do Harry'ego.
- Jak Dedalus zapewne ci powiedział, musieliśmy porzucić plan A. Pius Thicknesse przeszedł na ich stronę, co stawia nas w kłopotliwej sytuacji. Sprawił, że za podłączenie tego domu do sieci Fiuu, umieszczenie tu Świstoklika, aportowanie lub deportowanie się stąd, można iść na odsiadkę. Wszystko w imię twojego dobra, by powstrzymać Sam-Wiesz-Kogo przed dostaniem się tu. Absolutnie bezsensowne, póki zapewnia to krew twojej matki. Tak naprawdę ma to na celu uniemożliwienie ci ucieczki stąd w jednym kawałku. Drugi problem: nie jesteś pełnoletni, co oznacza, że wciąż zostawiasz za sobą Ślad.
- Ja nie...
- Ślad! - zawołał zniecierpliwiony Szalonooki – Zaklęcie, które wykrywa magiczną aktywność w najbliższym otoczeniu czarodziejów poniżej siedemnastego roku życia. Tak właśnie Ministerstwo dowiaduje się o użyciu magii przez niepełnoletnich! Jeśli ty, lub ktoś niedaleko ciebie użyje magii, żeby cię stąd wyciągnąć, Thicknesse będzie o tym wiedział, a skoro on, to i Śmierciożercy. Nie możemy czekać, aż Ślad zniknie, bo chwila, z którą stajesz się pełnoletni, jest też chwilą, z którą przestaje działać krew twojej matki. W skrócie, Pius Thicknesse myśli, że ma cię na tacy.
Harry zgodził się w duchu z tym całym Thicknessem.
- Więc co robimy?
- Użyjemy jedynych środków transportu, jakie nam pozostały, jedynych, którego użycie nie pozostawi Śladu, bo nie będziemy musieli rzucać zaklęć: miotły, testrale i motor Hagrida.
Harry widział słabe punkty tego planu, ale trzymał język za zębami, dając Szalonookiemu szansę wyjaśnienia całości.
- Ochrona, którą dała ci matka zniknie tylko w dwóch przypadkach: w chwili wejścia w pełnoletność lub – Moody wykonał ręką koło nad kuchnią – gdy przestaniesz nazywać to miejsce domem. Ty i twoje wujostwo obieracie teraz oddzielne ścieżki, przez co rozumiemy, że już nigdy nie będziecie żyli wspólnie, tak?
Harry przytaknął.
- Więc tym razem, kiedy opuścisz ten dom, nie będzie już odwrotu, a czar przestanie działać w chwili, gdy przekroczysz jego granice. Postanowiliśmy sami zdjąć zaklęcie, ponieważ alternatywą jest czekanie, aż Sam-Wiesz-Kto dopadnie cię tu w twoje urodziny. Jedyna nadzieja w tym, że Sam-Wiesz-Kto nie wie, że dziś cię przenosimy. Zostawiliśmy fałszywy trop w Ministerstwie. Myślą, że nie zabierzemy cię przed trzydziestym. Przypominam jednak, że próbujemy zwodzić Sam-Wiesz-Kogo, nie możemy polegać na domysłach. Niewątpliwie wyznaczył kilku Śmierciożerców do patrolowania nieba, tak dla pewności. Tuzin domów zabezpieczyliśmy, jak tylko umieliśmy najlepiej. Wszystkie wyglądają, jakby były potencjalnymi kryjówkami dla ciebie, wszystkie związane z Zakonem: mój dom, dom Kingsleya, stryjecznej babki Weasleyów – Muriel... Chwytasz?
- Taa - odparł Harry, nie do końca zgodnie z prawdą, ponieważ wciąż widział dziurę w planie.
- Naprawdę udajesz się do domu rodziców Tonks. Będziesz miał jedną okazję użycia Świstoklika do Nory. Jakieś pytania?
- Yy... tak - przyznał Harry. - Może i na początku nie będą wiedzieli, do którego z domów się udaję, ale czy to nie stanie się oczywiste, gdy – szybko policzył zgromadzonych – czternaście osób uda się do domu rodziców Tonks?
- Ach – mruknął Moody – Zapomniałem o najważniejszym. Do Tonks nie poleci czternaście osób. Tej nocy na niebie będzie siedmiu Potterów, każdy z kompanem, każda para uda się do innej bezpiecznej kryjówki.
Z wewnętrznej kieszeni płaszcza Moody wyjął piersiówkę czegoś, co wyglądało jak błoto.
Nie musiał mówić nic więcej, Harry natychmiast pojął cały plan.
- Nie! - powiedział głośno, a jego słowa rozbrzmiały w kuchni – Nie ma mowy!
- Mówiłam im, że tak zareagujesz – rzekła Hermiona, z nutką samozadowolenia w głosie.
- Jeśli myślicie, że pozwolę sześciu osobom zaryzykować życie...
- Tak, bo to byłoby dla nas coś nowego – wtrącił się Ron.
- Udawanie mnie to zupełnie co innego!
- Cóż, w sumie nikt z nas nie ma na to specjalnej ochoty – stwierdził poważnie Fred – Wyobraź sobie, że coś pójdzie nie tak i utkniemy na zawsze jako koścista, czterooka szuja.
Harry nawet się nie uśmiechnął.
- Nie zrobicie tego, jeśli nie będę współpracował, potrzebne wam moje włosy.
- O kurczę, cały plan legł w gruzach – przejął się George. – Rzeczywiście, my wszyscy nie mamy szans zdobyć włosów bez twojej zgody.
- Taaak, trzynastu przeciwko jednemu facetowi, który nie może używać magii. Nic z tego - dodał Fred.
- Zabawne - burknął Harry – Ubaw po pachy.
- Jeśli będziemy musieli użyć do argumentów siłowych, to się nie zawahamy – zagrzmiał Moody, którego magiczne oko drżało lekko w oczodole, gdy wpatrywał się w Harry'ego – Wszyscy tu są pełnoletni, Potter, i gotowi zaryzykować.
Mundungus wzruszył ramionami i skrzywił się. Magiczne oko obróciło się, by spojrzeć na niego, dokładnie przez środek głowy Moody'ego.
- Koniec dyskusji, czas zażyć eliksir. Potrzebuję kilku twoich włosów, chłopcze. Teraz.
- To głupie, naprawdę nie ma takiej potrzeby...
- Nie ma potrzeby?! - warknął Moody. - Tam na zewnątrz czeka Sam-Wiesz-Kto, a połowa Ministerstwa razem z nim! Potter, jeśli mamy szczęście, połknął przynęte i planuje atak trzydziestego, ale byłby głupcem, gdyby nie wyznaczył jednego lub dwóch Śmierciożerców, żeby mieli na ciebie oko. Na jego miejscu właśnie tak bym zrobił. Może nie są w stanie tego robić, póki działa czar, ale przypominam, że niedługo przestanie, a oni znają przybliżone współrzędne tego miejsca. Naszą jedyną szansą jest użycie przynęt. Nawet Sam-Wiesz-Kto nie jest w stanie podzielić się na siedem części.
Spojrzenia Harry'ego i Hermiony spotkały się, ale szybko odwrócili głowy.
- Więc jak będzie, Potter? Kilka włosków, jeśli łaska.
Harry rzucił Ronowi krótkie spojrzenie, ale ten tylko zrobił minę po-prostu-to-zrób.
- Już – ponaglił go Moody.
Czując na sobie wzrok wszystkich w kuchni, Harry sięgnął do czubka swojej głowy, złapał kosmyk włosów i pociągnął.
- Świetnie - rzekł Moody, kuśtykając w jego stronę, wyciągnąwszy uprzednio zatyczkę piersiówki. - Wrzuć tu, jeśli łaska.
Harry upuścił włosy do błotnistej cieczy. Gdy zetknęły się z powierzchnią, eliksir zaczął pienić się i dymić, a następnie w mgnieniu oka zmienił barwę na czyto złotą.
- Och, wyglądasz dużo bardziej smakowicie, niż Crabbe i Goyle – stwierdziła Hermiona, nim zauważyła uniesione brwi Rona, zarumieniła się i dodała – Wiesz, co mam na myśli... Eliksir Goyle'a przypominał smarki.
- Dobrze, teraz zapraszam podrabiane Pottery tutaj - powiedział Moody.
Ron, Hermiona, Fred, George, i Fleur ustawili się na przeciwko błyszczącego zlewu ciotki Petunii.
- Brakuje jednego - zauważył Lupin.
- Tutaj - burknął Hagrid, podnosząc Mundungusa za kołnierz i rzucajac za Fleur, która zmarszczyła nosek i odsunęła się, by stanąć między Fredem i Georgem.
- Jestem żołnierzem, powinienem raczej robić za obrońcę - zaczął Mundungus.
- Cisza - warknął Moody. – jak już mówiłem, tchórzliwy szkodniku, Śmierciożercy nie mają na celu zabicia Pottera, tylko złapanie go. Dumbledore zawsze twierdził, że Sam-Wiesz-Kto będzie chciał wykończyć Harryy'go osobiście. To obrońcy będą się mieli o co martwić, bo to ich Śmierciożercy będą chcieli zabić.
Mundungus nie wyglądał na przekonanego, ale Moody już wyjął pół tuzina szklanek rozmiarów kieliszków do jajek, które trzymał w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Rozdał je, przed napełniem Eliksirem Wielosokowym.
- Zdrówko.
Ron, Hermiona, Fred, George, Fleur i Mundungus opróżnili szklanki. Wszyscy skrzywili się, gdy eliksir zapiekł ich w gardłach. Na twarzach pojawiły się pęcherze, a ich rysy zaczęły się zniekształcać, niczym gorący wosk . Hermiona i Mundungus wystrzelili w górę, natomiast Ron, Fred i George skurczyli się, włosy im ciemniały, sylwetki Hermiony i Fleur jakby wklęsły.
Moody zaczął obojętnie rozwiązywać sznurki wielkich worków, które ze sobą przyniósł. Gdy się wyprostował, stało przed nim sześciu Harrych Potterów, sapiących i dyszących.
Fred i George spojrzeli na siebie i krzyknęli jednocześnie:
- Łał! Jesteśmy identyczni!
- No nie wiem, wciąż jestem przystojniejszy – powiedział Fred przeglądając się w czajniku.
- O nie – jęknęła Fleur, przyglądając się swojemu odbiciu w drzwiczkach mikrofalówki –
Bill, nie patrz na mnie, jestem okropni.
- Te ubrania są trochę za luźne, mam tu mniejsze – powiedział Moody, wskazując na pierwszy worek – i vice versa. Nie zapomnijcie o okularach, w bocznej kieszeni jest sześć par. A jak się ubierzecie, weźcie bagaż z drugiego worka.
Prawdziwy Harry pomyślał, że to chyba najdziwaczniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widział, a widział już wiele. Patrzył, jak sześć sobowtórów grzebie w torbach, zmieniając ubrania i zakładając okulary. Wolałby, żeby okazali trochę więcej szacunku dla jego prywatności, gdy wszyscy zaczęli rozbierać się, z dużo większą łatwością wystawiając na pokaz jego ciało, niż gdyby chodziło o ich własne.
- Wiedziałem, że Ginny kłamała na temat tego tatuażu – powiedział Ron, przyglądając się swojej nagiej klacie.
- Harry, twój wzrok jest naprawdę straszny – oznajmiła Hermiona, założywszy okulary.
Już ubrani, fałszywi Harry wzięli plecaki i klatki, w których siedziały wypchane sowy śnieżne z drugiego worka.
- Dobrze – powiedział Moody, gdy cała siódemka: ubrana, w okularach i z
bagażami w rękach, stanęła przed nim. – Pary będą następujące: Mundungus podróżuje ze mną na miotle...
- Dlaczego z tobą? – burknął Harry najbliżej tylnych drzwi.
- Bo chcę mieć na ciebie oko – odburknął Moody. Jego oko nie przestało lustrować Mundungusa, gdy kontynuował – Artur z Fredem...
- Jestem George – powiedział bliźniak, do którego zwrócił się Moody. – Nie jesteś w stanie nas odróżnić nawet, gdy jesteśmy Harrym?
- Przepraszam, George.
- Tylko żartowałem. Tak naprawdę jestem Fred.
- Koniec tego przekomarzania! – warknął Moody – Drugi z was, kimkolwiek jest – Fred, czy
George – jesteś z Remusem. Panienka Delacour...
- Wezmę Fleur na testrala – powiedział Bill – ona nie lubi mioteł.
Fleur podeszła do niego i obdarzyła go zalotnym, pełnym oddania uśmiechem, którego Harry z całego serca pragnął nigdy więcej nie oglądać na swojej twarzy.
- Panienka Granger z Kingsley'em, również na testralu...
Hermiona westchnęła z ulgą w odpowiedzi na uśmiech Kingsley’a. Harry wiedział, że nie czuła się pewnie na miotle.
- Więc wychodzi na to, że będziemy razem, Ron – powiedziała radośnie Tonks, przewracając stojak na kubki, gdy do niego machała.
Ron nie wyglądał na tak zadowolonego, jak Hermiona.
- A ty ze mną, Harry. Wporząsiu? – zapytał trochę niepewnie Hagrid. - Polecimy na motorze, miotły i testrale nie udźwigną mojego ciężaru, nie? Nie pozostaje wiele miejsca na siodełku, więc polecisz w koszu.
- Wspaniale – odpowiedział Harry, nie do końca zgodnie z prawdą.
- Sądzimy, że Śmierciożercy będą się spodziewali, że polecisz na miotle –
powiedział Moody, który, jak się wydawało, rozumiał, co Harry czuje. – Snape miał teraz dużo czasu, by powiedzieć im o tobie wszystko, czego nie przekazał im wcześniej, więc jeśli napotkamy jakichś Śmierciożerców, spodziewamy się, że wybiorą jednego w Potterów lecących na miotle. Dobra – kontynuował, zawiązując worek z ubraniami, po czym ruszył w stronę drzwi. – Daję nam trzy minuty na opuszczenie domu. Nie ma sensu zamykać drzwi, to i tak nie powstrzyma Śmierciożerców, gdy przyjdą cię szukać. Ruszać się, żwawo...
Harry pospieszył po swój plecak, Błyskawicę i klatkę z Hedwigą, po czym dołączył do innych, którzy czekali na niego w ogrodzie za domem. Ze wszystkich stron nadlatywały miotły przywoływane przez właścicieli; Kingsley pomógł Hermionie wejść na wielkiego, czarnego testrala, a Bill podsadził Fleur y mogła wspiąć się na drugiego z nich, Hagrid zaś czekał na Harry’ego przy motorze.
- Czy to jest motor Syriusza?
- Dokładnie ten sam.- odparł Hagrid. – Ostatni raz, gdy cię na nim wiozłem, mieścił żeś mi się na dłoni, Harry.
Harry czuł się trochę poniżony siedząc w koszu ponieważ znajdował się kilka stóp niżej od innych. Ron uśmiechnął się ironiczie widząc Harry’ego, który przypomniał dziecko siedzące w gokarcie w wesołym miasteczku. Potter wepchnął miotłę i plecak pod nogi, klatkę Hedwigi układając między kolanami. Nie była to wygodna pozycja.
- Artur trochę przy nim pomajstrował – powiedział Hagrid.
Gajowy wszedł na siedzenie, które lekko zgrzytnęło i obniżyło się o parę cali pod ciężarem Hagrida.
Trochę go ulepszyliśmy – powiedział wskazując palcem na fioletowy przycisk obok szybkościomierza.
- Proszę cię, uważaj... – poprosił pan Wesley. – Nie wiem, czy dobrze to zrobiłem, więc nie ryzykuj bez potrzeby.
- W porządku – oznajmił Moody – Wszyscy gotowi? Chcę żebyście ruszyli dokładnie w tym samym momencie, inaczej stracimy całą przewagę.
Wszyscy skinęli głowami.
- Trzymaj się mocno, Ron – powiedziała Tonks. Harry zauważył, jak jego przyjaciel rzuca przepraszające spojrzenie Lupinowi, zanim objął jego żonę w pasie. Hagrid odpalił motocykl, który zawył jak smok. Kosz zaczął nieprzyjemnie wibrować.
- Powodzenia wszystkim! – krzyknął Moody. Widzimy się za jakąś godzinę
w Norze. Na trzy. Raz... Dwa... TRZY!
Silnik warczał okropnie, a Harry czuł, że kosz przechyla się na bok.
Wznosili się szybko, oczy chłopca napełniły się łzami. Czarodzieje na miotłach również wystartowali, a czarne ciała testrali błyskawicznie pomknęły ku górze. Nogi Harry’ego, na których leżały plecak i klatka, zaczynały drętwieć. Było mu tak niewygodnie, że zapomniał zerknąć po raz ostatni raz na dom przy Privet Drive 4.
Wtem zostali otoczeni przez wroga. Co najmniej trzydzieści zakapturzonych postaci unosiło się w powietrzu, tworząc wielkie koło, wewnątrz którego znajdowali się członkowie Zakonu.
Ze wszystkich stron rozlegały się krzyki; widać było błyski zielonego światła. Hagrid wrzasnął, motocykl przechylił się. Harry stracił wszelką orientację. Był przerażony. Nie rozumiał tego, co krzyczą członkowie Zakonu, zielone światło mieszało się w jego głowie ze światłem latarni ulicznych. Plecak, miotła i klatka Hedwigi wyśliznęły się spod jego nóg...
- Nie! Pomocy!
Miotła zaczynała wypadać. Harry`emu udało się złapać plecak i klatkę, zanim motor odzyskał pionową pozycję. Po chwili znów błysnęło zielon światło. Sowa zaskrzeczała i upadła na dno klatki.
- Nie! Nie!
Motocykl ruszył do przodu, Harry zobaczył Śmierciożerów lecących w różne strony.
- Hedwigo! Hedwigo!
Sowa jednak leżała na podłodze klatki, nieruchoma niczym zabawka. Nie mógł jej stamtąd wyciągnąć. Bał się. Spojrzał do tyłu i zobaczył walczących ludzi, zielone światło oraz dwie oddalające się pary ludzi na miotłach szybujących gdzieś w oddali, ale nie rozpoznał postaci.
- Hagridzie, musimy zawrócić! – wrzeszczał Harry próbując przekrzyczeć ryk silnika. Wyciągnął różdżkę, położył klatkę na pdołodze nie mogąc uwierzyć, że Hedwiga nie żyje. – Hagridzie, zawracaj!!
- Muszę bezpiecznie dostarczyć cię na miejsce, Harry – krzyknął Hagrid otwierając przepustnicę.
- Stój! Przestań! – wrzeszczał Harry.
Dwie smugi zielonego światła przemknęły tuż koło jego lewego ucha. Czterech Śmieciożerców wyłamało się z kręgu i ruszyło w pościg za Hagride, celując w jego plecy. Gajowy skręcił gwałtownie, ale wrogowie nadal za nim podążali. Harry ukrył się w koszu żeby ukryć się przed zaklęciami. Młody czarodziej wystrzelił z różdżki snop czerwonego światła. Odległość między motocyklem a Śmierciożercami zwiększyła się nieznacznie, gdy ci próbowali uniknąć zaklęć Harry’ego.
- Nie rób tego, Harry! To nic nie da! – ryknął Hagrid. Potter spojrzał w górę akurat w momencie, w którym Hagrid wcisnął zielony przycisk obok wskaźnika ilości paliwa.
Czarny dym z rury wydechowej stworzył zasłonę, która rozsrastała się we wszystkch kierunkach. Trzech Śmierciożerców zdołało ją ominąć, czwarty nie miał tyle szczęścia: na chwilę zniknął z pola widzenia by po chwili spaść na ziemię wraz z resztkami swojej miotły. Jeden z jego towarzyszy zwolnił, by go ratować, ale Harry nie mógł zobaczyć nic więcej, gdyż Hagrid przyspieszył zostawiając dwóch pomocników Voldemorta w tyle.
Następne śmiertelne zaklęcia wystrzelone przez dwóch Śmierciożerców przeleciały nad głową Harry’ego. Chłopak odpowiedział czarem oszałamiającym. Czerwone i zielone promienie zderzyły się i rozproszyły, przybierając formę różnokolorowych iskier. Harry pomyślał o fajerwerkach i mugolach pod nimi, którzy nie mieli pojęcia, co się dzieje.
- Trzymaj się, Harry, jeszcze raz! – krzyknął Hagrid i wcisnął drugi przycisk. Tym razem z rury wydechowej wyleciała ogromna sięc. Śmierciożercy nie dali się w nią złapać. Na domiar złego, dołączył do nich trzeci, który wcześniej pomagał koledze.
- To załatwi sprawę, Harry. Trzymaj się mocno! – powiedział Hagrid, a Harry ujrzał jak jego przyjaciel uderza całą dłonią w przycisk pod szybkościomierzem.
Kula ognia wystrzeliła z rury wydechowej, a motocykl popędził do przodu niczym pocisk. Śmierciożercy zniknęli Harry’emu z oczu próbując ominąć płomienie. Kosz przechylił się niebezpiecznie.
- W porządku, Harry! – krzyknął Hagrid, który leżał tynej części motoru, wciśnięty tam przez ogromną prędkość. Nikt nie trzymał kierownicy i Harry czuł, że kosz kołysze się gwałtownie.
- Spokojnie, wszystko pod kontrolą – zawołał gajowy, wyciągając spod płaszcza swoją parasolkę.
- Hagridzie! Nie!
- Reparo!
Rozległ się ogłuszający huk i kosz całkiem odłączył się od motoru. W akcie desperacji Harry użył zaklęcia Wingardium Leviosa. Koszz zawisł w powietrzu. Śmierciożercy byli coraz bliżej..
- Już idę, Harry! – w ciemności rozległ się głos Hagrida.
Harry poczuł, że znowu spada. Wychylając się, wystrzelił we wrogów zaklęcie Impedimenta.
Czar trafił prosto w pierś Śmierciożercy. Sługa Voldemorta stracił kontrolę nad miotłą.
- Już idę, Harry! Już idę!
Ogromna łapa chwyciła Harry’ego za szaty i wyciągnęła ze spadającego kosza. Gdy wznieśli się wyżej, uciekając przed dwoma Śmierciożercami, Harry wycelował różdżkę w kosz i użył Confringo.
Poczuł się okropnie gdy klatka Hedwigi eksplodowała. Siła uderzenia zrzuciła jednego ze Śmieciożerców z miotły.
- Harry, tak mi przykro, tak mi przykro! – jęczał Hagrid. – Powinienem był to naprawić... Nie masz miejsca...
- W porządku, po prostu leć! – krzyknął Potter, gdy wrogowie znów się zbliżyli.
Hagrid skręcał co chwilę, aby uniknąć zaklęć, które przecinały powietrze.Harry wiedział, że gajowy nie chce poraz kolejny wystrzelić kuli ognia, dlatego atakował Śmierciożerców zaklęcia,o oszałamiającymi. Jeden z nich uchylił się, aby uniknąć trafienia, przez co kaptur zsunął mu się z głowy. Harry w czerwonym blasku kolejnego zaklęcia dojrzał twarz Stanleya Shunpike’a... Stan...
- Expeliarmus! – krzyknął Harry
- To on, on jest prawdziwy!
Krzyk Śmierciożercy dobiegł Harry’ego pomimo ryku silnika. Chwilę potem, obaj prześladowcy zawrócili i zniknęli.
- Harry, co się stało? – zapytał Hagrid – Gdzie oni polecieli?
- Nie mam pojęcia!
Harry był zaniepokojony. Śmierciożerca rozpoznał go. Jak? Wyprostował się na siedzeniu, złapał Hagrida za kurtkę i powiedział:
- Hagrid, musimy uciekać!
- Trzymaj się mocno, Harry!
Biało-niebieski płomień po raz drugi wystrzelił z rury wydechowej. Harry poczuł, że się zsuwa z siedzenia.Hagrid pomógł mu się utrzymać.
- Zgubiliśmy ich, Harry! Udało się! – wrzeszczał Hagrid.
Harry nie był o tym do końca. Bał się. Jeden z nich wciąż miał różdżkę... „To on.... To on jest prawdziwy...”.
-Prawie jesteśmy na miejscu! – krzyknął Hagrid.
Harry poczuł, że powoli opadają, choć latarnie w dole wciąż wyglądały jak gwiazdy.
Nagle zapiekła go blizna na czole. Śmierciożerca pojawił się obok motocykla i znów zaatakował zabójczym zaklęciem.
Wtedy Harry zobaczył Voldemorta. Czarny Pan leciał za nim bez miotły czy testrala. Jego wężowata twarz wyłaniała się z ciemności ciemności, a białe palce trzymały różdżkę.
Hagrid krzyknął ze strachu i skierował motocykl pionowo w dół. Świadomy śmiertelnego niebezpieczeństwa, Harry miotał na oślep Zaklęciami Oszałamiającymi. Zobaczył upadające ciał i wiedział, że trafił jednego z nich. Usłyszał huk i zobaczył iskry wydobywające się z silnika. Motor wirował w powietrzu bez żadnej kontroli.
Znowu przemknęły obok nich snopy zielonego światła. Harry ponownie stracił orientację w terenie; blizna wciąż go piekła, był pewien, że zginie. Zobaczył, jak zakapturzona postać podnosi różdżkę...
- Nie!
Hagrid zeskoczył z motocykla wprost na Śmierciożercę. Miotła zaczęłą spadać.
- Jest mój! - krzyknął Voldemort.
Młody czarodziej czuł, że zbliża się koniec.
- Avada...
Gdy piekący ból zmusił Harry’ego do zamknięcia oczu, jego różdżka sama zadziałała. Poczuł, jak jego ręka bezwolnie unosi się. Zobaczył strumień złotego światła. Ostatni Śmierciożerca wrzasnął.
Nie! - krzyknął Voldemort.
Harry zauważył, że jego nos znajduje się o cal od przycisku wystrzeliwującego kulę ognia. Nacisnął go wolną ręką, a motor popędził prosto ku ziemi.
- Hagridze – wołał Harry, modląc się o życie. – Hagridzie! Accio Hagrid!
Motocykl przyspieszył. Z twarzą na wysokości kierownicy, Potter nie widział nic oprócz latarni ulicznych, które zdawały się zbliżać. Wiedział, że się rozbije.
- Daj mi swoją różdżkę, Selwyn! - powiedział Czarny Pan.
Harry wyczuł obecność Voldemorta.. Patrzył w jego czerwone oczy przekonany, że to ostatnia rzecz, jaką widzi.
Nagle Voldemort znikł. Potter spojrzał w dół i zobaczył Hagrida leżącego bezwładnie na ziemi, tuż pod nim. Pociągnął kierownicę, aby uniknąć rozbicia się. Próbował znaleźć hamulec, ale zanim mu się to udało, wpadł do sadzawki.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 20:16, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział V: Poległy wojownik

- Hagrid?
Harry usiłował wyrwać się z otaczających go szczątków metalu i skóry; jego dłonie zagłębiały się w zmętniałą wodę, gdy próbował wstać. Nie mógł zrozumieć, gdzie podział się Voldemort i w każdej chwili spodziewał się jego powrotu. Coś ciepłego i wilgotnego spływało po jego podbródku i czole. Przepłynął staw i potykając się ruszył w stronę wielkiej, ciemnej masy leżącej na ziemi, która była ni mniej ni więcej, jak Hagridem.
- Hagrid? Hagrid, powiedz coś!
Ale ciemna masa nawet nie drgnęła.
- Kto tam jest? Potter, to ty? Jesteś Harrym Potterem?
Harry nie rozpoznał głosu mężczyzny. Wtedy kobieta krzyknęła:

- Oni się rozbili, Ted! Rozbili się w ogrodzie!
Harry'emu zakręciło się w głowie.
- Hagrid - powtórzył głupio, a kolana ugięły się pod nim.

Następną rzeczą, którą pamiętał, było leżenie na plecach, pod które ktoś wetknął mu poduszki oraz piekący ból w żebrach i prawym ramieniu. Brakujący ząb wrócił na swoje miejsce, ale blizna na czole wciąż pulsowała.

- Hagrid?
Otworzył oczy i zobaczył, że leży na kanapie w nieznanym mu, jasnym salonie. Jego plecak leżał na podłodze, mokry i zabłocony. Jasnowłosy mężczyzna o sporym brzuchu przyglądał się Harry'emu z troską.
- Hagrid ma się dobrze, synu - poinformował go mężczyzna. - Moja żona jest przy nim. Jak się czujesz? Złamałeś coś jeszcze? Wyleczyłem twoje żebra, ząb i ramię. Przy okazji, jestem Ted. Ted Tonks - ojciec Dory.
Harry podniósł się szybko. Przed Jego oczami pojawiły się światła. Poczuł mdłości i zawroty głowy.
- Voldemort... - wyszeptał.
- Spokojnie - odparł Ted Tonks, kładąc rękę Harry'ego na stosie poduszek. - To złamanie było paskudne. Co się stało? Motor się zepsuł? Artur Weasley przesadził z tym mugolskim sprzętem?
- Nie - powiedział Harry. Blizna bolała go jakby była otwartą raną. - Śmierciożercy, mnóstwo Śmierciożerców. Ścigali nas.
- Śmierciożercy? - zdziwił się Ted. - Przecież nie wiedzieli, że dzisiaj zostaniesz przetransportowany.
- Wiedzieli - zaprzeczył Harry.
Ted Tonks wlepił oczy w sufit jakby obserwował niebo.
- Przynajmniej nasze zaklęcia ochronne działają, czyż nie? Nie będą w stanie zbliżyć się nawet na sto jardów.

Teraz Harry zrozumiał zniknięcie Voldemorta - po prostu napotkał on magiczną barierę stworzoną przez Zakon. Miał tylko nadzieję, że nie przestanie ona działać. Wyobraził sobie Voldemorta, sto jardów ponad nimi, próbującego znaleźć sposób na przedarcie się przez coś, co Harry wyobrażał sobie jako wielką, przezroczystą bańkę.
Młody czarodziej zszedł z kanapy; musiał zobaczyć się z Hagridem by upewnić się, że ten przeżył. Ledwie stanął na nogach, do domu wszedł gajowy. Jego twarz była umazana błotem i krwią. Kulał na jedną nogę lecz niewątpliwie żył.
- Harry!
Przewracając dwa stoliki i doniczkową aspidistrę, pokonał odległość między nimi dwoma wielkimi krokami, przyciągnął Harry'ego w uścisku, który omal nie zmiażdżył jego świeżo wyleczonych żeber.

- Cholibka, Harry, jak tyś z tego wyszedł? Myślałem, że już po nas!
- Tak, ja też. Nie mogę uwierzyć...
Harry wyrwał się z uścisku. Rozpoznał kobietę, która weszła do pokoju.
- Ty! - krzyknął, po czym sięgnął do kieszeni po różdżkę, lecz jej tam nie było.
- Twoja różdżka jest tutaj, synu - powiedział Ted, podając ją Harry'emu. - Leżała obok ciebie. podniosłem ją... A kobieta, na którą krzyczysz, to moja żona.
- Och... Przepraszam.
Gdy pani Tonks weszła do pokoju, zauważył różnice między nią a jej siostrą Bellatrix. Włosy Andromedy były brązowe, a oczy bardziej przyjazne. Niemniej jednak jej spojrzenie mogło wydawać się równie wyniosłe.

- Czy naszej córce coś się stało? - spytała. - Hagrid powiedział, że wpadliście w zasadzkę. Gdzie jest Nimfadora?
- Nie wiem - odrzekł Harry. - Nie wiemy, co stało się z resztą.
Ted wymienił z żoną spojrzenia. Na widok ich twarzy Harry poczuł się winny. Uważał, że jeśli ktoś z nich umarł, umarł przez niego. Zgodził się na ten plan i oddał swoje włosy.
- Świstoklik! – przypomniał sobie. - Musimy dostać się do Nory. Tam wszystkiego się dowiemy. Będziemy mogli wysłać wam list...
- Nimfadorze nic nie będzie, Andromedo - powiedział Ted. - Ona wie co robi. Jako Auror wykonywała już trudniejsze zadania. Przy okazji: Świstoklik jest tam – zwrócił się do Harry`ego. - Za trzy minuty przeniesie się do Nory.

-Skorzystam z niego - powiedział Harry zakładając plecak. - Ja...

Spojrzał na panią Tonks. Chciał przeprosić za to, że przez niego boi się o życie córki, ale nie był w stanie znaleźć odpowiednich słów.

-Powiem Tonks... Nimfadorze... Żeby wysłała wam list kiedy... Dziękuję za to, że nas pani poskładała... Za wszystko...
Ted poprowadził Harry`ego do następnego sypialni. Po chwili dołączył do nich Hagrid, pochylając się, aby nie uderzyć głową o futrynę.
- Świstoklik jest tutaj – pan Tonks wskazał na niedużą, srebrną szczotkę leżącą na stoliku.

- Dziękuję - rzekł Harry, gotowy do drogi.
- Poczekaj... - powiedział Hagrid. - Gdzie jest Hedwiga?
- Ona... została trafiona - wyjaśnił Potter.
Uświadomił sobie to, co się stało. Poczuł wstyd. Do oczu napłynęły mu łzy. Hedwiga była jego towarzyszką. Tylko ona łączyła go ze światem magii, gdy przebywał u Dursleyów.
- Nie przejmuj się... - powiedział szorstko Hagrid. - Nie przejmuj się. Żyła długo i wspaniale.
- Hagrid. - przerwał mu pan Tonks, gdy szczotka zaczęła emitować jasne światło.

Gajowy dotknął Świstoklika.
Harry i Hagrid poczuli nagłe szarpnięcie w okolicach pępka. Świat zmienił się w wirującą nicość. Chwilę później pojawili się na podwórku przed Norą. Ktoś krzyczał.
Harry odrzucił szczotkę i wstał, chwiejąc się nieznacznie. Zobaczył panią Weasley i Ginny, zbiegające po stopniach z tyłu domu, gdy Hagrid, który również stracił równowagę podczas lądowania, podnosił się z ziemi.

- Harry? Ten prawdziwy Harry? Co się stało? Gdzie są pozostali? - załkała pani Weasley.

- Co pani ma na myśli? Nie wrócił nikt poza nami? - wysapał Harry.

Odpowiedź można było wyczytać z bladej twarzy pani Weasley.

- Śmierciożercy już na nas czekali – poinformował ją Harry. - Byliśmy otoczeni od samego początku. Wiedzieli, że to dzisiaj. Nie mam pojęcia, co stało się z innymi. Czterech z nich nas ścigało, jedyne, co mogliśmy zrobić, to uciekać, a wtedy dogonił nas Voldemort.

W jego głosie dało się słyszeć przepraszającą nutę, jakby błagał ją, by zrozumiała, dlaczego nie wie, co stało się z jej dziećmi, ale...

- Dzięki Bogu, że jesteś cały! - zawołała, ściskając go mocno, choć Harry uważał, że na to nie zasłużył.

- Nie znalazłoby się trochę brandy? - zapytał Hagrid, wciąż się trzęsąc – Do celów medycznych.

Mogłaby przywołać ją za pomocą magii, ale gdy tylko pospieszyła do domu, Harry zrozumiał, że nie chciała, by ktokolwiek widział jej łzy. Harry popatrzył na Ginny, a ona odpowiedziała na jego milczącą prośbę o trochę informacji.

- Ron i Tonks powinni zjawić się pierwsi, ale przegapili swój Świstoklik. Wrócił bez nich. – Wskazała na zardzewiałą puszkę oleju, leżącą nieopodal. - A ten – tu wskazała starego buta – Należy do taty i Freda. Powinni być drudzy. Ty i Hagrid mieliście być po nich, a – spojrzała na zegarek - jeśli wszystko poszło dobrze, Lupin i George pojawią się za jakąś minutę.

Wróciła pani Weasley, niosąc butelkę brandy, którą następnie podała Hagridowi. Ten odkorkował ją i wypił z gwinta.

- Mamo! - zawołała Ginny, wskazując jakiś punkcik kilka stóp dalej.

Plama niebieskiego światła pojawiła się w ciemności, rosnąc z każdą chwilą. Pojawili się Lupin i George – zachwiali się i zwalili na ziemię. Harry natychmiast zorientował się, że coś jest nie tak: Lupin podtrzymywał nieprzytomnego George'a, którego twarz była cała we krwi.

Harry podbiegł do nich i chwycił George'a za nogi. Wspólnymi siłami, Harry i Lupin wnieśli jednego z bliźniaków do domu, przeszli przez kuchnię i ułożyli na kanapie w salonie. Kiedy światło lampy padło na głowę George'a, Ginny nabrała głośno powietrza, a żołądek Harry'ego podskoczył. Brakowało jednego ucha. Jego twarz i szyja były mokre od krwi.

Gdy pani Weasley pochyliła się nad rannym synem, Lupin złapał Harry'ego za ramię i niezbyt delikatnie zaciągnął do kuchni, gdzie Hagrid wciąż próbował przepchnąć się przez tylne drzwi.

- Cholibka! - krzyknął Hagrid z oburzeniem. - Daj mu spokój... Puść Harry`ego...

Lupin zignorował go.

- Jakie stworzenie siedziało w rogu mojego gabinetu, gdy byłeś tam po raz pierwszy? - zapytał Lupin, potrząsając Potterem. - Jakie? Odpowiadaj!

- Druzgotek. Był w akwarium, czyż nie?

Lupin wypuścił Harry`ego i oparł się o kredens.

- Co to ma być? Co się dzieje? - ryknął Hagrid.

- Przepraszam, Harry, ale musiałem się upewnić – wyjaśnił krótko Remus. - Jest wśród nas zdrajca. Voldemort wiedział o tym, że będziesz przeniesiony w inne miejsce, a tylko ludzie wtajemniczeni w plan mogli mu o tym powiedzieć. Nie mogłem być pewien czy naprawdę jesteś Harrym Potterem.

- Ale dlaczego nie sprawdziłeś mnie? - wysapał Hagrid, ciągle próbujący przejść przez drzwi.

- Jesteś półolbrzymem – odpowiedział Lupin. - Eliksir wielosokowy działa tylko na ludzi.

- Żaden z członków zakonu nie powiedziałby o tym Voldemortowi – wyjaśnił Potter. - On dogonił mnie dopiero pod koniec, wcześniej nie wiedział, gdzie jestem. Gdyby ktoś wtajemniczył go w plan, od początku byłby poinformowany, że lecę z Hagridem.

- Voldemort cię dogonił? - zapytał ostro Remus. - Co się stało? Jakim cudem uciekłeś?

Harry szybko opisał pościg, rozpoznanie przez Śmierciożercę, przywołanie Voldemorta i jego pojawienie się przed chronionym terenem domu rodziców Tonks.

- Rozpoznali cię? Jak? Co zrobiłeś?

- Ja... - Potter próbował przypomnieć sobie, ale cała podróż była dla niego mieszanką strachu i dezorientacji. - Zobaczyłem Stana Shunpike'a... Tego kolesia z Błędnego Rycerza. Próbowałem go rozbroić zamiast... Wiesz, on nie wiedział, co robi. Był pod wpływem Imperiusa.

- Harry, rozbrajanie to przeszłość. Ci ludzie chcą cię złapać i zabić. Jeżeli nie możesz zabić, użyj Drętwoty.

- Byliśmy setki stóp nad ziemią, a on nie był sobą! Gdybym rzucił Drętwotę to tak, jakbym użył Avady. Zaklęcie Expelliarmus dwa lata temu uratowało mnie przed Voldemortem – dodał Harry. Zachowanie Lupina przypominało mu Zachariasza Smitha drwiącego z nauczania Expelliarmusa w Gwardii Dumbledore`a.

- Tak, Harry – odrzekł Lupin. - I Śmierciożercy to widzieli. Wybacz, ale było to niezwykłe zachowanie w takiej sytuacji. Robienie tego samego przy ludziach, którzy byli przy tym lub o tym słyszeli było prawie samobójstwem.

- Więc uważasz, że powinienem był go zabić? - zdenerwował się chłopak.

- Oczywiście, że nie – powiedział Lupin. - Ale Śmierciożercy, a szczerze powiedziawszy większość ludzi, spodziewałoby się, że w takiej sytuacji odpowiesz na atak. Expelliarmus to przydatne zaklęcie, Harry, ale Śmierciożercy uważają je za twój znak rozpoznawczy, a ja przestrzegam się, byś do tego nie dopuścił!

Lupin sprawiał, że Harry czuł się idiotycznie, ale jakaś cząstka jego osobowości wciąż chciała się buntować.

- Nie będę usuwał ludzi z mojej drogi tylko dlatego, że się na niej znaleźli. To w stylu Voldemorta.

Riposta Lupina została zagłuszona przez Hagrida. Udało mu się wreszcie przecisnąć przez drzwi i zataczając się, opaść na krzesło, które załamało się pod jego ciężarem. Ignorując mieszankę przekleństw i przeprosin, Harry znów zwrócił się do Lupina:

- Czy George wyjdzie z tego?

Cała frustracja Lupina zdała się wyparować pod wpływem tego pytania.

- Tak myślę, chociaż nie mamy możliwości przywrócenia mu ucha. Zostało trafione klątwą, to czarna magia.

Na zewnątrz zrobiło się jakieś zamieszanie. Lupin zerwał się i wybiegł przez tylne drzwi, Harry przeskoczył nad nogami Hagrida i popędził do ogrodu.

Dwie sylwetki pojawiły się na podwórku, a gdy Harry zbliżył się do nich, rozpoznał Hermionę, powracającą już do swojej zwykłej postaci i Kingsleya, oboje kurczowo trzymający wieszak na ubrania. Hermiona padła Harry'emu w ramiona, ale Kingsley nie był tak wylewny. Ponad ramieniem Hermiony, Harry widział, jak wyciąga różdżkę i celuje nią w pierś Lupina.

- Ostatnie słowa, jakie Dumbledore skierował do nas dwóch!

- Harry jest naszą jedyną nadzieją. Zaufajcie mu – odrzekł spokojnie Remus.

Kingsley już odwracał się, by wycelować w Harry'ego, ale Lupin powiedział:

- To on, już go sprawdzałem.

- Dobrze, dobrze – mruknął Kingsley, chowając różdżkę. – Ale ktoś nas zdradził! Wiedzieli, że to już dziś!

- Na to wygląda – potwierdził Lupin – Ale nie wiedzieli, że będzie siedmiu Harrych.

- Mała pociecha! - warknął Kingsley. - Kto jeszcze wrócił?

- Tylko Harry, Hagrid, George i ja.

Hermiona zakryła twarz dłońmi, by stłumić jęk.

- Co wam się stało? - zapytał Lupin.

- Śledziło nas pięciu, dwóch zraniłem, możliwe, że jednego zabiłem – wyliczył Kingsley. - I widzieliśmy Sami-Wiecie-Kogo. Dołączył do pościgu gdzieś w połowie drogi, ale szybko zniknął. Remus, on...

- Lata – dokończył Harry. - Też go widziałem, gonił mnie i Hagrida.

- To dlatego zniknął. Żeby cię śledzić! - stwierdził Kingsley. - Nie mogłem zrozumieć, co go skłoniło do zmiany planów.

- Harry był trochę zbyt miły dla Stana Shunpike'a – wyjaśnił Lupin.

- Stan? - powtórzyła Hermiona. - Myślałam, że jest w Azkabanie?

Kingsley zaśmiał się, ale w jego głosie nie było wesołości.

- Hermiono, to oczywiste, że była masowa ucieczka z Azkabanu, zatuszowana przez Ministerstwo. Kiedy rzuciłem klątwę na Travera, spadł mu kaptur. On też jeszcze do niedawna odsiadywał wyrok. Ale co stało się z tobą, Remus? I gdzie jest George?

- Stracił ucho – powiedział Lupin.

- Stracił... - pisnęła Hermiona.

- Robota Snape'a.

- Snape'a?! - krzyknął Harry. - Nic nie mówiłeś!

- W trakcie pościgu spadł mu kaptur. Sectumsempra zawsze była jego specjalnością. Chciałbym powiedzieć, że odpłaciłem mu z nawiązką, ale wszystko, co mogłem zrobić, to podtrzymywać George'a przy życiu. Tracił tyle krwi...

Zapadła cisza i cała czwórka spojrzała w niebo. Nie dostrzegli żadnego ruchu, gwiazdy wciąż świeciły, bez najmniejszego mrugnięcia, wszystkie jednakowe, nie zasłonięte przez latających przyjaciół. Gdzie był Ron? Gdzie Fred i pan Weasley? Gdzie byli Bill, Fleur, Tonks, Szalonooki i Mundugus?

- Chodź no, Harry! - zawołał Hagrid ochryple, stojąc w drzwiach, w których znów utknął. Szczęśliwy z jakiegoś zajęcia, Harry pomógł mu się oswobodzić i razem przeszli przez pustą kuchnię do salonu, gdzie pani Weasley i Ginny opiekowały się Georgem. Pani Weasley zatamowała krwawienie i w świetle lampy Harry mógł zobaczyć czystą, ziejącą dziurę w miejscu, gdzie powinno znajdować się ucho Georga.

- Jak z nim?

Pani Weasley rozejrzała się i powiedziała:

- Nie mogę sprawić, by odrosło, skoro zostało oderwane za pomocą Czarnej Magii. Ale mogło być znacznie gorzej... W końcu żyje.

- Tak – rzekł Harry. - Dzięki Bogu.

- Czy mi się zdaje, czy słyszałam kogoś jeszcze na podwórku? - spytała Ginny.

- Hermiona i Kingsley – odparł Harry.

- Bogu dzięki – wyszeptała Ginny. Ich spojrzenia się spotkały: Harry miał ochotę objąć ją, trzymać ją w ramionach. Nie obchodziło go specjalnie to, że jest tu jej matka, ale zanim zdążył zadziałać pod wpływem tego impulsu, z kuchni dobiegł ich głośny trzask.

- Udowodnię ci, kim jestem, Kingsley, ale najpierw zobaczę się z synem! A teraz odsuń się, jeśli choć trochę zależy ci na swoim życiu!

Harry nigdy nie słyszał, by pan Weasley krzyczał w ten sposób. Wpadł do salonu, jego łysina aż błyszczała od potu, okulary były przekrzywione. Fred pojawił się zaraz za nim, obaj bardzo bladzi, ale cali i zdrowi.

- Artur! - załkała pani Weasley – Och, dzięki ci, Panie!

- Co z nim?

Pan Weasley uklęknął koło George'a. Pierwszy raz, od kiedy Harry go poznał, Fredowi zdawało się brakować słów. Wpatrywał się ponad oparciem kanapy w ranę swojego brata, jakby nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.

Możliwe, że słysząc przybycie Freda i ich ojca, George się obudził.

- Jak się czujesz, synu? - wyszeptał pan Weasley.

George podniósł rękę, by dotknąć swojej głowy.

- Jak święty – wymamrotał.

- Co z nim? - wychrypiał Fred z przerażeniem w głosie. - Czy zaklęcie pomieszało mu w głowie?

- Jak święty... - powtórzył George, otwierając oczy i spoglądając na brata. - Widzisz... Jak święty ze świecącą dziurą. Łapiesz, Fred?

Pani Weasley zaszlochała mocniej niż kiedykolwiek. Twarz Freda odzyskała kolory.

- Żałosne – skomentował Fred. - Żałosne! Słyszeliśmy już tyle dowcipów o uszach, a ty wymyślasz taki dziurawy!

- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. - George wyszczerzył się do zapłakanej matki. - Wreszcie będziesz w stanie nas rozróżnić, mamo.

Rozejrzał się.

- Cześć, Harry. Jesteś nim, prawda?

- Ach, nim. To znaczy... tak, to ja – rzekł Harry, podchodząc do kanapy.

- Przynajmniej jesteś w jednym kawałku – powiedział George. - Dlaczego Ron i Bill nie wypłakują się jeszcze nad moim łożem śmierci?

- Jeszcze nie wrócili, George – wyjaśniła pani Weasley

Uśmiech George'a znikł. Harry spojrzał na Ginny i poszedł z nią na zewnątrz.

- Ron i Tonks powinni wkrótce się pojawić – stwierdziła cicho Ginny gdy szli przez kuchnię. - Ciocia Muriel nie mieszka daleko.

Harry nie odpowiedział. Próbował opanować swój strach od chwili, gdy pojawił się w Norze. Lęk zaczynał przejmować nad nim władzę; wydawał się pełznąć po jego skórze, pulsować w piersi, ściskać za gardło. Gdy schodzili po schodach, Ginny chwyciła dłoń Harry'ego.

Kingsley chodził w kółko i wlepiał wzrok w niebo zawsze, gdy zmieniał kierunek. Przypominał Potterowi wuja Vernona sprzed jakiegoś miliona lat. Hagrid, Hermiona i Lupin stali obok siebie w ciszy wpatrując się w górę. Żadne z nich nawet nie spojrzało gdy Harry i Ginny dołączyli do tego milczącego kręgu.

Minuty wydawały się być latami. Najlżejszy powiew wiatru sprawiał, że podskakiwali, by obrócić się w stronę szeleszczącego krzaka czy drzewa w nadziei, że zobaczą tam któregoś z zaginionych członków Zakonu

Nagle, ponad nimi zmaterializowała się pędząca miotła.

- To oni! - krzyknęła Hermiona.

Tonks wylądowała z poślizgiem, wysyłając w powietrze ziemię z kamieniami.

- Remus! - zapłakała w ramię Lupina, gdy zeszła ze swojej miotły. Miał białą, kamienną twarz i zdawało się, że nie jest w stanie wykrztusić słowa. Ron chwiejnym krokiem podszedł do Harry'ego i Hermiony.

- Jesteś cała – wymamrotał, zanim Hermiona rzuciła się na niego, ściskając mocno.

- Już myślałam... Myślałam, że...!

- Wszystko w porządku – zapewnił Ron, poklepując ją po plecach – Cały i zdrowy.

- Ron był niesamowity – powiedziała Tonks ciepło, odrywając się od Lupina. - Wspaniały. Ogłuszyć Śmierciożera, prosto w głowę, lecąc na miotle i to ruchomy cel? To jest dopiero coś!

- Zrobiłeś to wszystko? - spytała Hermiona, wpatrując się w Rona i wciąż obejmując ramionami jego szyję.

- No popatrz, jaka niespodzianka – odparł mrukliwie, oswobadzając się. - Pewnie wróciliśmy jako ostatni, co?

- Nie – rzekła Ginny. - Wciąż czekamy na Billa i Fleur oraz Szalonookiego i Mundugusa. Powiem mamie i tacie, że jesteś cały – dodała, po czym pobiegła do domu.

- Co was zatrzymało? - zapytał Lupin, jakby zły na Tonks.

- Bellatrix – wyjaśniła. - Remusie, ona pragnie mnie dopaść mniej więcej w tym samym stopniu, co Harry'ego. Bardzo się wysilała, żeby mnie zabić. Jeszcze się zemszczę. Ale na pewno raniliśmy Rudolfa. Potem udaliśmy się do domu Muriel, ale przegapiliśmy Świstoklik, tak koło nas skakała.

Mięsień drżał na szczęce Lupina. Pokiwał tylko głową, ale nie był w stanie powiedzieć nic więcej.

- A co wam się przydarzyło? - spytała Tonks, obracając się do Harry'ego, Hermiony i Kingsleya.

Streścili jej szybko przebieg ich drogi, ale wciąż wisiał nad nimi narastający niepokój, spowodowany nieobecnością Billa, Fleur, Szalonookiego i Mundugusa, który stawał się coraz trudniejszy do zignorowania.

- Będę musiał wrócić na Downing Street, powinienem być tam od godziny – oznajmił wreszcie Kingsley, rzuciwszy ostatnie spojrzenie na niebo. - Dajcie mi znać, jak wrócą.

Lupin przytaknął. Machając im na pożegnanie, Kingsley przeszedł przez furtkę, znikając w ciemności. Harry'emu zdawało się, że usłyszał stłumione pyknięcie, gdy Kingsley deportował się tuż za płotem.

Państwo Weasley zbiegli po stopniach do ogrodu, a po chwili to samo zrobił a Ginny. Rodzice uścisnęli mocno Rona, nim zwrócili się do Lupina i Tonks.

- Dziękujemy wam – powiedziała pani Weasley – za naszych synów.

- Nie bądź śmieszna, Molly – odparła Tonks.

- Jak George? - zapytał Lupin.

- A co ma być? - wypalił zdziwiony Ron

- Stracił...

Reszta wypowiedzi pani Weasley utonęła wśród okrzyków. Testral właśnie pojawił się w zasięgu wzroku i wylądował kilka stóp od nich. Bill i Fleur ześlizgnęli się ze stworzenia, potargani, ale nie ranni.

- Bill! Dzięki Bogu, dzięki Bogu!

Pani Weasley podbiegła, by go uściskać, ale zaniechała tego, widząc jego minę.

- Szalonooki nie żyje – rzekł Bill, patrząc prosto na ojca.

Nikt się nie odezwał, nikt nie wykonał ruchu. Harry czuł, jak coś w nim spada i spada na ziemię, opuszczając go na zawsze.

- Widzieliśmy, jak to się stało – powiedział Bill, a Fleur przytaknęła. Na jej policzkach ślady łez wciąż błyszczały w świetle z kuchennych okien. - To było zaraz po tym, jak wylecieliśmy z kręgu. Szalonooki i Dung byli blisko nas, też zdążali na północ. Voldemort - on umie latać – leciał prosto na nich. Dung spanikował, słyszałem jego wrzaski. Szalonooki próbował go powstrzymać, ale się deportował. Klątwa Voldemorta trafiła Szalonookiego prosto w twarz, spadł z miotły i... nie mogliśmy nic zrobić, nic, mieliśmy na ogonie pół tuzina...

Głos Billa się załamał.

- Oczywiście, że nie mogliście nic zrobić – powiedział Lupin.

Wszyscy stali, patrząc na siebie nawzajem. Harry nie mógł zrozumieć tego, co się stało. Szalonooki martwy, to niemożliwe... Szalonooki, tak twardy, tak odważny, zaprawiony w boju...

W końcu chyba do wszystkich dotarło, chociaż nikt tego nie powiedział, że nie ma powodu czekać dłużej na podwórku i w milczeniu podążyli za państwem Weasley z powrotem do Nory, do salonu, gdzie Fred i George zaśmiewali się do łez.

- Co się stało? - zapytał Fred obserwując twarze wchodzących. - Co jest? Czy komuś...

- Szalonooki – urwał pan Weasley. - Nie żyje.

Uśmiechy bliźniaków zmieniły się na grymasy zaskoczenia. Wydawało się, że nikt nie wiedział, co robić. Tonks cicho wypłakiwała się w chusteczkę. Byli ze sobą blisko - Nimfadora była jego podwładną, ale też najlepszą przyjaciółką w Ministerstwie. Siedzący w kącie Hagrid wycierał oczy chustką o rozmiarach obrusu.

Bill podszedł do barku, z którego wyciągnął butelkę ognistej whisky i kilka szklanek.

- Bierzcie – powiedział, wykonując zamaszysty ruch różdżką. Dwanaście szklanek poleciało do wszystkich osób przebywających w pokoju, jedną zostawił dla siebie. - Za Szalonookiego.

- Za Szalonookiego – wszyscy odpowiedzieli chórem i wypili.

- Za Szalonookiego – powiedział Hagrid z niewielkim opóźnieniem.

Harry poczuł, że ognista whisky pali jego gardło. Alkohol zdawał się przywracać czucie i odwagę, niszcząc paraliż oraz uczucie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę.

- Więc Mundungus zniknął? - zapytał Lupin, który jednym łykiem pochłonął całą zawartość szklanki.

Atmosfera w jednej chwili uległa zmianie. Na twarzach zarysowało się napięcie. Wszyscy patrzyli na Remusa czekając, aż dokończy on wypowiedź, jednocześnie bojąc się tego, co mogą usłyszeć.

- Wiem, co myślicie – zaczął Bill. - Na początku też mi się tak wydawało. Śmierciożercy chcą, żebyśmy tak myśleli, ale Fletcher nas nie zdradził. Sami-Wiecie-Kto nie wiedział o tym, że jest siedmiu Potterów, a to właśnie Mundugus wpadł na ten pomysł. Gdyby był zdrajcą, nie oszukalibyśmy Śmierciożerców. Dung po prostu spanikował. Nie chciał iść na przedzie, ale Szalonooki go do tego zmusił a Sami-Wiecie-Kto zaatakował właśnie ich. Chyba każdy z was by się w takiej sytuacji wystraszył.

- Sami-Wiecie-Kto robił dokładnie to, czego spodziewał się Moody – powiedziała Tonks pociągając nosem. - Szalonooki twierdził, że Sami-Wiecie-Kto oczekiwał, że Harry poleci z najsilniejszym i najbardziej wykwalifikowanym aurorem. Najpierw ścigał Szalonookiego, ale gdy Mundugus uciekł, zaatakował Kingsleya...

- Tak, i to wszystko bardzo dobri – rzekła Fleur. - Ale ciągli nie wiemi, skąd oni wiedzieli, że przenosimy 'Arry'ego. Ktoś podał datę komuś obcy. Tylko tak możemi wyjaśnić, skąd wiedzieli o plani.

Popatrzyła po wszystkich. Na jej pięknej twarzy wciąż było widać ślady łez. W duchu pragnęła, żeby ktoś zaprzeczył jej słowom, ale nikt tego nie zrobił. W ciszy słychać było tylko czkawkę Hagrida. Harry popatrzył na niego. Hagrid, którego kochał i któremu ufał, już raz dał się oszukać Voldemortowi. Sześć lat temu wymienił ważną informację na smocze jajo...

- Nie – powiedział Potter wyjątkowo głośno. Ognista whisky wydawała się wzmacniać jego głos. - To znaczy... Jeżeli ktoś popełnił błąd i wyjawił jakąś informację, wiem, że nie jest zdrajcą. To nie jego wina. Musimy sobie ufać. Ja ufam każdemu z was. Nie uwierzyłbym, że ktokolwiek z tu zgromadzonych sprzedałby mnie Voldemortowi.

Odpowiedziała mu cisza. Wszyscy popatrzyli na niego. Harry wypił trochę whisky myśląc o Szalonookim. Szalonookim, który zawsze krytykował nadmierną ufność Dumbledore'a.

- Dobrze powiedziane, Harry – skomentował nieoczekiwanie Fred.

- Wypowiedź ucho-dzi w tłumie – dodał George. Fred nieznacznie się uśmiechnął.

Lupin spojrzał na Harry'ego w dziwny sposób.

- Uważasz mnie za głupca? - zapytał Potter ostro.

- Nie. Uważam, że jesteś podobny do Jamesa – wyjaśnił Remus. - On też uważał nieufność wobec przyjaciół za niehonorową.

Harry wiedział, do czego zmierza Lupin. James Potter został zdradzony przez swojego przyjaciela, Petera Pettigrew. Poczuł bezsensowną złość. Chciał zaprzeczyć, ale Lupin odwrócił się, położył szklankę na stole i powiedział do Billa:

- Mamy coś do zrobienia. Mogę zapytać Kingsleya czy...

- Nie – przerwał Bill. - Ja pójdę.

- Dokąd? - zapytały Fleur i Tonks w tej samej chwili.

- Musimy odzyskać ciało Szalonookiego – wyjaśnił Lupin.

- Czy to nie może... - zaczęła pani Weasley.

- ...Poczekać? - przerwał jej Bill. - Nie, chyba że chcemy, żeby zabrali je Śmierciożercy.

Nikt się nie sprzeciwił. Bill i Lupin pożegnali się i wyszli.

Wszyscy poza Harrym opadli na krzesła. Nieprzewidywalność i nieodwracalność śmierci była przytłaczająca.

- Ja też muszę iść – rzekł Harry.

Dziesięć par oczu skierowało się na niego.

- Nie bądź głupi – powiedziała pani Weasley. - O czym ty mówisz?

- Nie mogę tu zostać.

Potter dotknął swojego czoła. Znowu poczuł piekący ból, tak silny jak przed rokiem.

- Gdy tu jestem, grozi wam niebezpieczeństwo. Jestem tutaj. Nie chcę was narażać.

- Nie bądź głupi – powtórzyła pani Weasley. Celem dzisiejszej akcji było dostarczenie cię tutaj. Udało się. Fleur zgodziła się wziąć ślub tutaj, nie we Francji. Moglibyśmy wszyscy tu zostać i bronić cię.

Nie była w stanie tego zrozumieć. To, co powiedziała, wcale nie poprawiło Harry'emu samopoczucia.

- A co, jeśli Voldemort dowie się, że tu jestem?

- Jak miałby się o tym dowiedzieć? - zapytała pani Weasley.

- Jest kilka miejsc w których możesz teraz przebywać – dodał jej mąż. - Nie ma szans, żeby dowiedział się, gdzie się ukrywasz.

- To nie o siebie się martwię! – rzekł Potter.

- Wiemy o tym – powiedział Artur. - Ale jeżeli odejdziesz, wszystko, co zrobiliśmy tej nocy, straci sens.

- Nigdzie stąd nie idziesz – ryknął Hagrid. - Cholibka, Harry, po wszystkim, przez co żeśmy przeszli.

- Właśnie. Co z moim uchem? - rzekł George podnosząc się z posłania.

- Wiem o tym...

- Szalonooki nie chciałby...

- Wiem! - wrzasnął Harry.

Czuł się zaszantażowany: czy oni naprawdę myślą, że nie zdaje sobie sprawy, ile dla niego zrobili? Czy nie rozumieją, że właśnie dlatego chce odejść, zanim znów będą musieli cierpieć w imię jego bezpieczeństwa?

Zapadła długa, kłopotliwa cisza. Blizna nie przestawała kłuć pulsującym bólem. W końcu pani Weasley przerwała milczenie.

- Gdzie Hedwiga, Harry? - powiedziała, zachęcając go do zmiany tematu – Możemy zanieść ją do Świstoświnki i dać jej coś do jedzenia.

Jego wnętrzności ścisnęły się niczym pięść. Nie był w stanie powiedzieć jej prawdy. Dopił ostatni łyk ognistej whisky, by uniknąć odpowiedzi.

- Chciałbym zobaczyć to jeszcze raz! - zawołał Hagrid. - Uciec mu i przywalić zaklęciem, kiedy był dokładnie nad tobą!

- To nie byłem ja – rzekł stanowczo Harry. - To była moja różdżka. Moja różdżka wykazała odrobinę własnej woli.

Po kilku chwilach, Hermiona powiedziała łagodnie:

- Ale to jest niemożliwe, Harry. Chodzi ci o to, że użyłeś magii nie zastanawiając się nad tym. Po prostu zareagowałeś instynktownie.

- Nie – zaprzeczył Harry. - Motor spadał, nie miałem pojęcia, gdzie jest Voldemort. Ale moja różdżka skierowała się na niego i wystrzeliła zaklęcie, którego nawet nie jestem w stanie rozpoznać. Nigdy wcześniej nie sprawiłem, by pojawiły się złote płomienie.

- Często – powiedział pan Weasley – gdy działasz pod presją, wychodzi ci magia, o jakiej nie śniłeś. Małe dzieci często, bez wcześniejszej nauki, potrafią...

- To nie było to – warknął Harry przez zaciśnięte zęby. Blizna piekła jeszcze bardziej. Czuł złość i zdenerwowanie. Nienawidził tego, że oni wszyscy uważali jego moc za równą mocy Voldemorta.

Zapadła cisza. Wiedział, że mu nie uwierzyli. On sam nigdy wcześniejszej nie słyszał o różdżce, która sama z siebie rzucałaby zaklęcia.

Jego blizna zapłonęła przerażającym bólem. Jedyną rzeczą jaką mógł zrobć było powstrzymanie się od narzekania. Mamrocząc coś o świeżym powietrzu, postawił szklankę na stole i wyszedł.

Gdy przechodził przez podwórko, kościsty testral podniósł łeb, zaszeleścił ogromnymi skrzydłami podobnymi do skrzydeł nietoperza i powrócił do poprzedniej bezczynności. Harry zatrzymał się przy bramie ogrodu, przyglądając się roślinom, dotykając bolącego czoła i myśląc o Dumbledorze.

Dumbledore uwierzyłby mu. Dumbledore wiedziałby jak i dlaczego różdżka Harry'ego zadziałała bez udziału jego woli i wyjaśniłby, co łączy ją z różdżką Voldemorta. Dumbledore zawsze znał odpowiedzi. Ale Dumbledore, tak jak Szalonooki, Syriusz, jego rodzice i jego sowa, zginęli pozostawiając Harry'ego samemu sobie. Harry poczuł palenie w gardle, które nie miało nic wspólnego z ognistą whisky.

Nagle, ból nasilił się. Potter złapał się obiema rękami za bliznę i zamknął oczy. W jego głowie rozległy się głosy.

- Powiedziałeś, że użycie innej różdżki rozwiąże problem!

W jego umyśle pojawił się obraz wychudzonego, starego człowieka w łachmanach, leżącego na kamiennej podłodze. Wydawał z siebie okropny wrzask, wrzask nieuchronnej agonii.

- Nie! Nie! Błagam, błagam!

- Okłamałeś Lorda Voldemorta, Olivanderze!

- Nie, ja nie... Przysięgam, że tego nie zrobiłem!

- Próbowałeś pomóc Potterowi! Chciałeś umożliwić mu ucieczkę!

- Przysięgam... Ja nie... Myślałem, że inna różdżka pomoże!

- Wyjaśnij mi, więc. Co się stało? Dlaczego różdżka Lucjusza uległa zniszczeniu?

- Nie wiem... Połączenie... Jest tylko... pomiędzy waszym różdżkami.

- Kłamiesz!

- Proszę... Błagam...

Harry zobaczył, jak biała ręka unosi się i poczuł wzbierający w Voldemorcie gniew. Zobaczył umierającego Olivandera.

- Harry?

Wizja zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Harry stał w ciemnościach, trzęsąc się, trzymając się prowadzącej do ogrodu furtki. Serce waliło mu w piersi, a blizna wciąż mrowiła.

Minęło dobrych kilka chwil, zanim zauważył koło siebie Rona i Hermionę.

- Wracaj do domu, Harry – wyszeptała Hermiona. - Wciąż myślisz o ucieczce?

- Tak, musisz zostać, stary – dodał Ron, waląc go po plecach.

- Dobrze się czujesz? - spytała Hermiona. Była wystarczająco blisko, by spojrzeć Harry'emu w twarz. - Wyglądasz strasznie!

- Cóż... - zaczął Harry drżącym głosem. - Na pewno lepiej niż Olivander.

Kiedy skończył opowiadać im, co właśnie zobaczył, Ron wyglądał na wstrząśniętego, ale Hermiona była całkowicie przerażona.

- Przecież miały się skończyć! Twoja blizna... przecież miała więcej tak nie robić! Musiałeś znów zostawić otwarte połączenie... Dumbledore chciał, żebyś zamykał swój umysł!

Gdy nie odpowiedział, złapała go za ramię.

- Harry, on ma w garści Ministerstwo, prasę i połowę świata czarodziejów! Nie pozwól, by twoja głowa dołączyła do tej kolekcji!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 20:17, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 6
Ghul w Piżamie


Wstrząs po stracie Szalonookiego wisiał nad domem jeszcze parę dni. Harry ciągle trwał w przekonaniu, że zobaczy go wlokącego się przez drzwi jak innych członków Zakonu, którzy wchodzili i wychodzili przekazując najnowsze wieści. Harry czuł, że nic prócz działania nie uśmierzyłoby jego poczucia winy i żalu i to, że powinien wyruszyć na jego misje by znaleźć i zniszczyć Horkruksy tak szybko jak to tylko możliwe.
-No! Ale przecież nie możesz nic zrobić z – tu usta Rona niemo wypowiedziały słowo ‘Horkruksami’ – zanim nie skończysz siedemnastu lat. Wciąż jesteś pod obserwacją. Poza tym możemy tu opracować lepszy plan niż gdziekolwiek, no nie? – ściszył głos do szeptu – Masz jakiś pomysł gdzie jest teraz Sam-Wiesz-Kto?
- Nie – powiedział przejęty Harry.
- Myślę, że Hermina zrobiła małe poszukiwania – powiedział Ron – Mówiła mi, że zachowa to dla siebie do czasu, kiedy się tu dostaniesz.
Kiedy zasiadali do stołu nakrytego śniadaniem Pan Weasley i Bill właśnie wychodzili do pracy. Pani Weasley poszła na górę obudzić Hermione i Ginny, podczas gdy Fleur dryfowała nad ziemią do łazienki by wziąć kąpiel.
- Ta ciągła obserwacja minie trzydziestego pierwszego. – powiedział Harry – To znaczy, że zostanę tutaj tylko cztery dni. Wtedy mogę…
- Pięć dni – stanowczo poprawił go Ron – Musimy zostać na ślubie. Oni zabiliby nas gdybyśmy mieli to przegapić.
Harry zrozumiał, że Ron mówiąc ‘oni’ miał na myśli Fleur i Panią Weasley.
- To tylko jeden dodatkowy dzień – dodał Ron, kiedy Harry spojrzał na niego buntowniczo.
- Nie zdają sobie sprawy, jakie to ważne?
- Oczywiście, że nie.- powiedział Ron – Na nie nie ma rozwiązania. Jak już o tym wspomniałeś to chciałbym z tobą pogadać.
Ron spojrzał w kierunku drzwi do środka Sali by sprawdzić czy Pani Weasley już nie wraca potem pochylił się bliżej nad Harrym.
- Mama próbowała odciągnąć Hermione i mnie od tego. Ale my się oczywiście nie daliśmy. Z Tobą też będzie próbować, trzymaj się Harry. Tata i Lupin starali się czegoś od nas dowiedzieć, ale kiedy im powiedzieliśmy, że Dumbledore zakazał ci komukolwiek, prócz nas, o tym mówić, odpuścili sobie. Ale nie mama, bądź, co bądź, jest zdeterminowaną kobietą.
Przepowiednia Rona okazała się prawdą w przeciągu godziny. Krótko przed lunchem, Pani Weasley oddzieliła Harryego od innych pod pretekstem pomocy w identyfikacji pojedynczych męskich skarpetek, które spodziewała się znaleźć swe jego plecaku. Bezzwłocznie pokierowała go do malutkiej pomywalni naczyń w kuchni i zaczęła mówić.
- Ron i Hermiona wydają się myśleć, że wasza trójka rzuci Hogwart – zaczęła ciepłym, doraźnym tonem.
- Och…- odparł Harry – Więc, tia. Mamy taki zamiar.
Magiel kręcił się zgodnym tempem w narożniku, wyciskając coś wyglądającego jak jedna z koszulek Pani Weasley.
- Mogę spytać dlaczego rezygnujecie z waszej edukacji? - powiedziała Pani Weasley.
- Więc…, Dumbledore pozostawił mi… sprawy do załatwienia. – wymamrotał Harry – Ron i Hermina wiedzą o tym i też chcą iść.
- Jakiej formy są te ‘sprawy’?
- Przepraszam. Nie mogę powie…
- No! Szczerze mówiąc. Myślę, że Artur i ja mamy prawo wiedzieć, jestem tego pewna. Państwo Granger również by się ze mną zgodzili! – powiedziała Pani Weasley. Harry przestraszył się ataku ‘zatroskanych rodziców’. Zmusił się do popatrzenia jej prosto w oczy, dostrzegł, że ich odcień był dokładnie taki sam jak u oczu Ginny. Nic to nie pomogło.
- Dumbledore nie chciałby by ktoś inny o tym wiedział, Pani Weasley. Przykro mi. Ron i Hermina nie muszą iść, to jest ich wybór…
- Nie widzę potrzeby dlaczego ty miałbyś nie iść również! – zerwała się, odrzucając wszystkie pretensje. – Jesteś zaledwie w tym wieku, właściwie żadnym! To jest absolutny nonsens, jeśli Dumbledore potrzebował załatwić jakieś sprawy miał cały Zakon do dyspozycji! Harry, musiałeś go źle zrozumieć. Prawdopodobnie mówił ci o czymś co on miał zamiar zrobić, a ty wydedukowałeś, że to ty musisz się tym zająć…
- Nic źle nie zrozumiałem. – powiedział jednoznacznie Harry. – to muszę być ja.
Wręczył jej z powrotem pojedynczą skarpetę przypuszczając jej identyfikacje, która była zrobiona według wzorca ze złotego sitowia.
- I ta nie jest moja. Nie kibicuję Puddlemere United.
- Oh, oczywiście, że nie – odparła Pani Weasley z niespodziewanym i raczej pozbawionym nerwowości od jej zdawkowego tonu. – Powinnam to sobie uświadomić. Więc, Harry, podczas kiedy wciąż jeszcze cię tu mamy, nie miałbyś nic przeciwko by pomóc w przygotowaniach do ślubu Billa i Fleur, chciałbyś? Wciąż jest tyle do roboty.
- Oczywiście, że tak. Nie mam nic przeciwko. – powiedział Harry, wprowadzony w zakłopotanie przez taką nagłą zmianę tematu.
- Słodko z twojej strony – odpowiedziała i się uśmiechnęła kiedy opuszczała pomywalnie naczyń.
Od momentu kiedy Pani Weasley zatrzymała Harryego, Ron i Hermina byli zajęci przygotowaniami do ślubu, że trudno było im znaleźć czas by pomyśleć. Najlepszym wyjaśnieniem takiego zachowania była Pani Weasley chcąca rozproszyć uwagę wszystkich od myśli o Szalonookim i terrorze od ich niedawnej podróży. Po dwóch dniach od ciągłego czyszczenia sztućców, odpowiedniego koloru uprzejmości, wstążek i kwiatów z odgnomowanego ogródka i pomocy Pani Weasley przy przygotowywaniu obszernych wypieków z kanapek, wszakże, Harry zaczął ją podejrzewać z różnych powodów. Wszystkie prace które im zadawała wydawały się mieć na celu trzymać jego, Rona i Hermione z dala od siebie nawzajem. Nie miał szansy porozmawiać z ich dwójką na osobności od pierwszej nocy, kiedy powiedział im o Voldemorcie torturującym Olivandera.
- Mama myśli, że jeśli powstrzyma was od trzymania się razem i planowania to będzie umiała opóźnić twoje odejście. – Ginny powiedziała Harryemu półszeptem kiedy rozkładali stół do obiadu trzeciej nocy jego pobytu.
- I myśli, że co się wtedy stanie? – odbąknął Harry – Ktoś inny zabije Voldemorta podczas gdy ona trzyma nas tutaj, by robić vol-au-vent?
- Więc to prawda?- spytała – Właśnie to masz zamiar zrobić?
- Ja… Nie… tylko żartowałem – odpowiedział wymijająco Harry.
Wpatrywali się w siebie nawzajem, ale jej wyraz twarzy zdradzał coś więcej niż szok. Nagle Harry uświadomił sobie, że to był pierwszy raz, że miał z nią być sam na sam od czasu tych paru skradzionych godzin w odludnym kąciku w Hogwarcie. Był pewien, że ona również ich pamięta. Oboje podskoczyli kiedy drzwi się otworzyły i Pan Weasley, Kingsley i Bill przez nie weszli.
Teraz byli często zapraszani na obiad przez innych członków Zakonu ponieważ Nora zastępowała numer 12, Grimmauld Place jako kwaterę główną. Pan Weasley wyjaśnił, że po śmierci Dumbledora, ich Strażnika Tajemnicy, każdy z ludzi któremu Dumbledore powierzył ów sekret stawał się również Strażnikiem Tajemnicy.
- I kiedy dwudziestka z nas kręci się w kółko, słabnie moc uroku Fidelis ( dokładności, wiary). Ze dwadzieścia razy Śmierciożercy mieli okazję zdobyć sekret od kogoś. Nie możemy oczekiwać ciągnąć to dalej.
- Ale czy do tego czasu na pewno Snape nie powie Śmierciożercom adresu? – zapytał Harry.
- Więc, Szalonooki umieścił kilka klątw przeciwko Snapeowi w przypadku gdyby wrócił tam znowu. Mamy nadzieję będą wystarczająco silni by trzymać go z dala i zawiążą mu język jeśli będzie próbował powiedzieć coś o tym miejscu, ale nie możemy być pewni. To byłoby szaleństwo wciąż używać tego miejsca jako kwaterę główną, ochrona stała się niepewna.
Kuchnia była tak zatłoczona tego wieczoru, że utrudniało manewrowanie nożami i widelcami. Harry znalazł ściśnięte miejsce dla siebie tuż obok Ginny. Niewyjaśnione sprawy, które były między nimi sprawiały, że chciałby usiąść parę miejsc dalej. Strasznie starał się unikać szturchania jej ramienia, podczas gdy kroił kurczaka.
- Żadnych wieści o Szalonookim? – Harry spytał Billa.
- Nic. – odpowiedział Bill.
Nie mogli wyprawić pogrzebu Moddyemu ponieważ Billowi i Lupinowi nie powiodło się odnalezienie jego ciała. Trudno było dowieść gdzie mogło upaść biorąc pod uwagę ciemność i zamieszanie w tej bitwie.
- Prorok Codzienny nie powiedział ani słowa o jego śmierci ani o znalezieniu ciała. – wtrącił Bill – Ale to nie ma dużego znaczenia. Teraz utrzymują się w miarę spokojne dni.
- I oni wciąż nie wysłali zawiadomienia o tych wszystkich czarach, których używałem jako nieletni uciekając przed Śmierciożercami? – Zawołał Harry przez stół do Pana Weasleya, który tylko potrząsnął głową.
- Dlatego, że wiedzą, że nie miałem wyboru czy też dlatego, że nie chcą mówić światu, że Voldemort mnie zaatakował?
- Raczej to drugie. Scrimgeour nie chce się przyznać, że Sam-Wiesz-Kto jest w pełni sił skoro jest, ani do tego, że w Azkabanie było pełno masowych ucieczek.
- Jasne, bo po co mówić ludziom prawdę? - powiedział Harry czyszcząc swój nóż tak ciasno, że niewyraźna blizna w tylnej części jego prawej dłoni wyróżniała się, biel na jego skórze układała się w zdanie: Nie będę opowiadać kłamstw.
- Czy nikt w Ministerstwie nie chce mu się przeciwstawić? – spytał gniewnie Ron.
- Oczywiście, Ron, ale ludzie są przerażeni. – odpowiedział Pan Weasley – przerażeni, że mogą być następni w kolejce do zniknięcia, że ich dzieci mogą być następne do zaatakowania! Słychać wkoło tyle przykrych plotek. Jako jedyny nie wierzę, że Pani profesor Burbage z Hogwartu nie zrezygnowała z pracy. Nikt jej nie widział od tygodni, tymczasem Scrimgeour całymi dniami przesiaduje zamknięty w swoim biurze. Mam tylko nadzieję, że opracowuje jakiś plan.
Nastąpiła pauza, w której Pani Weasley zaczarowała puste talerze na stole i zaserwowała tarte jabłkową.
- Musimy zdecydować jak cię przebrać, ‘Arry – powiedziała Fleur, podczas gdy wszyscy jedli pudding- Na wezelee – dodała, kiedy spojrzał na nią zmieszany – oczywiście żadni z goście nie będzie Śmierciożercy, ale nie możemy zagwarantować, że nie będą czegoś paplać po szampanie.
Z tego Harry wywnioskował, że wciąż podejrzewa Hagrida.
- Tak, dobra wskazówka. – powiedziała Pani Weasley ze szczytu stołu gdzie siedziała, widowisko posadzone na końcu jej nosa, skanowała ogromną listę prac, które zabazgrała na długim kawałku pergaminu – Teraz, Ron, powiedz mi wysprzątałeś już swój pokój?
- Po co? – zaprotestował Ron trzaskając łyżką w dół i groźnie patrząc na matkę. – Po co mój pokój musi być posprzątany? Harry i ja jesteśmy zadowoleni tak jak jest teraz.
- Wyprawiamy z twoim bratem wesele w ciągu paru dni, młody człowieku…
- A czy będą brać ślub w mojej sypialni? – spytał rozwścieczony Ron – Nie! Więc dlaczego na brodę Merlina musze…
- Nie mów w taki sposób do swojej matki – powiedział stanowczo Pan Weasley- I zrób to o co jesteś proszony.
Ron popatrzył spode łba na obojga z rodziców, podniósł łyżkę i zaatakował ostatnimi gryzami swoją jabłkową tarte.
- Ja mogę pomóc, ja też sporo nabałaganiłem. – powiedział Harry do Rona, ale Pani Weasley przecięła mu drogę.
- Nie, Harry, mój drogi, wolałabym raczej byś pomógł Arturowi przy kurczakach, i Hermino, byłabym dozgonnie wdzięczna gdybyś mogła zmienić prześcieradła dla państwa Delacour, wiesz, że przyjeżdżają jutro rano koło jedenastej.
Ale jak się później okazało było bardzo mało roboty z kurczakami.
- Nie jest potrzebna żadna pomoc, co do tego, ekhm, co mówiła Molly. – powiedział Harryemu Pan Weasley blokując mu przejście do klatki – Ale, emm, Ted Tonks wysłał mi to co zostało po motorze Syriusza i, emm, i ukrywam go, to znaczy, trzymam go tutaj. Fantastyczna sprawa. Jest tam rura wybuchowa, jakoś tak to się nazywało, najbardziej imponujące są baterie, i to może być wspaniała okazja by sprawdzić jak całość działa. Mam zamiar spróbować i pozbierać to wszystko do kupy kiedy Molly nie bę… Miałem na myśli, kiedy będę miał czas...
Kiedy wrócili do domu Pani Weasley nie było nigdzie widać więc Harry wślizgnął się schodami na poddasze do sypialni Rona.
- Sprzątam, sprzątam…! O, to ty.- powiedział Ron z ulgą, a Harry wszedł do pokoju. Ron położył się z powrotem na łóżko, które ewidentnie właśnie opuścił. Pokój był równie zabałaganiony jak był tydzień temu. Wyłącznie przypadkowo było, że Hermina siedziała właśnie w dalekim kącie z puszystym rudym kotem, Krzywołapem, przy jej nogach, sortując książki, które Harry rozpoznał jako swoje, w dwa olbrzymie stosy.
- Cześć Harry – powiedziała, kiedy usiadła na jego polowym łóżku.
- Jak to zrobiłaś, że udało ci się uciec?
- Oh, Mama Rona zapomniała, że prosiła Ginny i mnie o zmianę prześcieradeł już wczoraj.- odparła Hermina. Rzuciła Numerologię i Gramatykę na jeden ze stosów i Powstanie i Upadek Czarnej Magii na drugi.
- Właśnie rozmawialiśmy o Szalonookim. – powiedział Ron do Harryego – Przypuszczam, że mógł przeżyć.
- Ale przecież Bill widział jak go walnęli Klątwą Zabijającą. – powiedział Harry.
- Tia, ale Billa też wtedy atakowali – odparł Ron – Jak może być pewien co widział?
- Nawet jeśli Klątwa Zabijająca go nie trafiła to spadł z wysokości chyba ze stu stóp – powiedziała Hermina ważąc Brytyjskie i Irlandzkie Drużyny Quiddicza w jej ręce.
- Mógł użyć Zaklęcia Tarczy…
- Fleur mówiła, że wywiało mu różdżkę z ręki.
- Więc, ok., jeśli chcecie, żeby był martwy… - wyburczał Ron, ubijając poduszkę w bardziej wygodny kształt.
- Oczywiście, że nie chcemy żeby był martwy! – powiedziała Hermina, wyglądała na zszokowaną – To jest okropne, że nie żyje! Ale musimy być realistami!
Pierwszy raz Harry wyobraził sobie ciało Szalonookiego, połamanego tak samo jak Dumbledora, jeszcze z tym jednym wciąż wirującym okiem. Poczuł ukłucie buntu pomieszane z dziwnym pragnieniem roześmiania się.
- Śmierciożercy prawdopodobnie go związali po sobie, dlatego nikt go nie może znaleźć – mądrze stwierdził Ron.
- Tia… - powiedział Harry- zupełnie jak Barty Crouch, zamienił się w kość i pogrzebał się z ogródku Hagrida Pewnie się transmutował i zesztywniał…
- Nie rób tego! – zapiszczała Hermina. Zaskoczony, Harry spojrzał w samą porę by zobaczyć jak obrywa w twarz egzemplarzem Sylabusu Czarodzieja.
- O nie- powiedział Harry, szamotając się ze starym polowym łóżkiem – Hermiono- Ja nie chciałem wkurzyć…
Ale z wielkim trzeszczeniem zardzewiałych sprężyn, Ron zeskoczył z łóżka i dotarł do niej pierwszy. Jednym ramieniem otoczył Hermione a drugą rękę zarzucił do kieszeni jeansów i wyrzucił wstrętnie wyglądającą chusteczkę do nosa, którą chyba wcześniej czyścił piekarnik. Prędko wyciągnął różdżkę, wycelował w chustkę i powiedział, Tergo.
Różdżka wyssała większość smaru. Spojrzał raczej prosząc sam siebie, Ron podał lekko przypaloną chusteczkę Hermionie.
- Oh… dzięki, Ron… Przepraszam - Krwawiła z nosa i czkała – To jest takie o-okropne, prawda? T-tuż po Dumbledorze… J-ja nie mogę sobie wy-wyobrazić Szalonookiego jak umiera, jakoś. On wyglądał tak nieustępliwie!
- Tia, wiem – powiedział Ron, przyciskając ją do siebie. – Ale wiesz co by teraz powiedział gdyby był teraz z nami?
- C-ciągła czujność – powiedziała Hermiona przecierając oczy.
- Właśnie- skinął Ron – Powiedziałby nam byśmy się uczyli na tym co się mu przytrafiło. Ja się nauczyłem by nie ufać tchórzliwemu, małemu, zezowatemu, Mundungusowi.
Hermiona zaśmiała się drżąco i pochyliła się by podnieść dwie kolejne książki. Sekundę później Ron ponownie oplótł ją ramieniem, Hermiona upuściła Potworną Księgę Potworów na jego stopę. Książka rozerwała trzy ze ściśniętych pasków i wściekle chapnęła Rona w kostkę u nogi.
- Przepraszam! Przepraszam! – Hermiona płakała kiedy Harry wyszarpywał książkę z nogi Rona i wiązał ją ciasno.
- Tak właściwie to co ty robisz z tymi książkami? – spytał Ron, kuśtykając z powrotem ma łóżko.
- Po prostu próbuję zdecydować które z nich weźmiemy ze sobą – powiedziała Hermiona – Kiedy będziemy szukać Horkruksów.
- Ahh, no tak, oczywiście- odparł Ron klapiąc się ręką w czoło – Zapomniałem, że będziemy polować na Voldemorta przenośną biblioteką.
- Ha ha – powiedziała Hermiona, patrząc w dół na Sylabus Czarodzieja – Zastanawiałam się… Będziemy potrzebowali słownik runów? Możliwe… Myślę, że lepiej byłoby wziąć, będzie bezpieczniej.
Rzuciła sylabus na większy stos i podniosła Historię Hogwartu.
- Posłuchajcie. – powiedział Harry.
Usiadł prosto. Ron i Hermiona spojrzeli na niego z podobną do mieszanki buntu z rezygnacją.
- Wiem, że przed pogrzebem Dumbledora powiedzieliście, że chcecie iść ze mną... – zaczął Harry.
- No i zaczął – powiedział Ron do Hermiony przewracając oczami.
- Jak wiem, chciałby byśmy szli- westchnął i odwrócił się do książek – Wiecie… Myślę, że wezmę ‘Hogwarts, A History’. Nawet jeśli mielibyśmy nie wrócić, nie czułbym się dobrze gdybym jej nie miał…
- Słuchajcie! – powtórzył Harry.
- Nie, Harry! TY posłuchaj.- powiedziała Hermiona- Idziemy z tobą! To było postanowione miesiąc temu- rok temu, właściwie.
- Ale…
- Zamknij się.- poradził mu Ron.
- Jesteście pewni, że to dobrze przemyśleliście? – upierał się Harry.
- Hmm, pomyślmy…- powiedziała Hermiona zatrzaskując z trzaskiem Podróże z Trolami odrzucając ją na stos z raczej zawziętym wyglądem. – Pakowałam się cztery dni więc jesteśmy gotowi do wyjścia w chwili zawiadomienia, w czym dla twojej informacji zawarte są różne trudne magiczne sztuczki, choćby wspomnieć przemycenie całych zasobów Polyjuice Potion Szalonookiego tuz pod nosem mamy Rona.
Także zmodyfikowaliśmy wspomnienia moich rodziców więc byli przekonani, że nazywają się Wendel i Monika Wilkins i że ich życiową ambicją jest przeprowadzić się do Australii, co będą chcieli teraz zrobić. To za dużo, to za trudne dla Voldemorta żeby ich wyśledzić wypytywać ich o mnie - albo ciebie, ponieważ niestety powiedziałem im również wiele o tobie.
- Załóżmy, że przetrwam nasze łowy na Horkruksy, znajdę mamę, tatę i ściągnę ten urok. Jeśli nie- cóż, myślę, że rzucam wystarczająco dobrze zaklęcia by utrzymać ich bezpiecznych i szczęśliwych. Wendel i Monica Wilkins nie dowiedzą się, że mieli córkę, zobaczysz.
Oczy Hermiony znowu pływały we łzach. Ron odszedł od łóżka i jeszcze raz oplótł ją ramieniem i krzywił się na Harryego jak gdyby z wyrzutem za brak totalny brak taktu.
- Ja… Hermiona… Przepraszam, nie chciałem…
- Nie rozumiesz, że Ron i ja wiemy całkiem dobrze co może się stać jeśli pójdziemy z tobą? Więc, wiemy. Ron, pokaż Harryemu co zrobiłeś.
- Nie, właśnie jadł – powiedział Ron.
- No dalej! Musi się dowiedzieć!
- Oh, no dobra. Harry, podejdź tutaj.
W ciągu sekundy cofnął ramie od Hermiony i podszedł sztywno do drzwi.
- No chodź.
- Po co? – zapytał Harry podążając za Ronem na drobne półpiętro.
- Descendo, - wymamrotał Ron celując różdżką w niski sufit. Klapa otworzyła się nad ich głowami i drabina ześlizgnęła się w dół do ich stóp. Straszny na wpół cmokający, na wpół beczący odgłos pochodził z czworokątnego otworu, razem z nieprzyjemnym zapachem jakby z otwartych ścieków.
- To twój ghul, prawda? – spytał Harry, który nigdy właściwie nie poznał tego stworzenia, oprócz jego zakłócania nocnej ciszy.
- Tia, to on. – powiedział Ron wspinając się po drabinie – Chodź i przyjrzyj mu się.
Harry podążył za Ronem po małych szczeblach, do niewielkiego strychu. Jego głowa i ramiona znalazły się już w pomieszczeniu nim dojrzał stworzenie leżące kilka stóp od jego, mocno śpiące w ciemnościach, z szeroko otwartymi, dużymi ustami.
“Ale on... on nosi... czy ghule zwykle mają na sobie piżamy?”
“Nie,” powiedział Ron. “Nie mają również czerwonych włosów, ani takiej liczby wągrów.”
Harry przypatrywał się istocie z lekką odrazą. Miała kształt i rozmiar człowieka i miała na sobie coś, oczy Harrego przyzwyczaiły się do ciemności, co okazało się być starą piżamą Rona. Harry przekonany był, że ghule były ogólnie raczej obślizgłe i łyse, a nie bardzo owłosione i pokryte wściekłymi, purpurowymi pęcherzami.
“On jest jak ja, widzisz?” powiedział Ron.
“Nie,” odparł Harry. “Nie widzę.”
“Wyjaśnię ci to z powrotem w moim pokoju, smród zaczyna dawać mi się we znaki,” powiedział Ron. Zeszli w dół drabiną, którą Ron następnie umieścił na suficie i dołączyli do Hermiony, która nadal porządkowała książki.
“Gdy tylko wyruszymy, ghul zejdzie tutaj i będzie mieszkał w moim pokoju,” powiedział Ron. “Myślę, że nie może się tego doczekać - cóż, trudno stwierdzić na pewno, ponieważ potrafi tylko zawodzić i się obślinić - ale często kiwa głową, gdy o tym wspominam. W każdym razie, on będzie mną, chorym na groszopryszczkę. Sprytne, co?”
Harry wyglądał na zmieszanego.
“Przecież jest!” powiedział Ron, najwyraźniej zirytowany tym, że Harry nie pojął wspaniałości jego planu. “Posłuchaj, kiedy we trójkę nie pojawimy się w Hogwarcie, każdy się domyśli, że Hermiona i ja jesteśmy z tobą, nie? Co oznacza, że Śmierciożercy ruszą prosto do naszych rodzin, aby sprawdzić, czy nie mają wieści o tym gdzie jesteś.”
“Ale, miejmy nadzieję, będzie wyglądało na to, że wyjechałam z mamą i tatą; większość urodzonych w rodzinach mugoli planuje się teraz ukrywać,” powiedziała Hermiona.
“Nie możemy ukryć całej mojej rodziny, byłoby to zbyt podejrzane, a poza tym, nie mogą wszyscy zrezygnować z pracy,” powiedział Ron. “Więc planujemy ogłosić, że jestem poważnie chory na groszopryszczkę i dlatego nie mogę wrócić do szkoły. Jeżeli ktoś przyjdzie to sprawdzić, Mama albo Tata pokażą mu upiora w moim łóżku, pokrytego wągrami. Groszopryszczka jest bardzo zaraźliwa, więc raczej nie będą chcieli się do niego zbliżać. Nie będzie miało również znaczenia, że on nie mówi, ponieważ najwyraźniej nie możesz mówić, gdy grzyb rozpostarł się na twoim języczku.”
“I twoi rodzice wiedzą o tym planie?” zapytał Harry.
“Tata wie. Pomógł Fredowi i George'owi przekształcić ghula. Mama... sam wiesz, jaka ona jest. Nie zaakceptuje tego, że wyjeżdzamy, dopóki nie wyjedziemy.”
W pokoju nastała cisza, przerywana tylko przez delikatne, głuche odgłosy, kiedy Hermiona przerzucała książki na jeden stos albo drugi. Ron usiadł obserwując ją, a Harry spoglądał to na jedno, to na drugie, niezdolny wyksztusić słowa. Środki, które przedsięwzięli, by chronić swoje rodziny sprawiły, że zrozumiał, bardziej niż wszystko inne, co mogliby zrobić, że naprawdę chcą wyruszyć razem z nim i, że dokładnie zdawali sobie sprawę z tego, jakie będzie to niebezpieczne. Chciał im wyznać, ile to dla niego znaczy, ale po prostu nie mógł znaleźć odpowiednio znaczących słów.
Poprzez ciszę docierały do nich stłumione odgłosy Pani Weasley krzyczącej cztery piętra niżej. “Prawdopodobnie Ginny zostawiła plamkę kurzu na poszewce,” powiedział Ron. “Doprawdy, nie wiem, czemu państwo Delacour muszą przyjechać dwa dni przed ślubem.”
“Siostra Fleur jest druhną, musi być tu na próbie i jest zbyt młoda, by dotrzeć tu samej,” powiedziała Hermiona, patrząc niezdecydowanie na Potyczki ze Zjawami.
“Cóż, goście nie pomogą Mamie rozładować napięcia,” powiedział Ron.
“Tym, czym teraz powinniśmy się zająć,” powiedziała Hermiona, odrzucając Magiczną Obronę w Teorii do kosza bez chwili namysły i wybierając Ocenę Magicznej Edukacji w Europie, “jest miejsce, do którego się udamy, gdy wyjedziemy. Wiem, że chciałeś jechać najpierw do Doliny Godryka, Harry i rozumiem, dlaczego, ale... cóż... czy Horkruksy nie powinny być naszym priorytetem?”
“Gdybyśmy wiedzieli, gdzie jest jakikolwiek z Horkruksów, zgodziłbym się z tobą,” odparł Harry, który nie uważał, że Hermiona naprawdę rozumiała jego potrzebę powrotu do Doliny Godryka. Grób jego rodziców były tylko jednym powodem: Harry miał silne, chociaż niewyjaśnione, przeczucie, że to miejsce skrywało jakieś odpowiedzi. Może spowodowane to było faktem, że w tym właśnie miejscu przeżył Zabójcze Zaklęcie Voldemorta; teraz, gdy stał przed groźbą kolejnego spotkania, Harry ciągnął do miejsca, w którym to się wydarzyło, pragnąc zrozumieć.
“Nie uważasz, że istnieje możliwość, że Voldemort obserwuje Dolinę Godryka?” spytała Hermiona. “Może oczekuje, że wrócisz odwiedzić groby swoich rodziców, gdy tylko będziesz miał szansę udać się tam gdzie chcesz?”
Nie przyszło to Harremu do głowy. Kiedy próbował wymyślić odpowiedź, Ron przemówił, najwyraźniej podążający swoim własnym tokiem myślenia.
“Ten R.A.B.,” powiedział. “Wiesz, ten, który ukradł prawdziwy medalion?”
Hermiona kiwnęła głową.
“Napisał w swojej notatce, że zamierza go zniszczyć, nieprawdaż?”
Harry przyciągnął do siebie swój i wyjął z niego fałszywy Horkruks, w którym nadal znajdowała notatka R.A.B.
“Ukradłem prawdziwy Horkruks i zamierzam go zniszczyć, tak szybko, jak tylko dam radę.’” przeczytał Harry.
“Dobrze, a jeśli on naprawdę dokończył dzieła?” powiedział Ron.
“Albo ona,” wtrąciła Hermiona.
“Jakkolwiek,” powiedział Ron. “wtedy mniej zostało by dla nas!”
“Tak, ale nadal mamy zamiar odnaleźć prawdziwy medalion, czyż nie?” powiedziała Hermiona, “Aby się dowiedzieć czy został on naprawdę zniszczony czy nie.”
“I, gdy go znajdziemy, to jak można zniszczyć Horkruksa?” spytał Ron.
“No cóż” powiedziała Hermiona, “ciągle to sprawdzam.”
“Jak?” zapytał Harry. “Nie wydaje mi się, aby były jakieś książki o Horkruksach w bibliotece?”
“Nie było,” powiedziała Hermiona, która się zarumieniła. “Dumbledore usunął je wszystkie, ale on - on ich nie zniszczył.” Ron usiadł prosto, szeroko otwierając oczy.
“Jak, na gacie Merlina, udało ci się dorwać do tych książek o Horkruksach?”
“To - to nie była kradzież!” powiedziała Hermiona, spoglądając to na Harrego, to na Rona z pewnego rodzaju rozpaczą. “One nadal pozostawały książkami z biblioteki, nawet, jeśli Dumbledore zdjął je z półek. Poza tym, jeżeli on naprawdę nie chciał, by ktokolwiek je zdobył, jestem pewna, że bardziej by utrudnił -“
“Przejdź do sedna!” powiedział Ron.
“Cóż... to było łatwe,” powiedziała Hermiona cienkim głosem. “Użyłam Czary Przyzwania. Wiecie - Accio. I - one wyleciały przez okno Dumbledora prosto do dormitorium dziewczyn.”
“Ale kiedy to zrobiłaś?” zapytał Harry, odnosząc się do Hermiony z podziwem i niedowierzaniem.
“Tuż po jego - Dumbledora - pogrzebie,” powiedział Hermiona jeszcze cieńszym głosem. “Zaraz po tym, jak ustaliliśmy, że zostawiamy szkołę i wyruszamy na poszukiwania Horkruksów. Kiedy wróciłam na górę, po swoje rzeczy to - to po prostu przyszło mi do głowy, że im więcej będziemy o nich wiedzieć, tym lepiej dla nas… byłam tam sama... więc spróbowałam... i podziałało. One wleciały prosto przez otwarte okno i - i spakowałam je do torby.”
Przełknęła ślinę i powiedziała błagalnym tonem, “nie wydaje mi się, że Dumbledore by się rozgniewał, przecież nie użyjemy tych informacji do stworzenia Horkruksa, prawda?”
“Słyszysz, że narzekamy?” powiedział Ron. “W każdym razie gdzie są te książki?”
Hermiona pogrzebała chwilę i wyciągnęła ze stosu duży tom, obłożony wyblakłą, czarną skórą. Wyglądała jakby dostała mdłości i trzymała książkę, jak gdyby było to coś ostatnio zmarłego.
“W tym znajdują się wyraźne instrukcje, jak stworzyć sobie Horkruksa. Sekrety Najciemniejszej Sztuki - okropna książka, naprawdę straszna, pełna złej magii. Zastanawiam się, kiedy Dumbledore usunął ją z biblioteki... jeżeli nie zrobił tego zanim nie został dyrektorem szkoły, mogę się założyć, że Voldemort znalazł tu wszystko, czego potrzebował.”
“Dlaczego więc prosił Slughorna o instrukcję, jak stworzyć Horkruksa, jeżeli wszystko już wyczytał w książce?” spytał Ron.
“On tylko spytał Slughorna, co stałoby się, gdyby podzielił swoją duszę na siedem części,” powiedział Harry. “Dumbledore był pewną, że Riddle już wiedział, jak stworzyć Horkruks, gdy pytał o nie Slughorna. Myślę, że masz rację, Hermiono, to mogło być źródło jego informacji.”
“Im więcej o nich czytam,” powiedziała Hermiona, “tym bardziej okropne mi się wydają i coraz trudniej mi uwierzyć, że on naprawdę stworzył ich sześć. Ta książka ostrzega, jak niestabilna staje się reszta twojej duszy po rozerwaniu jej i to tylko po jednym Horkruksie!”
Harry zapamiętał jak Dumbledore powiedział, że Voldemort przekroczył granicę “zwykłego zła.”
“Nie ma jakiegoś sposobu, aby znowu ją połączyć?” zapytał Ron.
“Jest,” powiedziała Hermiona z pustym uśmiechem, “ale byłoby to straszliwie bolesne.”
“Dlaczego? Jak to zrobić?” spytał Harry.
“Żal,” powiedziała Hermiona. “Masz naprawdę poczuć, co zrobiłeś. Jest przypis. Najwidoczniej ból tego może cię zabić. Jakoś nie widzę, by Voldemort do tego się stosował, a wy?”
“Nie,” powiedział Ron, zanim Harry mógłby odpowiedzieć. “Czy ta książka mówi jak zniszczyć Horkruksy?”
“Tak,” odparła Hermiona, przekładając kruche strony, jak gdyby badała rozkładające się wnętrzności, “ponieważ ostrzega Mrocznych Czarodziejów jak silnych zaklęć muszą na nich użyć. Z tego, co przeczytałam, to co Harry zrobił pamiętnikowi Riddle'a było jednym z niewielu naprawdę niezawodnych sposobów na zniszczenie Horkruksa.”
“Co, dźgnięcie go kłem bazyliszka?” spytał Harry.
“Och jak dobrze, że mamy taki duży zapas kłów bazyliszka,” powiedział Ron. “Zastanawiałem się, co będziemy musieli z nimi zrobić.”
“To nie musi być kieł bazyliszka,” powiedziała cierpliwie Hermiona. “To musi być czymś tak niszczycielskiego, żeby Horkruks nie zdołał sam się odtworzyć. Jad bazyliszka ma tylko jedno antidotum i są to niezwykle rzadkie -“
“- łzy feniksa,” powiedział Harry, kiwając głową.
“Dokładnie” powiedziała Hermiona. “Nasz problemem jest, że bardzo mało substancji ma tak silne działanie jak jad bazyliszka i wszystkie one są niebezpieczne, noszone ze sobą. Ten problem będziemy musieli rozwiązać, ponieważ rozpruwanie, roztrzaskiwanie albo zgniatanie Horkruksa nie podziała. Musisz go uszkodzić tak, aby nie mógł się magicznie naprawić.”
“Ale jeśli rozbijemy rzecz, w której to żyje,” powiedział Ron, “to czemu kawałek duszy nie może się przenieść i żyć w czymś innym?”
“Ponieważ Horkruks jest kompletnym przeciwieństwem istoty ludzkiej.”
Ponieważ Harry i Ron wyglądali na całkowicie zmieszanych, Hermiona pospieszyła się. “Posłuchaj, jeżeli teraz wezmę miecz, Ron, i przebiję cię nim, twoja dusza w ogóle nie ucierpi.”
”Co byłoby dla mnie bardzo pocieszające, tego jestem pewien," powiedział Ron. Harry zaśmiał się.
“ I powinno być, tak naprawdę! Ale chodzi mi o to, że cokolwiek staje się z twoim ciałem, twoja dusza przeżyje, nietknięta,” powiedziała Hermiona. “Ale inaczej jest z Horkruksem. Fragment duszy wewnątrz niego zależy od pojemnika, jego zaczarowanego ciała. Nie może przetrwać bez niego.”
“Ten pamiętnik tak jakby umarł, kiedy go dźgnąłem,” powiedział Harry, pamiętając atrament lejący się jak krew od przekłutych stron i wrzaski części duszy Voldemorta, która wyparowywała.
“I, gdy tylko pamiętnik został właściwie zniszczony, kawałek duszy zostawiony w nim nie mógł już dłużej istnieć. Ginny próbowała pozbyć się pamiętnika przed tobą, spuszczając go w łazience, ale oczywiście wrócił on jak nowy.”
“Poczekaj chwilę,” powiedział Ron, marszcząc brwi, “kawałek duszy w tym pamiętniku opętał Ginny, nieprawdaż? Jak to się więc stało?”
“Kiedy magiczny pojemnik jest ciągle nietknięty, kawałek duszy wewnątrz niego może wyjść i wejść w kogoś, kto zbytnio się do niego zbliży. Nie mam na myśli trzymania go przez chwilę, dotyk nie ma tu nic do rzeczy,” dodała zanim Ron zdążył się odezwać. “Mam na myśli zbliżenie emocjonalnie. Ginny wylewając swoje żale do tego pamiętnika, uczyniła siebie nieprawdopodobnie podatną. Jesteś w tarapatach, gdy stajesz się zbyt przywiązane, bądź zależny od Horkruksa.”
“Zastanawiam się, jak Dumbledore zniszczył pierścień?” powiedział Harry. “Dlaczego nie spytałem go o to? Tak naprawdę nigdy. . .”
Jego głos zamarł. Myślał o wszystkich rzeczach, o które powinien był spytać Dumbledora i o tym jak, odkąd dyrektor szkoły już umarł, Harremu wydawało się, że zmarnował tyle okazji, kiedy Dumbledore był żywy, by dowiedzieć się więcej… by dowiedzieć się o wszystkim. . . .
Cisza została przerwana, gdy drzwi sypialni otwarły się z trzaskiem na oścież uderzając w ścianę. Hermiona wrzasnęła i upuściła Sekrety Najciemniejszych Sztuk; Krzywołap zanurkował pod łóżko, sycząc oburzony; Ron zeskoczył z łóżka, pośliznął się na zużytym papierku po Czekoladowej Żabie i uderzył głową w przeciwległą ścianę; Harry instynktownie zanurkował po różdżkę zanim zorientował się, że patrzy na Panią Weasley, której włosy były rozczochrane, a twarz krzywiła się ze wściekłości.
“Tak mi przykro, że przerywam wasze miłe spotkanko,” powiedziała, jej głos drżał. “Jestem pewna, że wszyscy potrzebujecie chwili wytchnienia… ale ślubne prezenty porozrzucane po moim pokoju, muszą być uporządkowane i miałam wrażenie, że chętnie byście pomogli.”
“Oczywiście,” powiedziała Hermiona, wyglądała na przestraszoną, gdy siadała na podłodze, ciskając książkami w każdym kierunku, “pomożemy… przepraszamy…”
Spoglądając z udręczeniem na Harrego i Rona, Hermiona wybiegła z pokoju za Panią Weasley.
“To jest jak bycie skrzatem domowym,” skarżył się Ron półgłosem, nadal masując swoją głowę, gdy on i Harry podążyli za nimi. “Z wyjątkiem satysfakcji z pracy. Im szybciej będzie po ślubie, tym lepiej.”
“Jasne,” powiedział Harry, “wtedy nie będziemy mieli już nic do roboty, oprócz szukania Horkruksów… To będzie jak dzień wolny, co nie?”
Ron zaczął się śmiać, ale na widok ogromnego stosu prezentów ślubnych czekających na nich w pokoju Pani Weasley, przestał dość nagle.
Delacourowie przybyli następnego ranka o jedenastej. Harry, Ron, Hermiona i Ginny czuli się dość obrażeni na rodzinę Fleur tym razem; z łaską Ron wrócił się na górę, by założyć skarpetki do pary, a Harry usiłował wygładzić swoje włosy. Gdy tylko zostali uznani za wystarczająco eleganckich, zebrali na słonecznym przydomowego podwórku, aby oczekiwać gości.
Harry nigdy jeszcze nie widział tego miejsca tak czystego. Zardzewiałe kotły i stare kalosze, zwykle rozrzucone przy wycieraczce obok tylnych drzwi, zostały zastąpione przez dwa nowe, chwiejące się krzewy stojące z dwóch stron drzwi w dużych donicach; chociaż nie było wiatru, liście falowały leniwie, dając atrakcyjny, marszczący się efekt. Kurczaki zostały zamknięte, jard został zamieciony, a pobliski ogród został przycięty, podlany i ogólnie przystrojony, chociaż Harry, który wolał go w jego porośniętym stanie, uważał, że wyglądał raczej pusto, bez standardowej grupki figlujących gnomów.
Stracił już rachubę ile zaklęć zabezpieczających zostało rzuconych na Norę, zarówno przez Zakon, jak i Ministerstwo; wiedział tylko, że nie dało się już w magiczny sposób dotrzeć tutaj bezpośrednio. Dlatego Pan Weasley wyszedł na spotkanie Delacourom, na pobliską górkę, na którą mieli przybyć Świstoklikiem. Pierwszy sygnałem ich przybycia był niezwykle wysoki śmiech, który okazał się należeć do Pana Weasleya, który ukazał się w bramie chwilę, obładowany bagażem i prowadzący piękną blond kobietę w długim, liściasto zielonych szatach, która mogła być matką Fleur.
“Mama!” załkała Fleur, biegnąc naprzód, aby ją objąć. “Tata!”
Pan Delacour nie był w najmniejszy stopniu tak pociągający, jak jego żona; był o głowę niższy i niezwykle pulchny, z małą, szpiczastą, czarną brodą. Jednakże wydawał się być miłym człowiekiem. Podskakując do Pani Weasley, która miała wysokie obcasy, pocałował ją dwa razy w każdy policzek, wprawiając ją w zakłopotanie.
“'Ak się pani męczyła” , powiedział głębokim głosem. “Fleur mówiła nam ‘ak ciężko pracowaliście.”
“Och, przecież to nic, to nic!” odpowiedziała Pani Weasley. “Żaden kłopot!”
Ron ulżył swoim uczuciom wymierzając kopniaka gnomowi, który wyglądał z za jednego z nowych krzewów.
“Droga pani!” powiedział Pan Delacour, nadal trzymając rękę Pani Weasley między swoimi dwoma pulchnymi i, uśmiechając się, dodał. “Jesteśmy zaszczyceni nadchodzącym związaniem się naszych dwóch rodzin! Pozwól mi przedstawić moją żonę, Apollinę.”
Pani Delacour wysunęła się do przodu i schyliła się, by również ucałować Panią Weasley.
“Czarująco,” powiedziała. “Twój ‘ąż opowiadał nam takie zabawne historie!”
Pan Weasley zachichotał wariacko; Pani Weasley rzuciła mu spojrzenie, po którym natychmiast ucichł i przybrał minę odpowiednią przy łóżku chorego, bliskiego przyjaciela.
“Ooczywiście poznaliście ‘uż moją młodszą córkę, Gabrielę!” powiedział Pan Delacour. Gabriela wyglądała jak miniaturka Fleur; jedenastoletnia, z czystymi, srebrnoblond włosami do pasa, uraczyła Panią Weasley olśniewającym uśmiechem i uściskała ją, następnie rzuciła Harremu rozpromienione spojrzenie, trzepocząc rzęsami. Ginny chrząknęła głośno.
“No cóż, proszę wejdźcie!” powiedziała Pani Weasley pogodnie i wprowadziła państwa Delacour do domu, z wieloma słowami w stylu “Nie, proszę!”, “Po tobie!” i “Wcale nie!”.
Delacourowie, jak się wkrótce okazało, byli pomocnymi, uprzejmymi gośćmi. Byli zadowolony ze wszystkiego i chętni do pomocy w przygotowaniach do ślubu. Pan Delacour ogłosił wszystko, od planu usadzenia gości, aż do butów druhen “Uroczo!” Pani Delacour była najlepsza w zaklęciach gospodarstwa domowego i sprawiła, że piekarnik wyczyszcił się w oka mgnieniu; Gabriela trzymała się starszej siostry, próbując pomóc jak tylko mogła i trajkocząc szybko po francusku.
Niestety, Nora nie została zaprojektowana, by pomieścić tyle osób. Pan i Pani Weasley spali teraz w salonie, ignorując protesty Państwa Delacour nakazali im spać w sypialni. Gabriela spała z Fleur w starym pokoju Percy'ego, a Bill dzielił pokój z Charliem, jego drużbą, gdyż wrócił on już z Rumunii. Okazje do wspólnego planowania przestały faktycznie istnieć i w desperacji Harry, Ron i Hermiona zaoferowywali się do karmienia kurczaków tylko po to, by uciec od przepełnionego domu.
“Ona nadal nie zostawia nas w spokoju!” warknął Ron, gdy ich druga próba spotkania w ogródku została zniweczona przez pojawienie się Pani Weasley niosącej duży kosz prania w rękach.
“Och, jak dobrze, nakarmiliście kurczaki,” zawołała zbliżając się do nich. “Lepiej zamknijmy je znowu zanim, ludzie jutro przyjadą… aby postawić namiot ślubny,” wyjaśniła opierając się o kurnik. Wyglądała na wyczerpaną. “Magiczne Namioty Millamanta . . . są bardzo dobrzy. Bill ich eskortuje… Lepiej zostań w środku, kiedy tu będą, Harry. Muszę przyznać, te wszystkie zaklęcia zabezpieczające dookoła naprawdę komplikują organizowanie ślubu.”
“Przykro mi,” powiedział Harry z pokorą.
“Och, nie bądź głupi, skarbie!” powiedziała natychmiast Pani Weasley. “Nie miałam tego na myśli - w każdym razie twoje bezpieczeństwo jest dużo ważniejsze! Właściwie to chciałam cię zapytać, jak zamierzasz świętować swoje urodziny, Harry. Siedemnaste urodziny, mimo wszystko, to ważny dzień…”
“Nie chcę sprawiać kłopotu,” powiedział szybko Harry, wyobrażając sobie dodatkowy wysiłek, jaki sprawiłoby to wszystkim. “Naprawdę, Pani Weasley, zwyczajny obiad będzie super… Przecież to przeddzień ślubu…”
“Och, dobrze, jeśli tak sobie życzysz, skarbeńku. Zaproszę Remusa i Tonks, dobrze? A co powiesz na Hagrida?”
“Byłoby świetnie,” powiedział Harry. “Ale naprawdę, proszę się nie przemęczać.”
“Ależ nie, Ależ nie… To żaden problem…”
Spojrzała na niego, długim, badawczym spojrzeniem, następnie uśmiechnęła się trochę smutno, wyprostowała i odeszła. Harry patrzył, jak machała różdżką w pobliżu sznurka na pranie i wilgotne ubrania uniosły się w powietrze, by samemu się rozwiesić, wtedy nagle poczuł wielki przypływ żalu spowodowany kłopotami i bólem, który jej sprawiał.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 20:20, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 7 - Testament Albusa Dumbledore

Harry szedł wzdłuż górskiej drogi oświetlonej chłodnym, niebieskim światłem świtu. Poniżej widać było otulony w mgle zarys małego miasta. Był pewien człowiek, którego szukał tam na dole, człowiek, którego potrzebował tak mocno, że myślał tylko o spotkaniu z nim, człowiek, który znał odpowiedź na pytanie, które go nurtowało. "Oj, obudź się." Harry otworzył oczy. Leżał na łóżku polowym w obskurnym pokoju Rona na poddaszu. Słońce było nisko i pokój nie był przez nie oświetlony. Świsotświnka spała z głową pod małym skrzydłem. Harry dalej czuł mrowienie blizny.
- Mamrotałeś przez sen. "
- Mamrotałem?
- Tak. 'Gregorovich'. Ciagle powtarzałeś 'Gregorovitch.'
Harry nie miał na nosie swoich okularów; Twarz Rona była nieznacznie rozmazana.
- Kto to jest Gregorovitch?
- Nie mam pojęcia.
- To ty wymawiałeś jego nazwisko..
Harry potarł czoło, zastanawiając się. Miał wrażenie, że slyszał już to nazwisko, ale nie miał pojęcia, gdzie.
- Myślę, że Voldemort go szuka
- Biedny facet - powiedział Ron żarliwie.
W pełni rozbudzony Harry usiadł, nadal pocierając bliznę. Starał się zapamiętać, co zobaczył we śnie, ale jedyną rzeczą, jaką mógł sobie przypomnieć był górzysty horyzont i zarys małej wsi leżącej w głębokiej dolinie.
- Myślę, że on jest za granicą.
- Kto, Gregorovitch?
- Voldemort. Myślę, że jest gdzieś za granicą i szuka Gregorovitch'a. To miejsce nie wygladało jakby było gdzieś w Brytanii.
- Myślisz, że znowu wszedłeś do jego umysłu? - Ron wydawał się być zmartwiony.
- Zrób mi przysługę i nie mów o tym Hermionie - powiedział Harry. - Pomimo, że ona chce aby przestał miewać te sny...
Harry zamyślił się i spojrzał w górę na klatkę Świstoświnki. Dlaczego nazwisko "Gregorovitch" wydawało mu sie być znajome?
- Myślę - powiedział powoli Harry - że on ma coś wspólnego z Quidditchem. Jest jakiś związek, ale nie wiem... nie wiem co to może być..
- Z Quidditchem? - zapytał Ron. - Chyba nie mówisz o Gorgovitch'u?"
- O kim?
- Dragomir Gorgovitch, ścigający, ktory podpisał rekordowy kontrakt z Armatami Chudley'a dwa lata temu. Zdobywca najwiekszej ilości goli w sezonie.
- Nie - powiedział Harry. - To napewno nie Gorgovitch.
- W takim razie nie wiem, kto to może być - powiedział Ron. - Mimo wszystko, wszystkiego najlepszego!
- Wow! Masz rację, kompletnie o tym zapomniałem! Mam siedemnaście lat!
Harry chwycił różdżkę, leżącą obok jego łóżka polowego, wycelował nią na zabałaganione biurko, gdzie zostawił okulary i powiedział "Accio Glasses!". Chociaż leżały tylko stopę od jego łóżka, było coś ogromnie satysfakcjonującego w tym, że leciały do niego aż szturchnęły go w oko.
- Zgrabnie - parsknął Ron. Rozkoszując się tym, że Zaklecie Tropiace zostało z niego zdjęte, Harry rozsyłał rzeczy Rona po całym pokoju, powodjac przy okzaji, że Świstoświnka obudziła się i trzepotała podniecona w swojej klatce. Harry spróbował także zawiązać swoje buty za pomocą magii (Zajęło to klika minut dłużej niż robił to ręcznie) i dla czystej przyjemności zamienił pomarańczowe szaty postaci na plakatach Rona na błękitne.
- Na twoim miejscu zawiązał bym muchę ręcznie(?) - poradził Ron Harremu, chichocząc, kiedy Harry natychmiast tego spróbował. - Tu jest twój prezent. Rozwiń to tutaj na górze, nie chcę, aby moja matka to widziała.
- Książka? - spytał Harry jako tylko wziął do ręki prostokątną paczkę. - Lekkie odejście od tradycji, co nie?
- To nie jest przeciętna książka, jaką posiadasz - powiedział Ron. - To jest czyste złoto w porownianiu z tamtymi: Dwanaście Niezawodnych Sposobów Aby Zauroczyć Czarodziejkę. Wyjaśnia wszystko, co potrzebujesz wiedzieć o dziewczynach. Gdybym miał ją w ubiegłym roku, wiedziałbym dokładnie jak pozbyć się Lavender i wiedziałbym jak zacząć chodzić z... W każdym razie, Fred i George dali mi kopię i nauczyłem się bardzo dużo. Byłbyś zaskoczony, nie chodzi tylko o użycie różdzki.
Kiedy przybyli do kuchni, znaleźli stos prezentów czekający na stole. Bill i Panna Delacour kończyli śniadanie, a Pani Weasley stała i rozmawiała z nimi z nad patelni
- Artur kazał mi przekazałać ci życzenia z powodu 17 urodzin, Harry - powiedziała Pani Weasley, uśmiechając się do niego promiennie. - Musiał iść wcześnie do pracy, ale wróci na obiad. Ten prezent na szczycie stosu jest od nas.
Harry siadł, wziął do ręki kwadratową paczkę, którą wskazała mu pani Weasley i rozwiniał ją. Wewnątrz był zegarek bardzo podobny do tego, który państwo Weasley dali Ronowi na jego siedemnsate urodziny. Był zrobiony ze złota, a na cyferblacie zamiast wskazówek kręciły się gwiazdki.
- Jest taka tradyzja, aby dać czarodziejowi zegarek kiedy on staje się pełnoletni - powiedziała pani Weasley, patrząc na niego troskliwie z nad kuchenki. - Niestety, nie jest tak nowy jak zegarek Rona, właciwie to należał do mojego brata Fabiana, on nie dbał zbytnoi o swoje rzeczy. Jest trochę wygięty na odwrocie, ale... - pani Weasley nie dokończyła bo Harry wstał i uścisnął ją. Próbował przekazać jej wiele niewypowiedzianych spraw gdy ją przytulał i prawdopodobnie ona je zrozumiała, ponieważ poklepała niezdarnie jego policzek kiedy przestał ją przytulać i machnęła różdzką po nieokreślonym torze, powodując że pół packi bekonu wypadło z patelni na podłogę
- Wszystkiego najlepszego, Harry! - powiedziała Hermiona, wchodząć do kuchni i kładąc prezent na szczyt stosu. - To nie wiele, ale myśle, że Ci się spodoba. Co mu dałeś? - zapytała Rona, który udawał, że jej nie słyszy.
- Dobra Harry, otwórz prezent od Hermiony! - powiedział Ron.
Hermiona dała mu nowy fałszoskop. Pozostałe prezenty zawierały zaczarowaną brzytwę od Bill i Fleur "Ah tak, to ogoli cię lepiej niż kiedykolwiek" zapewniła go Fleur "ale musisz wyraźnie powiedzieć co chesz mieć ogolone inaczej może ci wygolić trochę więcej włosów niż być chciał...", czekolady od panśtwa Delacour i ogromne pudełko Czarodziejskich Dowcipów od Freda i George'a. Harry, Ron i Hermiona odeszli od stołu, jako że nadejście pani Delacour, Fleur i Gabrielle spowodowało, że kuchnia była zatłoczona
- Pomogę ci - powiedziała Hermiona powiedział, biorąc kilka prezentów od niego, jako że trzy z nich spadły ze schodów.
- Jestem prawie gotowa, czekam tylko aż reszta twoich majtek się wypierze, Ron... - bełkotanie Rona zostało przerwane przez otwarcie drzwi na pierwszym półpiętrze. - Harry, wejdziesz tutaj na chwilkę?
To była Ginny. Ron nagle się zatrzymał, ale Hermiona wzięła go pod łokieć i zaciągnęła po schodkach na górę. Lekko zdenerwowany, Harry wszedła za Ginny do jej pokoju. Nigdy wszcześniej nie był w jego wnętrzu. Pokój był mały, ale jasny. Na jednej ścianie wisiał duży plakat Wizarding Weird Sisters(Fatalne Jędze?), a na drugiej obraz Gwenog Jones, kapitana Holyhead Harpies, drużyny Quidditch'a składającej się z samych czarodziejek. Biurko było zwrócone w kierunku otwartego okna, przez które było widać sad gdzie Harry i Ginny pierwszy raz zagrali z Ron i Hermioną przeciwko sobie w Quidditch'a, który teraz zajmował duży, perłowobiały namiot. Złota flaga na szczycie była na wysokości okna Ginny. Ginny spojrzała Harry'emu prosto w oczu, wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Wszystkiego najlepszego w dniu siedemnsatych urodzin
- Tak...dzięki.
Ginny ciągle na niego patrzyła; Harry jednak nie mógł na nią znów spojrzeć. To było jak gapienie się na bardzo jasne światło.
- Fajny widok - powiedział słabo, wskazując a okno. Ginny zignorowała to. Nie mógł jej za to winić
- Nie mogłam wymyśleć jaki ci dać prezent - powiedziała.
- Nie musisz mi nic dawać - Ginny także to zignorowała.
- Nie wiedziałam co może ci się przydać. Nie mogłoby to być zbyt duże, ponieważ nie mógłbyś tego ze soba wziąć
Harry spojrzał na nią. Nie była smutna - to była jedna z wielu cudownych rzeczy w Ginny, ona rzadko płakała. Harry czasami myśłał, ze posiadanie sześciu braci musiało ją wzmocnić. Ginny podzeszła do niego o krok bliżej.
- Wtedy pomyślałam, że chciałabym abyś miał coś co będzie ci o mnie przypominać, wiesz kiedy spotkasz jakąś wilę gdy będziesz daleko i będziesz robił to co chcesz zrobić.
-Jest srebrna podszewka, której szukam,-ona szemrała i wtedy pocałowała go,jak nigdy nie całowała go wcześniej, Harry także nie całował jej wcześniej, i było to błogie zapomnienie lepsze niż ognista whisky; była teraz najważniejsza na świecie, Ginny, czuć ją, jedna ręka powędrowała do tyłu a druga w jej długie włosy, słodki zapach jej włosów...
Drzwi za nimi otworzyły się z trzaskiem, a oni odskoczyli na bok.
-Och,- powiedział Ron ostro. -Przepraszam.
-Ron!- Hermiona była zaraz za nim, ledwie oddychając. Całe miejsce nabrzmiałe było ciszą,
-Dobrze, szczęśliwych urodzin, tak czy owak, Harry."
Uszy Rona były szkarłatne; Hermiona spojrzała nerwowo. Harry spojrzał na twarze stojące w drzwiach, dało odczuć się chłód, jakby zimny prysznic, kiedy oni pojawili się w drzwiach i jego lśniący moment pękł jak mydlana bańka. Wszystkie powody które prowadziły do zakończenia relacji z Ginny, aby zostac z nią jeszcze chwilę, wydawały się mieć przyczynę, którą był Ron wewnątrz pokoju.
Spojrzał na Ginny, chcąc coś powiedzieć, choć dokładnie nie wiedział co, lecz ona odwróciła się tyłem do niego. Nie mógł nic zrobić by pocieszyć ją w obecnosci Rona
- Zobaczymy się później - powiedział i podążył za pozostało dwójką, wychodzącą z pokoju. Ron maszerował na dół, przez nadal zatłoczoną kuchnię na podwórze, a Harry cały czas dotrzymywał mu kroku, Hermiona podążała za nimi truchtem, wyglądała na przerażoną.
Gdy dotarli do pustego, świeżo skoszonego trawnika, Ron odwrócił się do Harrego.
- Zostawiłeś ją. Co teraz robisz, bawisz się nią?
- Nie bawię się nią -powiedział Harry, gdy Hermiona do nich dołączyła.
- Ron
Ale Ron podniósł rękę żeby ją uciszyć.
- Była naprawdę rozbita, gdy to zakończyłeś..
-Tak jak ja. Wiesz dlaczego to zakończyłem i to wcale nie dlatego, że tak chciałem.
- Ta, ale zaczynasz się teraz z nią migdalić i właśnie zacznie to wzbudzać w niej ponownie nadzieje
- Ona nie jest idiotką, wie że to może się stać, nie oczekuje, że że się pobierzemy, albo ..
Gdy wypowiedział te słowa, żywy obraz pojawił się w głowie Harrego Ginny w białej sukni, wychodząca za wysokiego, niemiłego obcego bez twarzy.
W jednej wirującej chwili chyba go trafiło: Jej przyszłość jest wolna od obciążeń, podczas gdy on nie widział nic prócz Voldemorta na swojej drodze.
-Jeżeli będziesz macał ją nadal, gdy tylko nadarzy się okazja
- To się nie powtórzy - powiedział szorstko Harry. Dzień był bezchmurny, ale czuł jakby słońca schowało się za chmury- Okej?
Ron wyglądał na wpół urażonego, na wpół zmieszanego; kołysał się na stopach przez chwilę wprzód i w tył, a następnie powiedział- W porządku
Ginny nie szukała kolejnego sam na sam z Harrym przez resztę dnia, ani jakiegokolwiek spojrzenia albo gestu, który wskazywałby, że mieli coś więcej jak miłą rozmowę w jej pokoju. Pomimo tego, przyjazd Charlliego był dla Harrego ulgą.
Obserwowanie jak Pani Weasley zmusza Charliego żeby usiadł, podnosi różdżkę w geście groźby i ogłasza, że właśnie dostanie odpowiednią fryzurę, dostarczyło odpowiednie rozproszenie dla Harrego.
Urodzinowy obiad Harrego rozciągnąłby kuchnie w Norze do krytycznego punktu jeszcze przed przyjazdem Charciego, Lupina, Tonks i Hagrida, kilka stołów było dostawionych w ogrodzie. Fred i George zaczarowali kilka fioletowych latarni, wszystkie ozdobione numerem 17, by wisiały w powietrzu nad gośćmi.
Dzięki opiece Pani Weasley rana Georga była schludna i czysta, ale Harry jeszcze się nie przyzwyczaił do ciemnej dziury po jednej stronie jego głowy, pomimo że bliźniacy często o niej żartowali.
Hermiona wystrzeliła ze swojej różdżki fioletowo złote serpentyny, które ułożyły się artystycznie na drzewach i krzakach.
- Nieźle; powiedział Ron wraz z jednym z finalnych rozkwitów z jej różdżki, Hermiona sprawiła, że liście drzewka jabłkowego zmieniły kolor na złoty.
Naprawdę masz oko do tego typu rzeczy.
-Dziękuje Ron!; powiedziała Hermiona, wyglądają na zadowoloną i na zakłopotaną jednocześnie. Harry obrócił się, uśmiechając się do siebie samego. Miał śmieszne wrażenie, że znalazłby rozdział o gratulacjach, gdy tylko znajdzie czas na przeglądnięcie swojej kopii Dwunastu Sposobów jak Oczarować Czarownice; złapał wzrok Ginny i uśmiechnął się szeroko w jej kierunku, zanim przypomniał sobie obietnicę, którą złożył Ronowi i pośpiesznie zaczął rozmowę z Panna Delacour.
- Z drogi, z drogi!; zaśpiewała Pani Weasley, przechodząc przez bramę z
unoszącym się przed nią czymś, co wyglądało jak gigantyczny, rozmiaru piłki plażowej, Snitchm. Kilka sekund później Harry zdał sobie sprawę, że to jego urodzinowy tort, który Pani Weasley prowadziła w powietrzu za pomocą różdżki, zamiast ryzykować niesienie po nierównym terenie. Gdy tort wreszcie wylądował na środku stołu, Harry powiedział
-Wygląda niesamowicie, -Pani Weasley.
- Oh, to nic takiego, kochanieńki; powiedziała czule.
Nad jej ramieniem Ron pokazał Harryremu kciuki-do góry i powiedział bezdźwięcznie- Dobry tekst.
O siódmej wszyscy goście już przyjechali, doprowadzeni do domu przez Freda ,Georga którzy czekali na nich na końcu dróżki. Hagrid uhonorował okazję zakładając jego najlepszy, ale okropny, włochaty, brązowy garnitur. Chociaż Lupin uśmiechał się potrząsając ręką Harrego Harry pomyślał, że wygląda raczej nieszczęśliwie. To wszystko było dziwne; Tonks, u jego boku wyglądała wprost promiennie.
- Wszystkiego najlepszego Harry- powiedziała, ściskając go ciepło.
-Siedemnaście, eh!; powiedział Hagrid, otrzymując szklankę wina wielkości wiadra od Freda.; Sześć lat od kiedyśmy się spotkali, Harry, pamiętasz to?
-Niewyraźnie – powiedział Harry, szczerząc do niego zęby. – Czy nie zmiażdżyłeś frontowych drzwi, wyczarowałeś Dudley’owi świński ogon i powiedziałeś mi że jestem czarodziejem?
-Żem zapomniał szczegóły- zarechotał Hagrid.- Wporząsiu, Ron, Hermiona?
-Wszystko dobrze- powiedziała Hermiona.- A u ciebie Hagridzie?
- A, niezgorsza. Mamy nowe źrebaki jednorożców żem był troszki zajęty. Pokaże wam, kiedy wrócicie… - Harry uniknął spojrzeń Rona i Hermiony, gdy Hagrid grzebał w swojej kieszeni. – Tutaj. Harry… nie mogłem wymyślić co by ci tu dać, ale potem przypomniałem se o tym. – Wyjął małą, trochę puszystą sakiew zawiązaną długim sznurkiem, który ewidentnie miał być noszony wokół szyi. – Oślasłonka. Schowaj w niej cokolwiek i nikt oprócz właściciela tego nie wyjmie. Są bardzo rzadkie.
-Hagrid, dzięki!
- Nima o czym mówić- powiedział Hagrid z machnięciem swojej ręki wielkości wieka od kosza na śmieci. – O, jest Charlie! Zawsze żem go lubił.. hej! Charlie!
Charlie podszedł, przesuwając ręką z lekkim żalem po swojej nowej, brutalnie krótkiej fryzurze. Był niższy niż Ron, przysadzisty, z kilkoma oparzeniami i zadrapaniami na swoich muskularnych ramionach.
-Cześć Hagrid, jak leci?
- Czekałem wieki, że napiszą. Jak se Norbert radzi?
-Norbert? – zaśmiał się Charlie.- Norweski Smok Kolczasty? – Wołamy na nią teraz Norberta.
-Czemu… Norbert jest dziewczynom?
- O tak –powiedział Charlie.
- Skąd to wiesz? – zapytała Hermiona.
- Są bardziej złośliwe. – powiedział Charlie. Spojrzał za siebie i zniżył głos.-Chciałbym żeby Ojciec się pośpieszył i wrócił. Mama robi się nerwowa.
Wszyscy spojrzeli na Panią Weasley. Próbowała rozmawiać z Panią Delacour, podczas nieustannego zerkania na bramę.
- Myślę, że powinniśmy zacząć bez Artura – zawołała do ogrodu po chwili. – Coś musiało go zatrzymać w… oh!
Wszyscy zobaczyli to jednocześnie: promień światła, która przeleciała przez podwórko i wylądowała na stole, gdzie przemieniło się w jasną, srebrną łasicę, która stała na swoich tylnych nogach i mówiła głosem Pana Weasleya.
- Minister Magii przybędzie ze mną.
Patronus rozpuścił się w powietrzu, zostawiając rodzinę Fleur w osłupieniu, z wzrokiem utkwionym w miejsce, w którym zniknął.
- Nie powinniśmy tu być – natychmiast powiedział Lupin. – Harry… Przepraszam… Wyjaśnie innym razem…
Chwycił Tonks za nadgarstek i pociągnął za sobą; dotarli do płotu, wspieli się i zniknęli z pola widzenia. Pani Weasley wyglądała na oszołomioną.
- Minister Magii… ale dlaczego…? Nie rozumiem…
Ale nie było czasu by o tym dyskutować; sekundę później, Pan Weasley pojawił się przy bramie, w towarzystwie Rufusa Scrimgeour, błyskawicznie rozpoznawalny dzięki swojej grzywie posiwiałych włosów.
Dwóch nowo przybyłych maszerowało przez podwórze w kierunku ogrodu i oświetlonym lampami stołu, gdzie wszyscy siedzieli w ciszy, obserwując jak się zbliżają. Jak tylko Scrimgeour wszedł w zasięg latarni, Harry zobaczył, że wyglądał on o wiele starzej niż ostatnim razem, gdy się spotkali, kościsty i ponury.
- Przepraszam za najście – powiedział Scrimgeour, gdy dokuśtykał by zatrzymać się przed stołem. – Zwłaszcza widząc, że wpraszam się na imprezę. Jego oczy zatrzymały się przez chwilę na gigantycznym torcie-Zniczu.
- Wielu szczęśliwych powrotów.
- Dzięki – powiedział Harry.
- Domagam się prywatnej rozmowy z tobą- ciągnął Scrimgeour – Jak również z Panem Ronaldem Weasley’em i Panna Herminą Granger.
- Z nami? – powiedział Ron, z wyraźnym zaskoczeniem. – Dlaczego nas?
- Powiem wam, gdy będziemy w bardziej prywatnym miejscu – powiedział Scrimgeour. – Czy jest takie miejsce? – domagał się Pana Weasley’a.
- Tak, oczywiście – powiedział Pan Weasley, który wyglądał na zdenerwowanego. – Jest salon, dlaczego Pan go nie użyje?
- Możesz prowadzić – powiedział Scrimgeour do Ron’a – Nie ma potrzeby, byś nam towarzyszył Arturze.
Harry zobaczyła jak Pan Weasley wymienił zmartwione spojrzenie z Panią Weasley, gdy on, Ron i Hermiona wstali. Gdy tak szli w ciszy, Harry wiedział, że pozostała dwójka myśli o tym samym, co on; Scrimgeour musiał się jakoś domyślić, że ich trójka planuję opuścić Hogwart.
Scrimgeour nie odzywał się, gdy wszyscy przedostali się przez bałagan w kuchni aż do salonu. Jakkolwiek ogród był pełny lekko złotego światła, tak tu było już zupełnie ciemno; Harry pstryknął swą różdżką na lampy oliwne, gdy wszedł i oświetliły podniszczony, ale przytulny pokój. Scrimgeour sam usiadł w opadającym fotelu, który normalnie okupuje Pan Weasley, pozostawiając Harrego, Rona i Hermionę, by ścisnęli się jeden przy drugim na sofie. Gdy im się udało, Scrimgeour przemówił.
- Mam pewne pytania dla waszej trójki, i myślę że będzie lepiej zrobimy to indywidualnie. Jeśli wy dwoje…- wskazał na Harrego i Hermionę – moglibyście poczekać na górze, zacząłbym z Ronaldem.
- Nigdzie się nie wybieramy – powiedział Harry, a Hermiona kiwnęła energicznie.
- Możesz mówić do naszej trójki, albo wcale.
Scrimgeour obdarzył Harrego zimnym, oceniającym spojrzeniem. Harry miał odczucie, że Minister zastanawiał się czy warto jest okazać wrogość tak wcześnie.
- Więc dobrze, razem –powiedział, wzruszając ramionami. Odchrząknął. – Jestem tutaj, jak zapewne wiecie, z powodu Testamentu Albusa Dumbledora.

Harry, Ron i Hermiona spojrzeli na siebie.
"Jesteście zaskoczeni! . Wy nie wiedzieliście że Dumbledore zostawił testament?"
"My?" powiedział Ron, "Ja i Hermiona też?"
"Tak, wszyscy ..."
Ale Harry przerwał.

Dumbledore umarł miesiąc temu. Dlaczego to trwało tak długo, co miałby nam zostawić?"
Czy to nie jest oczywiste?" powiedział Hermione, zanim Scrimgeour mógłby odpowiedzieć. "Oni chcieli sprawdzic dokładnie co nam zostawił. Nie mieli prawa!" zwróciła się do Scrimgeoura a jej głos zadrżał.
"Mialem prawo," powiedział Scrimgeour. " Dekret o uzasadnionej konfiskacji daje Ministerstwu władzę zabrać wszystko z testamentu Dumbledora.
"To prawo zostało utworzone, by zatrzymać czarodziejów przekazujących mroczne artefakty," powiedziała Hermiona, "i Ministerstwo musi mieć potężne dowody, że nieboszczyk miał ów artefakty! Czy mówisz mi że myślałeś ,że Dumbledore chciał nam dać jakiś przeklęty artefakt?"
"Czy chcesz zrobić kariere w magicznym prawie ?" spytał Scrimgeour.
"Nie, nie chce," odcięła się Hermiona. "Chce zrobić coś co polepszy życie czarownic ii czarodziejów na świecie!"
Ron śmiał się. Oczy Scrimgeour powędrowały na jego twarz, lecz zaraz znów przeniósł je na Harrego, ponieważ on powidział
"Więc dlaczego teraz nagle chcesz nam teraz oddać tą rzecz od Dumbledora ? Chyba że masz jakiś inny pretekst?"
"Muszą oddać nam ten przedmiot po upływie 31 dni," powiedziała Hermiona natychmiast dodając. "Oni nie mogą trzymać przedmiotów dłużej niż 31 dni chyba że udowodnią że owy przedmiot jest niebezpieczny, Prawda?"
"Czy to prawda, że to ty byłeś zawsze blisko Dumbledore, Ronaldzie?" spytał Scrimgeour, ignorując Hermione. Ron spojrzał zaskoczony
"Ja? Nie, to był zawsze Harry ..."
Ron spojrzał na Harryego i Hermione, zauważył Hermione dającą mu znaki żeby przestał mówić. Scrimgeour spojrzał na Rona i powiedział.
"Jeśli to nie ty byłeś blisko Dumbledora to jak wyjaśnisz fakt że zapamiętał ciebie w swojej ostatniej woli? Testament nie zaiwerał zbyt dużo imion. Ogromna większość jego majątku - jego biblioteka , jego magiczne instrumenty i inne majątki osobiste pozostały w Hogwarcie. Dlaczego myślałeś że zostałeś wydzielony od Testamentu?"
"Ja... nie wiedziałem," powiedział Ron. "Ja... byliśmy blisko...To znaczy... Mam na myśli że on mnie lubił..."
Jesteś skromny, Ron," powiedziała Hermiona. "Dumbledore był bardzo czuły ciebie."
To trochę naginało prawdę. O ile Harry wiedział, Ron i Dumbledore nigdy nie mieli bradzo dużego kontaktu. Jednakże, Scrimgeour nie chciał jej słuchać. Włożył ręke do wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza i wyjął z niej pargamin i podał go Harremu. Rozwinął go i przeczytal na głos. "" Ostatnia Wola i Testament Albusa Percivala Wulfrica Briana Bumbledora"... Tak, tutaj my jesteśmy... " Ronald Bilius Weasley zostawiam mu mojego Deluminator(zapalniczka wsysająca światło) , w nadziei, że on zapamiętał kiedy tego używał.""
Scrimgeour zaczął grzebać w torbie i wyjął srebrną zapalniczkę, ale Harry wiedział że to nie była zwykła zapalniczka, dzięki tej zapalniczce osoba mogła wyssać światło z miejsca i przywrócić znowu. Scrimgeour pochylił się ku przodowy i podał Deluminator do Rona, który wziął i zaczął go obracać w palcach.
"To jest wartościowy przedmiot," powiedział Scrimgeour, spoglądając na Rona. "To może nawet być unikalne. Napewno stworzył to Dumbledore!
Ron potrząsnął głowę, spoglądając oszołomiony.
"Dumbledore musiał nauczać tysiące studentów," Scrimgeour trwał. "Dlaczego dał to akurat tobie? Po co ci go dał? Co chciał żebyś z nim uczynił?
"Zgasić światło..," wymamrotany Ron. "Co jeszcze mógłbym z tym zrobić?"
Najwyraźniej Scrimgeour nie miał żadnych sugestii. Po patrzeniu z ukosa na Rona zwrócił się do Hermiony ""Do Panny Hermiony Jean Granger zostawiam jej moją kopie Tales Beedle Bard, w nadziei, że ona znajdzie w niej coś zabawnego i pouczającego.""
Scrimgeour teraz wyciągnął z torby małą książkę. Jej oprawa została polamiona i łuszczyła się w niektórych miejscach. Hermiona wzięła to od Scrimgeour bez słowa. Harry zauważył że tytuł został napisany za pomocą run, lecz on nigdy nie umiał ich odczytać. Spojrzał na hermione której łza spadla na oprawę książkę.
"Jak myślisz po co Dumbledore zostawił ci tę książkę, Panno Granger?" spytał Scrimgeour.
"On... on wiedział, że ja lubiłam czytać," powiedziała Hermiona grubym głosem, wycierając łzy z policzka swoim rękawem.
"Ale, dlaczego akurat ta książka?"
"Nie wiem... Musiał myśleć że mi się spodoba."
"Czy kiedykolwiek odszyfrowałaś jakieś kody albo szyfry od Dumbledora?"
" Nie, nigdy" powiedziała Hermiona, nadal wycierając łzy. "Jeśli ministerstwo nie mogło nic znaleźć w tej książce przez 31 dni to ja też nie znajde" Dokończyla i znowu zaczęła szlochać. Ron objął ją ramieniem."" Harry James Potter,"" przeczytał, "" Odchodząc ofiaruje mu Znicza którego złapał w jego pierwszym meczu w Hogawrcie, jako przypomnienie jego wytrwałości i umiejętności.""
Scrimgeour wyciągnął małą, złotą piłkę, jej srebrne skrzydełka zatrzepotały. Jednak Harry czuł zawód kiedy patrzyl na złotego znicza.
"Dlaczego Dumbledore zostawił ci znicz?" spytał Scrimgeour.
"Nie wiem", powiedział Harry. "Chyba dla powodów które przeczytałeś. Chciał mi przypomnieć wytrwałość i umiejętności."
"Myślisz że to zwykły symboliczny upominek?"
" Sądzę że tak," powiedział Harry. "Co to jeszcze mogło by być?"
" To ja pytam," powiedział Scrimgeour, przesuwając swoje krzesło bliżej kanapy. Zapadał już zmiechrz a na ogrodzie państwa Weasley górował wielki namiot
" Zauważyłem, że twoje urodzinowe ciasteczka są w kształcie znicza" Scrimgeour powiedział. "Dlaczego?"
Hermiona zaśmiała się kpiąco.
"Och, to może być odniesienie do tego, że Harry jest wspaniałym szukającym, to oczywiste," powiedziała. "Przecież nie uważa pan że Dumbledore ukrył jakąś tajną wiadomość w zniczu."
" Nie uważam że znicz ma jakąś wiadomość," powiedział Scrimgeour, "ale byłby bardzo dobrą kryjówką dla małego przedmiotu. Prawda?"
Harry wzruszył ramionami, Hermiona jednakże odpowiedziała:
"Ponieważ Znicz ma pamięć do ciała," powiedziała.
"Co?" spytali Harry i Ron razem.Myśleli że Hermiona nie interesuje się Quidditchem
"Poprawnie," powiedział Scrimgeour. "Znicz nie jest dotykany gołą ręką, nawet przez twórcę, który nosi rękawiczki. Znicz zapamiętuje kto go pierwszy złapał , to służy podczas dyskusji na meczu "kto go pierwszy złapał, zapamiętał twoje dotknięcie, Porter

Przychodzi mi na myśl Dumbledore, który był wielkim czarodziejem, mógł tak zaczarować znicza by otworzył się tylko przed tobą."
Serce Harrego łomotało coraz szybciej. Był pewien, że Scrimgeour miał rację. Zadawał sobie pytanie "Jak Scrimgeour złapał znicza bez dotknięcia go.
" Nic nie mówisz?" powiedział Scrimgeour. "Być może już wiesz co zwiera znicz?"
"Nie," powiedział Harry, nadal zastanawiając się jak on mógłby złapać znicz, by nie dotknąć go gołymi rękoma. Jeśli tylko on znał Legilimency, naprawdę znał to i mógłby przeczytać umysł Hermiony, mógłby usłyszeć jej myśli tak jakby jej mózg śmigający obok niego.
"Weź to", powiedział Scrimgeour cicho.
"Teraz to należy do ciebie Harry!" powiedział Hermiona. "To wybrało jego, on był jedynym który to znalazł,
" Według godny zaufanych historycznych źródeł, miecz może użyć tylko godny Gryffon," powiedział Scrimgeour. "Takie są właśnie cech Pana Pottera, tak uważał Dumbledore." Scrimgeour podrapał swój źle ogolony policzek, analizując Harryego. "O czym myślisz...?"
"Dumbledore chciał dać mi miecz?" spytał Harry, walcząc, by zachować spokój. "Być może uważał że ładnie będzie wyglądac na mojej ścianie."
"To nie jest żart, Potter!" warknięty Scrimgeour. "Dał ci go bo wiedział że tylko miecz Godrica Gryffindora może pokonać dziedzica Slytherinu. Dał ci ten miecz bo wierzył że to ty jestes wybrany żeby zabić sam-wiesz-kogo.
"Interesująca teoria", powiedział Harry. "Czy ktoś kiedykolwiek spróbował wtykanie miecza w Voldemort? Być może Ministerstwo powinnno przydzielic jakichś ludzi, zamiast oszukiwać ludzi że Voldemort nie powrócil, albo kamuflować ucieczki z Azkabanu. Więc to jest to co robisz, Panie Ministrze, zamknąć się w swoim biurze i próbować otworzyć Znicza? Ludzie umierają - Ja byłem prawie jeden z nich - Voldemort ścigał mnie przez trzy kraje, on zabił Szalonookiego, ale prorok tego nie napisał! I nadal oczekujesz, byśmy współpracowali z tobą!?"
"Posuwasz się zbyt daleko, Potter!" krzyknął Scrimgeour, stając: Harry także wstał. Scrimgeour podniósł różdzkę i wycelował w Harrego dźgnał go, a to spowodowało że w jego koszulce pojawiła się dziura jakby wypalona wielkim papiersem
"Oj!" powiedział Ron, zrywając się na równej nogi i podnosząc własną różdżkę, ale Harry powiedział,
"Nie! Chcesz mu dać powód by nas zatrzymał?"
"Pamiętasz że nie jesteś w szkole?" powiedział Scrimgeour patrząć na Harrego. "Zapamiętaj, że ja nie jestem Dumbledore, który wybaczył twoją bezczelność.
Możesz nosić tę bliznę jako korone, Potter, ale nie będziesz mi mówił na czym polega moja praca! To już czas, żebyś nauczył się jakiegoś szacunku!"
"To już czas, żebyś to dał." powiedział Harry. Myśląc o testamencie Dumbledora
Podłoga zadrżała usłyszeli dźwięk zbliżających się kroków, wtedy drzwi od salonu otworzyły się i staneli w nich Pan i Pani Weasley.
"My .... myśleliśmy, że usłyszeliśmy ..." zaczął Pan Weasley, spoglądając na Harrego.
"...podniesione głosy," powiedział Pan Weasley.
Scrimgeour przeszedł kilka kroków od Harry, odwrócił się i zerkając na dziurę, którą zrobił w koszulce Harrego. Wydawał się żałować tego."To - to było nic," warknął. "Ja … żałuje twojego nastawienia," powiedział, spoglądając na Harrego."Wydajesz się myśleć, że Minister nie pragnie tego co ty, którego - jak i Dumbledore - pragnął. Powinniśmy pracować razem."
" Nie lubię twoich metod, panie Ministrze," powiedział Harry. "Zapamiętasz?"
Przez kilka sekund, podniósł swoją rękę i pokazał Scrimgeour bliznę, która nadal była widoczna , wypalone litery na ece Harrego ukladały się w zdanie: Nie będę opowiadał kłamstw . Scrimgeour wpatrywał się w ręke . Nagle odwrócil się i wyszedł z pokoju. Pani Weasley poszła za nim, Harry uslyszał jak otwierała dzwi od nory. Po minucie znowu weszła do pokoju, "Poszedł!"
"Co on chciał?" Pan Weasley spytał, spoglądając na Harrego, Rona i Hermione.
" Dać nam coś co Dumbledore zostawił nam w ttestamencie," powiedział Harry. "Dopiero teraz wypełniają jego wole."
Na zewnątrz, w ogrodzie, przy stołach, trzy przedmioty, które dał im Scrimgeour były przekazywane z ręki do ręki. Wszyscy wykrzykiwali na Deluminatorem i Opowieściami o Bedelim Poecie i lamentowali nad faktem, że Scrimgeour odmówił przekazania miecza, ale nikt nie miał pojęcia dlaczego Dumbledore chciałby zostawić Harremu starego Znicza. Podczas gdy Pan Weasley badał Deluminator po raz 3 albo 4, Pani Weasley powiedziała niezobowiązująco – Harry, kochańeńki, wszyscy są strasznie głodni, nie chcieliśmy zaczynać bez ciebie… Mogę podać teraz kolację?
Wszyscy jedli raczej w pośpiechu, a potem po pośpiesznym śpiewie ‘Sto lat’ i dużym kawałku tortu, impreza się skończyła. Hagrid, który był zaproszony na wesele następnego dnia, ale zbyt duży by zmieścić się w przeludnionej Norze, wyszedł by rozłożyć sobie namiot na sąsiednim polu.
-Spotkajmy się na górze – wyszeptał Harry Hermionie, gdy pomagali Pani Weasley przywrócić ogród do normalnego stanu.
Po tym jak wszyscy udali się do łóżek. Na poddaszu, Ron badał swój Deluminator, a Harry napełnił Osłosłonkę, torebkę od Hagrida, nie złotem, ale przdmiotami, które najbardziej cenił, najwyraźniej bezwartościowe, chociaż była wśród nich Mapa Huncwotów, kawałek lusterka od Syriusza i medalion R.A.B. Zacisnął mocno sznurek i zawiesił sakwę na swojej szyi, potem usiadł trzymając stary Znicz i obserwując jak jego skrzydełka trzepoczą anemicznie. Wreszcie Hermiona zastukała do drzwi i zakradła się do środka.
- Muffiato – szepnęła, machając różdżką w kierunku schodów.
- Myślałem, że nie aprobujesz tego zaklęcia? – powiedział Ron.
- Czasy się zmieniają – powiedziała Hermiona. – Teraz pokaż nam Deluminator.
Ron natychmiast się posłuchał. Trzymając go przed sobą, nacisnął guzik. Samotna lampa, którą zaświecili zgasła natychmiast.
- Rzecz w tym, - zaszeptała w ciemności Hermiona- że mogliśmy to osiągnąć za pomocą Peruwiańskiego Błyskawicznego Proszku Ciemności.
Usłyszeli małe pstryk i kula światła z lampy wróciła na sufit i ponownie ich oświetlała.
- Nadal, to całkiem bajeranckie – powiedział Ron, trochę obronnie. – I z tego, co mówili Dumbledore wymyślił to całkiem samiuśki!
- Wiem, ale na pewno nie wyszczególniłby cię w testamencie, by pomóc nam wyłączać światło!
- Myślisz, że zdawał sobie sprawę, że Ministerstwo skonfiskuje jego testament i przebada wszystko, co nam zostawił?- zapytał Harry
- Definitywnie – powiedziała Hermiona. – Nie mógł powiedzieć nam w testamencie dlaczego zostawia nam te rzeczy, ale to nie wyjaśnia…
- …dlaczego nie mógł dać nam wskazówki, gdy jeszcze żył?- zapytał Ron.
- Dokładnie – powiedziała Hermiona, kartkując Opowieści o Beedlim Poecie. – Jeżeli te rzeczy są wystarczająco ważne by przejść tuż po nosem Ministerstwa, można by się spodziewać że zostawił wskazówkę dlaczego… chyba że uważał to za zbyt oczywiste?
- Źle myślał, w takim razie, nieprawdaż? – powiedział Ron – zawsze mówiłem, że był psychiczny. Genialny, ale rąbnięty. Zostawiając Harremu starego Znicza – o co w tym do cholery chodziło?
- Nie mam pojęcia - powiedziała Hermiona. – Gdy Scrimgeour zmusił cię żebyś go wziął, Harry, byłam prawie pewna, że coś się wydarzy!.
- Taa, wiec – powiedział Harry, jego puls przyśpieszył, gdy tylko uniósł Znicza w swych palcach. – Chyba za bardzo się starałem w obecności Scrimgeour’a, nieprawdaż?
- Co masz na myśli? – zapytała Hermiona.
- Znicz, który złapałem w pierwszym swoim meczu Quidditch’a? powiedział Harry. – Nie pamiętasz?
Hermiona spojrzała po prostu ogłupiona. Ron, jakkolwiek, nabrał powietrza, wskazując gorączkowo z Harrego na Znicz i odwrotnie aż odzyskał swój głos.
- To był ten, którego prawie połknąłeś!
- Dokładnie – powiedział Harry i wraz ze wzrostem częstości uderzeń serca, przycisnął usta do Znicza.
Nie otworzył się. Frustracja i gorzkie rozczarowanie trysnęły w jego środku: Opuścił złotą kulkę, ale wtedy Hermiona krzyknęła.
- Napisy! Są na nim napisy, szybko, zobaczcie!
Prawie upuścił Znicza w zaskoczeniu i podnieceniu. Hermiona miała rację. Wygrawerowane na gładkiej, złotej powierzchni, gdzie chwilę przedtem nic nie było, było 3 słowa wypisanecienkim, pochyłym pismem, które Harry rozpoznał jako Dumbledore’a.
Otwieram przy zamknięciu.
Ledwo je przeczytał, gdy słowa ponownie zniknęły.
- ‘Otwieram przy zamknięciu…’ Co to ma znaczyć?
Hermiona i Ron potrząsnęli głowami, nie mieli pomysłu.
‘Otwieram przy zamknięciu… przy zamknięciu… Otwieram przy zamknięciu…’
Ale nie ważne jak często powtarzali te słowa, różnie intonując, ale ni byli w stanie znaleźć znaczenia dla tych słów.
- I miecz – powiedział wreszcie Ron, gdy wreszcie opuścili próby znalezienia znaczenia dal inskrypcji na Zniczu.
- Dlaczego chciał dać Harremu miecz?
- I dlaczego nie mógł mi po prostu powiedzieć? – powiedział spokojnie Harry. – Był tam, była tam na ścianie w jego biurze przez wszystkie rozmowy w zeszłym roku! Jeżeli chciał mi go dać, to dlaczego mi go zwyczajnie nie dał?
Czuł się jak gdyby był na egzaminie z pytaniem, na które nie miał szansy odpowiedzieć, jego mózg zwalniał i stawał się niereagujący. Czy było coś, co przegapił przez te długie rozmowy z Dumbledorem ostatniego roku? Czy powinien wiedzieć co to wszystko znaczy? Czy Dumledore oczekiwał, że będzie wiedział?
- I co do tej książki – powiedziała Hermiona – ‘Opowieści o Beedlim Poecie… Nigdy o takiej nie słyszałam!
- Nidy nie słyszałaś o Opowieściach o Beedlim Poecie? – powiedział Ron z niedowierzaniem. – Żartujesz, prawda?
- Nie, nie żartuje. – powiedziała Hermiona w zaskoczeniu. – A Ty o nich słyszałeś?
- Oczywiście, że tak!
Harry spojrzał do góry, odwrócony. Okoliczności, że Ron przeczytał książkę, której nie znała, były precedensem. Ron, jakkolwiek wyglądał ogłupiony przez ich niespodziankę.
- Oj daj spokój! Wszystkie dziecięce opowieści były właśnie o Beedlim, nieprawdaż?
‘Fontanna Dobrej Fortuny’… ‘Czarodziej i Skaczący Dzbanuszek’… ‘Babbitty Rabbitty i jej Gdaczący Pieniek’…
- Przepraszam? – powiedziała Hermiona chichocząc. –Co było ostatnie?
- No dalej! – powiedział Ron, patrzać z niedowierzanie to na Harrego, to na Hermionę. – Musieliście słyszeć o Bebbitty Rabbitty…
- Ron, przecież wiesz że z my z Harrym przyjechaliśmy od Jugoli! – powiedziała Hermiona. – Nie słyszeliśmy historii jak ta, gdy byliśmy mali, słyszeliśmy „Królewnę Śnieżkę i Siedmiu Krasnoludków’ i ‘Kopciuszek’
- Co to, choroba? –zapytał Ron.
- Więc to są bajki dla dzieci? – zapytała Hermiona, wyglądając z nad run.
- Taa. – powiedział niepewnie Ron. – Mam na myśli, po prostu słysząc to, wiesz że to wszystko jest o Beedlim. Nie wiem jakie były w oryginalnej wersji.
- Ale zastanawiam się dlaczego Dumbledore myślał, że powinienem je przeczytać?
Coś stuknęło na dole.
- Prawdopodobnie to tylko Charlie, mama teraz śpi, wyślizguje się żeby przedłużyć sobie włosy. – powiedział nerwowo Ron.
- Szkoda, że musimy iśc do łóżka. – zaszeptała Hermiona. – Nie moglibyśmy jutro zaspać.
- Nie. – zgodził się Ron. – Brutalne potrójne morderstwo popełnione przez matkę pana młodego mogłoby trochę zaśmiecić ślub. Wyłączę światło.
I nacisnął Deluminator raz jeszcze, gdy Hermiona opuszczała pokój.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 20:21, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział ósmy
Ślub

Nazajutrz o trzeciej po południu Harry, Ron, Fred i George stali w sadzie przed dużym białym namiotem, oczekując na weselnych gości. Harry zażył sporą dawkę Eliksiru Wieloskokowego i był teraz sobowtórem rudego mugolskiego chłopca z pobliskiej wsi Ottery St. Catchpole. Fred skradł od niego parę włosów, posługując się zaklęciem przywołującym. Planowano przedstawić Harry’ego jako „kuzyna Berny’ego”, licząc, że wśród tak wielu krewnych Weasleyów, jego kamuflaż nie zostanie wykryty.
Cała czwórka trzymała w dłoniach plan rozmieszczenia miejsc tak, by pomóc gościom odnaleźć właściwe siedzenia. Gromada ubranych na biało kelnerów, przybyłych godzinę wcześniej wraz z zespołem w złotych kurtkach, siedziała teraz pod pobliskim drzewem. Harry mógł dostrzec niebieski dym z fajek, wylatujący sponad konarów. Za Harrym znajdowało się wejście do wielkiego namiotu, gdzie stały rzędy delikatnych, złotych krzeseł, umieszczonych po obu stronach długiego, purpurowego dywanu. Słupy przyozdobione zostały białymi i złotymi kwiatami. Fred i George zawiesili ogromny pęk złotych balonów dokładnie nad miejscem, gdzie Bill i Fleur już wkrótce mieli zostać mężem i żoną. Na zewnątrz motyle i pszczoły przelatywały leniwie nad trawą i żywopłotem. Harry czuł się trochę niekomfortowo. Mugolski chłopiec, którego wygląd przybrał, był troszkę grubszy niż on sam, przez co jego wyjściowe szaty sprawiały, że było mu gorąco i niewygodnie w ten letni dzień.
- Kiedy ja będę się żenić – powiedział Fred, szarpiąc kołnierzyk swojej szaty – nie będę zwracał uwagi na takie bzdury. Będziecie mogli się ubrać w co chcecie, a ja rzucę na mamę Zaklęcie Zamiany w Ptaka, dopóki wszystko się nie skończy.
- Nie była taka zła dziś rano – odpowiedział George. – Płakała trochę za Percym, bo go nie będzie, ale w końcu kto by go tu chciał. O kurczę, przygotujcie się, już idą, patrzcie.
Po drugiej stronie pola znikąd zaczęły pojawiać się jaskrawo ubrane postacie. W ciągu kilku minut uformował się pochód, który utorował sobie drogę przez ogród, w kierunku wielkiego namiotu. Egzotyczne kwiaty i ptaki trzepotały na kapeluszach czarownic, a drogie klejnoty błyszczały z krawatów wielu czarodziejów. Podniecony gwar rozmów stawał się coraz głośniejszy, zagłuszając bzyczenie pszczół.
- Doskonale, chyba widzę parę kuzynek naszej wili – powiedział George, wyciągając szyję, by lepiej widzieć. – Jestem pewien, że będą potrzebowały pomocy w zrozumieniu naszych angielskich zwyczajów. Zaopiekuję się nimi.
- Nie tak szybko, wasza świętobliwość – powiedział Fred i popędził w kierunku czarownic w średnim wieku, idących na czele pochodu.
- Proszę, permetiez moi, by vous pomógł – powiedział do grupy ślicznych francuskich dziewcząt, które chichocząc pozwoliły mu się zaprowadzić do środka.
George’owi nie pozostało nic innego, jak zająć się czarownicami w średnim wieku. Ron został obarczony starym przyjacielem pana Weasleya z Ministerstwa – Perkinsem, a Harry’emu przypadła para niedosłyszących staruszków.
- Cześć – odezwał się znajomy głos, gdy wychodził z namiotu. Na przedzie kolejki stał Lupin i Tonks, która na tę okazję przybrała postać blondynki. – Artur powiedział nam, że jesteś tym z loczkami. Przepraszam za ostatnią noc - dodała szeptem, gdy Harry prowadził ich do przejścia. - Ministerstwo jest nastawione przeciw wilkołakom, dlatego pomyśleliśmy, że nasza obecność może ci zaszkodzić.
- Jasne, rozumiem – rzekł Harry, zwracając się bardziej do Lupina niż do Tonks. Lupin obdarzył go krótkim uśmiechem, ale kiedy się odwrócili, Harry zauważył, że jego twarz przybiera ponownie nieszczęśliwy wyraz. Nie rozumiał, o co chodzi, ale teraz nie miał czasu, aby się nad tym zastanawiać.
Hagrid robił trochę zamieszania. Źle zrozumiał wskazówki Freda i usiadł nie na miejscu specjalnie dla niego powiększonym i wzmocnionym, ale na pięciu innych krzesłach, które teraz przypominały już tylko stos złotych zapałek.
Podczas, gdy pan Weasley naprawiał szkody, a Hagrid wykrzykiwał liczne przeprosiny do wszystkich, którzy go słuchali, Harry pospieszył z powrotem do wyjścia. Znalazł tam Rona, stojącego twarzą w twarz z czarodziejem o niezwykle ekscentrycznym wyglądzie. Był on trochę zezowaty i miał białe włosy do ramion, które przypominały watę cukrową. Na głowę nałożył czapkę, której frędzel wciąż opadał mu na nos, natomiast jego szaty wywoływały łzawienie oczu swoim jaskrawożółtym kolorem. Dziwny symbol, a właściwie trójkąt z okiem w środku, lśnił na łańcuszku wiszącym na jego szyi.
- Xenophilius Lovegood - powiedział, podając rękę Harry'emu. – Moja córka i ja mieszkamy tuż za wzgórzem. Miło, że Weasleyowie byli tak uprzejmi i nas zaprosili. Podejrzewam, że znasz moją Lunę? – dodał, zwracając się do Rona.
- Tak – odpowiedział. – Jest z panem?
- Została w tym małym, czarującym ogrodzie, aby przywitać się z gnomami. Co za wielkie stado! Tylko niewielu czarodziejów zdaje sobie sprawę, jak wiele można się nauczyć od tych małych stworzonek, albo chociaż umie nazywać ich poprawnie - Gernumbli gardensi.
- Nasze znają mnóstwo świetnych przekleństw – powiedział Ron – ale myślę, że nauczyli się tego od Freda i George'a.
Gdy wprowadzał dużą grupę czarodziejów do namiotu, wpadła Luna.
- Cześć, Harry – powiedziała.
- Eee.. mam na imię Barry – powiedział speszony Harry,.
- Och, je też już zmieniłeś? – zapytała radośnie.
- Skąd wiesz, że…?
- Po twojej minie – odpowiedziała.
Tak jak jej ojciec, Luna miała na sobie jaskrawożółte szaty, które dodatkowo podkreśliła dużym słonecznikiem we włosach. Gdy tylko przyzwyczaiło się do tej jaskrawości, ogólny rezultat był nawet ładny. Przynajmniej nie miała żadnych rzodkiewek dyndających w uszach. Xenophilius, zatopiony w rozmowie ze znajomym, nie zwrócił uwagi na wymianę zdań pomiędzy Luną a Harrym. Po pożegnaniu się z czarodziejem, odwrócił się do córki. Uniosła ona palec i powiedziała:
- Tatusiu, spójrz. Jeden z gnomów mnie ugryzł.
- Wspaniale. Ślina gnoma jest niezwykle pożyteczna – stwierdził pan Lovegood. Wziął rękę Luny i dokładnie przyjrzał się krwawiącej ranie. - Luno, skarbie, jeżeli dziś poczujesz w sobie jakiś talent, może niespodziewane pragnienia śpiewania w operze lub recytacji w Mermish, nie zignoruj tego! Mogłaś zostać obdarowana talentem dzięki temu Gernumbli!
Ron, który właśnie ich mijał, wydał głośne prychnięcie.
- Możesz się śmiać, Ron – powiedziała Luna, gdy Harry prowadził ją i Xenophiliusa w stronę ich miejsc – ale mój ojciec przeprowadził bardzo wiele badań nad właściwościami magii u Gernumbli.
- Naprawdę? – spytał Harry, który już dawno temu zdecydował się nie zwracać uwagi na dziwne rewelacje Luny i jej ojca. – Ale jesteś pewna, że nie chcesz nic zrobić z tą raną?
- Och, nic mi nie będzie – powiedziała Luna, ssąc swój palec z marzycielską miną i mierząc Harry’ego wzrokiem. – Wyglądasz bardzo elegancko. Powiedziałam tatusiowi, że pewnie większość osób będzie ubranych w szaty wyjściowe, ale on uważa, że na ślubie powinno się nosić ubranie w kolorze słońca, bo to ma to przynieść szczęście.
Gdy oddaliła się za swoim ojcem, pojawił się Ron. Na jego ramieniu uwieszona była starsza czarownica. Jej haczykowaty nos, czerwone otoczki wokół oczu oraz łykowaty różowy kapelusz, sprawiały, że przypominała nieprzyjemnego flaminga.
- …a te twoje włosy są za długie, Ronaldzie, przez moment wzięłam cię za Ginevrę. Na brodę Merlina, cóż ma na sobie Xenophilius Lovegood? Wygląda zupełnie jak omlet. A ty, kim jesteś? – warknęła do Harry’ego.
- A tak, ciociu Muriel. To jest nasz kuzyn Berny.
- Kolejny Weasley? Rozmnażacie się jak gnomy. Czy jest tutaj Harry Potter? Miałam nadzieję go spotkać. Myślałam, że jest twoim przyjacielem, Ronaldzie, a może to były tylko przechwałki?
- Nie, po prostu nie mógł przyjść…
- Hmm. Wymigał się, czyż nie? Nie jest więc taki tępy, jak wygląda na zdjęciach. Właśnie pokazywałam pannie młodej jak nosić moją tiarę – krzyknęła do Harry’ego. – Zrobiona przez gobliny, była w naszej rodzinie od pokoleń. Jest bardzo ładną dziewczyną, ale niestety Francuską. Dobrze, dobrze, znajdź mi dobre miejsce, Ronaldzie. Mam sto siedem lat i nie mogę stać zbyt długo.
Ron, mijając Harry'ego, posłał mu znaczące spojrzenie, po czym przez dłuższy czas się nie pojawiał. Kiedy ponownie spotkali się przy wejściu, Harry wskazał miejsca już przeszło tuzinowi osób. Namiot był niemal pełny i po raz pierwszy na zewnątrz nie stała kolejka.
- Muriel jest straszna – powiedział Ron i wytarł czoło o rękaw szaty. – Kiedyś przyjeżdżała do nas co roku na gwiazdkę, ale dzięki Bogu, obraziła się, bo Fred i George na obiedzie podłożyli jej pod krzesłem łajnobombę. Tata powiedział, że podobno wtedy wykreśliła ich ze swojego testamentu. Ale teraz się tym w ogóle nie przejmują, są bogatsi niż ktokolwiek w rodzinie, ich zarobki wciąż rosną… Wow – dodał, mrugając szybko oczami, gdy zobaczył śpieszącą w ich kierunku Herminę. – Świetnie wyglądasz!
- Jak zwykle zaskoczony – powiedziała Hermiona, ale się uśmiechnęła. Była ubrana w jasną, przewiewną sukienkę, na nogach miała dopasowane do kompletu pantofle na obcasie. Jej włosy były lśniące i błyszczące. – Ale twoja wspaniała ciotka Muriel by się z tobą nie zgodziła. Właśnie ją spotkałam na górze, gdy dawała Fleur swoją tiarę. Powiedziała: „Och, moja droga, jesteś mugolakiem?”. A potem: „Masz złą posturę i chude kostki”.
- Nie przejmuj się, ona jest niemiła dla każdego – powiedział Ron.
- Mówicie o Muriel? – wtrącił George, który wyszedł z namiotu razem z Fredem. – Taak, właśnie mi powiedziała, że moje uszy są koślawe. Stara jędza. Chciałbym, żeby wujek Bilius był z nami. Zawsze można było się z niego pośmiać na weselach.
- To ten, który zobaczył ponuraka i zmarł dwadzieścia cztery godziny później? – zapytała Hermiona.
- No, tak. Zachowywał się trochę dziwnie przed śmiercią – przyznał George.
– Ale zanim zbzikował, był duszą towarzystwa – dodał Fred. – Raz wypił sam całą butelkę Ognistej Whiskey, wszedł na parkiet, podciągnął szatę i zaczął wyciągać wiązanki kwiatów ze swoich…
- Tak, musiał być naprawdę czarującą osobą. – powiedziała Hermiona, gdy Harry ryczał ze śmiechu.
- Z jakiegoś powodu nigdy się nie ożenił. – powiedział Ron.
- Co za niespodzianka - powiedziała Hermiona. Wszyscy śmiali się tak bardzo, że żadne z nich nie zauważyło spóźnionego, ciemnowłosego chłopaka z dużym, garbatym nosem i gęstymi czarnymi brwiami. Zauważyli go dopiero wtedy, gdy podał Ronowi swoje zaproszenie i powiedział, wpatrując się w Hermionę .
- Ty wyglądasz wspaniale.
- Wiktor! – krzyknęła i upuściła swoją małą, ozdobioną koralikami torebkę, która narobiła hałasu całkowicie nieproporcjonalnego do swojej wielkości. Zmieszana i zarumieniona, pochyliła się, by ją podnieść i powiedziała:
– Nie wiedziałam, że tu... miło cię widzieć… jak się masz?
Uszy Rona znów zrobiły się wściekle czerwone. Rzucił okiem na zaproszenie, które podał mu Krum, jakby nie dowierzał własnym oczom i powiedział o wiele za głośno:
- Jak się tu znalazłeś?
- Fleur mnie zaprosiła – powiedział Krum z uniesionymi brwiami.
Harry, który nie miał żadnej urazy do chłopaka, uścisnął mu dłoń. Czując wyraźnie, że najlepszym wyjściem jest usunięcie Kruma z najbliższego otoczenia Rona, zaproponował, że wskaże mu jego miejsce.
- Twój przyjaciel chyba nie jest zachwycony, żem tu jest – powiedział Krum, gdy obaj weszli do namiotu. – A może to twój krewny? – dodał, spojrzawszy na rudą kręconą czuprynę Harry’ego.
- Kuzyn – wymamrotał Harry, ale Krum już go nie słuchał. Jego pojawienie wywołało poruszenie, szczególnie wśród kuzynek wili. Był on w końcu sławnym graczem quidditcha.
Gdy ludzie wciąż wyciągali swoje szyje, by dobrze się mu przyjrzeć, Ron, Hermiona, Fred i George pospieszyli do przejścia.
- Czas usiąść – powiedział Fred do Harry’ego – albo zderzymy się z panną młodą.
Harry, Ron i Hermiona zajęli swoje miejsca w drugim rzędzie, tuż za Fredem i George’em.
Hermiona była lekko zaróżowiona, a uszy Rona wciąż wściekle czerwone. Po chwili wymamrotał do Harry’ego:
- Widziałeś jego głupi krótki zarost?
Harry odburknął coś pod nosem.
Stremowanie zaczęło udzielać się powoli każdemu z przebywających w namiocie, a powszechne szepty były sporadycznie przerywane przez nagłe wybuchy podekscytowanego śmiechu. Pan i pani Weasley przechadzali się między ławkami, uśmiechając się i machając do krewnych. Mama Rona miała na sobie zupełnie nowe szaty w kolorze ametystu, a do tego pasujący do kompletu kapelusz.
Chwilę później Bill i Charlie podeszli na przód namiotu, obaj wygładzając swoje szaty wyjściowe z wielkimi białymi różami na guzikach. Fred zagwizdał przeciągle, co wywołało chichotanie wśród kuzynek Fleur.
Tłum zamarł w ciszy, gdy rozbrzmiała muzyka wydobywająca się z tego, co wydawało się być złotymi balonami.
- Oooch! – krzyknęła Hermiona, obracając się, by spojrzeć na wejście. Z gardeł zgromadzonych czarownic i czarodziejów wydobyło się wspólne głębokie westchnięcie, gdy monsieur Delacour i Fleur ruszyli przejściem. Fleur poruszała się z gracją, jej ojciec natomiast uśmiechał się radośnie i szedł prawie w podskokach. Panna młoda miała na sobie prostą białą suknię, która zdawała się emitować silną, srebrzystą poświatę. Jeśli jej zwyczajny blask był w stanie sprawić, że każdy na nią patrzył, tak dziś jej piękność mogłaby zniewolić każdego.
Ginny i Gabrielle, obydwie w złotych sukienkach, zdawały się wyglądać jeszcze ładniej niż zazwyczaj. A gdy Fleur sięgnęła po rękę Billa, ten wyglądał tak, jakby nigdy nie spotkał Fenrira Greybacka.
- Panie i panowie – rozległ się jakiś melodyjny głos. Harry przeżył lekki wstrząs, gdy rozpoznał małego łysiejącego czarodzieja, który przewodniczył pogrzebowi Dumbledore’a, teraz stojącego naprzeciw Billa i Fleur. – Zebraliśmy się tutaj, by świętować połączenie tych dwóch dusz…
- Tak, moja tiara doskonale się komponuje – powiedziała ciotka Muriel teatralnym szeptem. – Ale muszę powiedzieć, że sukienka Ginervy ma za niskie wcięcie.
Ginny rozejrzała się, uśmiechnęła się i puściła oko do Harry’ego, po czym szybko odwróciła głowę w stronę ołtarza. Myśli Harry’ego przeniosły się z wielkiego namiotu na szkolne błonia, gdzie spędził z Ginny samotnie tyle czasu. Wydawało się to być tak dawno temu i zawsze uważał, że to zbyt wspaniałe, by mogło być prawdziwe. Tak jakby ukradł komuś kilka cudownych godzin normalnego życia, komuś bez blizny w kształcie błyskawicy na czole.
- Czy ty Williamie Arturze bierzesz Fleur Isabelle…?
W pierwszym rządzie, pani Weasley i madame Delacour szlochały cicho w skrawki swoich koronek. Odgłosy przypominające trąbienie słonia wydobywały się z samego końca namiotu, gdzie Hagrid wyjmował właśnie jedną ze swoich chusteczek wielkości obrusu.
Hermiona odwróciła się w stronę Harry’ego. Jej oczy były pełne łez.
- Teraz, jesteście złączeni na całe życie.
Łysiejący czarodziej machnął różdżką nad głowami Billa i Fleur, a deszcz srebrnych gwiazdek spadł, wirując, na ich złączone postacie.
Gdy Fred i George zaczęli klaskać, złote balony zawieszone nad sufitem pękły. Rajskie ptaki i maleńkie złote dzwoneczki wzniosły się w powietrze i zaczęły krążyć nad głowami gości, dodając do gwaru jeszcze swój śpiew i dzwonienie.
- Panie i panowie – zawołał łysiejący czarodziej – proszę o wstanie!
Gdy wszyscy to uczynili, ciotka Muriel głośno przy tym narzekając, jeszcze raz machnął swoją różdżką. Miejsca, na których wcześniej siedzieli, wyleciały z gracją w powietrze, a ściany namiotu znikły. Stali więc teraz pod baldachimem wspartym przez złote słupy. Wokół rozciągał się cudowny widok na zalany słońcem ogród i najbliższy krajobraz. Następnie ze środka namiotu wytrysnęła fontanna roztopionego złota, tworząc błyszczący parkiet. Wiszące w powietrzu krzesła pogrupowały się wokół małych stołów z białymi obrusami i razem z nimi z powrotem zleciały na ziemię. Na podium wszedł zespół w złotych kurtkach.
- Elegancko - powiedział Ron z aprobatą, gdy kelnerzy zaczęli się wyłaniać ze wszystkich stron. Jedni nieśli srebrne tace z sokiem dyniowym, piwem kremowym i Ognistą Whisky, inni chwiejnie ustawione stosy kanapek.
- Powinniśmy tam iść i złożyć gratulacje! – powiedziała Hermiona. Stanęła na czubkach palców, by zobaczyć miejsce, gdzie Bill i Fleur zniknęli wśród tłumu życzących im szczęścia gości.
- Będzie jeszcze na to czas. – Ron wzruszył ramionami i chwycił trzy piwa kremowe z mijającej go tacy. Podał jedno Harry’emu. – Hermiono, chodź zajmiemy sobie miejsca… Nie tam! Nie w pobliżu Muriel. – Ron przeszedł przez opuszczony parkiet, zerkając na obie strony. Harry był pewien, że specjalnie omija wzrokiem Kruma. Zanim doszli na drugi koniec namiotu, zauważyli, że większość stołów była zajęta. Najwięcej miejsca było przy tym, gdzie samotnie siedziała Luna.
- Możemy się dosiąść? – spytał Ron.
- Och, jasne – powiedziała zachwycona. – Tatuś właśnie poszedł dać Billowi i Fleur nasz prezent.
- Jaki? Życiowy zapas tykobulw? – zapytał Ron. Hermiona chciała go kopnąć, ale przez przypadek trafiła w Harry’ego. Oczy zaszły mu łzami i przez chwilę musiał się wyłączyć z rozmowy. Zespół zaczął grać. Gdy Bill i Fleur pierwsi weszli na parkiet, wybuchły wielkie brawa. Po chwili pan Weasley zaprowadził tam madame Delacour, a za nimi podążyli pani Weasley z ojcem Fleur.
- Lubię tę piosenkę – powiedziała Luna, kołysząc się w rytm melodii. Kilka sekund później wstała i posunęła na parkiet. Całkiem samotna obracała się w miejscu z zamkniętym oczami i wymachiwała ramionami.
- Jest świetna, prawda? – powiedział Ron z podziwem – Zawsze doceniona.
Ale uśmiech od razu zniknął z jego twarzy, gdy Wiktor Krum usiadł na wolne miejsce Luny. Hermiona sprawiała wrażenie przyjemnie wytrąconej z równowagi, ale tym razem Krum nie przyszedł jej chwalić. Z nachmurzoną miną spytał:
- Kim jest ten człowiek w żółtym?
- To Xenophilius Lovegood, ojciec naszej koleżanki - powiedział Ron. Jego wojowniczy ton wskazywał, że nie zamierza się śmiać z pana Loovegooda, pomimo tej jawnej prowokacji. – Chodź, potańczymy – zwrócił się nagle do Hermiony. Ta spojrzała na niego zaskoczona, ale też wyraźnie zadowolona, i wstała. Zniknęli razem wśród rosnącego tłumu na parkiecie.
- Ach, oni są teraz razem? – spytał Krum, chwilowo strapiony.
- Ee… w pewnym sensie – odpowiedział Harry
- Kim ty jest? – dopytywał się.
- Berny Weasley
Podali sobie ręce
- Ty, Barny, znasz tego Loovegooda dobrze?
- Nie, poznałem go dopiero dziś. A co?
Krum popatrzył spode łba na Xenophiliusa, który rozmawiał z kilkoma czarodziejami po drugiej stronie parkietu.
- Nu bo – powiedział - jeśli on nie byłby gość Fleur, ja bym go tu i teraz powalił za noszenie na piersi takiego obrzydliwego symbolu.
- Symbolu? – spytał Harry, również przyglądając się Xenophiliusowi. Oko w trójkącie połyskiwało zawieszone na jego piersi. – Dlaczego? Coś z nim nie tak?
- Grindelwald. To znak Grindelwalda.
- Grindelwald… czarnoksiężnik, którego pokonał Dumbledore?
- Dokładnie.
Szczęka Kruma poruszała się, gdy przeżuwał. Potem się powiedział:
- Grindelwald zabił wielu ludzi, mojego dziadka na przykład. Oczywiście, nigdy nie był potężny w tym kraju. Mówiono, że on bał się Dumbledore’a i słusznie. Wystarczy zobaczyć, jak skończył. Ale to – wskazał palcem na Xenophiliusa – to jest jego symbol. Ja go rozpoznał od początek. Grindelwald wyrzeźbił go w ścianie Durmstrangu, gdzje on był tam uczniem. Jacyś idioci skopiowali to do książek i na ubrania, bo mieli nadzieje, że kogoś tym przestraszą, że zrobią wrażenie. W końcu ci z nas, którzy stracili rodziny przez Grindelwalda dali im nauczkę.
Krum groźnie strzyknął knykciami i popatrzył spode łba na Xenophiliusa. Harry poczuł się zakłopotany. Nie wierzył, że ojciec Luny jest zwolennikiem czarnej magii. Poza tym zdawało mu się, że nikt inny w całym namiocie nie rozpoznał tego trójkątnego, niemiłego symbolu.
- Jesteś, ee, pewny, że to Grindelwalda…?
- Nie mylę się – powiedział chłodno Krum. – Ja się spotkał z tym znakiem kilkakrotnie, w cjągu ostatnich lat. Znam go doskonale.
- Cóż, być może – zaczął Harry – Xenophilius tak naprawdę nie wie co oznacza ten symbol. Lovegoodowie są trochę… nietypowi. Mógł równie dobrze skądś to podnieść i pomyśleć, że to znak Stowarzyszenia Chrapków Krętorogich albo czegoś takiego.
- Znak stowarzyszenia czego?
- Cóż, nie wiem czym one są, ale tak najwyraźniej on i jego córka jadą na wakacje i szukają ich…
Harry czuł, że nie wychodzi mu obrona Luny i jej ojca.
- To ona – powiedział, wskazując na Lunę, która wciąż tańczyła sama, kołysząc ramionami wokół głowy, jakby ktoś próbujący odgonić od siebie muszki.
- Czemu ona robi to? – spytał Krum.
- Pewnie próbuje pozbyć się Gnębiwtryska – powiedział Harry, który rozpoznał objawy. Krum nie wiedział, czy Harry przypadkiem nie robi sobie z niego żartów. Wyciągnął rękę z kieszeni szaty i uderzył się dłonią w udo. Z końca wyleciały iskry.
- Gregorowicz! – wykrzyknął Harry. Krum chciał coś powiedzieć, ale Harry był zbyt podekscytowany, by zwrócić na to uwagę. Na widok różdżki Kruma coś mu się przypomniało. Zobaczył w myślach Ollivandera badającego ją ostrożnie podczas Turnieju Trójmagicznego.
- Co z nim? – zapytał podejrzliwie Krum
- On jest twórcą różdżek!
- Wiem – powiedział Krum
- On zrobił twoją różdżkę! To dlatego kojarzył mi się quidditch.
Krum przyglądał mu się uważnie, jeszcze bardziej nieufnie.
- Skąd wiesz, ze Gregorowicz zrobił moją różdżkę?
- Ja…ja chyba gdzieś to przeczytałem – powiedział Harry – w jakimś magazynie – skłamał. Krum spojrzał na niego dużo łagodniej.
- Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek dyskutował o mojej różdżce z fanami – powiedział
- Więc…eee…gdzie jest teraz Gregorowicz?
Krum wyglądał na zaintrygowanego
- On jest na emeryturze od paru lat. Ja był jednym z ostatnich klientów po jego różdżkę. Był najlepszy, ale oczywiście wiem, że Brytyjczycy chwalą tylko Ollivandera .
Harry nie odpowiedział. Udawał, że wspólnie z Krumem przygląda się tańczącym, ale w rzeczywistości głęboko się zastanawiał. Skoro Voldemort szukał sławnych twórców różdżek, Harry nie musiał długo rozglądać się za przyczyną. Na pewno było to spowodowane tym, co różdżka Harry zrobiła podczas nocy, gdy ścigał go Voldemort. Różdżka z ostrokrzewu i pióra feniksa była wyposażone w rzecz, której Ollivander nie przewidział lub nie rozumiał.
Czy Gregorowicz wiedziałby lepiej? Czy naprawdę był na tyle bardziej wykwalifikowany od Ollivandera, że znał takie tajemnice różdżek, o których tamten nie miał pojęcia?
- Tamta dziewczyna jest bardzo śliczna – powiedział Krum, zwracając się do Harry’ego swoim głębokim głosem. Patrzył na Ginny, która właśnie przyłączyła się do Luny. – Czy ona też jest twoją krewną?
- Tak – powiedział Harry, nagle zirytowany. – I chodzi z kimś. Strasznie zazdrosny typ. Wielki facet. Nie chciałbyś się z nim spotkać.
Krum chrząknął.
- Jaki – powiedział, wypił do dna swój kielich i znów uderzył się w udo – ma sens bycie międzynarodowym graczem quidditch, skoro wszystkie ładne dziewczyny są zajęte?
Odszedł od Harry’ego, po drodze wziąwszy kanapkę od przechodzącego kelnera i zaczął krążyć wokół parkietu. Natomiast Harry chciał jak najszybciej poinformować Rona o Gregorowiczu, ale ten wciąż tańczył z Hermioną na środku parkietu.
Harry oparł się o jeden z złotych filarów i obserwował, jak Ginny tańczy z przyjacielem Freda i George’a - Lee Jordanem. Próbował nie czuć urazy na myśl o obietnicy, którą złożył Ronowi.
Nigdy dotąd nie był na ślubie, więc nie mógł porównać jak bardzo ta uroczystość różni się od tej obchodzonej przez mugoli. Był jednak całkiem pewien, że w przypadku tej drugiej tort weselny nie byłby przyozdobiony dwoma feniksami, które zerwały się do lotu, gdy tort został pokrojony na kawałki, a butelki szampana nie płynęłyby w powietrzu nad tłumem gości. Gdy wieczór chylił się ku końcowi, a ćmy zaczęły latać pod złotymi latarniami, wesele stawało się coraz bardziej nieopanowane.
Fred i George już dawno zniknęli w ciemnościach z dwiema kuzynkami Fleur, a Charlie, Hagrid i jakiś przysadzisty czarodziej w fioletowym kapeluszu śpiewali w kącie pieśń „Bohater Odo”.
Harry przechadzał się wśród tłumu, próbując uciec przed pijanym wujkiem Rona, który nie był do końca pewny czy Harry jest jego synem. Harry spostrzegł starego czarodzieja siedzącego samotnie przy stole. Wyglądał bardzo znajomo.
Harry nagle zdał sobie sprawę, że to był Elphias Doge, członek Zakonu Feniksa i twórca artykułu o przeszłości Dumbledore’a.
Harry podszedł do niego.
- Mogę się przysiąść?
- Oczywiście, oczywiście – odpowiedział Doge. Miał bardzo wyskoki, skrzekliwy głos.
Harry pochylił się.
- Panie Doge, jestem Harry Potter.
Doge zamarł.
- Mój drogi chłopcze! Artur powiedział mi, że będziesz zakamuflowany… Tak się cieszę, jestem taki zaszczycony.
Doge był tak podniecony, że przechylił kieliszek Harry’ego.
- Myślałem o napisaniu do ciebie - wyszeptał - po tym, co się stało Dumbledore'owi... to był szok... Jestem pewien, że dla ciebie również...
Małe oczy Doge’a wypełniły się łzami.
- Widziałem pana wywiad w Proroku Codziennym – powiedział Harry – Nie zdawałem sobie sprawy, że znał pan profesora Dumbledore’a aż tak dobrze.
- Lepiej niż ktokolwiek – odrzekł Doge, wycierając oczy o mankiety – Właściwie znam go najdłużej, nie licząc Aberfortha. Jakoś się dzieje, że ludzie nigdy nie zwracają na niego uwagi.
- Wracając do Proroka Codziennego…Nie wiem czy widział pan, panie Doge…?
- Mów mi Elphias, drogi chłopcze.
- Elphiasie, nie jestem pewnien czy widziałeś wywiad z Ritą Skeeter o Dumbledore’rze?
Twarz Doge wykrzywił grymas złości.
- Och tak, Harry, widziałem. Ta kobieta wciąż dręczy mnie abym umówił się z nią na dokładny termin. Wstyd mi to mówić, ale stałem się w stosunku do niej trochę niegrzeczny. Nazwałem ją mieszającym się do wszystkiego pstrągiem, który podskakuje na mój widok, co ma zły wpływ na stan mojego zdrowia psychicznego.
- Więc, w tym wywiadzie – kontynuował Harry - Rita Skeeter sugerowała, że profesor Dumbledore interesował się czarną magią, gdy był młody.
- Nie wierz jej na słowo – powiedział Doge. – Nie na słowo, Harry. Niech to nie psuje twoich wspomnień o Albusie Dumbledore’rze.
Harry zerknął na twarz Doge’a, była na niej boleść i poirytowanie. Czy on naprawdę sądził, że Harry nie powinien znać wszystkich szczegółów? Może czas, aby zagrać trochę na uczuciach Doge’a? Ten przyjrzał się mu pośpiesznie.
- Harry, Rita Skeeter jest okropna…
Ale ten przerwał mu z ostrym rechotem.
- Rita Skeeter? Och, uwielbiam ją, zawsze czytuję jej artykuły!
Harry i Doge spojrzeli w górę i ujrzeli stojącą nad nimi ciotkę Muriel. Pióra tańczyły jej we włosach, a w ręce trzymała kieliszek szampana.
- Ona napisała książkę o Dumbledore’rze, wiesz o tym!
- Witaj, Muriel – powiedział Doge – Tak, właśnie rozmawialiśmy…
- Taa… daj mi swoje krzesło, mam sto siedem lat!
Zwróciła się do rudowłosego kuzyna Weasley’ów, który szybko ustąpił jej miejsca, wyglądając na zaniepokojonego. Ciotka Muriel zachwiała się, po czym z zadziwiającą siłą padła na miejsce między Harry’m i Doge’iem.
- Witaj ponownie, Barry, albo jakkolwiek masz na imię – powiedziała do Harry’ego – Co mówicie o Ricie Skeeter, Elphiasie? Wiecie, że piszę biografię Dumbledore’a? Nie mogę się doczekać, aż ją przeczytam. Muszę pamiętać by ją zarezerwować w Esie i Floresie!
Doge wyglądał dość sztywno i poważnie. Muriel opróżniła swój kieliszek i pstryknęła kościstymi palcami na przechodzącego kelnera. Wypiła kolejny obfity łyk szampana, beknęła, po czym powiedziała:
- Nie musicie już wyglądać jak para wypchanych żab! Zanim Albus stał się osobą szanowaną, przyzwoitą i takie tam inne bzdury, krążyły naprawdę zabawne pogłoski na jego temat.
- Te informacje są niepoważne – powiedział Doge, ponownie robiąc się czerwony jak rzodkiewka.
- Nie to chciałeś powiedzieć, Elphiasie – gderała ciotka Muriel – Zauważyłam, że prześlizgnąłeś się po paru latach w swojej opowieści.
- Przykro mi, że tak sądzisz – zaripostował Doge chłodniejszym tonem. – Byłem pewny, że pisałem to z serca.
- Och, wszyscy znamy twoje przywiązanie do Dumbledore’a, mówię po prostu, że ty wciąż będziesz go uważał za świętego, nawet jeśli okaże się, co zrobił ze swoją siostrą charłaczką!
- Muriel! – krzyknął Doge
Chłód, który nie miał nic wspólnego ze zmrożonym szampanem, spłynął po klatce Harry’ego.
- Co masz na myśli? – Zwrócił się do Muriel. – Kto powiedział, że jego siostra była charłakiem? Myślałem, że była chora?
- Więc źle myślałeś, no nie, Barry! – powiedziała ciotka, zachwycona efektem jaki wywołały jej słowa. – W każdym razie, jak możesz się spodziewać, by wiedzieć o tym cokolwiek! TO wszystko działo się lata, lata temu. Dawniej niż przypuszczasz, mój kochany. Prawda jest taka, że ci z nas, którzy wciąż żyją i tak nie wiedzą do końca, co się wydarzyło. Dlatego nie mogę się doczekać, co dowiedziała się Skeeter. Dumbledore ukrywał siostrę przez bardzo długi czas.
- Nieprawda! – Zacharczał Doge – Absolutna nieprawda!
- Nigdy nie powiedział mi, że jego siostra jest charłakiem – powiedział Harry, nie pomyślawszyco mówi. Wciąż czuł się oszukany.
- A dlaczego, na Boga, miałby ci powiedzieć? – wrzasnęła Muriel, kołysząc się trochę w miejscu i próbując skupić wzrok na Harry’m.
- Powód, dla którego Albus nigdy nie mówił o Arianie – zaczął Elphias głosem wypartym z emocji – jest, jak myślę, bardzo prosty. Wciąż obwiniał się za jej śmierć…
- A dlaczego nikt jej nigdy nie widział, Elphiasie? – zaskrzeczała Muriel – Dlaczego połowa z nas nigdy nawet nie wiedziała o jej istnieniu, dopóki nie wyniesiono trumny z domu i odbył się pogrzeb? Gdzie ten święty Albus był, gdy Arianna zostawała zamykana na klucz w piwnicy? Był błyskotliwy w Hogwarcie i nikt nie zachodził w głowę, co się dzieje u niego w domu.
- Co masz na myśl,i mówiąc zamknięta w piwnicy? – zapytał Harry – Co się stało?
Doge sprawiał wrażenie nieszczęśliwego. Ciotka Muriel ponownie beknęła i odpowiedziała Harry’emu:
- Matka Dumbledore’a była straszną kobietą, bardzo straszną. Urodzona w rodzinie mugoli, ale z tego co słyszałam udawała, że jest inaczej…
- Nigdy nie udawała niczego! Kendra była dobrą kobietą – wyszeptał żałośnie Doge, ale ciotka Muriel go zignorowała.
- Dumna i władcza, typ czarownicy, która wstydziła się tego, że wydała na świat charłaka.
- Ariana nie była charłakiem! – wrzasnął Doge.
- Jeśli tak mówisz, Elphiasie, to wytłumacz, dlaczego nigdy nie pojawiła się w Hogwarcie! – Zażądała ciotka Muriel, po czym odwróciła się w stronę Harry’ego. – Za naszych czasów charłaki były spychane na bok, nie miała on kontaktu z rzeczywistością. Już jako mała dziewczynka była trzymana w domu. Udawano, że nie istnieje.
- Mówię ci, to się nie wydarzyło – powiedział Doge, ale ciotka Muriel nie przerwała, wciąż adresując swoje słowa do Harry’ego.
- Charłaki zazwyczaj zostawały odsyłane do mugolskich szkół. Zachęcano je tam do zintegrowania się w znacznie milszym otoczeniu, niż to, które oferował im… czarodziejski świat, gdzie zawsze byliby tymi gorszymi. Ale naturalnie Kendrze Dumbledore nawet nie śniło się posłanie córki do mugolskiej szkoły…
- Ariana była bardzo delikatna – powiedział desperacko Doge. – Jej zdrowie było zbyt słabe by pozwolić jej na…
- …Pozwolić jej na opuszczenia domu? – odcięła Muriel. – Jednak nigdy nie została zabrana do Świętego Mungo, a żaden uzdrowiciel nigdy nie widział jej na oczy!
- Doprawdy, Muriel, skąd ty możesz wiedzieć, czy…
- Dla twojej informacji, Elphiasie, mój kuzyn Lancelot był w tym czasie uzdrowicielem w Mungo i powiedział mojej rodzinie w ścisłej tajemnicy, że Ariana nigdy tam nie była. Wszystko to było podejrzane, mówił Lancelot.
Doge był bliski płaczu. Ciotka Muriel, która zdawała się doskonale bawić, wyciągnęła ręce po jeszcze więcej szampana.
Harry tępo pomyślał o Dursley’ach, kiedy to oni uciszali go, zamykali na klucz, trzymali w ukryciu. Wszystko, dlatego, że popełnił przestępstwo urodzenia się czarodziejem. Czy siostra Dumbledore’a też cierpiała z powodu podobnego losu? Bo nie miała w sobie magii? A Dumbledore rzeczywiście opuścił ją, by udać się do Hogwartu, gdzie udowodnił, jaki był genialny i utalentowany?
- Jeśli Kendra nie umarłaby pierwsza – Muriel mówiła dalej – Powiedziałabym, że to ona wykończyła Arianę.
- Jak możesz, Muriel! – jęknął Doge – Matka zabijająca własną córkę? Myśl, co mówisz!
- Jeśli ta matka była w stanie trzymać pod kluczem swoją córkę przez lata, aż do końca, to dlaczego nie? – ciotka Muriel wzruszyła ramionami – Ale tak jak mówię, to nie pasuje, ponieważ Kendra zmarła przed Arianą – czego tak naprawdę nie wszyscy byli pewni… Tak, Ariana mogła mieć desperacką chęć poczucia odrobiny wolności i Kendrę w afekcie – powiedziała ciotka Muriel zapalczywie – Możesz kręcić głową, Elphiasie. Byłeś na pogrzebie Ariany, prawda?
- Tak – powiedział Doge przez zaciśnięte usta – i to była jedna z najbardziej smutnych ceremonii, jakie kiedykolwiek pamiętam. Albus miał złamane serce…
- Z tego co wiem, to nie tylko serce. Czy Aberfoorth nie złamał wtedy Albusowi nosa do kompletu?
Jeśli Doge był dotychczas przerażony, to było nic w porównaniu z obecnym stanem. Wyglądał jakby Muriel pchnęła go nożem. Ta natomiast bawiła się doskonale i wzięła kolejny haust szampana, który spłynął wzdłuż jej brody.
- Jak możesz… - zaskrzeczał Doge.
- Moja matka przyjaźniła się wówczas ze starą Bathildą Bagshot – powiedziała uradowana Muriel – Mathilda wyjaśniła wtedy całe zajście mojej matce, a ja podsłuchiwałam pod drzwiami. Według Bethildy to była bardzo ostra kłótnia, Aberforth wrzeszczał na Albusa, że to była jego wina, że Ariana nie żyje, poczym uderzył go w twarz. Zgodnie z tym, co mówiła Bathilda, Albus nawet nie bronił się, co było zaskakujące samo w sobie. Mógłby bez problemu pokonać Aberfortha w pojedynku, mając ręce związane z tyłu pleców.
Muriel sięgnęła po jeszcze więcej szampana. Opowiadanie tych starych skandali zdawało się ją uszczęśliwiać w równej mierze, jak przerażać Doge’a. Harry nie wiedział, co o tym myśleć, w co wierzyć. Chciał się dowiedzieć prawdy, ale wszystko, co robił Doge ograniczało się tylko do siedzenia w miejscu i jęczenia, że Ariana była chora. Harry nie mógł uwierzyć, że Dumbledore nie interweniował na okrucieństwo, które rozgrywało się w jego własnym domu. Niewątpliwie w tej historii było coś dziwnego.
- Powiem wam coś jeszcze – odezwała się Muriel, czkając lekko, gdy opuściła kieliszek – Myślę, że Bathilda puściła farbę. Wszystkie te aluzje w wywiadzie ze Skeeter o ważnym źródle, z którego czerpała informacje na temat Dumbledore’a – bóg wie, że ona była zamieszana w sprawy Ariany i mogła się tego domyślić!
- Bethilda nigdy by nie porozmawiała ze Skeeter! – wyszeptał Doge
- Bathilsa Bagshot – powiedział Harry. - Autorka Historii Magii?
Imię to zostało wydrukowane na pierwszej stronie jednego z podręczników Harry’ego, jednak dotychczas nie zwrócił na nie zbyt dużej uwagi.
- Tak – odpowiedział Doge, chwytając się pytania Harry’ego, jak tonący człowiek brzytwy – Najbardziej utalentowana magiczna historyczka i zarazem stara przyjaciółka Albusa.
- Trochę zramolała, ostatni czasy, z tego co słyszałam – powiedziała serdecznie ciotka Muriel.
- Nawet jeśli tak jest, to większym poniżające byłoby dla Skeeter chęc rozmowy z nią – powiedział Doge – i nie ma żadnej pewności czy można by polegać na czymkolwiek co Bethilda powie!
- Och, SA sposoby aby pamięc wróciła, a jestem pewna, że Rita Skeeter zna je wszystkie. – powiedziała ciotka Muriel – A nawet jeśli Bethilda byłaby kompletnie jędza, to jestem pewna, że ma stare fotografie, może nawet listy. Znała Dumbledore’a od lat…od kiedy przeniosła się do doliny Godryka, myślę.
Harry, który akurat wziął łyk piwa kremowego, zachłysnął się, Doge walną go w plecy. Harry kasłał i spojrzał na ciotkę Muriel sinymi oczyma.
- Bethilda Bagshot mieszkała w Dolinie Godryka?
- Och tak, była tam od zawsze1 Dumbledore’owie wprowadzili się tam, gdy Percival przesiadywał w więzieniu, a ona była jego sąsiadką.
- Dumbledore mieszkał w Dolinie Godryka?
- Tak, Barry, to właśnie mówię. – powiedziała gniewnie ciotka Muriel
Harry poczuł się wycieńczony, pusty. Nigdy, przez sześć lat Dumbledore nie powiedział Harry’emu, że obaj mieszkali i stracili ukochanych w Dolinie Godryka. Dlaczego? Lily I James zostali pochowani blisko matki I siostry Dumbledore’a? Czy gdy Dumbledore odwiedział ich groby, mijał również pochówki Lily i Jamesa? I ani razu nie powiedział o tym Harry’emu…ani razu…
Niby co było tak ważne, Harry nie mógł wytłumaczy tego przed samym sobą, co było równoznaczne z kłamstwem, że to miejsce i doświadczenia były wspólne.
Zapatrzył się przed siebie, ledwo zdając sobie sprawę z otaczającej go rzeczywistości, nie zauważył, że Hermiona wyłoniła się z tłumu, dopóki nie przystawiała sobie krzesła i usiadła obok niego.
- Po prostu nie jestem już w stanie tańczyć więcej – dyszała, zdjęła jeden z butów i zaczęła masować stopę. – Ron poszedł poszukać trochę piwa kremowego. Jest coś bardzo dziwnego. Właśnie widziałam Wiktora z tatą Luby, wyglądali jakby się kłócili – Jej głos zrobił się wyższy – Harry, wszystko w porządku?
Harry nie wiedział od czego zacząć, ale teraz nie miało to już znaczenia, na parkiecie pojawiło się coś dużego i srebrnego wpadło przez szklany dach na parkiet. Pełen gracji, świecący ryś, wylądował na środku, między zdziwionymi tancerzami. Wszystkie głowy odwróciły się w tą stronę, najbliższych zamroziło w pół tańcu. Wtedy Patronus otworzył pysk i powiedział, głębokim, dudniącym wolnym głosem Kingsley’a Shaklebolta.
- Ministerstwo upadło. Scrimgeour nie żyje. Nadchodzą.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 20:25, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział Dziewiąty - Kryjówka


Wszystko wydawało się mdłe, powolne. Harry i Hermiona zerwali się na równe nogi i wyciągnęli swoje różdzki. Wielu ludzi tylko zdawało sobie sprawe z tego ze stało sie cos dziwnego; głowy ciągle obracały się na wprost srebrnego znikającego kota. Cisza rozprzestrzeniała się na zewnątrz w zimnym miejscu gdzie wylądował Patronus.Nagle ktoś krzyknął.
Harry i Hermiona wtopili się w spanikowany tłum. Goście uciekali we wszystkich kierunkach, wielu znikało ; ochronne zaklęcia wokół Nory zostały przełamane.
-Ron! - krzykneła Hermiona. -Ron, gdzie jesteś?
Kiedy przebiegnęli w poprzek parkietu tanecznego, Harry osłaniał i maskował się za rzeźbami pojawiającymi się w tłumie, wtedy zobaczył Lupina i Tonks, unieśli swoje różdżki, i równocześnie krzyknęli, "Protego!", to wrzasnięcie odbiło się wszędzie echem-
-Ron! Ron!- Wołała Hermiona, w czasie gdy ona i Harry byli zbuforowani przez przerażonych gości: Harry chwycił jej ręke by upewnić się, że nie zostali rozdzieleni strumieniem światła przeleciałego nad ich głowami, czy ochronny czar albo coś bardziej nieznanego i groźnego-
I wtedy Ron tam był. Złapał i trzymał ramie Hermiony, i Harry oodwrócił ją we właściwym kieruneku; wyglądało i brzmiało jak zaćmiona ciemność wprost nad nimi; wszystko co mogli czuć to była ręka Hermiony, uciekając jak najdalej od Nory, daleko od schodzących Śmiertelnych Zjadaczy, daleko, od Voldemorta we własnej osobie....
-Gdzie my jesteśmy?- odezwał się Ron.
Harry otworzył oczy. Przez moment myślał, że nie opuścili wesela po wszystkim; wydawało im się, że są ciągle otoczeni przez ludzi.
-Tottenham Court Road,- jęknęła Hermiona- Iść, poprostu iść, potrzebujemy miejsca dla Ciebie do przeobrażenia(?)
Harry zrobił to o co prosiła Hermiona. Troche szli, troche biegli wzdłóż szerokiej ciemnej ulicy zatłoczonej poznymi wesołymi biesiadnikami (?) i ciągiem pozamykanych sklepów, gwiazdami błyszczącymi nad nimi. Piętrowy autobus łoskotał z grupą marry pub-goers minął ich, przeszli za nim; Harry i Ron mieli ciągle na sobie wyjściowe szaty.
-Hermiono, nie mamy nic na przebranie-Ron powiedział jej, jak młoda kobieta wybucha ochryple na wprost niego.
-Dlaczego się nie upewniłem czy mam ze sobą peleryne niewidke?- powiedział Harry, w duchu myśląc nad jego głupotą. -W całym zeszłym roku miałem ją na sobie i-
-Nic nie szkodzi, mam peleryne, mam ubrania dla was obu.- powiedziała Hermiona,
-Starajcie się tylko zachowywać naturalnie - dopóki to się nie stanie
-próbuj i zachowuj się naturalnie - to pomoże Poprowadziła ich wdłuż bocznej uliczki , następnie w ustonie zacienionej alejki.
-Gdy mówisz , że masz płaszcz i ubrania ... -powiedział Harry do Hermiony marszcząc brwi . Nie miała ona nic ze sobą oprócz swojej małej torebki , którą właśnie przeszukiwała.
- Tak , są tu -rzekła Hermiona i , ku niekłamanemu zdziwieniu Harrego i Rona , wyciągnęła parę dżinsów , sweter , kasztanowe skarpetki i w końcu srebrzysty Peleryne niewidke
- Jak to możliwe ?
- Niewykrywalne Zaklęcie Powiększenia - , powiedziała Hermiona. -Skomplikowane , ale myślę , że się udało ok , nieważne , zdałałam zmieścić tu wszystko czego potrzebujemy -. Lekko potrząsnęła krucho wygłądającą torebką , z której odbiło się echo jak w ładowni statku , gdy wiele ciężkich przedmiotów przetoczyło się wewnątrz niej
-Cholera , to pewnie książki ...- , powiedziała zaglądając do środka ,
-a miałam je wszytkie poukładane według przedmiotów . No cóż ... Harry , lepiej weź peleryne niewidke. Ron , pospiesz się i przebieraj się ...
-Kiedy to wszystko zrobiłaś ? - zapytał Harry podczas gdy Ron zdjął ubrania .
- Powiedziałam ci w Burrow , miałam niezbędne rzeczy spakowane od wielu dni , wiesz , w razie gdybyśmy musieli salwować się szybką ucieczką . Spakowałam twój plecak rano , Harry , po tym , jak przebrałeś się i włożyłeś go tu ... po prostu miałam przeczucie ... "
- Jesteś niesamowita , naprawdę - , rzekł Ron , podając jej swoje zwinięte ubrania.
- Dziękuję - , odpowiedziała Hermiona , zdobywając się na mały uśmiech , po czym wepchnęła ubrania do torebki .
- Harry , włóż ten płaszcz !
Harry zarzucił Peleryne Niewidke na ramiona i naciągnąl na głowę , znikając z pola widzenia . Dopiero zaczął być wdzięczny za to , co stało się wcześniej
-Reszta - wszczyscy na weselu
-Nie możemy teraz się o to martwić.-wyszeptała Hermiona.-Wprowadziliby my ich w większe niebezpieczeństwo, gdyby my zostali, Harry.
-Ona ma rację.-powiedział Ron, który wydawał się wiedzieć, że Harry będzie próbował się sprzeczać, choć nawet nie musiał patrzeć na jego twarz, żeby to wiedzieć.-Większo ć członków Zakonu tam była, na pewno mieli po naszym odejsciu oko na pozostałych.
Harry pokiwał głową, od razu przypominając sobie, że Ron go nie widzi, więc mruknął:
-Jednakże pomyślał o Ginny i strach o nią wzburzył się w nim jak kwas w żołądku .
-Chodz my, myslę,że powinnismy się stąd ruszyć.-powiedziała Hermiona.
Cofnęli się w górę ulicy , następnie znów na główną drogę , gdzie grupa mężczyzn po drugiej stronie śpiewała i snuła się po chodniku . "
- A tak z ciekawości , dlaczego Tottenham Court Road ? - Ron spytał Hermionę .
- Nie mam pojęcia , tak po prostu wpadło mi to głowy , ale jestem pewna , że jesteśmy bezpieczniejsi w świecie Mugoli , nie będą oczekiwali , że tu jesteśmy .
- Prawda -odrzekł Ron rozglądając się - ale nie czujesz się troszkę nawidoku ? "
- A gdzie jeszcze moglibyśmy być ? - zapytała Hermiona kuląc się , jako że mężczyźnie po drugiej stronie ulicy zeczęli gwizdać na jej widok .- Ledwie możemy zarezerwować pokoje w Leaky Cauldron , prawda ? A Grimmauld Place odpada , jeśli Snape może tam dotrzeć .... Wydaje mi się , że moglibyśmy spróbować udać się do domu moich rodziców , choć myślę , że istnieje ryzyko , że tam sprawdzą ... Oh , czemu się nie zamkną !
- W porządku , kochanie ? - Najbardziej pijany z mężczyzn po drugiej stronie ulicy krzyczał . - Może napijesz się ? Zostaw rudego chodź na kufelek !
-Usiądźmy gdzieś - , Hermiona rzuciła pospiesznie gdy Ron otworzył usta by coś odkrzyknąć facetom z drugiej strony
- Spójrz , tu będzie dobrze !
Była to mała i obskurna całonocna knajpa . Jasna warstwa tłuszczu pokrywała stoły , jadnak przynajmniej było tu pusto . Harry wemknął się pierwszy , a Ron usiadł obok niego naprzeciwko Hermiony , która siedziała tyłem do wejścia i wcale jej się to nie podobało . Oglądała się przez ramię tak często , jakby miała tik nerwowy . Harry nie lubił siedzieć w miejscu ; chodzenie dawało poczucie , że ma się jakis cel . Pod płaszczem czuł , że ostatnie ślady Polyjuica opuszczają go , jego ręce wracają do właściwego kształtu i długości . Wyjął okulary z kieszeni i ponownie je włożył . Po paru chwilach Ron odezwał się
-Wiecie , nie jesteśmy daleko od Leaky Cauldron , jest zaledwie w Charing Cross
- Ron , nie możemy ! " natychmiast odrzekła Hermiona .
-Nie udać się tam , nie dowiedzieć się co się dzieje ! "
- Wiemy co się dzieje ! Voldemort przejął kontrolę nad Ministerstwem , co jeszcze musimy wiedzieć ? "
- Ok ,ok , to był tylko pomysł - Znów zapadła denerwująca cisza . Podeszła kelnerka , żując gumę i Hermiona zamówiła dwie cappuccino - jako że Harry był niewidzialny wyglądałoby to niezręcznie , aby jemu też coś zamówić . Dwóch zwalistych robotników weszło do kawiarni i usiadło przy stoliku obok . Hermiona sciszyła głos do szeptu .
- Proponuję , żebyśmy znaleźli jakieś zaciszne miejsce i udali się na wieś . Jak już tam dotrzemy , moglibyśmy wysłać wiadomość dla Zakonu .
-Czy możesz zrobić tą rzecz z Patronusem znów ? spytał Ron - Ćwiczyłam , więc myślę , że tak - odparła Hermiona .
- Jeśli tylko nie wpakuje ich to w kłopoty , choć już mogli zostać aresztowani . Boże , to oburzające - dodał Ron biorąc łyk pienistej , szarawej kawy.
Kelnerka usłyszała to , rzuciła w jego kierunku nieprzyjemne spojrzenie , po czym poszła przyjąć zamówienia od nowych klientów . Większy z robotników , który miał blond włosy i był ogromny - jak Harry na niego spojrzał - pomachał do niej . Patrzyła się urażona .
- Wychodźmy, nie chcę pić tej lury, powiedział Ron.
Hermiono, masz mugolskie pieniądze, by za to zapłacić?
-Tak, wzięłam swoje oszczędności z Funduszu Budowniczego zanim przyjechałam do Nory.Założę się, że drobne są na samym dnie, westchnęła Hermiona sięgając po paciorkową torebkę.
-Dwóch robotników wykonało te same ruchy, które odruchowo powtórzył Harry: cała trójka wyjęła różdżki.Ron, kilka sekund opóźniony w sytuacji, przeskoczył przez stół spychając Hermionę na bok ławki.Siła uderzenia zaklęć Śmierciożerców roztrzaskała pokryty kafelkami mur w miejscu, w którym przed chwilą była głowa Rona.
Harry, wciąż niewidzialny, krzyknął
-Drętwota!
Strumień czerwonego światła trafił potężnego blondyna w twarz, wskutek czego ten nieprzytomny opadł na ziemię.
Jego towarzysz, nie mogąc zobaczyć kto rzucił zaklęcie, wycelował kolejne w Rona: lśniące, czarne liny wystrzeliły z końca różdżki i przywiązały stopy Rona do jego głowy.
Widząc to kelnerka krzyknęła i ruszyła ku drzwiom, jeszcze zanim Harry posłał kolejne zaklęcie obezwładniające Śmierciożercę z krzywą twarzą, który skrępował Rona.
Zaklęcie jednak chybiło, odbiło się od okna i trafiło w kelnerkę, która upadła tuż przed drzwiami.
-Expulso!- , ryknął śmierciożerca, a stolik przy którym stał Harry ekplodował: siła wybuchu uderzyła Harrym o ścianę i poczuł, że różdżka wypada mu z dłoni, a peleryna ześlizguje się.
-Pertificus Totalus- krzyknęła obok Hermiona i Śmierciożerca przewrócił się na twarz, jak posąg, by z dźwiękiem ogólnego chrzęstu uderzyć o ziemię, wśród harmidru popękanej porcelany, stołu i kawy.
Hermiona wypełzła spod ławy, strzepując z włosów resztki szklanej popielniczki i trzęsąc się cała.
-D-diffindo- powiedziała celując różdżką w Rona, który wrzasnął z bólu, rozrywając spodnie i raniąc kolano.
-Och, najmocniej przepraszam, Ron, ręce mi się trzęsą! Diffindo!
Liny opadły rozerwane. Ron wstał, trzęsąc rękami, chcąc przywrócić w nich czucie
Harry podniósł swoją różdżkę i przedarł się przez gruzowisko do miejsca w którym podężny blondyn leżał bezwładnie na ławie.
-Powinienem był go rozpoznać, był w Hogwarcie w dzień śmierci Dumbledora-Obrócił nogą drugiego Śmierciożercę; jego oczy przeskakiwały szybko między Harrym, Ronem i Hermioną .
-To Dolohov- powiedział Ron- Poznaję go ze starych listów gończych.
-Wydaje mi się, że ten wielki to Thorfinn Rowle.
- Nieważne jak się nazywają!, powiedziała trochę przerażona Hermiona, Jak nas znaleźli? Co mamy teraz zrobić?
Jej panika w niewiadomy sposób zdawała się rozjaśniać Harremu w głowie.
- Zamknij drzwi, powiedział do niej, a ty Ron, wyłącz światła.
Spojrzał w dół na sparaliżowanego Dolohova, myśląc intensywnie, w trakcie czego rozległ się szczęk zamykanych drzwi, a Ron przy użyciu swojej magicznej zapaliniczki sprawił, że kawiarnia pogrążyła się w ciemnościach.
Harry usłyszał mężczyznę, który wcześniej drwił z Hermiony, a teraz wołał do innej dziewczyny.
-Co z nimi zrobimy, szepnął Ron, zabijemy ich? Oni by nas zabili. Zresztą jeszcze trochę i by im się udało.
Hermiona wzdrygnęła się i zrobiła krok do tyłu.Hary potrząsnął głową.
-Wystarczy, że usuniemy im wspomnienia- powiedział Harry-Tak będzie lepiej, to ich zbije z tropu. Jeśli byśmy ich zabili, byłoby oczywiste, że tu byliśmy.
-Ty tu rządzisz, powiedział z ulgą Ron. Ale nigdy nie rzucałem zaklecia zmieniającego pamięc
-Ani ja, powiedziała Hermiona. Ale znam teorię.
Wzięła głęboki, spokojny wdech, a następnie wycelowała różdżkę w czoło Dolohova i powiedziała Obliciate.
-Genialnie, powiedział Harry, klepiąc ją po plecach. Zajmij się drugim z nich i kelnerką, w trakcie gdy ja i Ron posprzątamy
-Posprzątamy?, spytał Ron, rozglądając się po częściowo zdemolowanej kawiarni. Dlaczego? .
-Nie wydaje ci się, że mogą się zastanawiać, co się stało, jeśli obudzą się leżąc w miejscu wyglądającym jak po bombardowaniu?
-No dobrze, masz rację...
Ron mocował się przez chwilę z różdżką, ale w końcu udało mu się wyjąć ją z kieszeni.
-Nie dziwię się, że nie mogę jej wyjąć, Hermiono - spakowałaś stare jeansy, są za ciasne.
-Oj, tak mi przykro, syknęła Hermiona, a Harry usłyszał jak, w trakcie odciągania kelnerki od okna, komentuje pod nosem gdzie w takim razie Ron powinien włożyć różdżkę.
Gdy kawiarnia była przywrócona do wcześniejszego wyglądu, dźwignęli Śmierciożerców z powrotem na ławę i oparli tak, że patrzyli na siebie nawzajem.
- Jak oni nas znaleźli, spytała Hermiona, przeskakując wzrokiem między bezwładnymi mężczyznami. Skąd wiedzieli, gdzie jesteśmy?
Odwróciła się w stronę Harrego.
- Czy - czy myślisz, że to możliwe, że wciąż masz nałożony {Trace}, Harry?
- Nie może mieć, powiedział Ron. {Trace} znika w wieku siedemnastu lat, tak mówi {Wizarding law}, nie można go nałożyć na dorosłego.
- Z tego co ci wiadomo, powiedziała Hermiona. Co jeśli Śmierciożercom udało się go nałożyć na siedemnastolatka?
- Ale Harry nie był w pobliżu żadnego Śmierciożercy przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny. Kto w takim razie miałby z powrotem nałożyć na niego {Trace}?
Hermiona nie odpowiedziała.
Harry poczuł się skażony, zatruty: czy to w ten sposób ich znaleźli?
- Jeśli ani ja, ani wy, gdy jesteście w moim pobliżu, nie możemy korzystać z magii bez ujawniania swojej pozycji..., zaczął Harry.
- Nie rozdzielamy się!,- powiedziała stanowczo Hermiona.
- Potrzebujemy bezpiecznej kryjówki, powiedział Ron. Daj nam czas, by wszystko przemyśleć.
- Grimmauld Place, powiedział Harry.
Pozostała dwójka spojrzała na niego z zaskoczeniem
- Nie bądź głupi, Harry, Snape jest w stanie się tam dostać.
- Tata Rona powiedział, że rzucili tam klątwy przeciwko niemu - a nawet jeśli by miały nie zadziałać - powiedział z naciskiem, widząc, że Hermiona chce się kłócić - to co z tego? Szczerze, niczego tak teraz nie pragnę, jak spotkać Snape'a!
- Ale...
- Hermiono, o co ci jeszcze chodzi? To najlepsze rozwiązanie, jakie mamy. Snape jest tylko Śmierciożercą. Jeśli wciąż mają na mnie {Trace}, zawsze będziemy mieć ich tłumy na karku, niezależnie gdzie pójdziemy.
Nie potrafiła nic odpowiedzieć, choć wyglądała jakby chciała.
W czasie gdy otwierała drzwi kawiarenki, Ron użył zapalniczki do przywrócenia światła w kawiarence.
Następnie, na znak Harrego, cofnęli zaklęcia rzucone na trójkę ofiar i zanim kelnerka, lub któryś ze Śmierciożerców, zdążyli zrobić coś ponad zaspałe przeciągnięcie się, Harry, Ron i Hermiona obrócili się w miejscu i ponownie znikli w kurczącącej się ciemności.
Kilka sekund później, Harry radośnie zaczerpnął powiertrza i otworzył oczy: stali teraz na środku znajomego, małego, szpetnego placyku.
Stare, rozklekotane domy zdawały się spoglądać na nich ze wszystkich stron.
Numer dwunasty był dla nich widoczny, dzięki temu, że dowiedzieli się o jego istnieniu od Dumbledora, jego straznika tajemnicy.
Ruszyli w kierunku budynku, sprawdzając co kilka metrów, czy nikt ich nie śledzi, ani nie obserwuje.
Wbiegli na kamienne schody, a Harry stuknął drzwi wejściowe swoją różdżką.
Usłyszeli ciąg metalicznych trzasków i brzęków, a po chwili drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem i weszli do środka.
Gdy Harry zamknął za sobą drzwi, staromodne lampy gazowe ożyły rzucając migoczące światło wewnątrz korytarza. Miejsce wyglądało tak, jak zapamiętał je Harry: dziwne, pełne pajęczyn, z kształtami głów skrzatów domowych rzucającymi osobliwe cienie na schody.
Długie, ciemne kurtyny zasłaniały portret matki Syriusza.
Jedyną rzeczą, która nie leżała na swoim miejscu był stojak z nogi trolla, który leżał teraz na boku, jak gdyby Tonks przed chwilą go przewróciła.
- Myślę, że ktoś tu był, szepnęła wskazująć na niego Hermiona.
- To mogło się stać, gdy Zakon opuszczał to miejsce, odmamrotał Ron.
- A więc gdzie są te klątwy które rzucili przeciwko Snape'owi?, spytał Harry.
- Może aktywują sie tylko, gdy się tu pojawi?, zasugerował Ron.
Mimo to, pozostali obok siebie w przedpokoju, bojąc się wejść dalej.
- No dobrze, chyba nie możemy tu stać wiecznie, powiedział Harry, robiąc krok naprzód.
- Severus Snape?
Głos Szalonookiego Moody'ego szeptał z ciemności sprawiając, że cała trójka odkoczyła do tyłu.
- Nie jesteśmy Snape'em, skrzeknął Harry, zanim coś świsnęło nad nim jak zimne powietrze, a jego język zwinął się w tył, czyniąc mówienie niemożliwym.
Szybciej jednak, niż zdążyłby otworzyć usta, język rozwinął się.
Pozostała dwójka wydawała się doświadczać tego samego, nieprzyjemnego uczucia.
Ron wydawał dźwięki, jakby miał mdłości; Hermiona zaś wybełkotała: to m-musi b-być klątwa, którą Szalonooki zastawił na Snape'a!.
Harry ostrożnie zrobił jeszcze jeden krok.
Coś wysunęło się z cienia przy końcu pomieszczenia i zanim którekolwiek z nich zdołało coś powiedzieć, postać wyrosła z chodnika, wysoka, w kolorze kurzu i okropna; Hermiona krzyknęła, podobnie pani Black, po uprzednim rozchyleniu się kurtyn; szara figura sunęła ku nim coraz szybciej, z włosami do pasa i brodą ciągnącą się z tyłu, z wklęsłą twarzą, bez skóry, z pustymi oczodołami: przerażająco podobna, paskudnie zmieniona, podniosła zniszczoną rękę wskazując na Harrego.
-Nie!, krzyknął Harry i chociaż z podniesioną różdżką, to nie mając zamiaru używać zaklęcia. Nie! To nie byliśmy my. My cię nie zabiliśmy,,,,
Na słowo zabliliśmy, postać wybuchła w wielkim tumanie kurzu: kaszląc i z łzami w oczach, Harry rozejrzał się, by zobaczyć Hermionę kucającą na podłodze z rękami nad głową i Rona, który trząsł się od stóp do głowy, niezgrabnie klepiąc ją po ramieniu i mówiąc:
- Wszystko w p-porządku, nie m-ma jej...
Kurz zakotłował się wokół Harrego, jak mgła łapiąc niebieskawe światło lamp gazowych, a pani Black dalej krzyczała.
Szlamy, plugawstwo, hańbiące skazy, plugawiące dom moich przodków, wstyd!
- ZAMKNIJ SIĘ!, wrzasnął Harry, celując w nią swoją różdżkę i zhukiem oraz snopem czerwonych iskier zamykając z powrotem zasłony, by ją uciszyć.
- To... to było... powiedziała z łzami w oczach Hermiona, w trakcie gdy Ron pomagał jej wstać.
- Taa, powiedział Harry, ale to przecież nie był naprawdę on, czyż nie? To miało tylko przerazić Snape'a.
Harry, zastanawiał się, czy to pomogło, czy może Snape po prostu zmiótł w pył przerażającą postać, tak jak zabił prawdziwego Dumbledore'a?
Wciąż zdenerwowany, poprowadził pozostałą dwójkę przez korytarz, będąc przygotowanym na pojawienie się nowego straszydła, ale nic oprócz myszy prześlizgującej się wzdłóż listwy przy ścianie.
Zanim pójdziemy dalej, powinniśmy sprawdzić, szepnęła Hermiona i podniosła różdżkę mówiąc: Homenum revelio.
Bez żadnego efektu.
Hmmm, doznałaś przed chwilą dużego szoku, powiedział życzliwie Ron. Jak to miało zadziałać?
- Zadziałało dokładnie tak jak chciałam!, powiedziała raczej zdenerwowana Hermiona. To zaklęcie ujawnia ludzką obecność, a nie ma tu nikogo oprócz nas.
- i starego bana kurzu ... (?)
-Chodźmy do góry, powiedziała Hermiona, patrząc przestraszona w to samo miejsce i skierowała się w górę trzeszczących schodów, do salonu na piętrze.
Hermiona machnęła różdżką w kierunku starych lamp gazowych, a następnie, lekko się trzęsąc z powodu przeciągu, wdrapała się na sofę, z rękami owiniętymi wokół siebie.
Ron podszedł do okna i rozsunął ciężkie, aksamitne zasłony na kilka centymetrów.
- Nikogo tam nie widzę, powiedział. I gdyby Harry miał nałożony {Trace}, przyszli by tu za nami. Wiem, że nie mogą dostać się do środka, ale - co jest Harry?
Harry wydał jęk bólu: jego blizna paliła, jak gdyby coś błysnęło mu przez głowę, jak silne światło na wodzie.Zobaczył obszerny cień i poczuł furię, która nie była jego, a przeszyła jego ciało okrutnie jak prąd.
- Co widziałeś?, spytał Ron Harrego. Widziałeś go u mnie w domu?
- Nie, ale poczułem gniew, był naprawdę rozgniewany.
- Ale mógł być w Norze?- spytał Ron- Coś jeszcze? Nic nie widziałeś? Rzucał na kogoś zaklęcie?
- Nie, poczułem tylko gniew, nie mogę nic powiedzieć.
Harry czuł się dręczony i zdezorientowany, a Hermiona wcale mu nie pomagała, pytając wystraszonym głosem:
- Znowu blizna? Co się dzieje? Myślałam, że połączenie się zamknęło.
- Tak, ale tylko na chwilę, wymamrotał Harry; jego blizna wciąż bolała, co uniemożliwiało mu koncentrację. Myślę, że otwiera się, za każdym razem, gdy traci kontrolę, jak kiedyś.
- Ale musisz zamknąć umysł!, powiedziała piskliwie Hermiona. Harry, Dumbledore nie chciał byś używał tego połączenia, chciał je zamknąć, dlatego miałeś uczyć się Oklumencji.
W przeciwnym wypadku Voldemort może podsyłać ci fałszywe wizje, pamiętasz...
- Tak, pamiętam, dzięki, powiedział Harry przez zaciśnięte zęby; Hermiona nie musiała mu przypominać, że Voldemort użył kiedyś tego samego połączenia, by wciągnąć go w pułapkę, która skończyła się śmiercią Syriusza.
Żałował, że powiedział im co widział i czuł; to uczyniło Voldemorta groźniejszym, tak jakby był tuż za oknem.
Ból w bliźnie wciąż narastał, w miarę jak Harry go zwalczał: to było jak oddalanie chęci bycia chorym.
Odwrócił sie plecami do Rona I Hermiony, próbując przyjrzeć się staremu gobelinowi, przedstawiającemu drzewo genealogiczne Blacków na ścianie. Wtedy Hermiona wrzasneła; Harry ponownie wyciągnął swoją różdzkę i obrócił się wokoło by zobaczyć srebrnego Patronusa wznoszącego się przez okno salonu i lądującego na podłodze przed nimi, gdzie zmniejszył się do rozmiarów łasicy, któa przemówiła głosem ojca Rona.
"Rodzina bezpieczna, nie odpowiadaj, my jesteśmy obserwowani."
Patronus obrócił się w nicość. Ron wydał z siebie coś między kwikiem a jękiem i spadł na sofę. Hormiona dołączyła do niego, chwytając ją za rękę.
"Wszystko w porządku, oni są bezpieczni!" szepneła a Ron w pół śmiejąc się objął ją.
"Harry" powiedział przez ramię Hermiony, "Ja..."-
"Nie ma problemu" powiedział Harry, opanowany przez ból w swojej głowie. "To jest Twoja rodzina, jasne że się martwiłeś". "Czułem to samo" pomyślał Harry, "Czułem to samo".
Ból w jego bliźnie docierał do maksimum, paląc go podobnie jak w ogrodzie przed Norą. Ledwo usłyszał jak hermiona mówi "Moglibyśmy uzyć śpiworów, które przyniosłam i spać tutaj dzisiaj wieczorem?".

Usłyszał zgodę Rona. Harry nie mógłby walczyć z bólem dłużej. On musiał ulec.
"Łazienka” wyszemral i opuścil pokój tak szybko jak mógl, nie biegnąc.
Zaledwie to zrobił: ryglując drzwi, za nim z drzacymi rękami, chwycił swoją głowę, i upadł na podłogę, wtedy w eksplozji agonii, poczuł wściekłość, która nie należała do jego duszy. Widział długi pokój, oświetlony tylko przez kominek, i olbrzymiego blond włosego Śmierciożercę, leżacego na podłodze, wrzeszczącego i zwijającego się z bólu, oraz drobniejszą figurę, stojącą przed nim, z wyciągniętą różdzką, Harry przemówił wysokim, zimnym, bezlitosnym głosem.

"Chcesz jeszcze , Rowle, czy powinniśmy juz nakarmić tobą Nagini? Lord Voldemort nie jest pewny, czy wybaczy tym razem...
Zawołałes mnie tylko po to aby powiedzieć mi że Harry Potter znów uciekł?! Draco, pokaż Rowle'owi inny rodzaj naszego niezadowolenia. Zrób to, albo poczujesz moj gniew!
Drzewo płoneło w ogniu: płomienie stawały dęba, ich światło rzucało na przerażoną sztywną białą twarz, sprawialo wrażenie wyjętej z glębokiej wody, Harry zacząl mocno oddychać i otworzyl oczy. Leżal rozciagnięty na zimnej czarnej marmurowej podłodze. Podniósł się. Malfoy był wychudzony, jego sztywna twarz wydawała sie spalona na oczach. Harry poczuł się dziwnie po tym co zobaczyl. Zobaczyl do czego Draco był teraz potrzebny Voldemortowi.
Jego rozmyślania przerwalo ostre pukanie do drzwi, i uslyszal glos Hermiony.
"Harry, chcesz swoja szczoteczęe do zębow?. Mam ją tutaj
"Tak, wielke, dzięki” powiedział harry starajac się, aby jego głos brzmiał normalnie i wpuścil ją do środka..


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 20:26, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 10
Opowieść stworka


Tłumaczenie: Alen
Korekta: VP
Rozdział tłumaczyli wielbiciele kurczaków.



Następnego ranka Harry wstał wcześnie, leżąc owinięty śpiworem na podłodze salonu. W szczelinie pomiędzy ciężkimi zasłonami widoczne było niebo, o kolorze czystego, niebieskiego atramentu, położonego gdzieś pomiędzy nocą a świtem. Panowała zupełna cisza, za wyjątkiem spokojnego, głębokiego oddechu Rona i Hermiony. Harry spojrzał na ciemne kształty, które tworzyli obok niego. Ron zdobył się na dzielność, nalegając, by Hermiona spała na poduszkach od sofy, więc teraz jej sylwetka unosiła się powyżej niego. Jej ramię było wygięte w stronę podłogi, z palcami powoli odsuwającymi się od Rona. Harry zastanawiał się, czy oni aby nie zasypiali trzymając się za ręce? Ta myśl sprawiła, że poczuł się dziwnie samotnym.
Spojrzał w górę na cienisty sufit z pokrytym pajęczyną żyrandolem. Mniej niż dwadzieścia cztery godziny temu, stał w słońcu przed wejściem do dużego namiotu, czekając by pokazać wnętrze gościom weselnym. Wydawało mu się, jakby działo się to całe wieki temu. Co miało być teraz? Leżał na podłodze i rozmyślał o Horkruksach, o zawiłej i zniechęcającej misji, którą zostawił mu Dumbledore..... Dumbledore…
Smutek, który opanował go po śmierci Dumledore’a był teraz inny. Oskarżenia, które usłyszał od Muriel na weselu, wydawały się zagnieżdżać w jego mózgu jak chore rzeczy, zarażając wspomnienia o czarodzieju, którego tak uwielbiał. Czy Dumbledore mógł pozwolić, by coś takiego się zdarzyło? Czy mógł być jak Dudley, zadowalając się obserwowaniem zaniedbania i nadużycia tak długo, dopóki nie dotykało go samego? Czy mógł odwrócić się od więzionej i ukrywanej siostry?
Harry pomyślał o Dolinie Godryka, o grobach nigdy przez Dumbledore’a niewspominanych. Myślał o tajemniczych przedmiotach pozostawionych bez wyjaśnienia w ostatniej woli Dumbledore’a i jego uraz nabrzmiał w mrocznych zakamarkach jego myśli. Dlaczego Dumbledore mu tego nie powiedział? Dlaczego nie wyjaśnił? Czy w ogóle przejmował się wtedy Harry’m? Albo czy był dla niego czymś więcej, niż tylko narzędziem do tego, by być nienagannym i zawsze doskonałym, ale również i nieufnym i nigdy się niezwierzającym?
Harry nie mógł znieść bezczynnego leżenia, ale było ono lepsze od gorzkich myśli wśród towarzystwa. Zdesperowany by zrobić coś szalonego, wyślizgnął się ze swego śpiwora, podniósł różdżkę i wykradł się z pokoju. Na zewnątrz wyszeptał, “Lumos” i zaczął wspinać się po schodach, podążając za światłem różdżki. Na drugim piętrze znajdowała się sypialnia, w której spali razem z Ronem, kiedy byli tu ostatnim razem. Zerknął do niej. Drzwi od szafy były otwarte, a przykrycie łóżka porwane. Harry pamiętał wywróconą nogę trolla piętro niżej. Ktoś przeszukiwał dom, odkąd Zakon go opuścił. Snape? A może Mundungus, który to wykradał stąd wiele rzeczy, zarówno przed i po śmierci Syriusza? Spojrzenie Harry'ego zawędrowało na portret, który czasami ukazywał Phineas'a Nigells'a Black'a, prapradziadka Syriusza, ale teraz był pusty, niepokazujący nic, poza skrawkiem mętnego tła. Phineas najwyraźniej spędzał noc w gabinecie dyrektora Hogwartu.
Harry posuwał się dalej w górę, aż dotarł na najwyższe piętro, gdzie była tylko para drzwi. Pierwsze, naprzeciw niego nosiły tabliczkę z napisem ‘Syriusz’. Harry nigdy wcześniej nie wchodził do sypialni swego ojca chrzestnego. Popchnął drzwi, aby je otworzyć i cały czas trzymał różdżkę, by rzucać światło tak wysoko, jak to tylko możliwe. Pokój był przestronny i musiał być kiedyś ładnie urządzony. Było tam duże łóżko z drewnianym, rzeźbionym wezgłowiem, wysokie okna przesłonięte długimi, aksamitnymi zasłonami i żyrandol, grubo pokryty kurzem z pozostałościami świec, z których zwisał jakby krople lodu, zastygły wosk. Delikatna warstwa kurzu okryła obrazy na ścianie i wezgłowie łóżka. Pajęcze sieci rozciągały się między żyrandolem a szczytem szafy i wraz z wchodzeniem w głąb pokoju, Harry kierował również do niego wystraszoną mysz.
Młody Syriusz oblepił ścianę wieloma plakatami i obrazkami tak, że teraz tylko mały skrawek srebrno-szarej ściany był widoczny. Harry mógł tylko przypuszczać, że rodzice Syriusza nie byli w stanie usunąć Zaklęcia Trwałego Przylepca, które trzymało je na ścianie, ponieważ był pewien, że nie brali pod uwagę smaku w dekoracji ich najstarszego syna. Syriusz zdawał się mieć osobisty sposób na irytowanie swoich rodziców. Było tam również kilka sztandarów Gryffindoru, których purpurowy kolor znacznie zbladł, a Syriusz trzymał je pewnie tylko do podkreślenia jego różnic w stosunku do reszty rodziny – należących do Slytherinu. Znajdowało się tam też wiele zdjęć mugolskich motocykli, a także (Harry musiał przyznać, iż Syriusz miał niezły tupet) kilka plakatów mugolskich dziewczyn w bikini. Stwierdził, że były mugolkami, ponieważ pozostawały całkiem bez ruchu w swoich obrazkach, z płowymi uśmiechami i szklistymi oczyma zastygłymi na papierze. W kontraście była tylko jedna czarodziejska fotografia na ścianie, przedstawiająca
czterech studentów Hogwartu stojących ramię w ramię, śmiejących się przed aparatem.
W podskoku zadowolenia, Harry rozpoznał swego ojca. Jego czarne rozczochrane włosy tkwiły pionowo do tyłu jak włosy Harry’ego, i podobnie jak on, nosił okulary. Prócz niego był tam Syriusz, beztrosko przystojny, z lekko aroganckim wyrazem twarzy, która była tylko znacznie młodsza i szczęśliwsza, niż Harry kiedykolwiek widział, gdy jego ojciec chrzestny jeszcze żył. Z prawej strony Syriusza stał Pettigrew, więcej niż o głowę niższy od reszty, pulchny, o załzawionych oczach, oblany rumieńcem z powodu włączenia do najbardziej odlotowego z gangów, z najbardziej podziwianymi buntownikami, jakimi James i Syriusz z pewnością byli. Po lewej stronie James'a stał Lupin, który już wtedy wyglądał na podniszczonego, ale miał ten sam nastrój zachwytu w byciu lubianym i włączonym do grupy, lub było to takie proste z powodu gorąca i dlatego Harry widział te rzeczy na obrazie? Próbował zdjąć go ze ściany. Po tym, co się wydarzyło, należał teraz do niego, ponieważ Syriusz wszystko mu zostawił. Obrazek nie jednak ani trochę drgnąć.
Syriusz nie dał swym rodzicom żadnej sposobności na zmianę wyglądu pokoju.
Harry rozejrzał się po podłodze. Niebo na zewnątrz jaśniało. Snop światła odsłonił skrawek papieru, książki i małe przedmioty porozrzucane na dywanie. Najwyraźniej sypialnia Syriusza została także przeszukana, chociaż jej zawartość wydawała się być uznana w większości lub całkowicie za bezwartościową. Parę książek zostało przetrząśniętych pobieżnie, jednak wystarczająco, by oddzielić środek od okładki, zaśmiecając podłogę rozmaitymi stronicami.
Harry nachylił się i podniósł parę fragmentów papieru przyglądając się im. Rozpoznał jeden jako cześć starego wydania Historii Magii Barhildy Bagshot, a inny należący do Poradnika Użytkowania Motocykla. Trzeci fragment był ręcznie pisany i pognieciony. Wygładził go.
Drogi Łapo

Dziękuję, dziękuję Ci za prezent urodzinowy dla Harry’ego! Bardzo długo była to jego ulubiona rzecz.. Mając roczek latał cały czas na zabawkowej miotle, wyglądając na bardzo zadowolonego. Dołączam zdjęcie, więc sam widzisz. Wiesz, że wznosiła się tylko na 2 stopy ponad ziemię, ale o mało co nie zabił kota i zmiażdżył wstrętną wazę, którą Petunia przysłała mi na Gwiazdkę (żadne tam zażalenia). Oczywiście, James twierdził, że to bardzo zabawne, mówił, że będzie z niego znakomity gracz w Quiditcha, ale musieliśmy pochować wszystkie ozdoby i mięć go stale na oku.
Przygotowaliśmy bardzo skromną herbatkę urodzinową, tylko my i stara Bathilda, która zawsze była dla nas miła i ma bzika na punkcie Harry’ego. Było nam bardzo przykro, że nie mogłeś przyjść, ale Członek Zakonu powinien przyjść jako pierwszy, zresztą… Harry nie jest na tyle duży by wiedzieć, że to są jego urodziny! James zaczyna się trochę irytować, stara się jednak tego nie okazywać –Dumbledore nadal ma jego Pelerynę Niewidkę, więc nie ma szans na mały wypad. Jeżeli mógłbyś nas odwiedzić, to na pewno by go to rozweseliło.
Glizdogon był tu podczas ostatniego weekendu. Sądzę, iż wydawał się zdołowany, ale to prawdopodobnie przez to, co stało się z McKinnons. Płakałam cały wieczór, kiedy o tym usłyszałam. Bathilda przycichała w większość dni…Ona jest naprawdę fascynującą istotą, która znała najbardziej niewiarygodne historie o Dumbledorze. Nie jestem pewna czy byłby zadowolony, jeżeli wiedziałby o tym! Nie wiem, w jak wiele wierzyć, bo właściwie wydaje się to niewiarygodne, że Dumbledore...

Kończyny Harry’ego wydawały się być otępiałe. Stał cicho, nadal trzymając papier w spokojnych palcach, podczas gdy wewnątrz jakiś rodzaj małej erupcji sprawiał radość, a olbrzymi smutek przepływał równo przez żyły.
Przechylił się na łóżko i usiadł.
Przeczytał list ponownie, ale nie mógł wyciągnąć z niego żadnego nowego znaczenia poza tym, które znalazł za pierwszym razem, ograniczając się do wpatrywania w ręczne pismo. Pisała “g” w taki sam sposób jak on. Wyszukał w liście każdej i każdą wyczuwał jak przyjemną falę ukazującą się z ukrycia. List był niewiarygodnym skarbem. Dowodził, że Lilly Potter żyła, naprawdę żyła, że jej ciepła dłoń przesuwała się kiedyś po tym pergaminie, szkicując atramentem te słowa, słowa o nim, Harrym, jej synu.
Niecierpliwie ocierając wilgotne oczy, ponownie przeczytał list, tym razem koncentrując się na jego znaczeniu. Było to jak słuchanie na wpół zapamiętanego głosu. Mieli kota.....Być może zginął, jak jego rodzice w Dolinie Godryka.... Lub uciekł, gdy nie pozostał już nikt, kto by go nakarmił.... Syriusz kupił mu jego pierwszą miotłę.... Rodzice znali Bathilde Bagshort… Czy Dumbledore ich jej przedstawił? ‘Dumbledore nadal ma jego Pelerynę Niewidkę...’ Było w tym coś śmiesznego.
Harry zatrzymał się, rozmyślając nad słowami matki. Dlaczego Dumbledore zabrał James’owi Pelerynę Niewidkę? Harry wyraźnie pamiętał, jak dyrektor szkoły wspominał mu lata wcześniej, “Nie potrzebuje płaszcza, by stać się niewidzialnym”. Być może jakiś mniej utalentowany członek Zakonu potrzebował jego wsparcia i Dumbledore służył jako przewodnik? Harry przeszedł dalej....
Glizdogon tu był... Zdrajca Pettigrew wydawał się “zdołowany”, czyżby? Czy był świadomy tego, że widzi James’a i Lilly żywych po raz ostatni? I w końcu ponownie Bathilda, która opowiadała niesamowite historie o Dumbledorze. ‘To wygląda nieprawdopodobnie, że Dumbledore…’ Że Dumbledore, co? Ale tam było wiele rzeczy, mogących wyglądać na nieprawdopodobne… To, że Dumbledore otrzymał najniższy stopień na teście z Transmutacji, przypadek, czy zagrał uroczego osła jak Aberforth...?
Harry wstał na równe nogi i przeanalizował zawartość podłogi. Może reszta listu znajdowała się gdzieś tutaj. Chwycił papiery, traktując je swoim pożądaniem z małą rozwagą osobliwego poszukiwacza, pchnął otwarte szuflady, wytrząsnął książki, stanął na krześle by przejechać ręką po czubku szafy, wczołgał się pod łóżko i fotel.
W końcu, leżąc twarzą do ziemi, dostrzegł pod komodą coś, co wyglądało na porwany skrawek papieru. Kiedy go wyciągnął okazał się większą częścią zdjęcia, które Lilly opisała w liście. Czarnowłose dziecko wznosiło się w górę i w dół fotografii na małej miotełce, hucząc ze śmiechu, i para nóg należąca z pewnością do James’a, goniącego za nim. Harry wetknął zdjęcie do portfela z literami Lilly i wznowił przeglądanie drugiej kartki.
Po kolejnym kwadransie był zmuszony do stwierdzenia, że reszta listu matki zniknęła. Zwyczajnie zagubiła się przez te szesnaście lat odkąd napisano list, czy może wzięta celowo przez kogokolwiek, kto przeszukiwał ten pokój? Harry przeczytał pierwszą kartkę ponownie, tym razem w poszukiwaniu jakiś wskazówek mogących uczynić część drugą bardziej użyteczną. Jego zabawkowa miotła z trudnością mogła być postrzegana jako interesująca dla Śmierciożerców... Jedyną potencjalnie użyteczną rzeczą, jaką widział, była prawdopodobnie informacja o Dumbledorze. ‘Wygląda na nieprawdopodobne, by Dumbledore…’ – co?
“Harry? Harry? Harry!”
“Jestem tutaj!” Zawołał, “Co się stało?”
Z zewnątrz dobiegł stukot kroków i Hermiona wbiegła do pokoju.
“Obudziliśmy się i nie wiedzieliśmy, gdzie jesteś!” Powiedziała bez tchu. Odwróciła się i krzyknęła ponad ramieniem, “Ron! Znalazłam go”. Rozdrażniony głos Rona dobiegał z kilku pięter niżej.
“Boże! Powiedz mu ode mnie, że jest okropną szują!”
“Harry nie znikaj od tak, proszę, byliśmy przerażeni! Poza tym, dlaczego tutaj przyszedłeś?”. Przyjrzała się wywróconemu do góry nogami pokojowi. “ Co robiłeś?”
“Spójrzcie, co przed chwilą znalazłem”
Trzymał list swej mamy. Hermiona wzięła go i zaczęła czytać, podczas gdy Harry ją obserwował. Kiedy skończyła, spojrzała na niego.
“Och, Harry...”,
„Było również to.”
Podał jej porwaną fotografie, a Hermiona uśmiechnęła się do dziecka śmigającego w górę i dół na zabawkowej miotle.
“Szukałem reszty listu,” powiedział Harry, “Ale nie ma go tutaj.”
Hermiona rozejrzała się.
“Czy to ty zrobiłeś ten cały bałagan, czy może był on już taki, gdy tu wszedłeś?”
“Ktoś szukał przede mną” - powiedział.
“Tak myślałam. Każdy pokój, do którego zaglądałam po drodze na górę był przetrząśnięty. Myślisz, że, po co byli?”
“Po informacje o Zakonie, jeżeli był to Snape.”
“Ale powinieneś sądzić, że wiedział już wszystko czego potrzebował. Mam na myśli to, że należał do Zakonu, prawda?”
“Dobrze, więc…” powiedział Harry, zapalony do omówienia swojej teorii, “A co do informacji o Dumbledorze? Druga strona listu, na przykład. Znasz Bathilde, o której moja mama wspominała, wiesz, kim jest?”
“Kto?”
“Bathilda Bagshort, autorka ...”
“Historii Magii” wtrąciła Hermiona, zainteresowana. “Więc twoi rodzice ją znali? Była niezwykłą znawczynią historii magii.”
“I wciąż żyje,” powiedział Harry, “Mieszka w Dolinie Godryka. Ciotka Rona, Muriel opowiadała o niej na weselu. Znała także rodzinę Dumbledore’a. Wydaje się być całkiem interesująca, by z nią porozmawiać, prawda?”
Było troszkę zbyt wiele zrozumienia w uśmiechu Hermiony wobec gustu Harry’ego. Wziął od niej list oraz fotografię i wetknął do woreczka zawieszonego wokół szyi.
“Rozumiem, dlaczego tak pragniesz porozmawiać z nią o twojej mamie, tacie i Dumbledorze…”, powiedziała Hermiona. “Ale to nie pomogłoby nam tak naprawdę w poszukiwaniach Horkruksów, prawda?”.
Harry nie odpowiedział, więc podjęła temat dalej.
“Harry… Wiem, jak bardzo chciałbyś znaleźć się w Dolinie Godryka, ale jestem przerażona… Jestem przerażona, z jaką łatwością tamci Śmierciożercy odnaleźli nas wczoraj. To sprawia, że czuję, iż powinniśmy unikać miejsca, gdzie spoczywają twoi rodzice. Jestem pewna, że spodziewają się nas tam zastać.”
“To nie tak”, powiedział Harry, wciąż unikając jej spojrzenia. “Muriel mówiła na weselu bzdury o Dumbledorze. Chcę znać prawdę...”.
Opowiedział Hermionie wszystko, czego się dowiedział od Muriel. Kiedy skończył, Hermiona powiedziała:
“Oczywiście, widzę, czemu jesteś przygnębiony, Harry - “
“Nie jestem przygnębiony”, skłamał, “Chciałbym tylko wiedzieć czy to jest prawdą czy nie, lub ...”
“Harry… Naprawdę sądzisz, że wyciągniesz prawdę od starej, złośliwej kobiety, takiej jak Muriel czy Rita Skeeter? Znałeś Dumbledore’a,,,”
“Tak mi się wydawało.” wymamrotał.
“Ale wiesz przecież, ile prawdy było we wszystkim, co o tobie napisała Rita! Doge ma rację, jak możesz pozwolić, żeby ci ludzie szargali twoimi wspomnieniami o Dumbledorze?”
Odwrócił się, próbując nie zdradzić oburzenia, jakie poczuł. I znowu: wybrać, w co uwierzyć. Pragnął prawdy. Czemu wszyscy byli tak zdeterminowani, by jej nie poznał?
“Czy moglibyśmy zejść na dół do kuchni?”, zasugerowała po krótkiej chwili milczenia. “Znaleźć coś na śniadanie?”
Przytaknął niechętnie i podążył za nią na półpiętro mijając po drodze drugie z drzwi. Były na nich głębokie, przypadkowe rysy w farbie pod małym znakiem, którego wcześniej nie zauważył w ciemności. Zatrzymał się na szczycie schodów by go przeczytać. Była to mała paradna wywieszka, ze starannie ręcznie wygrawerowanymi literami, gatunku takich, które to Percy Weasley wieszał na drzwiach swojej sypialni.

Nie wchodzić
Bez wyraźnego pozwolenia
Regulusa Arcturusa Blacka

Podekscytowanie przesiąkło Harry’ego, ale nie był od razu pewny, czemu. Przeczytał ją ponownie. Hermiona była już piętra pod nim.
“Hermiono”, powiedział zaskoczony, że jego głos był tak spokojny. “Wróć na górę.”
“Co się stało?”
“R.A.B. Myślę, że go znalazłem.”
Słychać było sapanie, kiedy Hermiona wbiegała ponownie po schodach.
“W liście twojej mamy? Ja nie widziałam…“
Harry potrząsnął głową w kierunku znaku Regulusa. Przeczytała, a następnie chwyciła ramię Harry’ego tak mocno, że aż się wzdrygnął.
“Brat Syriusza?” Szepnęła.
“Był Śmierciożercą”, powiedział Harry. “Syriusz opowiedział mi o nim, że już w bardzo młodym wieku dołączył do nich, ale potem chciał odejść, – więc go zabili.”
“To pasuje” wydyszała Hermiona. “Jeśli był Śmierciożercą, miał kontakt z Voldemortem i jeśli rozczarował się tym, co zobaczył, mógł chcieć doprowadzić do upadku Voldemorta!”
Puściła Harry’ego, wychylając się przez poręcz i krzycząc, “Ron! RON! Chodź tu prędko!”
Ron pojawił się minutę później, z trudem łapiąc powietrze, z różdżką gotową w ręku.
“Co się dzieje? Jeśli to znowu ogromniasty pająk, to wolę najpierw śniadanie, ja.... „
Zmarszczył brwi nad wywieszką na drzwiach Regulusa, na którą cicho wskazywała Hermiona.
“Co? Przecież to był brat Syriusza, co nie? Regulus Arcturus ... Regulus ... R.A.B.! Medalion – nie sądzisz -? „
“Chodźcie znajdziemy go”, powiedział Harry.
Popchnął drzwi. Były zamknięte. Hermiona dotknęła klamki różdżką i wypowiedziała “Alohomora.”. Kliknął zamek i drzwi otworzyły się kołysząc.
Przeszli przez próg jednocześnie, rozglądając się dookoła. Pokój Regulusa był nieznacznie mniejszy niż Syriusza, chociaż wydawał się podobnej, co tamten wielkości. Podczas gdy Syriusz dążył do rozgłoszenia swej odmienności od reszty rodziny, Regulus usiłował podkreślić podobieństwo. Kolory Slytherinu, szmaragdowa zieleń i srebro oblewały wszystko, łóżko, ściany i okna. Herb rodziny Black’ów był starannie wymalowany na łóżku wraz z mottem: TOUJOURS PUR. Pod nim znajdował się zbiór pożółkłych wycinków z gazet, posklejanych ze sobą, by sprawić wrażenie poszarpanego kolażu. Hermiona przecięła pokój by je przestudiować.
“Wszystkie dotyczą Voldemorta”, powiedziała. “Regulus wyglądał na jego fana na kilka lat przed dołączeniem do Śmierciożerców.... “
Niewielki kłąb kurzu uniósł się w powietrze, kiedy Hermiona usiadła, by przeczytać wycinki. Harry mimowolnie zauważył inną fotografię: Hogwardzką drużynę Quiditcha, uśmiechającą się i falującą w ramce. Zbliżył się i zobaczył godło węża na ich piersi: Slytherin. Rozpoznał natychmiast Regulusa, chłopca siedzącego w środku pierwszego rzędu. Miał tak samo czarne włosy i nieznacznie wyniosły wygląd, jak brat, chociaż był mniejszy, drobniejszy i prawdę mówiąc mniej przystojny niż Syriusz.
“Grał jako szukający.”, powiedział Harry.
“Że co takiego?” Zapytała niewyraźnie Hermiona, wciąż zanurzona w wycinkach z gazet na temat Voldemorta.
“Siedzi w środku pierwszego rzędu, a to miejsce dla szukającego.... Zresztą nie ważne.”, Rzekł Harry, zdając sobie sprawę, że nikt go nie słucha.
Ron chodził na czworaka, przeczesując spód szafy. Harry rozejrzał się za potencjalnie ukrytymi miejscami i zbliżył się do biurka. Znowu to samo, ktoś przeszukał je przed nimi. Zawartość szafek była nie dawno przewrócona do góry nogami, kurz został naruszony, ale nic wartościowego tam nie znalazł. Stare pióra, nieaktualne podręczniki noszące ślady pobieżnie sprawdzonych, niedawno rozbity kałamarz, którego lepka pozostałość przykrywała teraz wnętrze szuflady…
“Jest łatwiejszy sposób.” Powiedziała Hermiona, gdy Harry wytarł pobrudzone atramentem palce o jeansy. Uniosła różdżkę i wypowiedziała: “Accio Medalion!”
Nic się nie stało. Ron, który penetrował zagięcia wyblakłych zasłon, wyglądał na rozczarowanego.
“Więc? Nie ma go tu?”
“Ach,… Może tu nadal być, lecz pod jakimś przeciw-urokiem, “ powiedziała. “ Zaklęcie, by zapobiec przywołaniu go magią, wiesz…”
“Tak, jak Voldemort zrobił z kamienną misą w jaskini,” powiedział Harry, pamiętając, kiedy to był niezdolny do wezwania fałszywego medalionu.
“Poszukajmy więc ręcznie.”, oświadczyła Hermiona.
“To dobry pomysł…” odezwał się Ron, wywracając oczami i wznowił badanie zasłon.
Przeczesali każdy cal pokoju przez więcej niż godzinę, ale zmuszeni byli do uświadomienia sobie, iż medalionu tam nie było. Słońce wschodziło. Jego blask oślepiał ich, nawet pomimo brudnych okien na półpiętrze.
“Myślę, że może być gdzieś indziej w domu,” powiedziała Hermiona opanowanym tonem, gdy schodzili na dół.
Wraz jak oni stawali się coraz bardziej zniechęceni, ona wyglądała na mocno zdeterminowaną.
“Czy był zdolny do zniszczenia go, a może chciał ukryć go, przed Voldemortem? Pamiętacie te wszystkie okropieństwa, z którymi się musieliśmy uporać będąc tu ostatnio? Tamten zegar, który strzelał strzałami w każd**o i tamte szaty, które chciały udusić Rona. Regulus mógł umieścić je tam dla ochrony miejsca ukrycia medalionu, a chociaż nie zrozumieliśmy tego na..... na..... “
Harry i Ron przyglądali się jej. Stała jedną nogą w powietrzu, z tępym wyrazem osoby, która była przed chwilą pod wpływem zaklęcia Obliviate. Nawet jej oczy latały bez celu.
“.... Na czas.” skończyła szeptem.
“Coś nie tak?” Zapytał Ron.
“Tam był medalion.”
“CO?” Krzyknęli jednocześnie Harry i Ron.
“W gablocie, w salonie. Nikt nie mógł jej otworzyć. A my.... my.... “
Harry poczuł się jakby cegła prześlizgnęła mu się od klatki piersiowej, aż do żołądka. Przypomniał sobie. Nawet go dotykał, kiedy wszyscy próbowali go otworzyć. Był wymieszany w worku na śmieci, wraz z tabaką i proszkiem na brodawki oraz pozytywką, która sprawiła, że zrobili się senni... „
“Stworek ukrył przed nami masę rzeczy…” Powiedział Harry. Była to jedyna szansa, znikoma nadzieja, jaka mu pozostała i gotów był trzymać się jej, dopóki nie będzie zmuszony odpuścić.
“Miał cały schowek różnych rzeczy w kuchni. Chodźcie.”
Pobiegli w dół po schodach, biorąc na raz po dwa schodki. Robili taki hałas, że zbudzili portret matki Syriusza, gdy mijali ją w holu.
“Brudne Szlamy! Szumowiny!” Wrzeszczała za nimi, gdy pomknęli w dół do kuchni do piwnicy i zatrzasnęli drzwi za sobą. Harry przebiegł całą długość pokoju hamując dopiero, gdy się zatrzymywał przed kredensem Stworka i gwałtownie go otworzył.
Była to nora wyłożona brudnymi kocami, gdzie kiedyś spał skrzat domowy, ale nie świeciły już więcej błyskotkami, które Stworek ocalił. Jedyną pozostałą tam rzeczą była stary tom Istoty Arystokracji: Genealogii Czarodziejów. Nie chcąc wierzyć swym oczom, Harry zerwał koce i potrząsnął nimi. Martwa mysz wypadła i przeturlała się przeraźliwie przez podłogę. Ron jęknął rzucając się w stronę kuchennego krzesła, a Hermiona zamknęła oczy.
“To jeszcze nie koniec,” oznajmił Harry, podniósł głos i krzyknął, “Stworek!”
Dało się słyszeć głośny trzask i skrzat domowy, tak niechętnie odziedziczony po Syriuszu, pojawił się znikąd na wprost zimnego, pustego kominka. Mały, wielkości połowy człowieka, z bladą skórą zwisającą mu przy zginaniu się i białymi włosami obficie wyrastającymi mu z wielkich nietoperzych uszu. Nadal nosił obrzydliwy kawałek szmaty, w której po raz pierwszy go zobaczyli, a pogardliwy ukłon złożony Harry’emu, wykazał, że jego pogląd na zmianę właściciela zmienił się nie więcej niż noszony strój.
“Panie,” zarechotał Stworek swych żabim głosem i ugiął się nisko, mrucząc do swych kolan, “z powrotem w starym domu mej Pani, razem ze zdrajcą krwi Weasley’em i szlamą... „
“Zabroniłem ci nazywania kogokolwiek 'zdrajcą krwi' czy 'szlamą'” zagrzmiał Harry. Uważałby Stworka, z tym jego donosicielskim nosem i przekrwionymi oczyma zdecydowanie za nieprzyjemną istotę, nawet gdyby nie zdradził Syriusza Voldemortowi.
“Mam pytanie do ciebie” powiedział Harry, któremu serce biło dość szybko, gdy spojrzał w dół na skrzata, “i każę ci odpowiedzieć zgodnie z prawdą. Zrozumiałeś?”
“Tak, Panie”, oznajmił Stworek, ponownie uginając się nisko. Harry widział jak jego usta poruszają się bezgłośnie, z pewnością konstruując obelgi, których wypowiadanie zostało mu zabronione.
“Dwa lata temu, “ powiedział Harry, a jego serce waliło teraz jak młotem o żebra, “, w salonie na górze, był pewien duży, złoty medalion. Wyrzuciliśmy go, a ty go wykradłeś sobie? “
Przez moment ciszy, Stworek wyprostował się i spojrzał Harry’emu prosto w twarz. Następnie oznajmił: “Tak.”
“Gdzie on jest teraz?” Spytał Harry pełen tryumfu, a Ron i Hermiona wyglądali na uradowanych.
Stworek przymknął oczy, jakby nie mógł znieść ich reakcji na jego następne słowo.
“Przepadł.”
“Przepadł?” Zawtórował Harry, a uniesienie odpłynęło. “Co masz na myśli przez ‘przepadł’?”
Skrzat zadrżał i zakołysał się.
“Stworku,” powiedział wściekle Harry, “ Nakazuję ci - “
“Mundungus Fletcher,” wychrypiał skrzat, z oczami nadal mocno zamkniętymi. “Mundungus Fletcher ukradł to wszystko. Obrazki panny Belli i Narcyzy, rękawiczki mojej Pani, Order Merlina Pierwszej Klasy, kielich z rodzinnym zwieńczeniem, i... I...A”
Stworek zadławił się powietrzem, a jego płytka klatka wznosiła i opadała gwałtownie, nagle wywrócił oczami i wydał z siebie mrożący krew w żyłach krzyk.
“... I medalion, Medalion Pana Regulusa. Zły Stworek, Stworek zawiódł powierzonego mu zadania!”
Harry zareagował instynktownie. Gdy Stworek sięgnął po pogrzebacz stojący w palenisku, wyprzedził go i przycisnął. Krzyk Hermiony zmieszał się z krzykiem Stworka, ale Harry zagrzmiał głośniej od nich obydwojga: „Stworku, Nakazuję ci zostać w miejscu!”
Poczuł, że skrzat zamarł, więc go wypuścił. Stworek położył się na zimnej, kamienistej podłodze ze łzami tryskającymi z jego obwisłych oczu.
“Harry, puść go!” Wyszeptała Hermiona.
“Żeby mógł się walnąć pogrzebaczem?” Parsknął Harry, klęcząc obok skrzata. “Nie wydaje mi się. Prawda. Stworku, chcę prawdę: skąd wiesz, że Mundungus Fletcher ukradł medalion?”
“Stworek widział go!” Wysapał skrzat, ze łzami oblewającymi jego nos i ustami pełnymi szarzejących się zębów. “Stworek widział go wychodzącego z Kredensu Stworka z rękami pełnymi Stworka skarbów. Stworek powiedział podstępnemu złodziejowi żeby przestał, ale Mundungus Fletcher zaśmiał się i uciekł... “
“Nazwałeś medalion, Medalionem Regulusa… Czemu? Skąd pochodzi? Co Regulus musiał z nim zrobić? Stworku, usiądź i powiedz mi wszystko, co wiesz o medalionie, i wszystko, co Regulus miał z nim do zrobienia!”
Skrzat usiadł, zwinął się w kulkę, umieścił mokrą twarz pomiędzy kolanami i zaczął kołysać się w przód i w tył. Gdy mówił, jego głos był stłumiony, ale wyraźnie odróżniał się od ciszy wypełniającej kuchnię.
“Pan Syriusz uciekł, dobry sposób na pozbycie się go, bo był złym chłopakiem i złamał mojej Pani serce swym samowolnym postępowaniem. Ale Panicz Regulus miał właściwe zadanie, wiedział, co jest stosowne dla nazwiska Black i godności jego czystej krwi. Przez lata rozmawiał z Czarnym Panem, który dążył do wyprowadzenia czarodziei z ukrycia, by zawładnąć mugolami i mugolsko urodzonymi... I kiedy miał 16 lat, Panicz Regulus dołączył do Czarnego Pana. Tak dumny, dumny, tak szczęśliwy by służyć... Ale pewnego dnia, w rok po tym, Pan Regulus zszedł na dół do kuchni by zobaczyć się ze Stworkiem. Panicz Regulus zawsze lubił Stworka. I Panicz Regulus powiedział... Powiedział...”
Stary elf kiwał się szybciej niż kiedykolwiek:
“... Powiedział,że Czarny Pan potrzebuje skrzata.”
“Voldemort potrzebował skrzata?” Wtrącił Harry, spoglądając na Rona i Hermionę, wyglądających na zaintrygowanych tak jak on.
“ O tak”, lamentował Stworek. “ I Pan Regulus ofiarował do usług Stworka. To był honor, powiedział Pan Regulus, honor dla niego i dla Stworka, który musi się trzymać tego, co rozkaże mu Czarny Pan... a potem wróci do domu.”
Stworek kołysał się coraz szybciej, a oddech przechodził w szloch.
“Więc Stworek poszedł do Czarnego Pana, ale Czarny Pan nie powiedział Stworkowi co ma robić, tylko wziął go ze sobą do jaskini wzdłuż morza. Powyżej groty była pieczara, a w niej wielkie czarne jezioro... „
Włoski na szyi Harry’ego stanęły dęba. Ochrypły głos Stworka dobiegał jakby zza czarnej wody. Widział to, co się stało tak wyraźnie jakby to się działo teraz.
„... Tam była łódź... „
Oczywiście, że była tam łódź. Harry pamiętał ją, upiornie zieloną i malutką, zaczarowaną by przewieźć jednego czarodzieja i jego ofiarę w kierunku wyspy na środku. Tak, więc Voldemort testował zabezpieczenia otaczające Horkruksa, przez jednorazowe pożyczenie stworzenia, domowego skrzata...
“Stworek pił i kiedy pił zobaczył straszną rzecz... Stworka wnętrze paliło się... Płakał do swojego Pana Regulusa by go uratował, płakał do swej Pani Black, ale Czarny Pan śmiał się tylko... Kazał mu wypić całą truciznę... Potem wrzucił medalion do pustej misy... Napełnił ją ponownie płynem.”
“A potem Czarny Pan odpłynął, zostawiając Stworka na wyspie... „
Harry widział jak to się działo. Widział białą, wężową twarz Voldemorta znikającą w ciemności, czerwone oczy wbite bez litości w miotającego się skrzata, którego śmierć mogła przyjść w każdej chwili, gdy tylko podda się zdesperowanemu pragnieniu zwalczenia ognistej trucizny, która ogarnęła swą ofiarę... Ale tu wyobraźnia Harry’ego nie mogła wybiec dalej, nie mógł dojrzeć jak Stworek się z stamtąd wydostał.
“Stworek potrzebował wody, więc sturlał się do krawędzi wyspy i napił się z czarnej toni... Wtedy ręce, martwe ręce wyszły z wody i pociągnęły Stworka pod powierzchnię... „
“Jak się wydostałeś?” Spytał Harry, niezaskoczony swoim szeptem.
Stworek podniósł swą ohydną głowę i spojrzał na Harry’ego wielkimi, przekrwionymi oczami.
“Pan Regulus powiedział Stworkowi, by wrócił, “ powiedział.
“No tak, – ale, w jaki sposób uciekłeś Inferiusom?”
Stworek wyglądał jakby nie rozumiał.
“Pan Regulus kazał Stworkowi wracać, “ powiedział.
“Wiem, ale - “
“Przecież to oczywiste Harry?” Stwierdził Ron. “On zniknął!”
“Ale... Nie mogłeś się Aportować do i z jaskini.” Powiedział Harry, “co innego Dumbledore - “
“Skrzacia magia nie jest taka jak magia czarodziejów?” Spytał Ron, “Mam na myśli, one mogą Aportować się i znikać w Hogwarcie, wtedy, kiedy my nie możemy.”
Harry przemyślał to w ciszy. Jak Voldemort mógł popełnić taki błąd? Ale wraz jak o tym pomyślał, Hermiona przemówiła, a jej głos był lodowaty.
“Oczywiście, Voldemort rozważał nad sposobami poruszania się domowych skrzatów, dalece omijających jego uwagę... Nigdy do niego nie trafiło,że mogły mieć magię,jakiej on sam nie miał.”
“Najwyższe prawo domowych skrzatów to służenie swemu Panu” zaintonował Stworek. “ Stworkowi powiedziano by wracał, więc Stworek wrócił do domu... „
“Dobrze, więc zrobiłeś, co musiałeś, czyż nie?” Powiedziała Hermiona uprzejmie. “Nigdy nie sprzeciwiasz się rozkazom!”
Stworek potrząsnął swoją głową, kołysząc się tak szybko jak dawniej.
“Więc co się stało, gdy wróciłeś?” Zapytał Harry. “ Co powiedział Regulus, kiedy mu opowiedziałeś co się stało?”
“Pan był bardzo, bardzo zaniepokojony... “ Zarechotał Stworek. “Pan powiedział Stworkowi, by pozostał w ukryciu i nie opuszczał domu. A potem... To było krótką chwilę później... Pan przyszedł do jego kredensu w nocy, ale zachowywał się dziwnie, jak nigdy, zaniepokojony na twarzy, Stworek mógłby powiedzieć... Poprosił Stworka, by go zabrał do jaskini, tej samej, do której zabrał Stworka Czarny Pan... „
Harry, mógł sobie wyobrazić ich całkiem wyraźnie, przestraszony stary skrzat i mały, smagły poszukiwacz tak bardzo przypominający Syriusza... Stworek wiedział, jak otworzyć ukryte przejście do podziemnej pieczary, wiedział jak poruszać się małą łódką. I tym razem był ze swym ukochanym Regulusem, kierującym nią do wyspy z misą pełną trucizny...
“Nakazał ci wypić zawartość?” Rzekł Harry, oburzony.
Ale Stworek potrząsnął głową i zapłakał. Ręce Hermiony, przywarły do jej ust. Wyglądała jakby coś zrozumiała.
“P-pan Regulus wyjął ze swej kieszeni medalion podobny do tego, który miał Czarny Pan. “ powiedział Stworek, oblewając łzami się łzami po obydwu stronach nosa.
“I nakazał Stworkowi podmienić medaliony po wypiciu zawartości... „
Szloch Stworka przeszedł teraz w zawodzenie. Harry musiał się bardziej skoncentrować, by go zrozumieć.
“Oraz kazał – uciekać Stworkowi – bez niego. I powiedział mu – żeby poszedł do domu – i nigdy nie wyjawił Pani, – co zrobił – a pierwszy medalion zniszczył. Więc Stworek wypił – cały płyn – a potem zamienił medaliony – i widział.... Jak Pan Regulus... Został wciągnięty pod wodę... I... „
“Och Stworku!” Załkała Hermiona, która płakała. Upadła na kolana obok skrzata i spróbowała uścisnąć go. W jednej chwili był już na nogach, wzdrygając się od niej, wyraźnie ją odrzucając.
“Szlama dotknęła Stworka, nie pozwoli na to, co by powiedziała jego Pani?”
“Zabroniłem ci nazywania jej 'szlamą'!” Warknął Harry, ale skrzat, zadawał sobie właśnie karę. Upadł na ziemię i walnął czołem o podłogę.
“Zatrzymaj go- zatrzymaj!” Hermiona płakała. “Och, nie widzisz,że to chore, sytuacja, kiedy muszą się podporządkować?”
“Stworku – przestań, przestań” wrzasnął Harry.
Skrzat leżał na podłodze, drżąc i dysząc, a zielony śluz błyszczał wokół jego pyska. Potłuczenie na bladym czole w gdzie się uderzył zakwitało, jego oczy wzbierały krwią, a oczy tonęły we łzach. Harry nigdy wcześniej nie widział nic bardziej żałosnego.
“Więc przyniosłeś medalion do domu. “ Kontynuował niemiłosiernie, zdeterminowany by poznać całą historię. “I spróbowałeś zniszczyć?”
“Stworek nie zrobił żadnej rysy na nim”, lamentował skrzat. “Stworek próbował wszystkiego, wszystkiego, co znał, ale na nic, nic nie działało... Wiele potężnych zaklęć rzucił. Stworek wiedział, że jedynym sposobem na zniszczenie go było dostanie się do wnętrza, ale nie chciał się otworzyć... Stworek ukarał się, spróbował jeszcze raz, ukarał się, i ponownie. Stworek nie wykonał powierzonego zadania, nie mógł zniszczyć medalionu! I Jego Pani oszalała ze smutku, ponieważ Panicz Regulus zniknął, a Stworek nie mógł powiedzieć jej, co się stało, bo Pan Regulus z-z-zabronił mu mówić komukolwiek z r-r-rodziny, co się zdarzyło w j-jaskini.... „
Stworek zaczął szlochać tak mocno, iż przestał wydawać jakiekolwiek spójne słowa. Łzy płynęły po policzkach Hermiony, gdy przyglądała się Stworkowi, ale nie ośmieliła się dotknąć go ponownie. Nawet Ron, który nie był fanem Stworka, wyglądał na zakłopotanego. Harry usiadł z tyłu na piętach, potrząsnął głową próbując zrozumieć.
“Nie rozumiem cię, Stworku”, powiedział w końcu. “ Voldemort próbował cię zabić, Regulus umarł, by doprowadzić Voldemorta do upadku, ale byłeś zachwycony zdradzając Syriusza, Voldemortowi? Byłeś szczęśliwy idąc do Narcyzy i Bellatrix i przekazując przez nie informację Voldemortowi...”
“Harry, Stworek tak nie myśli”, oznajmiła Hermiona, wycierając oczy w tył ręki. “Jest niewolnikiem, domowe skrzaty są zmuszane do złych, nawet brutalnych działań. Co Voldemort zrobił Stworkowi, będącemu tak daleko od zwyczajnego sposobu postępowania? Co znaczy walka czarodziejów dla skrzata, takiego jak Stworek? Jest lojalny ludziom, którzy są dla niego mili, a Pani Black musiała być i Regulus z pewnością był, więc służył im z chęcią, powtarzając jak papuga ich przekonania. Wiem, co zamierzasz powiedzieć,” przeszła dalej, gdy Harry zaprotestował, “że Regulus zmienił zdanie... Ale nie wyglądał, jakby chciał wyjaśnić to Stworkowi, czyż nie?” “I wiem, dlaczego. Stworek i rodzina Regulusa byli bezpieczni, jeżeli utrzymywali starą dynastię o czystej krwi. Regulus starał się ich chronić.”
“Syriusz - “
“Syriusz był okropny dla Stworka, Harry i to nie wyglądało dobrze, wiesz, że to prawda. Stworek był samotny przez długi czas, kiedy Syriusz przybył mieszkać tu i prawdopodobnie głodował z przywiązania. Jestem pewna, 'Panna Narcyza' i 'Panna Bella' były absolutnie słodkie dla Stworka, więc zrobił im przysługę i powiedział wszystko czego oczekiwały. Cały czas mówię, że czarodzieje zapłacą za to jak traktują domowe skrzaty. Dobrze, Voldemort zapłacił.... Ale także i Syriusz.”
Harry nie mógł zripostować. Gdy wpatrywał się w Stworka szlochającego na podłodze, przypominał sobie co Dumbledore powiedział mu, zaledwie godziny po śmierci Syriusza: Nie myślałem aby Syriusz kiedykolwiek widział w Stworku istotę z uczuciami, tak wrażliwymi jak u człowieka...
“Stworku”, powiedział Harry po chwili, “Kiedy się z tym uporasz, e... Podnieś się.”
Minęło kilka minut, zanim Stworek ocknął się w ciszy. Następnie nakłonił się do przybrania siedzącej pozycji, pocierając kłykciami oczy jak małe dziecko.
“Stworku, muszę cię o coś poprosić, “ powiedział Harry. Zerknął na Hermionę za wsparciem. Chciał wydać polecenie uprzejmie, ale równocześnie nie mógł udawać, że to był rozkaz. Jednakże, zmiana w jego tonie wskazywała, że zyskał jej aprobatę. Uśmiechnęła się zachęcająco.
“Stworku, chciałbym abyś, proszę, poszedł znaleźć Mundungusa Fletchera. Musimy się dowiedzieć, gdzie jest medalion – gdzie pan Regulus schował go. To bardzo ważne. Chcemy skończyć to, co zaczął pan Regulus, chcemy – e – upewnić się, że nie umarł daremnie. “
Stworek upuścił pięści i spojrzał na Harry’ego.
“Znaleźć Mundungusa Fletchera?” Zarechotał.
“I przyprowadzić go tu, na Grimmuald Place,” powiedział Harry. “Czy myślisz, że mógłbyś to zrobić dla nas?”
Gdy Stworek przytaknął i wstał na nogi, Harry’ego nagle natchnęło. Wyciągnął torbę Hagrida i wyjął fałszywego Horkruksa, zamiennik medalionu, na którym Regulus umieścił notatkę do Voldemorta.
“Stworku, chciałbym, e... Żebyś to wziął”, powiedział, wciskając medalion w rękę skrzata. “To należało do Regulusa i jestem pewien,że chciałby, abyś to wziął jako dowód wdzięczności dla tego, co - “
“Przesadziłeś, kolego” powiedział Ron, gdy skrzat rzucił spojrzenie na medalion, zawył z szoku i przygnębienia i rzucił się ponownie na ziemię.
Zajęło im prawie pół godziny uspokojenie Stworka, który to nie był zbyt opanowany, by pokazać się z rodzinną pamiątką Black’ów, będąc za słabym w kolanach by stać prawidłowo. Kiedy w końcu był zdolny wykonać chwiejnym krokiem kilka kroków, odprowadzili go do jego kredensu, pilnując by schował medalion bezpiecznie w brudnych kocach i upewniając go, że ochrona nad nim będzie dla niech najważniejsza w czasie, gdy go nie będzie. Ukłonił się dwa razy nisko do Harry’ego, Rona i nawet Hermiony i obdarzył ich małą, zabawną miną, która mogła być próbą pozdrowienia pełnego szacunku, tuż przed zniknięciem ze zwyczajnym głośnym, trzaskiem.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 20:29, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 11
Łapówka




Harry był przekonany, iż jeżeli Stworek zdołał uciec z jeziora pełnego Inferiusów, to znalezienie Mundungusa zajmie mu kilka godzin, więc nie mając nic innego do roboty wałęsał się po domu aż do rana, w stanie wysokiego oczekiwania. Mimo to Stworek nie pojawił się ani rankiem ani po południu. Harry czuł się zniechęcony i zaniepokojony. Do tego jedynym prowiantem, jaki mieli, był spleśniały chleb, na którego Hermiona próbowała rzucić zaklęcie przekształcenia, lecz to również nie pomogło. Skrzat nie wrócił również do końca dnia, następnego dnia także. Zauważyli jednak, że dwaj okryci płaszczem ludzie ukazali się przed domem numer dwanaście. Pozostali tam do nocy, spoglądając uważnie na Grimmuald Place.. " Śmierciożercy, na pewno!" Powiedział Ron do Harry'ego i Hermiony, którzy patrzyli przez okno salonu. "Myślicie, że oni wiedzą, że tutaj jesteśmy?"
" Nie sądzę," powiedziała Hermiona, chociaż była wystraszona, "albo wpuścili Snape’a, żeby sprawdził dom."
" Myślisz, że był tutaj i nie może nic powiedzieć Śmierciożercom o tym miejscu, ponieważ Szalonooki użył klątwy?" Spytał Ron.
"Tak", powiedziała Hermiona, "inaczej byłby w stanie powiedzieć im jak się tu dostać. Ale oni prawdopodobnie pilnują tego domu, ponieważ chcą sprawdzić czy w nim jesteśmy i czy się po nim poruszamy. Wiedzą, że teraz to jest dom Harry'ego."
"Skąd oni wiedzą...?" Zapytał Harry.
"Testamenty czarodziejów są sprawdzane przez ministerstwo, pamiętasz? Wiedzieli na pewno, że Syriusz zostawił tobie to miejsce."
Obecność Śmierciożerców na zewnątrz powiększała złowieszczy nastrój wewnątrz posiadłości numer dwanaście. Niespokojny i drażliwy Ron rozwinął irytujący zwyczaj bawienia się Deluminatorem w kieszeni. Doprowadzało to do szału Hermionę, która w czasie oczekiwania na Stworka zaczęła czytać ‘Opowieściach o Beedlim Poecie’, a ciągłe gaszenie światła jej w tym nie pomagało.
"Przestaniesz!?” Zażądała od niego, trzeciego wieczoru nieobecności Stworka.
"Przepraszam, przepraszam!" Powiedział Ron, klikając Deluminatorem i przywracając światła. " Nie wiedziałem, że cię to denerwuje!"
"W porządku, ale nie możesz sobie znaleźć innego zajęcia?” - Zapytała.
"Co jak na przykład? Czytanie opowieści dla dzieci?"
"Dumbledore zostawił mi tę książkę, Ron...”
"...A mi zostawił Deluminator i zamierzam go użyć!"
Niezdolny, by mieszać się w kłótnie, Harry wymknął się z pokoju niezauważony. Zszedł do kuchni, ponieważ był pewien, że Stworek właśnie tutaj się pojawi. W połowie schodów, usłyszał nagle stukanie do drzwi, a chwilę potem próbę otworzenia drzwi frontowych.
Każdy nerw w jego ciele wydawał się być napięty do granic możliwości. Wyciągnął różdżkę i ruszył w kierunku cieni, znajdujących się obok ściętych głów się skrzatów domowych i czekał. Drzwi otworzyły się. Widział błyśnięcie lamp z zewnątrz i ukrytą pod płaszczem postać, która weszła i zamknęła za sobą drzwi. Intruz ruszył naprzód i głosem Moody'ego spytał:
"Severus Snape?"
W tym momencie zakurzona postać podniosła się z końca sali i rzuciła się na niego, podnosząc jego rękę.
"To nie ja cię zabiłem, Albusie" powiedział spokojny głos.
Postać zrobiła jeszcze kilka kroków. Harry wycelował w nią różdżką.
"Nie ruszaj się!"
Zapomniał o portrecie pani Black, która teraz krzyczała: "Zdrajcy krwi i brudasy, hańbiące mój dom!...”
Ron i Hermiona zbiegli na dół mając w pogotowiu różdżki, które natychmiast wycelowali w postać, która stała w drzwiach..
"Wstrzymać ogień, to ja, Remus!"
"Och, chwała Bogu," powiedziała Hermiona, wskazując różdżką na Panią Black, powodując, że zasłony znów się zamknęły i hałas ustał. Ron opuścił różdżkę, ale Harry tego nie zrobił.
"Pokaż się!" Powiedział z tylu.
Lupin ruszył naprzód do światła lampy, ręce nadal były wysoko podniesione w geście poddania się.
"Jestem Remus John Lupin, wilkołak, czasami znany jako Lunatyk, jeden z czterech twórców Mapy Huncwotów, poślubiony przez Nymphadorę, zwykle znaną jako Tonks. Nauczyłem ciebie jak zrobić Patronusa, Harry, który kształtuję się w formę jelenia."
"Och, w porządku," powiedział Harry, opuszczającswoją różdżkę, "Ale musiałem cię sprawdzić, prawda?"
"Mówiąc jako twój eks nauczyciel obrony przed czarną magią, uważam, że dobrze zrobiłeś sprawdzając mnie. Ron, Hermiona, nie powinniście tak szybko, opuszczać różdżek."
Hermiona i Ron, którzy stali w połowie schodów zeszli teraz na dół. Lupin był zawinięty w gruby czarny płaszcz. Wyglądał na wyczerpanego, ale był uradowany, kiedy ich zobaczył.
"Żadnych śladów Severusa?" Spytał.
"Nie," powiedział Harry. "Co się dzieje? Czy wszystko w porządku u reszty?"
"Tak", powiedział Lupin, "Ale ciągle jesteśmy obserwowani. Na zewnątrz jest kilka Śmierciożerców... "
" Wiemy...”
"Miałem wrażenie, że mnie nie zauważyli, kiedy wchodziłem. Oni nie mogą wiedzieć, że tu jesteście… albo przygotowują więcej ludzi. Najwyraźniej na coś czekają i to ma związek z tobą, Harry… Chodźmy na dół. Muszę ci dużo powiedzieć i chce wiedzieć, co się wam wydarzyło po opuszczeniu Nory.
Zeszli do kuchni, gdzie Hermiona rozpaliła ogień w kominku. To dało iluzję przytulności surowym kamiennym ścianom. Ogień tańczył rzucając cienie na długi drewniany stół. Lupin wyciągnął trochę kremowych piw i usiedli.
" Byłbym tutaj już trzy dni temu, ale musiałem pozbyć się, Śmierciożercy, który mnie śledził" powiedział Lupin. "Więc, przyszedłeś tu od razu po ślubie?"
"Nie," powiedział Harry "Przyszedłem tutaj dopiero, kiedy wpadliśmy na kilku Śmierciożerców w kawiarni na Tottenham Court Road"
Lupin oblał się swoim piwem kremowym.
"Co?"
Cała trójka wyjaśniła, co się wydarzyło. Kiedy skończyli opowiadać, Lupin spojrzał na nich osłupiały.
"Ale jak cię tak szybko znaleźli? To jest niemożliwe, chyba, że cię śledzili."
"Ja myślę, że oni tylko sobie przechodzili i pewnie spotykaliśmy się przez przypadek…" powiedział Harry.
" Zastanawialiśmy się," powiedziała Hermionie "Czy Harry mógłby nadal być ‘niewykrywalny’?”
"Niemożliwe", powiedział Lupin. Ron spojrzał zadowolony, a Harry poczuł wielką ulgę.
"Niezależnie od tego, nawet gdyby Harry był ‘niewykrywalny’, znaleźliby go. Nie mam jednak pojęcia, w jaki sposób mogli cię znaleźć na Tottenham Court Road. To mnie martwi, naprawdę martwi…"
Spojrzał zaniepokojony, lecz Harry nie czekał z następnym pytaniem.
"Powiedz nam, co wydarzyło się, kiedy uciekliśmy z wesela? Tata Rona powiedział nam, że wszyscy są bezpieczni."
"A więc… Kingsley uratował nas." Powiedział Lupin. "Dzięki jego ostrzeżeniu większość gości była w stanie uciec, zanim oni nadeszli."
"To byli Śmierciożercy, czy ludzie z Ministerstwa?" Zapytała Hermiona.
"Mieszanina, ale teraz to jest to samo" powiedział Lupin. "Było ich mnóstwo, ale nie wiedzieli, że ty tam byłeś, Harry. Artur słyszał, że torturami próbowali wyciągnąć od Scrimgeour’a gdzie jesteś, zanim go zabili. Jeśli to jest prawda, to nie wydał cię."
Harry popatrzył na Rona i Hermionę. Na ich twarzach pojawiał się szok, ale również wdzięczność, którą czuł Harry. Nigdy zbytnio nie lubił Scrimgeour’a, ale jeśli to, co powiedział Pan Weasley było prawdziwe, to w ostatnich chwilach życia Minister chronił Harry’ego.
Śmierciożercy przeszukali Norę," Lupin mówił dalej. " Znaleźli upiora, ale nie chcieli podejść zbyt blisko - wtedy zaczęli nas przesłuchiwać. Próbowali wyciągnąć informacje gdzie jest Harry, ale oczywiście nikt oprócz Zakonu nie wiedział gdzie jesteś."
W tym samym czasie reszta przerwała ceremonie, Śmierciożercy zmuszali ich do mówienia. Nikt nie zginął." Dodał szybko, zapobiegając pytaniu, "ale byli brutalni. Spalili dom Dedalusa Diggle’a, ale naszczęście go tam nie było. Użyli Cruciatus na rodzinie Tonks. Znów próbują dowiedzieć się, gdzie jesteś."
"Śmierciożercy przeszli przez wszystkie obronne zaklęcia?" Spytał Harry, pamiętają, jak efektywnie podziałały tamtej nocy, której rozbił się z Hagridem w ogródku państwa Tonks.
"Musisz coś zrozumieć Harry… Śmierciożercy mają teraz całe Ministerstwo po swojej stronie." Powiedział Lupin. "Mogą używać czarnej magii bez strachu, że ktoś ich złapie i aresztuje. Potrafią przeniknąć każde zaklęcie obronne, które rzuciliśmy przeciw nim i mogą teraz wchodzić wszędzie, gdzie zechcą.”
"I mogą bezkarnie torturować tych wszystkich ludzi?" Spytała Hermiona.
"Dobrze", powiedział Lupin. Zawahał się, lecz w końcu wyciągną złożoną kartkę z Proroka Codziennego. "Masz", powiedział i pchnął pergamin przez stół, "I tak się dowiesz, prędzej czy później. To jest ich pretekst do śledzenia cię."
Harry wziął pergamin. Ogromna fotografia jego własnej twarzy zapełniała pierwszą stronę. Przeczytał nagłówek:


POSZUKIWANY Z POWODU INFORMACJII
O ŚMIERCI ALBUSA DUMBLEDORA
Ron i Hermiona dyszeli z oburzenia, ale Harry nic nie powiedział. Pchnął gazetę na środek stołu. Nie chciał czytać więcej. Wiedział, co jest tam napisane. Tylko on był wtedy w tej wieży z Dumbledorem, kiedy dyrektor martwy wypadł przez okno. Wiedział, że Rita Skeeter już powiedziała światu Czarodziei, co o tym sądzi. Harry został przecież zauważony, kiedy zbiegał z wieży, pod którą leżał Dumbledore
" Przepraszam cię, Harry," powiedział Lupin.
"Więc Śmierciożercy przejęli także Proroka?" Spytała wściekła Hermiona.
Lupin kiwnął głową.
"Ale ludzie wiedzą co się wydarzyło tak naprawdę?"
" Zamach został zrobiony po cichu," powiedział Lupin.
"Oficjalna wersja jest taka, że Scrimgeour podał się do dymisji, został zastąpiony przez Piusa Thicknessa, który jest pod wpływem Zaklęcia Imperius."
"Dlaczego to Voldemort nie został Ministrem Magii?" Spytał Ron.
Lupin zaśmiał się.
"On tego nie potrzebuję, Ron. On włada Ministrem, więc, po co miałby usiąść za biurkiem? Thickness jest jego marionetką, troszczy się o biznes codzienny, a Voldemort poszerza władze poza ministerstwem.”
"Naturalnie, wiele ludzi domyśliło się że coś się dzieje. Było za dużo drastycznych zmian w polityce Ministerstwie w ciągu kilku dni. Ludzie domyślają się, że Voldemort jest w to zamieszany. To jest to, o co chodzi Śmierciożercą. Ludzie są przestraszeni, więc szepczą, ponieważ boją się, że jeżeli zaczną o tym głośno mówić, to ich rodziny mogą być zagrożone. Tak, Voldemort gra dobrą strategią. Chce sprowokować ludzi do stworzenia rebelii."
"I ta dramatyczna zmiana w polityce Ministerstwa," powiedział Harry. "Ostrzega ludzi przede mną zamiast przed Voldemortem?"
"To jest na pewno część jego planu, Harry" powiedział Lupin, " Teraz, kiedy Dumbledore nie żyje, ty - chłopiec, który przeżył - jesteś symbolem powstającego oporu przeciwko Voldemortowi. Ale przez zasugerowanie, że byłeś zamieszany w śmierć Albusa, Voldemort nie tylko ustalił cenę za twoją głowę, ale posiał strach i zwątpienie wśród ludzi. Tymczasem, Ministerstwo zaczęło działać przeciwko czarodziejom z rodzin mugolskich."
Lupin wskazał na Proroka.
"Zobaczcie na drugą stronę."
Hermiona przewróciła stronę i przeczytała nagłówek NAJCIEMNIEJSZY SEKRET „Czarodzieje pochodzenia mugolskiego!":

" Ministerstwo magii przedsięwzięło pewne kroki w związku z rzekomymi czarodziejami z rodzin mugolskich. Ostatnie badanie przeprowadzone przez Departament Tajemnic ujawnia, że magia owych czarownic i czarodziejów może pojawić się tylko wtedy, kiedy Czarodzieje rozmnażają się. Jeżeli nie istnieje żaden udowodniony magiczny przodek, to tak zwany Czarodziej pochodzący z rodziny mugoli otrzymał dar magiczny najprawdopodobniej poprzez kradzież.
Ministerstwo pragnie wykorzenić takich uzurpatorów magicznej władzy do tego stopnia, by karać ich za czarowanie"

"Ludzie nie pozwolą, by to się stało," powiedział Ron.
"To już się dzieje, Ron" powiedział Lupin. "Czarodzieje z rodzin mugolskich są karani, kiedy my właśnie teraz rozmawiamy."
"Ale jak oni mogą przypuszczać że mają w sobie "ukradzioną" magię?" Powiedział Ron. "To jest chore, jeśli mógłbyś ukraść magię, to nie byłoby takich czarodzjów jak charłaki, prawda?"
" Wiem," powiedział Lupin. "Niemniej jednak, jeśli nie wykażesz, że masz w rodzinie, chociaż jednego czarodzieja, zostaniesz ukarany "
Ron zerknął z boku na Hermionę, a następnie powiedział:
“A co jeśli ci czystej i półkrwi będą mieli w rodzinie czarodzieja mugolskiego pochodzenia? Powiem wszystkim, że Hermiona jest moją kuzynką.”
Hermiona chwyciła Rona za rękę..
“Dzięki Ron, ale nie mogę na to pozwolić”
“Nie będziesz miała wyboru” powiedział zażarcie Ron, puszczając szybko jej rękę ”Nauczę cię drzewa genealogicznego mojej rodziny, wiec będziesz potrafiła odpowiedzieć na wszystkie pytania.”
Hermiona lekko się uśmiechnęła
“Ron, odkąd kryjemy się razem z Harrym, najbardziej poszukiwaną osoba w kraju, nie uważam żeby to miało jakieś znaczenie. Gdybym wracała do szkoły, byłoby inaczej. Co Voldemort planuje zrobić z Hogwartem?” Zapytała Lupina.
“Jest teraz ścisły nadzór na każdym młodym czarodziejem bądź czarownicą” odrzekł. “Oznajmili to wczoraj, a zmiana jest według nich konieczna. Oczywiście, prawie każdy czarodziej i czarownica w Wielkiej Brytanii będzie uczył się w Hogwarcie, ale jego rodzice będą mieli prawo wysłać swoje dzieci za granicę, jeżeli sobie tego zażyczą. Tym sposobem Voldemort będzie miał całą populację Czarodziejską na swoim oku od młodego wieku…. Jest również inny sposób odrzucania czarodziejów pochodzenia mugolskiego, ponieważ każdemu uczniowi zostanie przydzielony Status Krwi… Oznacza to, ze muszą oni udowodnić Ministerstwu, że pochodzą od czarodziejów, jeszcze przed tym, jak zostaną przyjęci.”
Harry poczuł ból i złość. Aktualnie, podekscytowani 11-latkowie, będą pozbawienie zaklęć i książek, możliwe tez, ze już nigdy nie zobaczą swoich rodzin.
“To jest, to jest…”Przerwał, nie mogąc dobrać słów, jak okropne jest nowe prawo, ale Lupin powiedział krótko:
“Wiem.” I zawahał się. “Rozumiem, że nie możesz tego zaakceptować, Harry, ale oOrser wie, ze Dumbledore pozostawił ci misję.”
“Tak, zrobił to.” Odrzekł Harry “ I Ron, i Hermiona są ze mną i pójdą ze mną.
“Czy możesz zapoznać mnie z tą misją? Zapytał Lupin.
Harry spojrzał na przedwcześnie pomarszczoną twarz, otoczoną grubymi, ale siwiejącymi włosami, i musiał przerwać, aby odpowiedzieć na pytanie.
“Nie mogę, Remusie. Przepraszam. Jeżeli Dumbledore Ci nie powiedział, nie sądzę, żebym ja mógł”
“Spodziewałem się, że to powiesz” powiedział Lupin, wyglądając na rozczarowanego. “Ale nadal mogę być dla ciebie pożyteczny. Wiesz, kim jestem i wiesz, co potrafię. Mogę iść z tobą, by zapewnić Ci ochronę. Nie będzie potrzebne mówić mi, co zamierzasz zrobić..
Harry zawahał się. To była bardzo kusząca propozycja, ale nie mógł sobie wyobrazić, jak byliby w stanie zatrzymać misję w sekrecie przed Lupinem. Hermiona jednak wyglądała na zaintrygowana.
“ Ale co z Tonks?” Zapytała.
“A o co chodzi? Zapytał Lupin
“No… “zaczęła Hermiona krnąbrnie. ”Jesteś żonaty! Co ona poczuje, kiedy ty wyruszasz z nami?“
“Tonks będzie całkowicie bezpieczna.“ Powiedział Lupin. “Będzie w domu swoich rodziców.”
Było cos dziwnego w tonie głosu Lupina, był tak jakby chłodny. Było również cos dziwnego w pomyśle, aby pozostawić Tonks ukrywającą w domu rodziców. W końcu była, mimo wszystko, członkiem Zakonu I odkąd Harry ją znal, zawsze chciała być w centrum akcji.
“Remus” Powiedziała Hermiona, starając się zacząć ”Czy miedzy tobą a … czy wszystko w porządku?”
“Wszystko gra, dziękuje” powiedział Lupin, przytakując. Hermiona zrobiła się różowa. Nastąpiła krótka przerwa, a potem Lupin powiedział tym razem swoim silnym głosem, aby ogłosić coś, co wydawało się być ważnym:
“Tonks spodziewa się dziecka.”
“Och, to wspaniale!”Krzyknęła Hermiona.
“Świetnie” powiedział Ron entuzjastycznie.
“Gratulacje.“ Powiedział Harry.
Lupin obdarował ich uśmiechem, który wyglądał bardziej na grymas, a potem powiedział:
”Więc… Czy akceptujecie moją propozycje? Czy trójka zamienia się w czwórkę? Nie wierzę, aby Dumbledore miał cos przeciwko, powierzył mi funkcję nauczyciela obrony przed czarna magia…“
Ron i Hermiona spojrzeli na Harry’ego.
“Tak, ale aby wszystko było jasne…” Powiedział. „Chcesz zostawić Tonks w domu jej rodziców i pójść z nami?“
“Ona będzie tam całkowicie bezpieczna, będą się nią opiekować.” Powiedział Lupin. Następnie przemówił z pewna konsekwencja. „Harry jestem pewny, ze James chciałby, abym poszedł z tobą.”
“Cóż” powiedział Harry powoli. ”Ja tak nie uważam. Jestem pewny, ze mój ojciec chciałby wiedzieć, dlaczego nie chcesz pozostać przy swoim własnym dziecku.
Twarz Lupina straciła kolor.
Wydawało się, jakby tempetarura w kuchni spadła o 10 stopni. Ron krążyl wokólo pomieszczenia , podczas gdy oczy Hermiony przeskakiwaly pomiedzy Harrym a Lupinem.
"Nie rozumiesz..." Rzekł w końcu Lupin.
"Wiec mi to wyjaśnij." Powiedział Harry.
Lupin westchnął.
"Ja... Popełniłem ogromny błąd żeniąc się z Tonks. Zrobiłem to wbrew swojej woli i żałuję teraz tego."
"Rozumiem." Powiedział Harry. "Więc właśnie zamierzasz zostawić ją i dziecko i uciec razem z nami, tak?"
Lupin wstał na równe nogi. Jego krzesło przewróciło się do tylu z hukiem. Spojrzał na nich z taką miną, jakiej Harry jeszce nigdy nie widział. Zobaczył cień wilka na jego ludzkiej twarzy.
"Czy ty nie rozumiesz, co zrobiłem mojej żonie i nieurodzonemu dziecku? Nie powinniśmy w ogóle się pobierać. Przeze mnie będzie miała odrzutka społecznego!"
Lupin obrócił krzesło i wcisnął się w nie.
"Widziałes mnie tylko podzcas pracy w żakonie albo pod ochroną Dumbledore'a. Nie masz pojęcia, jak czarodzieje postepują z potworami takimi jak ja. Jeśli dowiedzą sie o moim schorzeniu, bedą jedynie ze mną rozmawiać. Czy wy nie widzicie co zrobiłem?"
"Nawet jej rodzina jest niezadowolona z naszego małżeństwa, bo jacy rodzice chcieliby, aby ich jedyna córka poślubiła wilkołaka? I dziecko, dziecko...."
Lupin chwycił rękoma włosy i ścisnął je. Wyglądał trochę nienormalnie.
"Mój gatunek nie jest zwykłą rasą! Ono będzie takie jak ja. Jestem o tym przekonany. Nie mogę sobie wybaczyć, że zachowałem się jak naiwne dziecko! A jeśli cudem nie będzie takie jak ja, wtedy lepiej dla niego będzie żyć bez ojca, za którego musiałby się wstydzić."
"Remus!" Krzyknęła Hermiona ze łzami w oczach. "Jak jakiekolwiek dziecko mogłoby się za ciebie wstydzić?"
"Och, nie wiem, Hermiono!” Powiedział Harry. "Ja bym się za niego wstydził."
Harry nie wiedział skąd wzięła się w nim taka furia, ale popchnęła go ona naprzód ku Lupinowi. Remus czekał, aż Harry go uderzy.
"Skoro nowy reżim uważa, że czarodzieje mugolskiego pochodzenia są źli," powiedział Harry, „ to, co oni zamierzają zrobić z pół-wilkołakiem, którego ojciec należy do Zakonu? Mój tata zginął chroniąc moją matkę i mnie, a ty sądzisz, ze powiedziałby ci, abyś porzucił swoje dziecko i podróżował z nami?”
"Jak… Jak możesz!" Powiedział Lupin. "To nie jest to, czego pragnę-, niebezpieczenstwo, albo własna sława… jak mogłeś pomyśleć, że -"
"Myślę, że czujesz się jak śmiałek." Powiedział Harry "Miałeś ochotę chodzić Syriuszowi po piętach."
"Harry, nie!" Ostrzegła Hermiona, ale Harry wciąż wpatrywał się w siną twarz Lupina.
"Nigdy bym w to nie uwierzył." Powiedział Harry. ”Facet, który nauczył mnie walczyć z dementorami jest tchórzem"
Lupin wyjął swoja różdżkę tak szybko, ze prawie trafił Harry'ego. Nastąpił głośny brzdęk, i Harry poczuł, że leci do tylu jak kopnięty. Trzasnął o ścianę kuchenna i ześlizgnął się na podłogę.
Niewyraźnie dojrzał końcówkę płaszcza Lupina, znikającego za drzwiami.
"Remus, Remus, wracaj!" Hermiona płakała, ale Lupin nie odpowiedział. Chwilę później dal się słyszeć trzask frontowych drzwi.
Harry jak mogłeś?’ oburzyła się Hermiona.
To było całkiem proste’ powiedział Harry i podniósł się z podłogi. Czuł że rośnie mu guz w miejscu którym uderzył głową o ścianę. Wciąż był wściekły.
‘Nie patrz tak na mnie!’ powiedział do Hermiony.
‘Nie zaczynaj do niej!’ warknął Ron.
‘Nie, nie! Nie możecie walczyć!’ powiedziała Hermiona stając między nimi.
‘Nie powinieneś mówić takich rzeczy Lupinowi’ powiedział Ron Harry’emu.
Musiało to do niego dotrzeć!’ powiedział Harry. Przez jego myśli przeleciało wiele obrazów: Syriusz wpadający za zasłonę, Dumbledore, rozbrojony, zawieszony w powietrzu, rozbłysk zielonego światła i głos jego matki, błagającej o litość…
‘Rodzice nie powinni opuszczać swoich dzieci aż do momentu kiedy jest to konieczne’.
‘Harry –‘ powiedziała Hermiona wyciągając rękę żeby go pocieszyć, jednak on ją odtrącił wpatrując się w ogień wyczarowany przez Hermionę. Pamiętał ostatni raz gdy rozmawiał przez ten kominek z Lupinem, szukając wytłumaczenia dla okropnego zacho...
względem Snape’a. Teraz czuł falę wyrzutów sumienia względem Lupina. Ani Hermiona ani Ron się nie odzywali, jednak Harry czuł że wymieniają spojrzenia, porozumiewając się w ciszy.
Odwrócił się i zauważył że oboje szybko popatrzyli w inną stronę.
‘Wiem że nie powinienem nazywać go tchórzem’
‘Nie powinieneś’ powiedział od razu Ron.
‘Ale zareagował na to’
Jak wszyscy…” powiedziała Hermiona.
‘Wiem’ odpowiedział Harry ‘ ale jeśli to spowoduje że wróci to Tonks, to chyba było warto?
Zabrzmiało to jakby się usprawiedliwiał. Hermiona spojrzała na niego ze współczuciem a Ron dosyć niepewnie. Harry spojrzał w dół na swoje stopy, myśląc o ojcu. Czy James powiedziałby Lupinowi to samo, czy może byłby zły o takie traktowanie jego...
najlepszego przyjaciela
W cichej kuchni można było wyczuć emocje spowodowane wydarzeniami, które miały miejsce chwilę wcześniej oraz reakcją Rona i Hermiony którzy w milczeniu wypominali zachowanie Harry'ego". Prorok codzienny, którego przyniósł Lupin ciągle leżał na stole, twarz Harry'ego wpatrywała się z okładki prosto w sufit
Harry podszedł do stołu, usiadł na krześle, otworzył pierwszą lepszą stronę i zaczął czytać
Jednak nie docierało do niego ani jedno słowo, jego myśli ciągle krążyły wokół spotkania z Lupinem
Czytając dalej Harry był pewny że Ron z Hermioną dalej komunikują się bezsłownie za jego plecami
Głośno przerzucił stronę i zauważył na niej nazwisko Dumbledore'a
Dopiero po chwili dotarło do niego kto znajduje się na fotografii pod którą znajdowały się słowa
Rodzina Dumbledore'a; od lewej, Albus, Percival, trzymający nowonarodzoną córkę Ariannę, Kendra i Aberforth"
Harry przyjrzał się dokładnie tej fotografii. Ojciec Dumbledore'a Percival, był przystojnym mężczyzną, którego oczy zdawały się migotać nawet na czarno-białej fotografii"
Dziecko , Ariana była nieco dłuższa od bochenka chleba, i nic więcej na tym zdjeciu nie można było zobaczyć. Matka, Kendra czarne włosy spięte w wysoki kok. Jej twarz świadczyła o niej, Harry pomyślał o rodowitych amerykanach, kiedy przyglądał się jej ciemnym oczom, wysokim kościom policzkowym, prostemu nosowi, i dodajacej uroku jedwabistej sukni. Albus i Aberforth byli ubrani w domowej roboty kurtki i mieli identyczne, średniej długosci fryzury. Albus wyglądał na starszego o kilka lat, jednakże ci dwaj chlopcy wygladali bardzo podbnie, bylo to jednak przed tym, jak Albus złamal nos, i przed tym jak zaczał chodzić w okularach połówkach. Rodzina wyglądała na całkiem dobrą i radosną, ciepło śmiejac się z gazety.
Ramię małej Ariany kołysało się wesoło spoza jej becika. Harry zerknal na nagłówek i odczytał:

EKSKLUZYWNY FRAGMENT NADCHODZĄCEJ
BIOGRAFII ALBUSA DUBLEDORE'a


Rita Skeeter
I myślać że nie da się sprawić, że poczuje się jeszcze gorzej niż teraz, Harry zaczał czytać.
"Kendra nie mogła być dumna z tego co zrobił, jeśli jej Percival,został skazany i zesłany do Azkabanu. Wtedy zadecydowała, że zabiera rodzinę i przenosi się do Doliny Godryka, miasteczka, które pożniej zdobyło sławę, dzięki tajemniej ucieczcze Harry'ego Pottera przed Sami-Wiecie-Kim
Dolina Godryka była miejscem zamieszkania wielu czarodziejskich rodzin, ale Kendra nie znała tam nikogo i dzięki temu mogła wieść tam spokojne życie bez piętna tego, co zrobil jej mąż. Poprzez ciśgle odrzucanie przyjaznych odwiedzin swoich nowych sąsiadów, szybko stwierdziła, że ich rodzinę wreszcie zostawiono w spokoju. "Zatrzasneł a mi drzwi przed oczami, kiedy przyszałm aby ich powitać paczką Kociolkowych Ciasteczek" mówi Bathilda Bagshot.
„Pierwszego roku, kiedy tu byli, widziałam tylko dwóch chłopców. Nawet nie wiedziałabym, ze tam jest i córka, gdybym nie zrywała „Plangentines” przy świetle księżyca zimą po ich wprowadzeniu się. Wtedy zobaczyłam jak Kendra prowadzi Arianę na zewnątrz do tylnego ogrodu. Obeszły raz trawnik dookoła, Kendra trzymała swoją córkę mocno, potem zebrała ją do śrdka. Nie miałam pojęcia, co to miało na celu. Wyglądało jakby Kendra myślała, że przeprowadzka do Doliny Godrika jest idealną okazją do ukrycia Ariany raz na zawsze, co prawdopodobnie planowała przez lata. Czas był istotny. Ariana miała zaledwie siedem lat, kiedy znikła z pola widzenia. Wiek siedmiu lat jest wiekiem, w którym, jak twierdzi większość ekspertów, magia się ujawnia, jeśli jest obecna. Nikt z obecnie żyjących nie pamięta, żeby Ariana kiedykolwiek pokazywała jakiekolwiek, choćby najmniejsze oznaki magicznych umiejętności. Wydaję się to być jasne. Dlatego Kendra podjęła decyzję o ukryciu istnienia swojej córki. Wolała to niż cierpienie wstydu, ż
e urodziła charłaka. Wyprowadzka z daleka od przyjaciół i sąsiadów, którzy znali Ariannę oczywiście, ułatwiła jej uwięzienie Arianny. Wąska grupa ludzi, którzy odtąd wiedzieli o istnieniu Arianny, mogli być ostrzeżeni, żeby utrzymać tajemnicę, wliczając w to jej dwóh braci, którzy oddalali kłopotliwe pytania odpowiedzią, którą nauczyła ich ich matka: Moja siostra jest zbyt krucha na szkołę.”
W następnym tygodniu: Albus Dumbledore w Hogwarcie: nagrody i pretensje.
Harry był zły: To co przeczytał rzeczywiście pogorszyło jego humor. Spojrzał na zdjęcie pozornie szczęśliwej rodziny. Czy to był prawda? Jak mógł sie tego dowiedzieć? Chciał pójśc do Doliny Godrika, nawet jeśli Bathilda odmówiłaby rozmowy z nim. Chciał odwiedzić miejsce, gdzie on i Dumbledore stracili ukochane im osoby. Był w trakcie odkładania gazety, żeby spytać Rona i Hermiona o ich opinię, kiedy ogłuszający trzask rozszedł się po kuchni. Pierwszy raz w ciągu trzech dni Harry całkowicie zapomniał o Stworku. Jego najważniejszą myślą było to, że Lupin wybiegł z tego pokoju i przez dzielące sekundy, nie mógł przyjąć do wiadomości masy szarpiących się kończyn, które pojawiły się z powietrza zaraz za jego krzesłem. Pospieszył do Stworka, podczas gdy on rozplątywał się i kłaniając się nisko Harry’emu, zaskrzeczał:
-Stworek wrócił ze złodziejem Mundungusem Fletcher’em, Panie.
Mundungus wydostał się z objęć Stworka i wyciągnął różdżkę. Hermiona była dla niego za szybka:
-Expelliarmus
Różdżka Mundungusa wystrzelła w powietrze I Hermiona ją złapała. Dzikie spojrzenie Mundungusa skoczyły w stronę schodów: Ron rzucił się na niego i Mundungus uderzył w kamienną podłogę z przytłumionym chrzęstem.
-Co?- wrzasnął, wijąc się po podłodze, usiłując uwolnić się z uścisku Rona.
-Co ja takiego zrobiłem? Nasyłacie na mnie cholernego skrzata domowego, w co wy gracie? Co ja takiego zrobiłem? Wypuście mnie, wypuście albo…
-Nie jesteś w odpowiedniej pozycji, żeby nam rozkazywać- powiedział Harry. Odrzucił na bok gazetę, przeszedł kuchnie w kilku krokach i ukląkł przed Mundungusem, który przestał się szarpać i spojrzał na niego wystraszony. Ron wstał, dysząc i patrzył jak Harry wycelował swą różdżkę rozmyślnie w nos Mundungusa. Mundungus śmierdział stęchlizną słodkiego tytoniowego dymu. Jego włosy były rozkudłane, a szaty poplamione.
-Stworek przeprasza za zwłokę w dostarczenia złodzieja, panie- zaskrzeczał skrzat.- Fletcher wie jak unikać złapania. Ma wiele wielkich kryjówek I wspólników. Nie mniej jednak, Stworek osaczył złodzieja.
-Spisałes się bardzo dobrze Stworku- powiedział Harry i skrzat ukłonił się nisko.-Tak. Mamy do ciebie kilka pytań.
Mundungus krzyknął:
-Spanikowałem, dobra? Nigdy nie chciałem zbliżać się do ciebie, bez obrazy przyjacielu, ale nigdy nie byłem ochotnikiem, żeby ginąć za ciebie. I to było takie okropne. Sam-Wiesz-Kto lecący na mnie, nikt nie chciałby być na moim miejsu. Chce powiedzieć, że nie chciałem tego zrobić.
-Dla twojej informacji, nikt z reszty nas nie deportował się.- powiedziała Hermiona.
-Więc, wy jesteście paczką cholernych bohaterów, to prawda, ale ja nigdy nie udawałem, że chcę się zabić.
-Nie interesuje nas to dlaczego uciekłeś od Szalonookiego- powiedział Harry, przybliżając nieco swą różdżkę do luźnych, nabiegłych krwią oczu Mundungusa- Już wiemy, że jesteś niewiarygodną kupą łajna.
-Więc dlaczego tu jestem, porwany uprzednio przez skrzata domowego? Czy chodzi ci znowu o te kielichy? Już nie mam żadnego z nich.
-Nie. Nie chodzi już o nie, aczkolwiek zaczynasz się pocić.- powiedział Harry- Zamknij się i słuchaj.
To było cudowne uczucie mieć coś do zrobienia, kogoś od kogo mógł dowiedzieć się małej porcji prawdy. Różdżka Harry’ego była teraz tak blisko nosa Mundungusa, że ten musiał robic zeza, żeby trzymać ja na widoku.
-Kiedy sprzątałeś ten dom ze wszystkiego co jest cenne-zaczął Harry, ale Mundungus przerwał mu znowu:
-Syriusz nigdy nie dbał o nic z tych staroci.
Nagle usłyszeli tupot stóp, zobaczyli blask miedzi, rozbrzmiewający brzęk, pisk bólu Stworek zaczął biec na Mundungusa i uderzył go w głowę patelnią.
-Odwołaj go! Odwołaj go! Powinien być zamknięty!- wrzeszczał Mundungus, kuląc sie, podczas gdy Stworek podniósł ciężką patelnię do góry.
-Stworku, nie!- krzyknął Harry.
Cienki ramiona Stworka drżały pod ciężarem patelni, którą wciąż trzymał w górze.
-Może jeszcze jeden raz, Panie Harry? Na szczęcie.
Ron zaśmiał się.
-Potrzebujemy go przytomnego, Stworku, ale jeśli będzie trzeba go przekonywać, możesz pełnić honory.
-Dziękuję bardzo, Panie.- powiedział Stworek w uklonie i odsunął się na krótki dystans, jego wielkie, blade oczy wciąż świdrowały Mundungusa ze wstrętem.
-Kiedy pozbawiałeś ten dom wszystkich wartościowych przedmiotów, mogłes znaleźć, -zaczął Harry- zabrałeś paczkę rzeczy z kuchennej szafki. Tam był medalion.
Usta Harry’ego nagle wyschły. Mógł wyczuć, że Ron I Hermiona też czują napięcie I podniecenie.
-Co z tym zrobiłeś?
-Dlaczego pytasz?- zapytał Mundungus- To było cenne?
-Ciągle go masz- wykrzyczała Hermiona.
-Nie, nie ma.- powiedział trafnie Ron.- Zastanawia się czy nie powinien wziąć za niego więcej pieniędzy?
-Więcej?- powiedział Mundungus.- To nie byłoby takie trudne… cholera. Oddać go? Nie miałem wyboru.
-Co masz na myśli?
-Chciałem ją sprzedać na ulicy Śmiertelnego Nokturna i ona podeszla do mnie I spytała mnie czy mam pozwolenie na sprzedawanie magicznych przedmiotów. Cholerna kobieta. Wlepiła mi mandat, ale miała pragnienie zajrzeć do worka a powiedziała mi, że mogłaby to zabrać i puścić mnie wolno i nie donosić na mnie,
-Kim była ta kobieta?- spytał Harry
-Nie wiem. Jakaś wiedźma z Ministerstwa.
Mundungus rozmyślał przez moment, marszcząc czoło.
-Mała kobieta. Miała kokardkę na czubku głowy.
Zmarszczył brwi, po czym dodał:
-Wyglądała jak ropucha.
Harry opuścił swą różdżkę: uderzyła Mundungusa w nos i wystrzeliła czerwonymi iskrami prosto w jego brwi, które się zapaliły.
-Aguamenti – krzyknęła Hermiona i strumień wody wystrzelił z jej różdżki, pochłaniając bełkoczącego i dławiącego się Mundungusa.
Harry spojrzał w górę i zobaczył wstrząs, jaki sam tez czuł na twarzach Rona i Hermiony. Blizna na jego prawej dłoni wydawała się go znowu kłuć.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 20:30, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 12
Magia to potęga


Rozdział tłumaczyli wielbiciele kurczaków.
Tłumaczenie: Pajel49
Korekta: Luthien3


W miarę jak mijał sierpień, zaniedbana trawa porastająca plac znajdujący się pośrodku Grimmuald Place, usychała w słońcu, aż stała się łamliwa i brązowa. Domu numer dwanaście i jego mieszkańców nikt nigdy nie widział. Mugole mieszkający przy Grimmuald Place od zawsze akceptowali zdumiewającą pomyłkę w numeracji domów, która spowodowała, że przed trzynastką było jedenaście. Mimo to plac przyciągał uwagę paru przechodniów, którym ta nieprawidłowość wydawała się bardzo intrygująca. Żaden dzień nie minął bez jednej lub dwóch osób przychodzących na Grimmuald Place bez innego celu, a przynajmniej tak się wydawało, niż oparcie się na płocie numeru trzynastego lub jedenastego i obserwowanie połączenia między tymi dwoma domami. Ci sami nie przychodzili nigdy dwa dni z rzędu. Wydawało się, że łączy ich niechęć do normalnych ubrań. Większość Londyńczyków, którzy ich mijali, była przyzwyczajona do ekscentrycznych strojów, choć od czasu do czasu ktoś obejrzał się za nimi, zastanawiając się czemu noszą peleryny w taki upał.

Obserwatorzy ci zdawali się nie czerpać zbytniej przyjemności z takiego czuwania. Czasami jeden z nich wybiegał do przodu z podnieceniem, jakby zobaczył coś interesującego, tylko po to, by zaraz cofnąć się z zawiedzioną miną.
W jednym z pierwszych dni listopada, przed placem czaiło się więcej osób niż kiedykolwiek wcześniej. Pół tuzina mężczyzn ubranych w długie peleryny stało cicho, jak zwykle czujnie wpatrując się w domy numer jedenaście i trzynaście, ale rzecz na którą czekali zdawała się być nieuchwytna. Kiedy zapadł wieczór, przynosząc ze sobą niespodziewany powiew chodnego deszczu, pierwszego od wielu tygodni, nastąpił jeden z tych niewytłumaczalnych momentów, kiedy wydawali się widzieć coś ciekawego. Mężczyzna z poskręcaną, spiczasta twarzą i jego najbliższy kompan ruszyli do przodu, ale za chwilę powrócili do poprzedniego stanu bezczynności, wyglądając na sfrustrowanych i niezadowolonych.
W międzyczasie wewnątrz numeru dwunastego, Harry dopiero co pojawił się w przedpokoju. Prawie stracił równowagę, po tym jak się aportował przed frontowymi drzwiami i myślał, że Śmierciożercy mogą ujrzeć mignięcie chwilowo odkrytego łokcia. Zamykając ostrożnie za sobą drzwi i ściskając w ręku ukradziony egzemplarz Proroka Codziennego, zdjął pelerynę niewidkę i pospieszył mrocznym korytarzem ku drzwiom prowadzącym do piwnicy.
Tradycyjny, niski szept Severusa Snape’a powitał go, chłodny powiew przeszył jego ciało. Przez chwilę język stanął mu kołkiem.
- Nie zabiłem Cię – powiedział w końcu i wstrzymał oddech, gdy zakurzona figura - widmo wybuchła. Poczekał, aż będzie poza zasięgiem wzroku pani Black i zawołał:
- Mam nowiny! Nie spodobają się wam.
Kuchnia była prawie nie do poznania, gdyż teraz każda znajdująca się w niej powierzchnia świeciła. Gliniane dzbanki i patelnie zostały wypolerowane do połysku, drewniany stół błyszczał, puchary i talerze nakryte do obiadu błyskały światłem odbitym od wesoło buchającego ognia, nad którym gotowało się w kotle. Jednakże nic w pokoju nie było tak dramatycznie inne jak skrzat domowy, spieszący teraz do Harry’ego, ubrany w śnieżnobiały ręcznik. Jego włosy w uszach były czyste i puszyste jak wełna, a na mizernej klatce piersiowej zwisał medalion Regulusa Blacka.
- Pan Harry byłby łaskaw zdjąć buty i umyć ręce przed obiadem - zachrypiał Stworek, chwytając pelerynę niewidkę i wieszając ją na ścianie obok staromodnego, świeżo wyprasowanego szlafroka.
- Co się stało? – zapytał Ron pełen obaw. On i Hermiona ślęczeli nad plikiem nabazgranych notek i ręcznie namalowanych map leżących na końcu stołu, lecz teraz patrzyli jak Harry kroczy ku nim i rzuca gazetę na stos porozrzucanych pergaminów. Znany czarnowłosy mężczyzna z haczykowatym nosem patrzył na nich, a nad nim widniał nagłówek:
Severus Snape dyrektorem Hogwartu
- Nie!!! – głośno krzyknęli Ron i Hermiona.
Hermiona była szybsza; złapała gazetę i zaczęła czytać na głos i komentować artykuł.
„Severus Snape, długotrwały nauczyciel Eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, został dziś mianowany dyrektorem w najważniejszej z kilku zmian w personelu starożytnej szkoły. Po rezygnacji poprzedniego nauczyciela Mugoloznawstwa, nowym zostanie Alecto Carrow, a jej brat, Amycus, obejmie posadę nauczyciela Obrony przed Czarną Magią.”
„Mam okazję do podtrzymania świetności naszych czarodziejskich wartości i tradycji.” – Jak popełnianie morderstw i odcinanie ludziom uszu! Snape dyrektorem! Snape w gabinecie Dumbledora! Na gacie Merlina! - Hermiona pisnęła, aż Harry i Ron podskoczyli. Odskoczyła od stołu i wybiegła z pokoju, krzycząc:
- Wrócę za minutę!
- Na gacie Merlina? – powtórzył zdumiony Ron – Musi być wściekła – przyciągnął gazetę i przejrzał artykuł o Snapie.
- Inni nauczyciele nie zniosą tego, McGonagall, Flitwick i Sprout znają prawdę, wiedzą jak zginął Dumbledore. Nie zaakceptują Snape’a jako dyrektora. I kim są ci Carrowowie?
- Śmierciożercy – powiedział Harry. – Ich zdjęcia są w środku. Byli tam na szczycie wieży, kiedy Snape zabił Dumbledora, więc są przyjaciółmi i… - Harry kontynuował gorzko. – Nie sądzę, żeby nauczyciele mieli wybór. Jeśli Ministerstwo i Voldemort są za Snape’em, byłby to wybór między zostaniem i uczeniem, a ładnymi kilkoma latami w Azkabanie. I to jeśli mieliby szczęście. Podejrzewam, że zostaną, by spróbować ochronić uczniów.
Stworek zaczął się krzątać wkoło stołu z wielką tacą w rękach i zaserwował zupę w nieskazitelnych miseczkach, gwiżdżąc między zębami jak zwykł to robić.
- Dzięki Stwork. – powiedział Harry przerzucając strony Proroka, byle nie patrzeć na twarz Snape’a. – Przynajmniej wiemy gdzie jest Snape.
Harry zaczął jeść zupę. Jakość gotowania Stworka dramatycznie wzrosła odkąd otrzymał medalion Regulusa.
- W dalszym ciągu wielu Śmierciożerców obserwuje dom – powiedział do Rona. – Więcej niż zwykle. Pewnie mają nadzieję, że wyruszymy z naszymi szkolnymi kuframi i udamy się na Hogwarts Express.
Ron zerknął na swój zegarek.
- Myślałem o tym cały dzień. Zostało sześć godzin. Dziwnie jest nie iść tam, prawda?
Harry oczami wyobraźni zobaczył jasnoczerwony parowóz, który widział z góry, gdy wraz z Ronem podążali za nim w powietrzu; migoczący między polami i wzgórzami jak marszcząca się, jasnoczerwona gąsienica.
Był pewien, że Ginny, Luna i Neville siedzą razem, zastanawiając się być może, gdzie on, Ron i Hermiona są w tej chwili, albo debatując jak najlepiej podkopywać nowy reżim Snape’a.
- Prawie mnie dziś zobaczyli jak wracałem – powiedział Harry – Żle wylądowałem i peleryna mi się zsunęła.
- Mnie się to zdarza za każdym razem. O tutaj jest – dodał Ron wyciągając szyję, aby zobaczyć Hermionę wchodzącą do kuchni. – No i czemu tak wybiegłaś?
- Przypomniałam sobie to - wydyszała Hermiona.
Niosła wielki, oprawiony obraz, który był opuszczony ku podłodze, po czym wzięła małą torbę z kuchennego kredensu. Otworzywszy ją próbowała wepchnąć obraz do jej środka i pomimo, iż był on ewidentnie za duży, aby zmieścić się w malutkiej torebce, to po kilku sekundach zniknął w jej wnętrzu.
- Phineas Nigellus – wyjaśniła Hermiona, po czym położyła torebkę na kuchennym stole.
- Że co? – zapytał Ron, lecz Harry zrozumiał. Malowany portret Phineasa Nigellusa mógł podróżować między obrazami znajdującymi się w Grimmuald Place i tym zawieszonym w gabinecie dyrektora Hogwartu: okrągłym pokoju, gdzie niewątpliwie siedział teraz Snape, triumfując z powodu posiadania kolekcji delikatnych, srebrnych, magicznych przedmiotów Dumbledore’a, kamiennej Myślodsiewni, Tiary Przydziału i, jeśli nie został nigdzie przemieszczony, miecza Gryffindora.
- Snape mógł wysłać Phineasa Nigellusa, żeby zobaczył dla niego co się tutaj dzieje – wyjaśniła Hermiona Ronowi, usiadłszy na krześle. – Lecz teraz, gdy go wyśle, to Phineas Nigellus zobaczy tylko to, co jest wewnątrz mojej torebki.
- Świetny pomysł - powiedział Ron, będąc pod widocznym wrażeniem.
- Dzięki - Hermiona uśmiechnęła się i przyciągnęła do siebie talerz z zupą. – Więc Harry, co się jeszcze dzisiaj wydarzyło?
- Nic – odpowiedział Harry. – Obserwowałem wejście do Ministerstwa przez siedem godzin. Nie ma po niej śladu. Zobaczyłem twojego tatę Ron. Wyglądał świetnie.
Ron przytaknął, czując wdzięczność za tę wiadomość. Wiedział, że próba skontaktowania się z panem Weasley, gdy wchodził lub wychodził z Ministerstwa, była zbyt niebezpieczna, zwłaszcza, że zawsze otaczało go wielu innych pracowników. Jednakże ujrzenie go przelotnie dodawało mu otuchy, nawet jeśli wyglądał na spiętego i zaniepokojonego.
- Tata nam zawsze mówił, że większość pracowników Ministerstwa używa Sieci Fiu, aby dostać się do pracy – powiedział Ron. – To dlatego nigdy jej nie zobaczyliśmy, nigdy nie chodziła pieszo, bo uważała, że jest zbyt ważna.
- A co z tą zabawną, starą czarownicą i małym czarodziejem w granatowych szatach? – zapytała Hermiona.
- A tak, to gość pracujący dla Wydziału Konserwacji – odpowiedział Ron.
- Skąd wiesz, że pracuje dla Wydziału Konserwacji? – spytała Hermiona, a jej łyżka do zupy zawisła w powietrzu.
- Tata powiedział, że wszyscy z Wydziału Konserwacji noszą niebieskie szaty.
- Ale ty nam tego nigdy nie powiedziałeś!
Hermiona puściła łyżkę i przysunęła do siebie stos pergaminów i map, które razem z Ronem badała w chwili, gdy Harry wszedł do kuchni.
- Tu nie ma nic o niebieskich szatach! Nic! – powiedziała kartkując strony.
- Więc czy ma to jakieś znaczenie?
- Ron, to ma znaczenie jeśli chcemy wejść do Ministerstwa nie zdradzając się! Kiedy oni bardzo starają się, żeby do wewnątrz nie dostali się intruzi, nawet mały szczegół jest ważny! Kręciliśmy się w kółko, to znaczy, jaki sens miały wycieczki rozpoznawcze skoro ty nie kłopoczesz się, żeby powiedzieć…
- Wyluzuj Hermiona, zapomniałem małą rzecz…
- Myślę, że zdajesz sobie sprawę, iż teraz najbardziej niebezpiecznym miejscem dla nas jest Ministerstwo Ma…
- Myślę, że powinniśmy to zrobić jutro - przerwał Harry.
Hermiona zamarła, szczęka jej opadła. Ron zadławił się zupą
- Jutro? – powtórzyła Hermiona. - Ty nie mówisz tego serio?
- Mówię – powiedział Harry - Myślę, że nie będziemy już lepiej przygotowani niż jesteśmy teraz, nawet jeśli będziemy się czaić przed wejściem do Ministerstwa przez kolejny miesiąc. Im dłużej zwlekamy, tym dalej stąd może być medalion. Możliwe, że Umbridge wyrzuciła go, nie mogąc otworzyć.
- Chyba, że – powiedział Ron. – znalazła sposób na otwarcie go i jest teraz opętana.
- To nie zrobiło jej różnicy, zawsze była zła – rzekł Harry wzruszając ramionami.
Hermiona zagryzła wargi w głębokim zamyśleniu.
- Wszystko co ważne już wiemy – kontynuował Harry kierując słowa do Hermiony. – Wiemy, że nie można aportować się z i do Ministerstwa. Wiemy, że tylko najważniejsi pracownicy Ministerstwa mogli podłączyć swoje domy do Sieci Fiu, ponieważ Ron słyszał tych dwóch, którzy na to narzekali. I wiemy, pobieżnie, gdzie jest gabinet Umbridge, ponieważ słyszałaś brodatego gościa mówiącego do swego kumpla.
- „Będę piętro wyżej bo Dolores chce mnie widzieć” – natychmiast wyrecytowała Hermiona.
- Właśnie – powiedział Harry. – I wiemy, że do Ministerstwa wchodzi się używając tych śmiesznych monet, znaków czy czymkolwiek to jest, ponieważ widziałem, jak czarownica pożycza jedną od swojej przyjaciółki.
- Ale my ich nie mamy!
- Jeśli plan wypali, to będziemy mieć – Harry kontynuował spokojnie.
- No nie wiem, Harry. Jest strasznie dużo rzeczy, które mogą pójść źle.
- Będzie tak, nawet jeśli spędzimy kolejne trzy miesiące na przygotowaniach - powiedział Harry.– Czas działać!
Wyczytał z twarzy Hermiony i Rona, że są przestraszeni. Sam nie był szczególnie pewny siebie, wiedział jednak, że przyszedł czas, by przekształcić ich plan w działanie.
Spędzili poprzednie cztery tygodnie zakładając na zmianę pelerynę niewidkę i szpiegując przed oficjalnym wejściem do Ministerstwa, które Ron, dzięki panu Weasleyowi, znał od dzieciństwa. Śledzili pracowników Ministerstwa w drodze do pracy, podsłuchiwali ich rozmowy i dzięki ostrożnym obserwacjom wiedzieli kto pojawia się samotnie każd**o dnia o tej samej porze. Czasem nadarzała się okazja, by podprowadzić Proroka Codziennego z czyjejś aktówki. Powoli tworzyli mapy i notki leżące teraz przed Hermioną.
- W porządku – powiedział Ron powoli. – Powiedzmy, że idziemy jutro. Myślę, iż powinniśmy iść ja i Harry.
- Och, nie zaczynaj znowu – westchnęła Hermiona. – Myślałam, że już to omówiliśmy.
- Czajenie się przed wejściem pod peleryną to jedna rzecz, ale to już co innego. – Ron wskazał palcem egzemplarz Proroka sprzed 10 dni. – Jesteś na liście urodzonych wśród mugoli, którzy nie stawili się na przesłuchaniu.
- A ty oficjalnie umierasz na groszopryszczkę w Norze! Jeśli ktokolwiek nie powinien iść to Harry. Za jego głowę została wyznaczona nagroda - tysiąc galeonów!
- Dobra, mogę zostać – powiedział Harry. – Daj mi znać, jeśli kiedykolwiek pokonasz Voldemorta, okej?
Kiedy Ron i Hermiona zaśmiali się, Harry poczuł uderzającą falę bólu w bliźnie na czole. Jego ręka powędrowała do niej. Harry zauważył zmrużone oczy Hermiony i spróbował zmienić ruch udając, że odsuwa włosy sprzed oczu.
- Więc jeśli idziemy we trójkę, będziemy musieli deportować się oddzielnie – stwierdził Ron. – Nie zmieścimy się wszyscy razem pod peleryną.
Blizna Harry’ego stawała się coraz bardziej bolesna. Wstał. Stworek postąpił ku niemu.
- Pan nie dokończył zupy. Czy Pan woli ostry gulasz lub placek drożdżowy, do którego Pan ma słabość?
- Nie, dziękuje Stworku, ale wrócę za minutę. EEE... łazienka.
Świadom, że Hermiona patrzy na niego podejrzliwie, Harry pospieszył schodami do holu, a potem na pierwsze piętro, gdzie wpadł do łazienki i zaryglował drzwi. Zwijając się z bólu, upadł na umywalkę posiadającą krany w kształcie węży z otwartymi paszczami i zamknął oczy...
Podążał ulicą oświetloną światłem słońca. Budynki po jego obu stronach miały wysokie, drewniane szczyty. Podszedł do jednego z nich i zobaczył swoją białą dłoń o długich palcach naprzeciwko drzwi. Zapukał. Poczuł rosnące podniecenie.
Drzwi zostały otwarte i stanęła w nich śmiejąca się kobieta. Jej mina uległa zmianie, gdy spojrzała w twarz Harry’ego, wesołość zastąpił strach...
- Gregorovitz? – powiedział wysoki, zimny głos.
Potrząsnęła głową i spróbowała zamknąć drzwi. Biała dłoń zatrzymała je pewnie, uniemożliwiając ich zamknięcie...
- Chcę Gregorovitza
- Er wohnt hier nicht mehr. – zapłakała trzęsąc głową. – On tu nie mieszkać! On tu nie mieszkać! Nie znać go!
Porzucając próbę zamknięcia drzwi, kobieta zaczęła cofać się wzdłuż ciemnego korytarza. Harry podążał w jej kierunku, a jego dłoń o długich palcach wyciągnęła różdżkę.
- Gdzie on jest?
- Das weiff ich nicht! On przeprowadzić się! Nie wiedzieć gdzie! Nie wiedzieć gdzie!

Podniósł rękę. Krzyknęła. Dwoje małych dzieci przybiegło do korytarza. Spróbowała zasłonić je własnymi rękami. Błysk zielonego światła. - Harry! HARRY!
Otworzył oczy. Osunął się na podłogę. Hermiona waliła w drzwi.
- Harry! Otwórz!
Krzyczał, wiedział o tym. Podniósł się i odryglował drzwi. Hermiona momentalnie znalazła się w środku, odzyskując równowagę i spojrzała dookoła podejrzliwie. Ron był zaraz za nią, celując różdżką w narożniki zimnej łazienki.
- Co robiłeś? - Spytała Hermiona surowo.
- A jak myślisz? – zapytał Harry z kiepską brawurą.
- Wrzeszczałeś – powiedział Ron.
- A tak... musiałem się zdrzemnąć albo...
- Harry, nie obrażaj naszej inteligencji. – powiedziała Hermiona biorąc głęboki wdech. – Wiemy, że na dole bolała cię blizna i byłeś blady jak ściana.
Harry usiadł na krawędzi wanny.
- W porządku. Ja przed chwilą widziałem Voldemorta mordującego kobietę. Do tej chwili prawdopodobnie zabił całą jej rodzinę. I nie musiał tego robić. To było tak jak z Cedrikiem, zginęli tylko dlatego, że tam byli...
- Harry nie możesz pozwolić, by to się powtórzyło - zapłakała Hermiona. Jej głos rozlegał się echem w łazience. – Dumbledore chciał, abyś zastosował Oklumencję! On wiedział, że połączenie było niebezpieczne! Voldemort może cię wykorzystać! Co jest dobrego w oglądaniu, jak zabija i torturuje, w czym to pomaga?!
- Wiem co on robi – powiedział Harry.
- Więc ty nawet nie próbujesz tego powstrzymać?
- Hermiono, nie potrafię. Wiesz, że jestem słaby w Oklumencji. Nigdy nie miałem do tego talentu.
- Nigdy na serio nie próbowałeś! – powiedziała zawzięcie. – Nie łapię, Harry, czy ty lubisz mieć to połączenie, powiązanie czy cokolwiek to jest...
Przerwała pod wpływem spojrzenia, którym ją obdarzył, gdy wstał.
- Lubisz to? – powiedział cicho. – Czy ty to lubisz?
- Ja... nie... przepraszam Harry, nie to miałam na myśli....
- Nienawidzę tego, nienawidzę faktu, że może wejść wewnątrz mnie, tego, że muszę obserwować go, gdy jest najgroźniejszy. Ale tego użyję.
- Dumbledore...
- Zapomnij Dumbledore’a. To jest mój wybór, nikogo innego. Chcę wiedzieć czemu szuka Gregorovitza.
- Kogo?
- On jest zagranicznym wytwórcą różdżek – powiedział Harry. – To on zrobił różdżkę Kruma i Krum uważa, że jest genialna.
- Ale według ciebie – odezwał się Ron – Voldemort trzyma Ollivandera gdzieś zamkniętego. Skoro ma już wytwórcę różdżek, po co szuka następnego?
- Może zgadza się z Krumem, że Gregorovitz jest lepszy... a może myśli, że Gregorovitz będzie w stanie mu wyjaśnić, co zrobiła moja różdżka, gdy mnie gonił, bo Ollivander nie wiedział.
Harry zerknął na stłuczone, zakurzone lustro i zobaczył, że Ron i Hermiona wymieniają sceptyczne spojrzenia.
- Harry, ciągle mówisz o tym, czego dokonała twoja różdżka – powiedziała Hermiona. – Ale to ty mogłeś tego dokonać. Jesteś zdeterminowany, żeby nie brać odpowiedzialności za własną moc.
- Ponieważ wiem, że to nie ja! I Voldemort też to wie Hermiono! My dwoje wiemy, co naprawdę się wydarzyło.
Oboje rzucili sobie piorunujące spojrzenia. Harry wiedział, że nie obwinia Hermiony i wiedział też, że wciąż zbiera ona kontrargumenty przeciwko obydwu jego teoriom: co do różdżki i co do tego, że pozwala sobie zajrzeć do umysłu Voldemorta. Na jego szczęście Ron zainterweniował.
- Odpuść już – poradził jej. – To zależy od niego. I jeśli jutro idziemy do Ministerstwa powinniśmy się zastanowić nad planem.
Hermiona niechętnie postanowiła dać sprawie odpocząć, chociaż Harry był pewien, że przy najbliższej okazji zaatakuje. Tymczasem wrócili do piwnicznej kuchni, gdzie Stworek zaserwował im gulasz i placek drożdżowy.
Siedzieli do późnej nocy, spędzając godziny na ciągłym powtarzaniu planu, aż mogli go wyrecytować co do słowa. Harry, który spał w pokoju Syriusza, leżał w łóżku ze świecącą różdżką oglądając zdjęcie jego ojca, Syriusza, Lupina, i Pettigrewa, mamrocząc do siebie plan przez kolejne 10 minut. Po zgaszeniu różdżki nie myślał o Eliksirze Wielosokowym, Pastylkach Wymiotkach albo o niebieskich szatach Wydziału Konserwacji. Myślał o Gregorovitzu, wytwórcy różdżek i o tym, jak długo może mieć nadzieje pozostać w ukryciu, skoro Voldemort szuka go z taką determinacją.
Świt wydawał się nastąpić tuż po północy, w gorszącym pośpiechu.
- Wyglądasz strasznie – powitał Harry’ego Ron, gdy wszedł do pokoju, by go obudzić.
- Nie na długo – powiedział Harry, ziewając.
Znaleźli Hermionę na dole w kuchni. Była obsługiwana przez Stworka kawą i gorącymi roladkami, a jej twarz miała odrobinę szaleńczy wyraz, który Harry’emu kojarzył się z powtórkami do egzaminów.
- Szaty – powiedziała pod nosem, potwierdzając swoją obecność nerwowym skinięciem i kontynuując szturchanie swojej torebki. – Eliksir Wielosokowy.... Peleryna Niewidka.... Detonatory Przynęty.... Powinniście wziąć po dwa każdy... Pastylki Wymiotki... Nosokrwiste Norgaty, Wydłużalne Uszy...
W pośpiechu połknęła śniadanie, po czym poszła na górę. Stworek ukłonił się i obiecał, że jak wrócą placek ze steko - cynaderkowym farszem będzie na nich czekać.
- Niech mu się szczęści – powiedział Ron z czułością. – I pomyśleć, że kiedyś marzyłem o ścięciu jego głowy i powieszeniu jej na ścianie.
Podeszli z ogromną czujnością do drzwi frontowych. Dostrzegli dwóch Śmierciożerców z podpuchniętymi oczami, obserwujących dom.
Hermiona deportowała się najpierw z Ronem, by potem wrócić po Harry’ego.
Po rzuceniu krótkiego czaru ciemności, Harry znalazł się w maleńkiej alejce, gdzie odbyć się miała pierwsza faza ich planu. Było to miejsce kompletnie puste, z wyjątkiem stojących tam dwóch ogromnych pojemników. Pierwsi pracownicy Ministerstwa nie pojawiali się zwykle przed ósmą.
- Dobra nasza – rzekła Hermiona patrząc na zegarek. – Powinna być tu za pięć minut, wtedy ją ogłuszę.
- Hermiono, wiemy – odpowiedział jej Ron surowo. – Sądziłem, że powinniśmy otworzyć drzwi zanim się pojawi.
Hermiona pisnęła.
- Prawie zapomniałam. Odsuńcie się!
Wycelowała różdżką w ciężkie, zamknięte na kłódkę drzwi, które otworzyły się z trzaskiem. Mroczny korytarz przed nimi prowadził, jak im było wiadomo z ich rozpoznawczych wycieczek, do opuszczonego teatru. Hermiona pociągnęła wrota do siebie, aby wyglądały tak, jakby wciąż były zamknięte.
- A teraz – powiedziała Hermiona odwracając się do Rona i Harry’ego. – założymy ponownie pelerynę...
- I czekamy – dokończył Ron zarzucając materiał ponad głową Hermiony, jak koc na klatkę dla ptaków i odwrócił wzrok w stronę Harry’ego.
Trochę dużej niż minutę później rozległ się słaby trzask i niska pracownica Ministerstwa o siwych włosach, aportowała się w odległości stopy od nich, mrugając pod wpływem nagłej światłości: słońce dopiero co wyjrzało zza chmury. Miała ledwie chwilę, by rozkoszować się niespodziewanym gorącem, gdy Hermiona trafiła ją cichym zaklęciem ogłuszającym w klatkę piersiową, co spowodowało, że kobieta upadła.
- Świetna robota Hermiono – powiedział Ron pojawiając się za pojemnikiem, obok drzwi do teatru, gdy Harry zdjął pelerynę niewidkę. Razem przenieśli małą czarownicę do mrocznego korytarza prowadzącego za kulisy. Hermiona odcięła kilka włosów z głowy czarownicy i wrzuciła je do piersiówki z błotnistym Eliksirem Wielosokowym, którą wyjęła ze swej torebki. Ron szperał w torebce małej czarownicy.
- To Mafalda Hopkirk – rzekł czytając małą plakietkę, która identyfikowała ich ofiarę jako pomocnika w Departamencie Niewłaściwego Użycia Magii. – Lepiej to weź Hermiono. A tu są żetony.
Podał jej parę monet z wytłoczonymi literami M.O.M , które wyciągnął z portmonetki ofiary.
Hermiona wypiła Eliksir Wielosokowy, który teraz miał przyjemny kolor i po chwili stanęła przed nimi druga Mafalda Hopkirk. Kiedy zabrała okulary Mafaldy i włożyła na nos, Harry spojrzał na zegarek.
- Mamy opóźnienie, pan Wydział Konserwacji może tu być w każdej chwili.
Pospiesznie zamknęli drzwi za prawdziwą Mafaldą i Ron z Harrym zarzucili na siebie pelerynę niewidkę. Hermiona pozostała widoczna, czekając. Sekundę później rozległ się znowu trzask i niski, fretkowato wyglądający czarodziej, aportował się przed nimi.
- O cześć, Mafalda
- Cześć – odpowiedziała Hermiona drżącym głosem. – Jak się dzisiaj miewasz?
- Właściwie niezbyt dobrze. – powiedział mały czarodziej, który wyglądał na całkowicie zdołowanego.
Gdy Hermiona i czarodziej skierowali się ku głównej drodze, Ron i Harry zaczęli się skradać za nimi.
- Przykro mi słyszeć, że jesteś w złym nastroju. – rzekła Hermiona, mówiąc pewnie i próbując skłonić małego czarodzieja do opowiedzenie jej o swoich problemach. Było to konieczne, aby powstrzymać go przed opuszczeniem uliczki.
- Masz cukierka.
- EEE? O nie dzięki.
- Nalegam! – powiedziała Hermiona agresywnie, potrząsając paczką pastylek przed jego twarzą. Czarodziej wyglądał na trochę zaniepokojonego, ale wziął jedną.
Efekt był natychmiastowy. W momencie kiedy pastylki dotknęły języka, zaczął wymiotować tak bardzo, że nie zauważył, iż Hermiona wyszarpnęła garść włosów z czubka jego głowy.
- Mój drogi!– powiedziała. – Może powinieneś wziąć dzisiaj dzień wolny?
- Nie. Nie! – Dławiąc się i mając torsje kontynuował podążanie do pracy, pomimo iż nie był w stanie nawet iść prosto. – Ja muszę... dzisiaj... muszę iść...
- Nie bądź śmieszny – powiedziała zaniepokojona Hermiona. – Nie możesz iść do pracy w takim stanie. Powinieneś udać się do św. Mungo, żeby cię wyleczyli!
Czarodziej przewrócił się i raczkując próbował dojść do głównej ulicy.
- Nie możesz tak iść do pracy! – zapłakała Hermiona.
W końcu wydawał się zaakceptować prawdę. Z pomocą Hermiony wstał, obrócił się i wkrótce zniknął, nie zostawiając za sobą nic, z wyjątkiem torby, którą porwał, podczas gdy wymiotował.
- Fuj – powiedziała Hermiona podnosząc szatę w celu uniknięcia kałuży wymiocin. – Byłoby znacznie mniej brudu, gdybyśmy go również ogłuszyli.
- Nom – przytaknął Ron, wyciągając spod szaty torbę czarodzieja. – Ale w dalszym ciągu uważam, że stos nieprzytomnych ciał wzbudziłby więcej uwagi. Zapalony był do pracy, co nie? Rzuć nam włosy i Eliksir.
Chwilę później Ron stanął przed nimi, niski i fretkowaty, zupełnie jak chory czarodziej, ubrany w niebieskie szaty, które znaleźli w jego torbie.
- Dziwne, że nie był w nie dziś ubrany, sądząc po tym, jak bardzo chciał iść do pracy. Tak czy siak jestem Reg Cattermole, wnioskując z etykietki.
- Teraz tu poczekaj – powiedziała Hermiona do Harry’ego, który znajdował się wciąż pod peleryna niewidką. – Wrócimy z jakimiś włosami dla ciebie.
Czekał dziesięć minut, choć wydawało mu się, że znacznie dłużej, będąc przyczajonym samotnie w uliczce zanieczyszczonej wymiocinami, obok drzwi ukrywających ogłuszoną Mafaldę. W końcu Ron i Hermiona pojawili się z powrotem.
- Nie wiemy kim on jest, – rzekła Hermiona, podając Harry’emu kilka kręconych, czarnych włosów – ale wraca do domu ze strasznym nosokrwotokiem. Masz, on jest trochę wysoki. Będziesz potrzebował większych szat...
Wyciągnęła komplet starych szat, które Stworek wyprasował dla nich, a Harry wypił Eliksir i zmienił się. Gdy bolesna transformacja dobiegła końca, był wysoki na sześć stóp i, sądząc po umięśnionych ramionach, potężnie zbudowany. Miał również brodę. Chowając Pelerynę Niewidkę i okulary za szaty, dołączył do pozostałej dwójki.
- Niech mnie! To przerażające! – powiedział Ron, patrząc na górującą nad nim postać Harry’ego.
- Weź jeden z żetonów Mafaldy – rzekła Hermiona do Harry’ego – i chodźmy. Dochodzi dziewiąta.
Opuścili razem uliczkę. Pięćdziesiąt jardów za zatłoczonym chodnikiem znajdowały się dwuczęściowe schody z kolczastymi poręczami. Jedna część była opisana PANIE, druga PANOWIE.
- Zobaczymy się za moment – powiedziała Hermiona i podążyła w stronę napisu PANIE. Harry i Ron dołączyli do dziwnie ubranych mężczyzn zmierzających w stronę, jak się wydawało, podziemnej publicznej toalety wykafelkowanej płytkami koloru czarnego i białego.
- Dobry, Reg! – zawołał kolejny czarodziej, ubrany w niebieskie szaty, wchodząc do kabiny i wkładając złoty żeton w otwór znajdujący się w drzwiach. – Cholerny pomysł, nie? Zmuszać nas wszystkich, żebyśmy wchodzili do pracy w ten sposób? Kogo oni się spodziewają, Harry’ego Pottera?
Czarodziej wybuchnął śmiechem, rechocząc z własnego dowcipu. Ron udał chichot.
- No, – powiedział. – głupie, co nie?
On i Harry udali się do sąsiednich kabin. Dookoła Harry słyszał odgłos spłuczki. Przykucnął i zajrzał przez szczelinę do kabiny obok, w samą porę, by zauważyć parę butów wspinających się na toaletę. Spojrzał w lewo i zobaczył Rona mrugającego do niego.
- Mamy się spuścić? – wyszeptał.
- Na to wygląda – odpowiedział Harry. Jego głos był niski i poważny.
Oboje wstali. Czując się wyjątkowo głupio Harry wdrapał się na toaletę. Wiedział, że robi dobrze, bowiem stojąc w wodzie, jego buty, stopy i szaty pozostały suche. Dosięgną i pociągnął łańcuszek od spłuczki i w następnym momencie sunął już na dół krótką zjeżdżalnią, aż w końcu pojawił się przed kominkiem w Ministerstwie Magii.
Podniósł się niezdarnie, miał teraz więcej ciała niż zwykle. Wielkie Atrium wydawało się jeszcze mroczniejsze od tego, jakim Harry je zapamiętał. Poprzednio na środku umieszczona była złota fontanna, rzucająca migotliwe plamy światła na wytworną, drewnianą podłogę oraz ściany. Teraz miejsce to zdominował gigantyczny pomnik z czarnego kamienia. Była to raczej mrożąca krew w żyłach, ogromna rzeźba przedstawiająca czarownicę i czarodzieja siedzących na ozdobnie wyrzeźbionych tronach i patrzących z góry na pojawiających się przed kominkami pracowników Ministerstwa. Na podstawie pomnika, literami wielkości stopy, wyryto napis: „MAGIA TO POTĘGA”.
Harry poczuł ciężki powiew na swoich plecach. Za nim pojawił się kolejny pracownik Ministerstwa.
- Przesuń się z drogi... EEE... Przepraszam, Runcorn.
Wyraźnie przestraszony, łysawy mężczyzna pospieszył przed siebie. Najwidoczniej inni bali się czarodzieja, w którego przemienił się Harry.
- Psst! – usłyszał Harry i rozejrzał się wokół. Zobaczył małą czarownicę oraz fretkowatego czarodzieja z Wydziału Konserwacji, którzy dawali mu znaki zza pomnika. Harry pospieszył, by do nich dołączyć.
- Dotarłeś bez problemów – wyszeptała Hermiona do Harry’ego.
- Nie, jest wciąż zablokowany w rurze – powiedział Ron.
- Bardzo śmieszne... On jest straszny, nie? – rzekła do Harry’ego, gapiącego się na pomnik. – Zauważyłeś na czym oni siedzą?
Harry przyjrzał się uważniej i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że tym, co uważał wcześniej za trony, były stosy wyrzeźbionych ludzkich postaci: setki nagich ciał, mężczyzn, kobiet i dzieci, wszyscy z głupimi, paskudnymi twarzami, poskręcanych i przyciśniętych, aby utrzymać ciężar pokaźnie wystrojonych czarodziejów.
- Mugole – wyszeptała Hermiona. – W należytym miejscu. Chodź, powinniśmy iść.
Dołączyli do strumienia czarownic i czarodziejów podążających ku złotym bramom, które znajdowały się na końcu holu. Rozglądali się dookoła, tak dokładnie, jak było to tylko możliwe, w poszukiwaniu wyróżniającej się sylwetki Dolores Umbrigde. Przeszli przez bramy do mniejszego korytarza, gdzie tworzyły się kolejki naprzeciwko dwunastu wind ze złotymi kratami. Ledwo podeszli do najbliższej, kiedy usłyszeli głos:
- Cattermole!
Rozejrzeli się dookoła. W żołądku Harry’ego wszystko się przewróciło. Jeden ze Śmierciożerców, którzy byli świadkami śmierci Dumbledore’a, szedł w ich stronę. Pracownicy Ministerstwa uciszyli się, a oczy spuścili na podłogę. Harry wyczuł emanujący od nich strach.
Mężczyzna skrzywił się. Jego odrobinę bydlęca twarz nie pasowała do wspaniałych szat haftowanych złotymi nićmi, które nosił.
Ktoś z tłumu poza windą zawołał służalczo: „Dobry, Yaxley”, ale Yaxley go zignorował.
- Żądam, żeby ktoś z Wydziału Konserwacji naprawił mój gabinet, Cattermole. Ciągle tam pada.
Ron rozejrzał się dookoła z nadzieją, że ktoś zainterweniuje, ale nikt nie przemówił.
- Pada... w twoim gabinecie? To... to nie dobrze, nie?
Ron wydał z siebie nerwowy śmiech. Oczy Yaxleya się rozszerzyły.
- Myślisz, że to jest śmieszne, Cattermole, hm?
Para czarownic opuściła kolejkę do windy
- Nie, - odpowiedział Ron – oczywiście, że nie.
- Zdajesz sobie sprawę, że jestem w drodze na dół, na przesłuchanie twojej żony, Cattermole? Fakt, jestem lekko zaskoczony, że nie ma cię tam z nią i nie trzymasz jej za rękę, podczas gdy czeka na swoją kolej. Porzuciłeś ją jak złą pracę, co? Może i mądrze. Następnym razem upewnij się i ożeń z kimś czystej krwi.
Hermiona wydała lekki pisk przerażenia. Yaxley spojrzał na nią. Zakaszlała kiepsko i odwróciła się.
- Ja... Ja... – wyjąkał Ron.
- Ale gdyby to moja żona została oskarżona o posiadanie szlamowatej krwi – nie to, żeby jakakolwiek kobieta, którą bym poślubił mogłaby być taką pomyłką – i Dyrektor Departamentu Egzekwowania Magicznego Prawa potrzebowałby, żebym coś dla niego zrobił, to bym tę pracę potraktował priorytetowo, Cattermole. Rozumiesz mnie?
- Tak – wyszeptał Ron.
- Więc słuchaj, Cattermole, jeśli mój gabinet nie będzie kompletnie suchy najdalej za godzinę, to Status Krwi twojej żony stanie się jeszcze mniej wiarygodny niż jest teraz.
Złoty grill przed nimi otworzył się z brzękiem. Ze skinięciem i niemiłym uśmiechem skierowanym do Harry’ego, widocznie oczekując poparcia dla takiego sposobu traktowania Cattermola, Yaxley wszedł do windy obok.
Ron, Harry i Hermiona weszli do swojej, lecz nikt za nimi nie podążył: zupełnie jakby byli czymś zainfekowani. Grill zamknął się z towarzyszącym mu dźwiękiem dzwonka i winda ruszyła w górę.
- I co ja mam teraz zrobić? – Ron zapytał pozostałą dwójkę, wyglądał na dotkniętego. – Jeśli nie pomogę mojej żonie... to znaczy żonie Cattermola...
- Pójdziemy z Tobą. Powinniśmy się trzymać razem. – zaczął Harry, lecz Ron potrząsnął głową gorączkowo.
- Nie możecie. Nie mamy zbyt dużo czasu. Idźcie znaleźć Umbridge, ja pójdę naprawić gabinet Yaxleya. Tylko jak sprawić, żeby przestało padać?
- Spróbuj Finite Incantatem – zaproponowała Hermiona.- To powinno powstrzymać deszcz, jeśli wywołała go zła klątwa. Jeśli jednak coś jest nie tak z czarem atmosferycznym, wtedy będzie o wiele trudniej to naprawić. Może użyj Imperviusa, żeby ochronić jego rzeczy.
- Powtórz jeszcze raz, tylko wolno – powiedział Ron. Desperacko przeszukiwał kieszenie, aby znaleźć pióro, lecz winda właśnie się zatrzymała i żeński głos powiedział:
- Poziom Czwarty, Departament Regulacji i Kontroli Magicznych Stworzeń, zawierający: Bestie, Cielesny i Duchowy Oddział, Gabinet Współpracy z Goblinami, i Biuro Doradztwa w sprawie Szkodników.
Grill się otworzył. Do windy weszła para czarodziejów oraz wleciało kilka latających wiadomości, unoszących się koło lampy na suficie windy.
- Dobry, Albert – powiedział mężczyzna z krzaczastymi wąsami, patrząc na Harry’ego. Zerknął na Rona i Hermionę i winda ruszyła ponownie. Hermiona teraz szeptała instrukcje dla Rona. Czarodziej stanął naprzeciwko Harry’ego, uśmiechając się i mamrocząc:
- Dirk Cresswell, ee? Ze Współpracy z Goblinami? Nieźle, Albert, bardzo się cieszę, że dostałem tą pracę.
Mrugnął. Harry odwzajemnił uśmiech, mając nadzieję, że to wystarczy. Winda stanęła, grill otworzył się raz jeszcze.
- Poziom drugi, Departament Egzekwowania Magicznego Prawa, zawierający: Niewłaściwe Użycie Magii, Siedzibę Aurorów i Usługi Administracyjne Wizengamotu – powiedział głos czarownicy.
Harry zobaczył Hermionę lekko popychającą Rona, który pospiesznie wyszedł z windy wraz z innymi czarodziejami, zostawiając Harry’ego i Hermionę samych. W momencie, kiedy grill się zamknął, Hermiona powiedziała bardzo szybko:
- Właściwe, Harry, chyba powinnam iść z nim. Nie jestem pewna, czy wie co robi i jeśli zostanie, ta misja....
- Poziom pierwszy, Minister Magii i Personel Pomocniczy.
Grill się otworzył i Hermiona z trudem złapała powietrze. Naprzeciwko nich stały cztery osoby, w tym dwie pogrążone w rozmowie: długowłosy czarodziej ubrany we wspaniałe czarno-złote szaty i przysadzista, przypominająca ropuchę czarownica z aksamitną kokardą w krótkich włosach, przyciskająca kurczowo podkładkę do pisania do swej klatki piersiowej.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 20:32, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 13
Komisja Rejestracyjna Mugolskich Czarodziejów




Podziękowania dla Czarnego

-Ach, Mafalda! – powiedziała Umbridge, patrząc na Hermionę. – Przysłał cię Travers?
- T…tak – zapiszczała Hermiona.
- Dobrze, nadasz się doskonale. – powiedziała Umbridge do czarodzieja w czerni i złocie. – To problem rozwiązany, Ministrze, jeżeli Mafalda zajmie się rejestracją, to możemy natychmiast zaczynać. – spojrzała na swoje notatki. – Dzisiaj dziesięciu ludzi, w tym jedna żona pracownika z Ministerstwa!! Tut, tut… nawet tutaj, w sercu Ministerstwa! – przeszła na podwyższenie tuż za Herminą, jak również dwóch czarodziei, którzy przysłuchiwali się jej rozmowie z Ministrem. – Dobrze, Mafaldo zejdź na dół, znajdziesz wszystko czego ci potrzeba w sali rozpraw.
- Dzień dobry Albercie, czyżbyś wychodził?
- Tak, oczywiście – powiedział Harry głębokim głosem Runcorna.
Harry zszedł z podwyższenia. Złote kraty zamknęły się za nim z brzękiem. Ukradkowym spojrzeniem przez ramię, Harry zobaczył z tyłu zaniepokojoną twarz Hermiony znikającą z widoku, wysoki czarodziej po obu jej stronach, a aksamitna kokarda Umbridge na poziomie jej ramion.
- Co cię tu sprowadza, Runcornie? – zapytał nowy Minister Magii. Jego długie czarne włosy i broda były przepasane srebrem, a duże wystające czoło dawało cień jego błyszczącym oczom, co przywodziło na myśl Harremu kraba wyglądającego spod skały.
- Musiałem zamienić szybkie słówko z… – Harry zawahał się na ułamek sekundy – Arturem Weasleyem. Ktoś powiedział, że jest na poziomie pierwszym.
- Ach, - powiedział Pius Thickness. – Złapany na kontakcie z Nieodpowiednim?
- Nie – powiedział Harry, wyschło mu gardło. – Nie, nic takiego.
- Ach, no więc, to tylko kwestia czasu. – powiedział Thickness. – Jeżeli byś mnie zapytał, to zdrajcy są tak samo źli jak Szlamy. Życzę miłego dnia, Runcornie.
- Miłego dnia Ministrze.
Harry obserwował jak Thickness maszeruje przez gęsto wyłożonym dywanem korytarz. W momencie, w którym Minister zniknął z pola widzenia, Harry wyjął Pelerynę niewidkę z jego ciężkiej, czarnej peleryny, zarzucił na siebie i wyruszył korytarzem w odwrotnym kierunku. Runcorn był tak wysoki, że Harry musiał się pochylić, by mieć pewność, że jego długie są niewidoczne.
Panika pulsowała mu w dołku brzucha, gdy mijał błyszczące, drewniane drzwi, jedne za drugimi, na każdym z nich była mała tabliczka z imieniem, nazwiskiem i zawodem właściciela. Potęga Ministerstwa, jego złożoność, jego nieprzeniknioność, napierały na niego tak, że jego plan, który tak dokładnie wymyślili przez ostatnie cztery tygodnie wraz z Ronem i Herminą, wydawał się zabawnie dziecinny. Tak bardzo skupili swoje wysiłki na dostaniu się do środka bez wykrycia, że nie pomyśleli co zrobią, jeśli zostaną zmuszeni żeby się rozdzielić. A teraz Hermiona utknęła przy robieniu sprawozdania w sali rozpraw, co bez wątpliwości zajmie godziny; Ron usiłował robić magię, która Harry był pewny była daleko poza jego możliwościami, wolność kobiety prawdopodobnie zależała od rezultatu; i on, Harry, plątał się po piętrze wiedząc dokładnie, że jego zdobycz dopiero co zjechała w dół windą.
Przestał iść, oparł się o ścianę i próbował zadecydować co zrobić. Cisza naciskała na niego. Nikt nie krzątał się ani nie rozmawiał nawet nie słyszał kroków. Korytarze ze szkarłatnymi dywanami były tak ciche jak ktoś rzuciłby na to miejsce urok Muffliato. "Jej biuro musi być gdzieś tutaj" Pomyślał Harry. Wydawało się bardzo mało prawdopodobne, że Umbridge trzyma kosztowności w swoim gabinecie, ale z drugiej strony wydawało się głupie nie poszukać tego w jej biurze aby się upewnić. I dlatego ponownie udał się on wzdłuż korytarza, nie spotykając nikogo, ale czarodziej marszczący brwi i szepczący instrukcje do tulei, która unosiła się naprzeciw niego bazgrającej coś po pergaminie. Teraz miał się na baczności na tabliczki umieszczone na drzwiach biur. Harry skręcił. W połowie nowego korytarza wyłaniała się szeroka otwarta przestrzeń gdzie z tuzin czarodziejów i czarownic siedziało w rzędach, przed małymi biurkami zupełnie takimi jak w szkole, chociaż o wiele bardziej wypolerowanymi i nie popisanymi. Harry zat
rzymał się aby ich obejrzeć, ponieważ efekt był tak wciągający. Wszyscy machali i bawili się różdżkami.
Kawałki kolorowego papieru latały we wszystkie strony przypominając małe różowe latawce. . po kilku sekundach Harry zauważył, ze to wszystko odbywało się w pewnym rytmie ze wszystkie papierki w ten sam kształt i po kolejnych kilku sekundach zauważył, ze to co ogląda to tworzenie ulotek - te małe krateczki, to były strony, które, po oznakowaniu, poszeregowaniu i odłożeniu na miejsce , lądowały na stosach przed każdym czarodziejem. .
Harry podpełznął bliżej, jednakże pracownicy byli zbyt zajęci tym, co robią, wątpił ,że zauważa ślad na dywanie, I zwędził kompletna ulotkę, ze sterty obok młodej czarownicy. Obejrzał ja pod peleryna niewidka. Różowa okładka była opatrzona złotym tytułem:

"SZLAMY I niebezpieczeństwa jakie powoduja dla spolecznosci czystej krwi"

Pod tytułem był obraz czerwonej róży, z uśmiechającą się głupio twarzą znajdującą się wewnątrz płatków, która była duszona przez zielony chwast z kłami i skrzywioną miną. Nie było żadnego autora na podręczniku, oprócz tego, blizny na odwrocie jego prawej ręki wydawały się pulsować podczas gdy go badał . Wtedy młoda wiedźma obok niego potwierdziła jego przypuszczenie, ponieważ powiedziała, nadal machając i kręcąc różdżką,
- Wie ktoś może, czy stara wiedźma cały dzień będzie przesłuchiwać szlamy?
- Uważaj - powiedział czarodziej obok niej, zerkając dookoła nerwowo; jedna z jego stron zsunęła się i spadła na podłogę.
- A co, ona ma teraz magiczne ucho tak samo oko?
Wiedźma spojrzała na lśniące mahoniowe drzwi zwrócone w kierunku wytwórców podręczników; Harry także spojrzał i wściekłość stanęła w nim dęba jak żmija. Tam gdzie powinien być otwór w drzwiach, było duże, okrągłe oko z jasną niebieską tęczówką umieszczone w drewnie - oko, które było szokująco znajome do kogoś, kto znał Szalonookiego Moody'iego.
Na ułamek sekundy Harry zapomniał, gdzie był i co tam robił: zapomniał nawet , że był niewidzialny. Kroczył prosto do drzwi, by zbadać oko. Nie poruszało się. Przyglądało się na oślep ku górze górę, jakby zesztywniało. Płytka pod nim głosiła:

Dolores Umbridge Starsza Podsekretarz Ministra


Poniżej, nieznacznie bardziej lśniąca nowiutka płytka głosiła:

Kierownik komisji rejestrującej urodzonych w domach mugoli.


Harry spojrzal na tuzin tworcow ulotek. byli oni zajeci swoja praca, wiec chary moco przypuszczal, ze nie zauważą jeżeli ktoś otworzy drzwi tuż pod ich nosem. Wyciągnął z kieszeni dziwaczny przedmiot z niewielkimi falującymi nogami i gumowy nadymający się trzon ciala. Kucając pod peleryną, umieścił Detonator na ziemi.
To zatopiło natychmiast nogi wiedźm i czarodziejów daleko przed nim. Chwilę później , podczas której Harry czekał z ręką na klamce, nastąpił głośny huk i wielki gryzący dym kłębił się z kąta. Młoda wiedźma w przednim rzędzie wrzasnęła: Różowe strony latały po całym pomieszczeniu, podczas gdy ona i jej koledzy podskoczyli, spoglądając dookoła i poszukując przyczyny tego bałaganu. . Harry nacisnął klamkę , wszedł do biura Umbridge i zamknął za sobą drzwi .
Poczul sie jakby cofnal sie w czasie. pokoj byl dokladnie taki sam jak pokoj Umbridge w Hogwarcie. Koronkowe zaslony, ozdobne serwetki, wysuszone kwiaty byly niemal wszedzie.Sciany mialy identyczna dekoracje pokryta metalem. Sciany nosiły te same ozdobne płyty, kazda zechowala sie wysoka kolorystyka, kociak, podskakujacy i hasajacy z obrzydliwa slodycza. Biurko bylo przykryte przez falbankowe, kwiecisty obrus. Za okiem Szalonookiego, przypominajacy teleskop przedmiot umozliwial jej spogladanie na pracownikow po drugiej stronie drzwi. Harry rozejrzal sie, i sobaczyl, ze oni byli wciaz zgromadzeni wokol Detonatora. Gwałtownie skrecil teleskop spoza drzwi, pozostawiajac z tylu dziure, wyciagnal z niego magicze Oko i wlozyl je do kieszeni. Potem wrocil na srodek pokoju, podniosl swoja rozdzke, i wymamrotal: "Accio Medalion"
Nic się nie wydarzyło, ale przypuszczał że tak będzie. Umbridge znała ochronne uroki i zaklęcia. Dlatego podszedł do jej biurka i zaczął zaczął w nim grzebać. W szufladzie było pełno papierów i notatek oraz Spellotape (?). Znalazł tam spinacze, małe pudełko koronek, kokard, ale nie było medalionu. Znalazł też szafke na akta. Harry zabrał się do jej przeszukiwania. Tak jak Filch ma szafke z uczniami tak ta szafka była pełna folderów z imieniami. Nie było nic interesującego, aż Harry dotarty do najniższej szuflady, zauważył coś co go oderwało od poszukiwania medalionu, a mianowicie Plik Pana Weasley.
Wyciągnął plik i otworzyl go.
Arthur Weasley
Status krwi:Czystej krwi, ale z niedopuszczalnymi argument za - skłonnościami do Mugoli. Wierny członek Zakonu Feniksa.
Rodzina:Żona (czystej krwi), siedem dzieci, dwóch najmłodszego w Hogwarts. NB: Najmłodszy syn leży poważnie chory w domu, potwierdzenie inspektorów z ministerstwa.
Status bezpieczeństwa:POZOSTAWIŁ ŚLADY. Wszystkie jego ruchy są monitorowane. Silne prawdopodobieństwo znajomości z NIEPOŻĄDANYM NUMER JEDEN( skontaktować się z resztą rodziny)
"Niepożądany numer jeden", Harry ponownie włożył folder do akt i zamknął szuflade. Miał pomysł, znał kogoś, który faktycznie był, zaczął oglądać biuro w poszukiwaniu innych kryjówek on widział plakat się na ścianie, z słowami NIEPOŻĄDANY NUMER JEDEN. Pierwszy eglemplarz zdobił herb nad skrzynią. Mała rózowa notatka wisiała na plakacie. Harry ruszyl przez pokój, by to przeczytać i zobaczył, że Umbridge napisał, "Aby został ukarany."
Przez kilka poprzednich dni jeszcze aż tak się nie zdenerwował jak dzisiaj, szukal po omacku w dnach naczyń i koszów wysuszonych kwiatów, ale wcale nie nie był zaskoczony, że medalion tam nie było. Spojrzał jeszce raz na biuro Umbridge. Dumbledore gapił się na niego z małego prostokątnego lusterka, podpartego na biblioteczce obok biurka.
Harry przebiegł w poprzek pokoju, ale dotykajac go w jednym momencie uświadomoił sobie, że nie było to lustro. Dumbledore śmiał się smutno z frontowej okładki lśniacej ksiażki Harry, nie natychmiast, zauważyl kręcone zielone litery powypisywane wokoł jego kapelusza"Życie i Kłamstwa Albusa Dumbledore'a. Niżej, wyraźnie mniejszymi było napisane Rita Skeeter, autorka bestselleru Armand Dipped: Geniusz czy Idiota? Harry losowo otzworzyl ksiazke i zobaczyl Fotografie dwoch nastoletnich chłopców, smiejacych sie nadmiernie obejtych ramionami ze soba. Dumbledore, obecnie majacy wlosy dlugosci plaszcza, zapuszczal wlasnie mala kosmata brodke, podobna do tej ktora mial Krum, co tak bardzo drażniło Rona. Chlopiec, ktrory przerywal huczeniem cicha zabawe, obok Dumbledore'a patrzyl na niego dzikim, wesolym spojrzeniem. Jego złote włosy zwijaly sie w loki najego ramionach. Harry domyslil sie, ze to byl młody Doge, ale zanim mogł to sprawdzic, drzwi od biura otworzyły sie.
Jezeli Thichnesse nie spojrzal przez ramie kiedy wszedl, Harry mial niewiele czasu, aby zalozyc na siebie peleryne niewidke. Tak bylo, Pius spojrzal dziwnym przelotnym spojrzniem na miejsce , w ktorym Harry wlasnie zniknal. Poniewaz tak naprawde wszystkim, co widzial bylo to, ze Dumbledore drapie sie za nos na okładce, Harry pospiesznie odlozyl ksiazke na półke. Thicknesse ostatecznmie podszedł do biurka, wskazal rozdzka, na pioro lezace gotowe w naczyniu z atramentem. To wyskoczylo, i zaczelo pisac notke dla Dumbledore'a. Bardzo powoli, starajac sie nie oodychac, Harry wyszedl z biura, ku otwartej przestrzeni.
Tworcy ulotek wciaz byli uwiezieni wokol skutkow Detonatora, ktory wciaz slabo hukal i dymil, Harry szybko odszedl z korytarza, kiedy mloda czarownica powiedziala:
-Stawiam, ze to przyszlo tutaj z Eksperymentalnych Zaklec, sa bardzo nieostrożni, pamietasz ta wybuchajaca kaczke?
Pędzac dalej w kierunku windy , Harry przemyślał swoje mozliwosci. To nigdy nie bylo pewne, zeby medalion byl w Ministerswie, i nie bylo nadzieji na zaczarowanie gabinetu Umbridge, kedy stal w zatłoczonym holu. Ich glownym celem powinno byc teraz jak najszybsze opuszcenie ministerstwa , aby sie nie zdemaskowac i spróbowac innego dnia.
Pierwsza rzzecza, ko której pomyślał, bylo znalezienie Rona, a potem mogliby powalczyc o wydosanie Hermiony z sali Sądowej. Winda byla pusta, kiedy do niej przybył. Harry wskoczyl do niej i zdjal Peleryne , kedy zaczal jechac w doł. Ku jego wielkiej uldze, kiedy wyszedl na drugie pietro, zobaczyl Przemoczonego Rona z dziwnymi oczami.
"D-dobry" wymamrotal do Harry'ego, kiedy winda zaczela znow zjeżdzac na dół.
"Ron, to ja, Harry!"
"Harry! Cholibka, zapomnialem jak wygladasz - czemu nie ma z toba Hermiony?
"Musiala zejsc na dół do Sali sądowej z Umbridge, nie mogla odmówic, więc-"
Ale nim Harry skończył, winda sie zatrzymała. Drzwi sie otzworzyly i wyszedł z niej Pan Weasley w Drodze rozmawaijac ze strasza od siebie czarownicą o blond włosach, uczesanych tak wysoko, że przypominały mrowisko.
"...W gruncie rzeczy romumien, o czym mówisz Wakando, ale obawiam się, ze nie moge byc partnerem dla..."
Pan Weasley zatrzymał sie, rozpoznal Harry'ego . To bylo bardzo dziwne, ze pan Weasley patrzy na niego z taakim nie zadowoleniem.Drzwi windy zamknely sie, i winda znów pomknęła w dół.
"O, czesć, Reg" rzucił pan Weasley, rozgladajac sie dookoła, na dziwiek padajacego deszczu z miejsca pracy RonaCzy twoja zona jest dzis na przesłuchanu?"yyy, co ci się stało?
"czemu jestes taki mokry?"
"Biuro Yaxleya zostalo zaatakoane przez deszcz" powiedzial Ron. Jego spojrzenie skierowane było na ramie pana Weasley'a i Harry był pewien, ze Ron boi sie , ze jego tata go rozpozna, jesli beda patrzec sobie prosto w Oczy. "Nie moglem tego zatrzymac, wiec wysłali mnie zeby sprowadzic Bernie'go - Pliswortha, tak chyba powiedzieli"
"taaa, ostatnio pada w wielu biurach" rzekł pan Weasley."probowałes moze Meterolojinx Recanto?Bletcheyowi pomogło."
"Meterolojinx Recant?" piskanał Ron."Nie, nie porobowałem. Dzięki Ta....To znaczy , dziekuje, Arturze"
Dzrwi od windy znów się otwzorzyły, stara czarownivca z mrowiskiem na glowie wyszal, a Ron
popedzil za nia za widoku. Harry zaczal go gonic, ale zatrzymał go Percy weasley, przechadzajacy sie w kierunku windy. jego nos zakopany byl w jakiejsc gazecie, ktora czytał.
Dopóki drzwi się nie zamknęły ponownie Percy nie wiedział, że natknął się na swojego ojca. Spojrzał w górę widział Pana Weasley’a, obrócił czerwone pokrętło i dźwig się zatrzymał, a drzwi windy otworzył się. Harry po raz drugi próbował wyjść, ale tym razem ramie Pana Weasley’a zablokowało mu drogę.
-Chwila Runcorn
Drzwi windy zamknęły się i winda ruszyła w dół pobrzękując Pan Weasley powiedział
- Słyszę, że miałeś informację o Dirku Cresswellu
Harry miał wrażenie, że Pan Weasley jest zły z powodu kłótni z Percym. Harry zdecydował, że jego największa szansą będzie granie głupiego.
-Przepraszam? Powiedział
- Nie pretenduj, Runcorn - powiedział Pan Weasley wściekle. - Wyśledziłeś czarodzieja, który sfałszował jego drzewo genealogiczne, nieprawdaż??
- Ja - no i co z to, jeśli to zrobiłem??- powiedział Harry.
- Dirk Cresswell jest dziesięć razy większym czarodziejem niż Ty – powiedział Pan Weasley cicho niższy niż kiedykolwiek – Jeśli przeżyje Azkaban, będziesz przed nim odpowiadać nie wspominając o jego żonie, synach i przyjaciołach
- Arturze - przerwał mu Harry - wieś, że jesteś śledzony nieprawdaż??
- To jest groźba Runcorn?? – powiedział Pan Weasley głośno
- Nie – odpowiedział Harry - to jest fakt oni oglądają każdy Twój ruch
Drzwi windy otworzyły się. Dojechali do Atrium, Pan Weasley obdarował Harrego zjadliwym spojrzeniem i wyszedł z windy. Harry stał wstrząśnięty żałował, że nie może podać się za kogoś innego niż Runcorn, drzwi windy zamknęły się z brzdękiem. Harry wyjął pelerynę niewidkę i położył ją do tyłu. Spróbował wyciągnąć Hermione podczas ,gdy Ron zajmował się padającym biurem. Kiedy drzwi się otworzyły przyspieszył kroku do kamiennego kaganka, korytarz różnił się bardzo od wyłożonego drewnem i dywanami korytarza powyżej. Kiedy usłyszał odległy dźwięk, Harry zadrżał nieznacznie, spoglądając do odległych czarnych drzwi, które oznaczyły wejście do Departamentu Tajemnic.
Uzmysłowił sobie, że jego celem nie są czarne drzwi, lecz wejście po lewej stronie które on zapamiętał, kondygnacja schodków prowadziła do izby sądu. Jego umysł zmagał się z możliwościami skradania się na dół, miał nadal kilka detonatorów, lecz może lepiej było zapukać do drzwi sali sądowej wchodząc jako Runcorn i poprosić na słówko Mafalde?? Oczywiście Harry nie wiedział czy Runcorn jest wystarczająco ważny, by ujść karze za to i nawet jeśli on nie zarządzał tym, ponowne pojawienie się Hermiony mogło wywołać poszukiwanie zanim oni opuściliby ministerstwo. Zamyślony, nie zauważył wkradającego się chłodu, jak gdyby wchodził do mgły. Stawało się coraz zimniej i zimniej z każdym jego krokiem; chłód prawie go przesiąknął, dotarł do jego gardła i szarpnął za płuca. Wtedy poczuł wkradające się uczucie rozpaczy albo desperacji napełniające go i rozrastające się w nim.
Dementorzy – pomyślał Harry.
Ponieważ dotarł do końca schodów i obrócił się w prawo zobaczył straszliwą scenę. Ciemne przejście do sali sądowej zostało stłoczone wysokimi, czarny nakrywanymi kapturem postaciami, ich twarze były zupełnie schowane, dochodził jedynie szmer wciąganego powietrza. Sparaliżowane mugolskie dzieci zostały sprowadzone do przesłuchania i drżąc ze strachu siedziały na drewnianej ławce.
Większość z nich chowała twarze w rękach, być może w instynktownej próbie, by chronić twarze od chciwych ust dementorów. Niektórzy byli z rodzinami inni siedzieli sami. Dementor szybował do góry i na dół przed nimi, fala zimna rozpaczy i desperacji w tym miejscu wlewała się w Harrego jak przekleństwo.
Walcz z tym, mówił sobie, ale wiedział, że nie może przyzwać tutaj Patronusa bez natychmiastowego ujawnienia się. Więc ruszył naprzód krok za krokiem tak cicho jak tylko mógł i z każdym krokiem odrętwienie wydawało się wkradać do jego mózgu, ale musiał się skupić na Hermionie i Ronie potrzebowali go teraz.
Przejście w górę obok czarnych sylwetek było przerażające. Bezokie twarze schowane pod ich kapturami obracały się za nim, był pewien, że go wyczuli, być może ludzką obecność, która ciągle miała jakąś nadzieje, pewną odporność.
Wtem nagle wśród mrożącej ciszy drzwi jednego z lochu na lewo korytarza zostały otworzone i wrzaski odbiły się echem.
-Nie, nie ja jestem półkrwi, jestem półkrwi mówię Ci!! Mój ojciec był czarodziejem, spójrz na niego Arkie Alderton, on jest znanym projektantem kijów od mioteł, spójrz na niego, mówię Ci!! Zabieraj te łapska, puszczaj mnie!!
-To było ostatnie ostrzeżenie – powiedział miękki głoś Umbridge, magicznie powiększony, żeby brzmieć wyraźnie przy wrzaskach zdesperowanego człowieka.- Jeśli będziesz walczył, zostaniesz poddany Pocałunkowi Dementora.
Wrzaski człowieka opadły, ale suche szlochy odbiły się echem przez korytarz.
-Zabierz go - powiedział Umbridge.
Dwaj dementorzy ukazał się w wejściu sali sądowej, ich gnijące pokryte strupami ręce chwycił wyższego czarodzieja, który wydawał się mdleć. Poszybowali z nim w dół korytarza i ciemność, która wlekła się za nimi pochłonęła wzrok.
-Następna - Mary Cattermole – zawołała Umbridge
Drobna kobieta wstała, drżała od stóp do głów. Jej ciemne włosy został spowrotem wygładzone do koka i nosiła długie proste szaty. Jej twarz była zupełnie anemiczna. Ponieważ minęła dementorów, Harry widział jak drżała.
-Oszczędź nam – splunął Yaxley – Dzieci mugolskiej krwi nie wzbudzają naszej sympatii.
Szlochy Pani Cattermole maskowały kroki Harrego, który wybrał drogę przez środek staranie stawiając krok za krokiem, by dojść do podwyższonej platformy.
W momencie kiedy doszedł do celu, gdzie kot Patronus patrolował platformę, poczuł, że jest tu cieplej i przytulnej.
Potronus był Umbridge, Harry był tego pewny i było tutaj tak jasno, ponieważ była tutaj tak szczęśliwa w tym miejscu przestrzegając prawa, które sama pomagała napisać.
Powoli i bardzo ostrożnie prześlizgnął się wzdłuż platformy za Umbridge, Yaxley i Hermione i siadając za Hermioną. Martwił się, że Hermiona podskoczy, myślał o rzuceniu Muffliato na Umbridge i Yaxley’a, ale nawet mrucząc słowa mógłby zaalarmować Hermione. Wtedy Umbridge podniosła się i przemówiła do Pani Cattermole, Harry wykorzystał swoją szanse.


-Jestem za Tobą- szepnął Hermionie do ucha. Ponieważ on nie oczekiwał, że podskoczy tak gwałtownie, że prawie wyleje butelkę z atramentem, którym miała przypuszczalnie zapisywać przesłuchanie, ale zarówno Umbridge i Yaxley koncentrowali się na Pani Cattermole i zostało to niezauważone.
-Twoja różdżka została zabrana przy przybyciu dzisiaj do Ministerstwa Pani Cattermole- powiedziała Umbridge – osiem i trzy czwarte cala, wiśnia, rdzeń – włosy jednorożca. Czy rozpoznajesz opis??
Pani Cattermole kiwnęła głową, wycierając oczy w rękaw.
-Mogła byś powiedzieć nam od jakiego czarodzieja lub czarownicy wzięłaś tę różdżkę.
Zrobił to instynktownie, bez konkretnego planu, ponieważ nienawidził patrzeć jak chodzi sama do lochu, ponieważ drzwi zaczęły się zamykać wślizgnął się za nią.
To nie było to samo pomieszczenie w którym był przesłuchiwany za niewłaściwe użycie magii. To było o wiele mniejsze, chociaż sufit był wysoki co powodowało klaustrofobie osobie umieszczonej na dnie pomieszczenia.
Było tutaj więcej dementorów, rzucając ich mroźna aurę na to pomieszczenie; stali jak bezimienni wartownicy w kątach z dala od wysoko podniesionej platformy. Tutaj za balustradą usiadła Umbridge, z Yaxley’em po jednej stronie i Hermioną, cała bladą jak Pani Cattermole na innym. U stóp platformy leżał srebrny długowłosy kot, który kręcił się w górę i w dół, w górę i w dół, Harry zrozumiał, że jest tam by chronić prokuratorów od aury dementorów, która była przeznaczona tylko dla oskarżonego nie oskarżycieli.
-Usiądź – powiedziała Umbridge jej miękkim jedwabistym głosem.
Pani Cattermole podeszła do pojedynczego siedzenia pośrodku podłogi nad podniesioną platformą. W momencie ,gdy usiadła łańcuchy brzdęknęły i oplotły jej ręce.
- Jesteś żonata Elizabeth Cattermole? – spytała Umbridge
Pani Cattermole przytaknęła drżącym kiwnięciem głowy.
- Jesteś żonata z Reginald Cattermole z Departamentu Magicznego??
Pani Cattermole wybuchła płaczem
- Nie wiem gdzie on jest, miał się ze mną spotkać tutaj
Umbridge zignorowała ją.
- Matka Maisie, Ellie i Alfred Cattermole?" Pani Cattermole szlochał bardziej niż kiedykolwiek
- Oni są przestraszeni myślą, że mogłabym nie wrócić do domu.
-W-wziął?- Pani Cattermole szlochała- Nie wzięła tego od nikogo. Ja k-kupiłam to kiedy miałam jedenaście lat. To - to - to - wybrał mnie.
Pani Cattermole płakała mocniej niż kiedykolwiek.
Umbridge roześmiała się miękkim dziewczęcym śmiechem, który wywołał w Harrym chęć zaatakowania jej. Wychyliła się przez barierkę, by móc lepiej przyjrzeć się swojej ofierze i razem z nią wychyliło się coś złotego, co zawisło przed nią huśtający się bezużyteczne: medalion.
Hermiona zobaczyła medalion i pisneła cicho, ale Umbridge i Yaxley nadal patrzyli zdeterminowanie na ich zdobycz, byli głusi na wszystko inne.
-Nie - powiedział Umbridge – Nie, nie sądze tak Pani Cattermole. Różdżki tylko wybierają wiedźmy albo czarodziejów. Ty nie jesteś wiedźmą. Mam Twoje odpowiedzi na kwestionariuszu, który został do Ciebie wysłany – Mafalda podaj go mi.
Umbridge wyciągnął małą rękę. Spojrzała jak żaba w tym momencie Harry był bardzo zdziwiony niewidoczną siecią pomiedzy jej krótkimi i grubymi palcami. Ręce Hermiony trzęsły się z szoku. Gmerała w stosie dokumentów zachowujących równowagę na krześle obok niej, w końcu wycofując rękę ze stosu pergaminów znalazła opatrzony nazwa : Pani Cattermole.
-Jest, jest piękny Dolores – powiedziała wskazując na błyszczący wisiorek w zwichrzonych zagięciach bluzki Umbridge.
-Co?? – warknęła Umbridge, spoglądając – Och tak to stary rodzinny spadek – powiedziała wskazując na medalion leżący na jej dużej piersi.- S oznacza Selwyn jestem z nim spokrewniona... jednakże jest kilka rodzin czystej krwi z którymi nie jestem spokrewniona.... Litości. – kontynuowała swoim hałaśliwym głosem kartkowanie kwestionariusza Pani Cattermole – Że to samo nie może być powiedziane o Tobie. Profesja rodziców handlarze jeżynami.
Yaxley śmiał się drwiąco. Poniżej, puszysty srebrny kot patrolował z góry na dół i dementor pozostał w mocy czekania w kącie.
To było kłamstwo Umbridge, które spowodowało napłyniecie krwi do mózgu Harrego i zatarło jego zmysł ostrożności - że medalion, który ona wzięła jako łapówka od nieistotnego przestępcy był użyty, by poprzeć jej własne uwierzytelnienie czystej krwi. Podniósł swoją różdżkę nawet nie kłopocząc się ukryciem pod Peleryną Niewidką i powiedział – Drętwota!
Rozbłysło się czerwone światło; Umbridge odrętwiała i uderzyła czołem w balustradę. Papiery Pani Cattermole ślizgały się po jej kolanach na podłogę i poniżej platformy, grasujący kot ze srebra zniknął. Lodowato zimne powietrze uderzyło ich jak zbliżający się wiatr: Yaxley, zmieszany rozejrzał się dookoła i zobaczył bezcielesną rękę Harrego i różdżkę wycelowaną w niego. Próbował sięgnąć po swoją różdżkę, ale był zbyt wolny: Drętwota!!
Yaxley ześlizgnął się na ziemie i zwinął się na podłodze.
-Harry!!
-Hermiona, jeśli myślisz, że będę tutaj siedział i pozwalał jej udawać... -Harry, Pani Cattermole!

Harry kręcił się dookoła i wierzgał pod peleryną niewidką. Poniżej, dementorzy wyszli ze swoich rogów sunąc do kobiety przymocowanej do krzesła. Prześlizgnęli się w stronę kobiety przymocowanej do krzesła. Ponieważ Patronus zniknął, albo wyczuli, że są poza kontrolą ich mistrzów. Pani Cattermole wrzasnęła straszliwie ze strachu jak szlama, straszna pokrytą śluzem, parszywa rękę, złapała za jej podbródek i zmusiła jej twarz do obrócenia się spowrotem.
-" Ecpecto Patronum"
" Zdecydowaliśmy, że wszyscy powinniście udać się do domu i ukryć ze swoimi rodzinami," Powiedział Harry oczekującym dzieciom mugoli, oślepionym przez światło Patronusa i kulącym się. "Jeśli możecie, uciekajcie za granicę. Poprostu trzymajcie się z dala od Ministerstwa. To jest oficjalna pozycja. Jeżeli teraz podążycie za Patronusem, opuścicie Atrium."
Bez większych przeszkód weszli na górę, ale kiedy zbliżyli się do windy, Harry zaczął mieć obawy. Kiedy pojawili się na Atrium ze srebrnym jeleniem , wydrą wznoszącą się obok niego i co najmiej dwudziestoma ludźmi, z czego połowę stanowili dzieci mugoli, nie mógł pozbyć się uczucia, że przyciągali niechcianą uwagę. Po prostu wyciągnął taki wniosek kiedy winda zadzwoniła na stacji przed nimi.
"Reg!" wrzaśnięta Pani Cattermole i ona rzuciła się Ronowi na ramiona . "Runcorn mnie uwolnił , on zaatakował Umbridge i Yaxley i powiedział nam żebyśmy opuścili kraj. Myślę, że lepiej będzie jak to zrobimy, Reg, mówię poważnie, chodźmy do domu, aportujmy dzieci i - dlaczego jesteś taki mokry?"
"Woda" , wymamrotany Ron, uwalniając się. "Harry, oni wiedzą że w ministerstwie są intruzi , wiedzą o dziurze w drzwiach biura Umbridge's. Szacuję, że mamy jakieś pięć minut, jeżeli to -" Patronus Hermiony zniknął z trzaskiem, kiedy spojrzała na przerażoną na twarz Harry'ego.
"Harry, jeżeli nas tu złąmią - !"
"Nie złąpią, jeżeli się pospieszymy," powiedział Harry. Zwrócił się do milczącej grupy w tyle, którzy gapili się na niego.
"Ile odób posiada różdżki?"
Około połowa z nich podnosiła ręce.
"W porządku, ci z was, który nie mają różdżek niech przyłączą się do kogoś, kto ma. Musimy się spieszyć bo nas zatrzymają. Chodźcie."
Udało im się zmieścić do dwóch wind. Patronus Harry'ego pozostał na warcie przed złotymi kratami, podczas gdy oni zamknęli się i winda ruszyła w górę.
"Poziom osiem" , powiedział chłodny głos wiedźmy, "Atrium" .Harry natychmiast wiedział , że mają kłopoty. Atrium było pełne ludzi ruszających się od kominka do kominka, przyjmując ich.
"Harry!" pisnięła Hermiona ". Dokąd idziemy - ?"
"Zatrzymajcie się!" Harry zagrzmiał i potężny głos Runcorn'a uczynił to samo: czarodzieje przypieczętowujący kominki zamarli. "Za mną" , szepnął do grupy z przerażonych dzieci mugoli, którzy poruszali się w grupie, prowadzonej przez Rona i Hermionę.
"Co się dzieje, Albert?" powiedział ten sam łysiejący czarodziej, który wyszedł wcześniej z kominka . Wyglądał nerwowy.
"Ta grupka musi wyjść zanim zamkniesz wyjście" , powiedział Harry z taką władzą na jaką mógł się zdobyć.
Grupa czarodziejów przed nim spoglądała na siebie.
"Kazano nam zamknąć wszystkie wyjścia i nie pozwolić nikomu wyjść -"
"Sprzeciwiasz się mi?" Harry wrzasnął. "chciałbyś żeby twoje drzewo genealogiczne było tak skontrolowane, jak Dirk Cresswell ?"
"Przepraszam!" wysapał łysiejący czarodziej, cofając się. "nie nic na myśli, Albert, ale myślałem … myślałem, że oni czekali na przesłuchiwanie i …"
"Ich krew jest czysta," powiedział Harry i jego głęboki głos rozbrzmiał dobitnie przez salę. "Czystsza niż twoja. Możecie iść ," on powiedział do dzieci mugoli, którzy pędzili do kominków i zaczęli zniknąć parami. Czarodzieje Ministerstwa ociągali się, niektórzy byli zmieszani, inni przestraszeni i bojaźliwi. Wówczas:
"Mary!"
Pani Cattermole obejrzała się przez ramię. Prawdziwy Reg Cattermole, nie wymiotował dłużej ale był jeszcze blady i niewyraźny, wybiegł właśnie windy.
"R- Reg?"
Spoglądała od jej męża do Ron'a, który przeklnął głośno.
Łysiejący czarodziej gapił się podczas gdy jego głowa obracała się śmiesznie od jednego Reg'a Cattermole do drugiego.
"Hej - co siędzieje ? Co jest?"
"Zamknijcie wyjście! ZAMKNIJCIE JE!"
Yaxley wybiegł z innej windy i biegł do grupy obok kominków, w której wszyscy byli dziećmi mugoli z wyjątkiem Pani Cattermole która zniknęła. Ponieważ łysiejący czarodziej podnosił różdżkę, Harry podnosił ogromną pięść i uderzył go, ciskając nim w powietrze.
"On pomaga uciec dzieciom mugoli , Yaxley!" Harry krzyknął.
Koledzy łysiejącego czarodzieja rozpoczęli zamieszki, pod osłoną, Ron chwycił Panią Cattermole, pociągnął ją do cichy otwartego kominka i zniknął. Zmieszany Yaxley spoglądał od Harry'ego do uderzonego czarodzieja, podczas gry prawdziwy Reg Cattermole wrzasnął, "Moja żona! Kto był z moją żoną? Co się dzieje?"
Harry zobaczył, jak głowa Yaxley'a obróciła się, zobaczył blask prawdy na jego brutalnej twarzy.
"Chodź!" Krzyknął Harry do Hermiony; złapał jej rękę i razem wskoczyli do kominka , podczas gdy przekleństwa Yaxley's wędrowały w głowie Harry'ego. Obracali się przez kilka sekund zanim wystrzelili z toalety do kabiny. Harry rzucił się do otwartych drzwi: Ron stał tam obok zlewów, nadal walcząc z Panią Cattermole.
"Reg, nie rozumiem -"
"Pozwól iść, nie jestem twoim mężem, masz pójść do domu!" Rozległ się hałas w kabinie za nimi; Harry obejrzał się; Właśnie pojawił się Yaxley .
"UCIEKAJMY!" Harry wrzasnął. Złapał Hermionę i Rona za rękę i włączył zasłonę.
Ogarnęła ich Ciemność , wraz z uczuciem ściskania rąk, ale coś było nie tak …. Ręka Hermiona wydawała się ślizgać się z jego uścisku ….
On zastanawiał się czy się udusi ; nie mógł oddychać czy zobaczyć czegokolwiek i jedyną pewną rzeczę były ręka Rona i palce Hermiony, które powoli wyślizgiwały się , ….
I wtedy zobaczył drzwi, numer dwanaście, Grimmauld Place , ale zanim mógł odetchnąć, nastąpił wrzask i błysk purpurowego światła: ręka Hermiony nagle upadła przy nim i znowu wszystko zrobiło się ciemne.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 20:33, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 14
Złodziej
Tłumaczył: Rogacz
Korekta: VP



Harry otworzył oczy i został oślepiony złoto - zielonym blaskiem. Nie wiedział, co się stało, wiedział tylko, że leżał na czymś, co wydawało się być liśćmi i gałęziami. Usiłował złapać oddech w płuca, które zdawały się być spłaszczone. Zmrużył oczy i zdał sobie sprawę, że oślepiającym blaskiem było światło słoneczne, przepływające przez liściaste sklepienie wysoko nad nim. Nagle jakiś obiekt drgnął przy jego twarzy. Podniósł się na kolana za pomocą rąk, gotów stawić czoła jakiemuś małemu, dzikiemu stworzeniu, ale zobaczył, że tym obiektem była stopa Rona. Rozglądając się, Harry zauważył, że oni i Hermiona leżeli na leśnej polanie, najwyraźniej sami.
Pierwszą myślą Harry`ego było to, że znajdują się w Zakazanym Lesie i przez chwilę, pomimo, że wiedział jak nierozsądne i niebezpieczne dla nich byłoby pojawienie się na błoniach Hogwartu, jego serce podskoczyło na myśl o prześlizgnięciu się przez drzewa do chatki Hagrida. Jednak po kilku chwilach Ron wydał z siebie niski jęk i Harry zaczął czołgać się w jego kierunku. Zdał sobie sprawę z tego, że nie był to Zakazany Las. Drzewa wyglądały na młodsze, były szerzej rozmieszczone, przez co ziemia była jaśniejsza. Zobaczył Hermionę, również podniesioną na kolanach z opartymi rękoma przy głowie Rona. W chwili, gdy jego oczy przeniosły się na Rona, wszystkie inne troski uleciały z jego głowy. Krew przemoczyła całą lewą stronę Rona, a jego twarz wyróżniała się szaro-białym odcieniem na tle wyścielonej liśćmi ziemi. Eliksir Wielosokowy przestawał działać. Ron z wyglądu był w połowie Cattermolem, a w połowie sobą. Jego włosy stawały się coraz bardziej i bardziej czerwone, gdy z jego twarzy odpłynęła reszta koloru,
który posiadała.
”Co mu się stało?”
”Rozszczepił się.” Odpowiedziała Hermiona, a jej palce były zajęte rękawem Rona, na którym krew była najbardziej mokra i najciemniejsza.
Harry patrzył z przerażeniem, jak rozdzierała koszulkę Rona. Zawsze myślał o rozszczepieniu, jak o czymś zabawnym, ale to... Jego wnętrzności przekręciły się nieprzyjemnie, gdy Hermiona kładła nagie ramię Rona, w którym brakowało kawałka ciała, wydrążonego tak starannie, jak przy użyciu noża.
”Harry, szybko, w mojej torbie jest butelka z etykietką „Wyciąg z Dyptamu”.
”W torbie... Racja... ”
Harry pośpieszył ku miejscu, w którym wylądowała Hermiona, chwycił małą, ozdobioną koralikami torbę i wepchnął dłoń do środka. Natychmiast, przedmiot za przedmiotem, zaczęły się objawiać jego dotykowi. Poczuł skórzane grzbiety książek, wełniane rękawy swetrów, obcasy butów...
”Szybko! ”
Podniósł swoją różdżkę z ziemi i wycelował w głębie magicznej torby.
”Accio Dyptam!”
Mała brązowa buteleczka wyskoczyła z torby. Złapał ją i pospieszył z powrotem do Hermiony i Rona, którego oczy były teraz w połowie zamknięte, a paski białej gałki ocznej były widoczne pomiędzy powiekami.
” Jest nieprzytomny.” Powiedziała Hermiona, która też była dość blada, choć już nie wyglądała jak Mafalda, ale jej włosy wciąż były miejscami siwe. ”Odkorkuj mi to, Harry, ręce mi się trzęsą.”
Harry szarpnął korek małej butelki. Hermiona wzięła ją i wylała trzy kroplę eliksiru na krwawiącą ranę. Zielonkawy dym kłębił się nad nią, a kiedy znikł, Harry zobaczył, że krwawienie ustało. Teraz rana wyglądała na kilka dni starszą, nowa skóra rozciągła się na czymś, co dopiero było otwartą raną.
”Wow!” Powiedział Harry
”Tylko tyle jestem w stanie bezpiecznie zrobić. ” Powiedziała Hermiona trzęsąc się. ”Są zaklęcia, które mogłyby go kompletnie złożyć, ale nie miałabym odwagi próbować… Jeśli rzuciłabym je źle, wyrządziłabym mu większą szkodę... Już i tak stracił tak dużo krwi...”
”Jak to się stało? To znaczy…” Harry potrząsnął głową, próbując ją oczyścić, żeby zrozumieć, co właściwie się stało. ”Dlaczego tu jesteśmy? Myślałem, że mieliśmy wrócić na Grimmauld Place.”
Hermiona wzięła głęboki oddech. Była bliska płaczu.
”Harry, nie sądzę byśmy mogli tam wrócić. ”
”Co masz na...? ”
”Kiedy się deportowaliśmy, Yaxley mnie złapał i nie mogłam się go pozbyć, był za silny i ciągle mnie trzymał… Gdy dotarliśmy do Grimmauld Place, a potem... Cóż, myślę, że zobaczył drzwi i pomyślał, że zatrzymujemy się tam, więc poluzował swój uścisk i zdołałam uwolnić się od niego i przyprowadziłam nas tutaj! ”
”A więc, gdzie on jest? Czekaj... Chyba nie masz na myśli, że jest na Grimmauld Place? Nie może wejść tam do środka? ”
Jej oczy zalśniły łzami, kiedy kiwnęła głową.
”Harry, myślę, że może. Ja... Ja zmusiłam go, żeby mnie wypuścił Klątwą Odrazy, ale już był w obszarze chronionym zaklęciem Fideliusa. Odkąd Dumbledore umarł, jesteśmy Strażnikami Tajemnicy, więc ja przekazałam mu tajemnicę, czyż nie? ”
Bez wątpienia, Harry był pewny, że miała rację. To był poważny cios. Jeśli Yaxley teraz mógł wejść do domu, nie było mowy o powrocie. Teraz mógł tam aportować innych Śmierciożerców. Pomimo, że dom był posępny i uciążliwy, był ich jedynym bezpiecznym schronieniem. Nawet Stworek był tak szczęśliwy i przyjazny, więc Grimmuald było ich domem. Z ukłuciem żalu, niemającym nic wspólnego z jedzeniem, Harry wyobraził sobie skrzata domowego zapracowanego nad plackiem ze steku i nerki, którego Harry, Ron i Hermiona już nie zjedzą.
”Harry, przepraszam, tak mi przykro!”
”Nie bądź głupia, to nie twoja wina! Jak już, to moja...”
Harry włożył swoją dłoń do kieszeni i wyciągnął oko Szalonookiego. Hermiona odskoczyła patrząc z przerażeniem.
”Umbridge wbiła je w drzwi, żeby szpiegować ludzi. Nie mogłem go tam zostawić... Ale stąd wiedzieli, że pojawili się intruzi.”
Zanim Hermiona mogła odpowiedzieć, Ron jęknął i otworzył oczy. Ciągle był szary, a jego twarz błyszczała od potu.
”Jak się czujesz? ” Szepnęła Hermiona
”Podle…” Zaskrzeczał Ron, krzywiąc się, gdy poczuł kontuzję. „Gdzie jesteśmy? ”
”W lesie, gdzie odbyły się Mistrzostwa Świata w Quidditch`u. ”. Odpowiedziała Hermiona. ”Chciałam odseparowanego, skrytego miejsca, a to było... ”
”...Pierwsze miejsce, o którym pomyślałaś? ” Harry dokończył za nią, rozglądając się dookoła na wyraźnie opuszczoną polanę. Nie mógł powstrzymać się od przypomnienia sobie, co się stało ostatnim razem, kiedy aportowali się na pierwsze miejsce, o którym pomyślała Hermiona... Jak Śmierciożercy znaleźli ich w ciągu kilku minut... Czy to była Legilimencja? Czy Voldemort lub jego poplecznicy, nawet teraz wiedzieli, dokąd zabrała ich Hermiona?
”Nie sądzisz, że powinniśmy się ruszyć? ” Ron spytał Harry`ego, i Harry po wyrazie twarzy Rona mógł stwierdzić, że myślał o tym samym.
”Nie wiem. ”
Ron wciąż był blady i mokry. Nawet nie próbował usiąść, co wyglądało jakby był zbyt słaby, żeby to zrobić. Perspektywa przenoszenia Rona odstraszyła go.
”Na razie zostańmy tutaj. ” Powiedział Harry.
Hermiona, wyglądająca na zadowoloną zerwała się na nogi.
”Dokąd idziesz? ” Spytał Ron.
”Jeśli tu zostajemy, powinniśmy rzucić jakieś obronne zaklęcia wokół tego miejsca. ” Odpowiedziała i podniosła różdżkę, po czym zaczęła chodzić w szerokie koło, szepcząc inkantacjami. Harry zauważył niewielkie zaburzenia w otaczającym powietrzu. Wyglądało to tak, jakby Hermiona uformowała gorącą mgiełkę wokół ich polany.
”Salvio Hexia... Protego Totalum... Repello Muggletum... Muffliato… Mógłbyś wyjąć namiot, Harry…”
”Namiot? ”
”W torbie. ”
” W... Oczywiście. ” Powiedział Harry
Tym razem Harry nie zawracał sobie głowy szukaniem po omacku, lecz użył kolejnego Zaklęcia Przywołania. Namiot pojawił się w grudkowatej masie płótna, lin i tyczek. Harry rozpoznał, po części z powodu zapachu kotów, że był to ten sam namiot, w którym spali w noc Mistrzostw Świata w Quidditch`u.
”Myślałem, że należał do tego faceta, Perkinsa z Ministerstwa? ” Powiedział, zaczynając rozplątywanie spętanych śledzi.
”Widocznie nie chciał go z powrotem, jego lumbago jest dość poważne. ” Powiedziała Hermiona wykonując różdżką skomplikowane ósemki. ”Więc tata Rona powiedział, że mogę go pożyczyć. Erecto! ” Dodała, celując różdżką w zdeformowane płótno, które płynnym ruchem wzniosło się w górę i ulokował się w pełni skonstruowany na ziemi przed Harrym, z którego przestraszonych rąk śledzie poszybowały i wylądowały z hukiem na końcach odciągów.
”Cave Inimicum! ” Zakończyła Hermiona z floresem skierowanym w niebo. ” To wszystko, co mogę zrobić. Przynajmniej powinniśmy wiedzieć, kiedy będą nadchodzić. Nie mogę zagwarantować, że to powstrzyma Vol... ”
”Nie wymawiaj jego imienia! ” Uciął Ron, jego głos był szorstki.
Harry i Hermiona spojrzeli na siebie.
”Przepraszam. ” Powiedział Ron, jęcząc lekko, gdy podnosił się by na nich spojrzeć. ”Ale to brzmi jak, jak... Klątwa, albo coś. Nie możemy go nazywać Sami-Wiecie-Kim...? Proszę?
”Dumbledore powiedział, że strach przed imieniem... ” Zaczął Harry.
”W razie, gdybyś nie zauważył, nazywanie Sam-Wiesz-Kogo po imieniu nie przysporzyło mu w końcu niczego dobrego.” Odparł Ron. ”Po prostu... Po prostu okażcie Sam-Wiesz-Komu szacunek.”
”Szacunek? ” Powtórzył Harry, ale Hermiona rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, widocznie, żeby nie kłócił się z Ronem, gdy ten drugi był w tak słabej kondycji.
Harry i Hermiona w połowie nieśli, w połowie wlekli Rona przez wejście do namiotu. Wnętrze było dokładnie takie, jakie Harry zapamiętał: małe mieszkanie z łazienką i małą kuchnią. Odepchnął stary fotel i ostrożnie położył Rona na dolnej kuszetce piętrowego łóżka. Nawet tak bardzo krótka podróż uczyniła Rona jeszcze bledszym i kiedy położyli go na materacu, zamknął ponownie oczy i nie odzywał się przez chwilę.
”Zrobię herbaty.” Powiedziała zdyszana Hermiona, wyciągając czajnik i kubki z głębi swojej torby i zmierzając w stronę kuchni.
Harry dostrzegł, że gorący napój był równie przyjemny jak ognista whisky, którą pił podczas nocy, gdy zmarł Szalonooki. Zdawał się wypalać lekki strach, trzepocący w jego piersi. Po minucie lub dwóch Ron przerwał ciszę.
”Jak sądzicie, co stało się z Cattermole`ami? ”
”Przy odrobinie szczęścia będą musieli uciec. ” Powiedziała Hermiona, ściskając wygodnie swój kubek ”Tak długo, jak pan Cattermole zachował trzeźwość umysłu, na pewno aportował się z panią Cattermole i będą teraz uciekać z kraju razem z ich dziećmi. To właśnie Harry kazał jej zrobić. ”
”Kurczę, mam nadzieję, że uciekli. ” Powiedział Ron opadając na poduszki. Herbata zdawała się działać na niego korzystnie, trochę jego koloru powróciło. ”Nie sądzę, żeby Reg Cattermole był taki bystry, po tym jak wszyscy się do mnie odnosili, gdy byłem nim. Boże mam nadzieję, że im się udało... Jeśli przez nas oboje skończą w Azkabanie... ”
Harry spojrzał na Hermionę i pytanie, które miał jej zadać ”Czy brak różdżki pani Cattermole mógł zapobiec jej aportacji wraz z mężem?” zamarło w jego gardle. Hermiona obserwowała Rona, niepokojącego się losem Cattermolei i była taka delikatność w jej wyrazie, przez którą Harry poczuł się prawie jakby złapał ją na całowaniu Rona.
” Więc, masz to? ” Spytał Harry, częściowo by przypomnieć jej o swojej obecności.
”Co... Co mam? ” Powiedziała Hermiona z lekkim przerażeniem.
” Po co przez to wszystko przechodziliśmy? Medalion! Gdzie jest medalion? ”
” Macie go? ” Krzyknął Ron podnosząc się trochę na swoich poduszkach. ” Nikt mi nic nie mówi! Kurczę, mogliście o tym wspomnieć. ”
”Cóż, ratowaliśmy ucieczką przed Śmierciożercami, czyż nie? ” Powiedziała Hermiona. ” Masz. ”
Wyciągnęła medalion z kieszeni swojej szaty i podała go Ronowi. Był wielkości kurzego jajka. Ozdobna litera ‘S’ wyłożona wieloma małymi, zielonymi kamykami, zamigotała bezbarwnie w rozproszonym świetle rzucanym przez brezentowy dach namiotu.
”Nie ma żadnej szansy, że zniszczył go ktoś inny odkąd Stworek go miał? ” Spytał Ron z nadzieją. ”To znaczy… Czy jesteśmy pewni, że to wciąż Horkruks? ”
” Tak sądzę. ” Powiedziała Hermiona odbierając mu medalion. ” Byłyby jakieś ślady uszkodzeń, gdyby został magicznie zniszczony. ”
Podała go Harry`emu, który obrócił go między palcami. Przedmiot wyglądał perfekcyjnie, wręcz nieskazitelnie. Przypomniał sobie pokiereszowane pozostałości z pamiętnika i jak kamień w pierścieniu pękł, gdy Dumbledore go zniszczył.
”Myślę, że Stworek ma rację. ” Rzekł Harry. „ Będziemy musieli najpierw rozpracować jak go otworzyć, zanim go zniszczymy. ”
Nagła świadomość, że to, CO trzymał i CO żyło za maleńkimi złotymi drzwiczkami uderzyła Harry`ego, gdy mówił. Nawet po ich wszystkich staraniach, by go zdobyć, poczuł brutalną chęć, by odrzucić medalion od siebie. Zmuszając się, ponownie spróbował wyłamać medalion za pomocą swoich palców, potem spróbował czaru, którego Hermiona użyła do otworzenia drzwi sypialni Regulusa. Żaden sposób nie zadziałał. Podał medalion z powrotem Ronowi i Hermionie i każde z nich próbowało jak mogło, lecz też nie mogli go otworzyć.
” Czy wy też to czujecie? ” Spytał Ron cichym głosem, gdy trzymał go silnie w zaciśniętej pięści.
”Co masz na myśli? ” Ron podał Harry`emu Horkruks. Po chwili lub dwóch, Harry wiedział, o co chodziło Ronowi. Czy to, co czuł, było jego własną krwią pulsująca w żyłach, czy to coś uderzało wewnątrz medalionu, jak małe metalowe serce?
”Co zamierzamy z tym zrobić? ” Spytała Hermiona.
”Przechowamy go, dopóki nie znajdziemy sposobu na jego zniszczenie. ” Odpowiedział Harry i pomimo, że nie chciał, zawiesił łańcuch na swojej szyi, upuszczając medalion pod szaty, który spoczął na jego piersi, przy sakiewce, którą dał mu Hagrid.
”Myślę, że powinniśmy na zmianę obserwować otoczenie namiotu. ” Dodał, patrząc na Hermionę, wstając i rozciągając się. ” I będziemy także musieli pomyśleć o jakimś jedzeniu. Ty tu zostajesz. ” Dodał ostro, gdy Ron próbował podnieść się z krzesła i pokrył się paskudnym odcieniem zieleni.
Z Fałszoskopem, który Hermiona podarowała Harry`emu na urodziny, postawionym ostrożnie na środku stołu w namiocie, Harry i Hermiona spędzili resztę dnia jako obserwatorzy, zmieniając się na warcie. Jednak Fałszoskop pozostał cichy, wciąż na swoim miejscu, czy to przez ochronne i antymugolskie czary Hermiony, czy przez to, że ludzie rzadko się tam zapuszczali. Ich skrawek lasu pozostał opuszczony, nie licząc kilku ptaków i wiewiórek. Gdy zapadł wieczór nic się nie zmieniło, a Harry zaświecił swoją różdżkę, gdy zmienił wartę Hermiony o dziesiątej i wpatrywał się w bezludne otoczenie, zauważając nietoperze trzepoczące wysoko nad nim, na skrawku gwieździstego nieba, widocznego z ich chronionej polany. Poczuł się głodny i oszołomiony. Hermiona nie spakowała żadnego jedzenia do jej magicznej torby. Zapewne przypuszczała, że wrócą do Grimmauld Place tej nocy, więc nie mieli nic do jedzenia oprócz kilku grzybów, które zebrała wśród najbliższych drzew i dusiła w kociołku. Po kilku kęsach Ron odepchnął swoją porcję
, wyglądając, jakby miał mdłości. Harry wytrwał tylko dlatego, żeby nie zranić uczuć Hermiony.
Otaczająca cisza została przerwana przez dziwny szelest i coś, co brzmiało jak łamanie gałęzi. Harry pomyślał, że były one spowodowane raczej przez zwierzęta niż przez ludzi, jednak mocno trzymał różdżkę w gotowości. Jego wnętrzności, już nieprzyjemne przez niedostateczną porcję gumowatych grzybów, drżały z niepokoju. Pomyślał, że będzie zachwycony, gdy uda im się odzyskać Horkruks, ale jakoś tego nie czuł. Wszystko, o czym myślał, gdy tak siedział wpatrując się w ciemność, której jego różdżka oświetlała tylko niewielką część, był niepokój o to, co stanie się dalej. Czuł się tak, jak gdyby coś, do czego zmierzał tygodniami, miesiącami, może nawet latami, zmuszało go teraz do zatrzymania się, zejścia z drogi. Gdzieś tam były też inne Horkruksy, ale nie miał zielonego pojęcia, gdzie mogły być. Nie wiedział nawet, czym one były. W międzyczasie był zagubiony, nie wiedząc jak zniszczyć jedynego Horkruksa, którego znaleźli i który leżał na jego nagiej piersi. Co ciekawe, nie brał on ciepła z jego ciała, lecz le
żał taki zimny na jego skórze, jakby właśnie wynurzył się z lodowatej wody. Od czasu do czasu Harry myślał, lub może wyobrażał sobie, że mógł poczuć niewielkie bicie serca, nieregularne z jego własnym. Nieznane złe przeczucia przemknęły przez niego, gdy usiadł w ciemności. Próbował im się przeciwstawić, odepchnąć je, lecz one nieustępliwie go nachodziły. Żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje. Ron i Hermiona rozmawiali teraz delikatnie za jego plecami, w namiocie. Mogliby odejść, gdyby tylko chcieli - on nie mógł. I zdawało się, że Harry, gdy tam siedział, próbował zapanować nad swoim strachem i wyczerpaniem, z myślą, że Horkruks na jego piersi wymierzał czas, który mu pozostał... ”Głupi pomysł - powiedział do siebie, - nie sądzę, żeby... ”
Jego bliznę znów przeszył kłujący ból. Bał się, że sam to robił, przez miewanie tych myśli i spróbował skierować je gdzie indziej. Myślał o biednym Stworku, który oczekiwał ich w domu, a zamiast nich przyjął Yaxley`a. Czy skrzat będzie siedział cicho, czy powie Śmierciożercy wszystko, co wie? Harry chciał wierzyć, że Stworek zmienił swój stosunek do niego przez ostatnie kilka miesięcy, że będzie teraz lojalny wobec niego, ale kto wiedział, co się stanie? Co, jeśli Śmierciożercy torturowali skrzata? W głowie Harry`ego zaroiło się od chorych obrazów i próbował je też odepchnąć, ale nie był nic, co mógłby zrobić dla Stworka. On i Hermiona już zdecydowali, żeby nie próbować go przyzywać, co jeśli razem z nim pojawił się ktoś z Ministerstwa? Nie mogli liczyć, że skrzacia aportacja była bez wad, jak ta, kiedy zabrali Yaxley`a do Grimmauld Place na brzegu rękawa Hermiony. Blizna Harry`ego paliła go teraz okropnie. Myślał, że było jeszcze tak wiele rzeczy, o których nie wiedzieli. Lupin miał rację na temat magii,
której nigdy nie sobie wyobrażali czy spotkali. Dlaczego Dumbledore nie wyjaśnił mu nic więcej? Czy myślał, że będzie na to czas? Że będzie żył lata, może wieki, jak jego przyjaciel Nicolas Flamel? Jeśli tak, to był w błędzie... Snape już tego dopilnował... Snape, śpiący wąż, który zaatakował na szczycie wieży... A Dumbledore upadł... Upadł...
”Daj mi to, Gregorovitch. ”
Głos Harry`ego był wysoki, czysty i zimny, trzymał różdżkę swoją bladą dłonią z długimi palcami. Człowiek, w którego celował był zawieszony do góry nogami w powietrzu, pomimo, iż nie było żadnych lin utrzymujących go. Wisiał tam, niewidzialnie i nienaturalnie związany, a jego kończyny były owinięte wokół niego. Jego przerażona twarz, na wysokości Harry`ego byłą czerwona przez krew, która napływała do jego głowy. Miał śnieżnobiałe włosy i gęstą, bujną brodę, niczym związany Święty Mikołaj.
”Nie mam tego, nie mam tego już! To było, wiele lat temu, skradzione ode mnie! ”
” Nie okłamuj Lorda Voldemorta, Gregorovitch. On wie... On zawsze wie. ” Źrenice wiszącego człowieka były szerokie, powiększone ze strachu i zdawały się zwiększać, coraz bardziej i bardziej, dopóki ich czerń nie pochłonęła Harry`ego w całości...
A teraz Harry szedł szybkim krokiem ciemnym korytarzem, w solidnym przebudzeniu Gregorovitch`a, który trzymał wysoko lampion. Gregorovitch wpadł do pokoju na końcu korytarza, a jego lampion oświetlił coś, co wyglądało jak warsztat. Wióry drewna i złota błyszczały w basenie światła, a na parapecie siedział, niczym gigantyczny ptak, młody mężczyzna o złotych włosach. W ułamku sekundy światło lampionu oświetliło go, i Harry zobaczył zadowolenie na jego przystojnej twarzy, a potem intruz strzelił Zaklęciem Oszałamiającym ze swojej różdżki i wyskoczył zgrabnie tyłem z okna, zanosząc się śmiechem.
Harry pędził z powrotem z tych szerokich, tunelowatych źrenic, a twarz Gregorovitcha była pełna przerażenia.
”Kim był ten złodziej, Gregorovitch? ” Spytał wysokim, zimnym głosem.
”Nie wiem, Nigdy nie wiedziałem, młody mężczyzna... Nie... Proszę – PROSZĘ! ”
Krzyk trwał i trwał, a następnie wybuchło zielone światło...
”Harry! ”
Otworzył oczy, dysząc, a jego czoło pulsowało. Zemdlał przy boku namiotu, ześlizgnął się bokiem po brezencie, rozciągnięty na ziemi. Spojrzał na Hermionę, której bujne włosy przesłoniły niewielki kawałek nieba widocznego przez ciemne gałęzie nad nimi.
”To tylko sen. ” Powiedział, siadając szybko i starając się spotkać groźne spojrzenie Hermiony, z niewinną miną. ”Musiałem się zdrzemnąć, przepraszam. ”
”Wiem, że to była blizna! Mogę poznać po wyglądzie twojej twarzy. Widziałeś umysł Vol... ”
”Nie wymawiaj jego imienia!” Z głębi namiotu dobiegł ich pełen złości głos Rona.
”Dobrze. ” Odparowała Hermiona. ”Umysł Sam-Wiesz-Kogo! ”
”Nie chciałem, żeby to się stało. ” Powiedział Harry. ”To był sen! Czy TY potrafisz kontrolować to, o czym śnisz, Hermiono? ”
”Jeśli nauczyłbyś się okulumencji... ”
Ale Harry nie był zainteresowany jej reprymendą, lecz chciał przedyskutować to, co właśnie widział.
”On znalazł Gregorovitcha, Hermiono i myślę, że go zabił, ale przed morderstwem przeczytał jego myśli i zobaczyłem... ”
”Myślę, że przejmę wartę, jeśli jesteś tak zmęczony, że zasypiasz. ” Powiedziała chłodno Hermiona.
”Mogę dokończyć wartę! ”
”Nie, jesteś widocznie wykończony. Idź się położyć. ”
Wyskoczyła z namiotu, a wyglądała na upartą. Harry był zły, ale pragnął uniknąć kłótni, więc zanurzył się do środka.
Wciąż blada twarz Rona wyglądała z dolnej pryczy. Harry wspiął się na drugą nad nim, położył się i spojrzał na ciemny brezentowy sufit. Po kilku chwilach Ron przemówił głosem tak niskim, który nie dosięgał Hermiony, kłębiącej się w wejściu.
”Co zrobił Sam-Wiesz-Kto? ”
Harry ścisnął swoje powieki starając się przypomnieć sobie każdy szczegół, a potem szepnął w ciemność.
”Znalazł Gregorovitcha. Związał go i torturował. ”
”Jakim cudem Gregorovitch może mu zrobić nową różdżkę, jeśli jest związany? ”
”Nie wiem... Dziwne, no nie? ”
Harry zamknął oczy, myśląc o tym wszystkim, co widział i usłyszał. Im więcej sobie przypominał, tym mniej to było sensowne... Voldemort nie powiedział nic na temat różdżki Harry`ego, nic o bliźniaczych rdzeniach, nic o Gregorovitchu tworzącym nową, potężniejszą różdżkę do pokonania Harry`ego...
”Chciał coś od Gregorovitch. ” Powiedział Harry i wciąż miał mocno ściśnięte powieki. ”Kazał mu to dać, ale Gregorovitch powiedział, że to zostało mu skradzione... A potem... Potem... ”
Przypomniał sobie jak Voldemort zdawał się przedzierać przez oczy Gregorovitcha, w jego wspomnienia...
” Przeczytał myśli Gregorovitcha i zobaczyłem tego młodego kolesia siedzącego na parapecie, a on wypalił klątwę na Gregorovitcha i wyskoczył poza zasięg wzroku. Ukradł to, ukradł cokolwiek Voldemort szuka. A ja... Ja myślę, że już go gdzieś widziałem...
Harry pragnął jeszcze raz rzucić okiem na twarz śmiejącego się chłopca. Według Gregorovitcha przestępstwo zostało popełnione wiele lat temu. Dlaczego młody złodziej wyglądał znajomo? ”
Hałasy z otaczającego lasu były stłumione wewnątrz namiotu, Harry mógł słyszeć tylko oddech Rona. Po chwili Ron szepnął:
”Nie mogłeś zobaczyć, co trzymał złodziej? ”
”Nie... To musiało być coś małego. ”
”Harry? ”
Drewniane listwy jego kuszety zaskrzypiały, gdy zmienił swoją pozycję na łóżku.
” Harry, nie sądzisz, że Sam-Wiesz-Kto szuka czegoś innego, co mógłby zmienić w Horkruks? ”
”Nie wiem. ” Powiedział wolno Harry. ” Może. Ale czy nie byłoby zbyt niebezpieczne dla niego tworzyć kolejnego? Czy Hermiona nie mówiła, że już popchnął swoją duszę do kresu? ”
”Tak, ale może on tego nie wie. ”
”Taa... Może. ” Rzekł Harry.
Był pewny, że Voldemort szukał obejścia problemu bliźniaczych rdzeni. Na pewno szukał rozwiązania u starego różdżkarza... Ale jednak go zabił, najwyraźniej nie zadając mu ani jednego pytania na temat jego wiedzy o różdżkach.
Co Voldemort tak próbuje znaleźć? Dlaczego, mając w swoich rękach Ministerstwo Magii i cały czarodziejski świat, był tak daleko, z zamiarem pościgu za przedmiotem, który kiedyś był Gregorovitcha i został skradziony przez nieznanego złodzieja?
Harry ciągle mógł zobaczyć twarz młodego blondyna, była taka radosna, dzika, dało się w nim wyczuć satysfakcję z dobrze zaplanowanego oszustwa, która cechowała Freda i George’a. Poszybował z parapetu jak ptak, Harry widział go już wcześniej, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie...
Skoro Gregorovitch był martwy, to teraz wesoły złodziej był w niebezpieczeństwie, i to o nim Harry rozmyślał. Kiedy chrapanie Rona zaczęło dudnić z niższej pryczy on także ponownie zapadł w sen.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Nie 20:34, 12 Sie 2007
Laukaz
Administrator

 
Dołączył: 11 Sie 2007
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3


Rozdział 15
Zemsta Goblina




Następnego poranka, zanim Hermiona i Ron wstali, Harry opuścił namiot, by przeszukać las dookoła nich i znaleźć najstarsze drzewo. W jego cieniu zakopał oko Moddy’ego i nad owym miejscem wyrył mały krzyżyk w korze. Harry czuł, że Szalonooki wolałby to,od tego, aby jego oko było wetknięte w drzwi Dolores Umbridge. Następnie wrócił do namiotu, i tam czekał aż reszta się obudzi, aby dyskutować o tym, co będzie dalej.
W czasie, kiedy Harry i Ron wymazywali wszystkie znaki ich pobytu, Hermiona usunęła zaklęcia, które umieściła dookoła namiotu.Następnie udali się do małego handlowego miasteczka
Po pewnym czasie, umieścili namiot w cieniu małego zagajnika i otoczyli go świeżo rzuconymi czarami obronnymi. Harry zaryzykował wyjście poza strefę ochronnych czarów, aby znaleźć coś do jedzenia. Kiedy zaledwie wszedł do miasta przywitał go nienaturalny chłód, gęsta mgła, natomiast niebo nagle zrobiło się ciemne, z wrażenia zamarzł w miejscu.
"Możesz wyczarować patronusa!” Zaproponował Ron, kiedy Harry powrócił do namiotu - wycieńczony, ciężko dysząc i powtarzając jedno słowo: „dementorzy”.
"Nie powinienem…” wysapał, "Nie przyszedłby.”
Ich rozczarowanie spowodowało, że Harry czuł się zawstydzony. To było koszmarne doświadczenie, widząc dementorów, ślizgających się we mgle, paraliżujące zimno dusiło go, a odległe wrzaski napełniały jego uszy. Zrozumiał, że nie będzie w stanie się przed nimi bronić. Paraliżowali go i pozbawiali wszystkich mocy. Ślizgali się po ulicach obdarowując pocałunkami śmierci mugoli, którzy nie byli w stanie ich dostrzec, ale na pewno mogli odczuć ich bliskość poprzez strach i rozpacz.
"Więc zostaliśmy bez żarcia” stwierdził Ron.
"Zamknij się, Ron,” warknęła Hermiona. "
Harry, co się stało? Dlaczego myślisz, że nie mógłbyś wyczarować Patronusa? Wczoraj doskonale ci wyszedł ”
"Nie wiem.” Odparł Harry.
Usiadł nisko w jednym ze starych foteli, czując się coraz bardziej winnym i upokorzonym. Bał się, że dzieje się z nim coś złego. Wczorajszy dzień wydawał się bardzo odległy.
Ron kopnął nogę od krzesła.
"Co?” Warknął do Hermiony.
"Głoduję! Jestem w bliski śmierci przez te wszystkie zjedzone muchomory!”
"Więc idź i walcz z Dementorami na swój sposób” powiedział Harry, dotknięty słowami Rona.
"Poszedłbym, ale mam niesprawną rękę… jakbyś nie zauważył!”
"Dobra wymówka.”
"I do czego to prowadzi?”
"Oczywiście!” Hermiona, poprzez krzyk zmusiła ich do zakończenia sporu.
"Harry, daj mi medalion! Szybko!” Powiedziała niecierpliwie, uderzając chłopaka palcami, gdy nie reagował.
„Horkruks!” „Harry, nadal go nosisz!”
Wyciągnęła rękę, a Harry zdjął medalion. Przez chwilę wisior miał styczność z jego skórą. Nawet nie zdawał sobie sprawy, z jaką siłą medalion naciskał mu na przeponę.
"Lepiej??” Spytała Hermiona.
"O wiele lepiej, dziękuję.”
"Harry” powiedziała, kucając przed nim i pytając współczującym głosem:
" Chyba nie myślisz, że zostałeś opętany?”
"Co? Nie!” Odpowiedział pewnym glosem.
"Pamiętam wszystko, od chwili założenia Horkruksa.
Ginny opowiadała mi o dziurach w pamięci, które miała, gdy była opętana, przez Voldemorta."
"Hmm.” Odrzekła Hermiona, patrząc w dół na ciężki złoty talizman, który spoczywał w jej dłoni.
"Dobrze, ale sądzę, że nie powinniśmy go nosić, tylko trzymać w namiocie.”
"Nie powinniśmy zostawiać Horkruksa bez ochrony.” Stwierdził Harry.
"Mógłby się zgubić, albo zostać skradziony.”
"Och, w porządku, w porządku.” Powiedziała Hermiona i umieściła go na własnej szyi, po czym schowała pod bluzkę.
"Ale nikt nie powinien go zbyt długo nosić, więc będziemy się nim wymieniać, co jakiś czas”
"Super.” Powiedział Ron już wyraźnie poirytowany.
"Więc skoro już wszystko ustaliliśmy, czy możemy zdobyć coś do jedzenia?!”
"Dobrze, ale pójdziemy,w inne miejsce” powiedziała Hermiona zerkając na Harry’ego. "Dobrze, ale nie mamy żadnej pewności, że nie jesteśmy otoczeni przez Dementorów.”
Po tej krótkiej wymianie zdań, przenieśli obóz na porzucone pole należące do samotnego gospodarstwa rolnego, na którego terenie zdobywali jajka i chleb.
"Czy to nie jest kradzież?” Spytała Hermiona zmartwionym głosem, podczas posiłku.
"Nie, jeśli zostawimy jakieś pieniądze pod drobiowym kojcem.”
Ron potoczył oczami i powiedział z pełnymi ustami, "" Er móy uokieć.”
Naprawdę łatwo było się im odprężyć, kiedy byli najedzeni. Tej nocy zapomnieli o Dementorach, a Harry był radosny, nawet pełen nadziei i stanął na pierwszej nocnej warcie.
To było ich pierwsze spotkanie z faktem, że pełny żołądek ma zbawienny wpływ na umysł. Harry najmniej odczuwał głód, ponieważ przyzwyczaił się do niego przez lata mieszkając u Dursley’ów. Nieświeże herbatniki i jagody psuły humor Ronowi, który był przyzwyczajony do spożywania dużych ilości sytego jedzenia w Hogwarcie lub swoim domu, a noszenie Horkruksa podczas warty robiło go jeszcze bardziej niemiłym.
"Gdzie teraz?” Pytał za każdym razem, choć sam nie przejawiał żadnych pomysłów, tylko oczekiwał, że Harry i Hermiona wszystko zaplanują. Owa dwójka spędziła bezowocne godziny próbując domyśleć się, gdzie mogliby znaleźć kolejne Horkruksy i jeśli już je znajdą, jak mogą je zniszczyć. Ich rozmowy stawały się coraz bardziej nużące i coraz bardziej się powtarzały, a żadne nowe pomysły nie wpadały im do głowy.
Ponieważ Dumbledore powiedział Harry’emu, iż, myśli, że Voldemort schował Horkruksy w miejscach ważnych dla niego, zwracali uwagę na miejsca, w których żył bądź, które odwiedził. Potencjalnymi terenami na skrytkę były miejsca takie jak: sierociniec - tu się urodził, Hogwart- miejsce jego wychowania i Sklep Borgine’a i Burke’a- miejsce pracy.
Pod uwagę również brali Albanię, w której spędził lata wygnania. Te miejsca utworzyły podstawę ich spekulacji.
"Tak, pójdźmy do Albanii. Nie powinno zabrać nam więcej czasu niż 6 godzin, by przeszukać cały kraj,” powiedział Ron sarkastycznie.
"Nie może być tam. Sam-wiesz-kto zrobił aż pięć ze wszystkich Horkruksów zanim został wygnany, a Dumbledore był pewny, że wąż jest szósty,”
Powiedziała Hermiona.
"Wiemy, że wąż nie jest w Albanii, bo zwykle jest ze swoim panem - z Vol-”
W tym momencie Ron syknął na Hermionę
"Nie prosiłam żebyś mi przerywał, co Ron?”
"Świetnie! Wąż jest zwykle z Sam - Wiesz – Kim zadowolona?”
"Nie szczególnie.”
"Nie mogę wyobrazić sobie Voldemorta chowającego coś u Borgine’a i Burke’a” powiedział, Harry, który stwierdził to dużo wcześniej, ale powtórzył to po prostu, by rozwiać paskudną ciszę.
"Borgin i Burkes byli ekspertami w dziedzinie mrocznych przedmiotów, dlatego domyśliliby się, ze przedmioty, które im zostawia to horkruksy.”
Ron ziewnął ostro. Tłumiąc silne pragnienie, by rzucić czymś w niego, Harry rozmyślał dalej, "Nadal liczę na to, że on coś schował w Hogwarcie.”
Hermiona westchnęła.
"Ale Dumbledore znalazłby to, Harry!”
Chłopiec-który-przeżył powtórzył argument i podążał tym tropem dalej.
„Dumbledore powiedział mi, że nigdy nie poznał wszystkich sekretów Hogwartu, jeśli jest jakieś miejsce gdzie Vol-”
„QI!” – Zakwiczał Ron
"SAM - WIESZ - KTO!” Wrzasnął Harry zdenerwowany do granic możliwości. " Jeśli jest jakieś miejsce, które było naprawdę ważne dla SAMI - WIECIE - KOGO, to był to Hogwart!”
"Och, daj spokój” zadrwił Ron.
"Szkoła?”
"Tak, jego szkoła! To był jego pierwszy prawdziwy dom, miejsce, które dla niego znaczyło wszystko, miejsce gdzie był wyjątkowy -”
„My rozmawiamy o SAM – WIESZ – KIM nie o tobie! Mam rację?” Zapytał Ron, pociągając za łańcuch od medalionu wiszącego na szyi.
Harry poczuł pragnienie, by chwycić ten łańcuch i go udusić.
"Powiedziałeś nam, że SAM - WIESZ - KTO poprosił Dumbledore’a o posadę w Hogwarcie – chciał uczyć czarnej magii, gdy skończył pracować u ‘Bogina i Burke’a’” powiedziała Hermiona.
"Masz rację,” Odpowiedział Harry.
"I Dumbledore myślał, że on chciał wrócić tylko, by spróbować znaleźć jakąś, rzecz prawdopodobnie przedmiot innego założyciela i zrobić z niego Horkruksa?”
"Tak,” powiedział Harry.
"Ale on nie dostał pracy, nieprawdaż?” Powiedziała Hermiona." Więc nigdy nie dostał szansy, by znaleźć przedmiot założyciela i schować go w szkole!”
"W porządku” powiedział Harry, zbity z tropu. "Hogwart odpada.”
Bez żadnych wskazówek, przybyli do Londynu i schowani pod peleryną niewidką, rozpoczęli poszukiwania sierocińca, w którym Voldemort się urodził. Hermiona ukradła z biblioteki książki i wywnioskowała z zapisów, że miejsce zostało zburzone wiele lat temu. Odwiedzili miejsce, w którym stał budynek i znaleźli biurowiec.
"Moglibyśmy spróbować kopania w fundamentach?” zasugerowała Hermiona . •”On nie schowałby tutaj, horkruksa,” stwierdził Harry.
”Sierociniec był miejscem, z którego Voldemort próbował się wyrwać; on nigdy nie schowałby tam części duszy. „
Harry wiedział, że Voldemort szukał miejsc z aurą tajemniczości, a ten ponury szary kąt Londynu był tak bardzo inny od miejsc magicznych takich jak Hogwart lub Gringott, jak tylko się dało.
Nawet bez jakichś nowych pomysłów, kontynuowali podróż przez kraj, każdej nocy umieszczając namiot w innym miejscu. Każd**o poranka - upewniali się, że usunęli wszystkie ślady ich obecności, wtedy ruszali w drogę, by znaleźć inne samotne i odosobnione miejsce, podróżując od lasów, cienistych szczelin i strzelistych klifów, aż do purpurowych wrzosowisk. Co dwanaście godzin wymieniali się medalionem. Czuli się jakby grali w jakąś dziwną grę ze spowolnionym tempem, która trwa pół doby, a nagrodą jest dwanaście godzin strachu i nieprzyjemności – w grę, której się nie przerywa.
Harry’ego bolała blizna. Trzymał się za czoło. Ciarki przechodziły mu po plecach. Zauważył, że, to zdarzało się najczęściej, kiedy nosił Horkruksa. Czasami nie mógł powstrzymać reakcji swojego ciała na ból.
"Co? Co widziałeś?” Wypytywał Ron, jeżeli zauważył grymas na twarzy Harry’ego.
"Twarz,” Szeptał Harry, zawsze. "Ta sama twarz. Twarz Złodzieja, który ukradł coś Gregorovitch’a.”
Ron obrócił się, nie wysilając się zbytnio, aby ukryć swoje rozczarowanie. Harry wiedział, że Ron miał nadzieję, że usłyszy wiadomości o swojej rodzinie albo o reszcie Zakonu Feniksa. Mimo wszystko Harry nie był anteną telewizyjną. Mógł zobaczyć tylko to, o czym Voldemort myślał w danym momencie, nie mógł nastroić swojej wyobraźni. Najwyraźniej Voldemort bez końca zastanawiał się nad nieznaną, młodą, rozradowaną twarzą oraz imieniem i miejscem jej pobytu. Harry był pewny że Voldemort kojarzy go nie lepiej niż on sam. Kiedy blizna Harrego zaczynała go palić, a wesoły blondyn pojawiał się w jego umysle, nauczył się znosić każdy ból głownie dla dwójki przyjaciół, którzy irytowali się na wzmiankę o złodzieju. Nie mógł ich za to winić kiedy z taką desperacją poszukiwali horkruksów.
Dni ciągnęły się jak tygodnie, a Harry zaczął podejrzewać, że Ron i Hermiona odbywali rozmowy, bez niego i o nim. Kilka razy przestawali rozmawiać w chwili, kiedy Harry wchodził do namiotu, a dwa razy przypadkowo na nich wpadł, kiedy blisko siebie, z głowami mocno zbliżonymi, rozmawiali szybko. Za każdym razem ucichali, kiedy zdali sobie sprawę, że nadchodzi a on popędzał ich wtedy do zbierania drewna albo wody. Harry nie mógł nic poradzić, że zastanawiał się czy zgodzili się żeby wyruszyć z nim w te podróż tylko, dlatego że myśleli, że ma jakiś sekretny plan, którego nauczy ich we właściwym czasie. Ron nie trudził się za bardzo żeby ukryć swój zły nastrój i Harry zaczynał się bać, że Hermiona była rozczarowana jego nieudanym przywództwem. Zdesperowany próbował wymyśleć inne miejsca, w których mogły znajdować się Horkruksy, ale jedynym miejscem, jakie przychodziło mu na myśl był Hogwart i mimo że nic innego nie było tak prawdopodobne, przestał to sugerować swoim przyjaciołom.
Jesień krążyła nad okolicą, kiedy ruszyli dalej. Teraz umieszczali namiot na ściółce ze spadających liści. Dołączyły do tego mgły spowodowane Dementorami. Wiatr i deszcz dokładały im dodatkowych kłopotów.
Fakt, że Hermiona poprawiła się w identyfikacji jadalnych grzybów, nie mógł im zrekompensować ciągłej izolacji i braku towarzystwa innych ludzi, bądź pomóc im zignorować myśl o czekającej ich walce z Voldemortem.
-‘’Moja mama”- powiedział Ron w nocy, kiedy siedzieli w namiocie- ‘’potrafi zrobić pyszne jedzenie z niczego.”
Szturchnął markotnie kawałek spalonej szarej ryby na swoim talerzu. Harry spojrzał automatycznie na szyje Rona i zobaczył to, czego się spodziewał- złoty błyszczący się horkruks. Wiedział, że jego nastawienie zmieni się, kiedy przyjdzie czas żeby zdjąć mu medalion.
-‘’Twoja mama nie może zrobić jedzenia z niczego”.- Powiedziała Hermiona – ‘’Nikt nie może. Jedzenie jest pierwszą z pięciu Głównych Wyjątków Prawa Gampa o Podstawowej Transmutacji. ‘’
‘’Oh mów po ludzku, Ok?’’ -Powiedział Ron wydłubując spomiędzy zębów rybia ość.
-‘’To jest nie możliwe by zrobić dobre jedzenie z niczego! Możesz je przywołać, jeśli wiesz gdzie jest, możesz je transmutować, możesz zwiększyć ilość, jeśli już je masz!”
-‘’Więc nie kłopocz się powiększaniem tego... To jest wstrętne”-powiedział Ron
-‘’Harry złapał rybę i zrobiłam z nią, co było w mojej mocy! Przypuszczam, że zawsze będę podawać jedzenie, bo jestem dziewczyną!’’
-‘’Nie, bo jesteś najlepsza, jeżeli chodzi o magię.”- Powiedział Ron
Hermiona zerwała się na równe nogi a kawałki pieczeni ześlizgnęły się z talerza na podłogę.
-‘’Możesz jutro sam gotować Ron, jeśli znajdziesz składniki i spróbujesz zrobić coś, co będzie dało się zjeść. A ja usiądę tutaj i będę stroić miny i jęczeć zupełnie jak ty!’’
-‘’Zamknijcie się!’’ - krzyknął Harry podnosząc się na równe nogi-‘’ Zamknijcie się! Już!’’
Hermiona spojrzała obrażona.
‘’Jak możesz brać jego stronę jeżeli on rzadko gotuje!”
-‘’Hermiono bądź cicho, słyszę kogoś.”
Wsłuchiwał się, jego recę ciągle się pociły, ostrzegając ich by nic nie mówili. Wtedy znowu usłyszał głosy dochodzące z nad ciemnej rzeki obok nich. Rozejrzał się dookoła i spojrzał na fałszoskop, który ani drgnął.
-Rzuciłam na nas urok Muffliato -wyszeptała hermiona
-Zrobiłam wszytsko- wyszeptała znowu- Muffliato i inne zabezpieczenia przeciw mugolom. Nie powinni nas słyszeć ani widzieć, kimkolwiek są. Szamotanie i hałasy plus dźwięk usuwanych kamieni i gałęzi powiedziały im, że kilku ludzi wspinało się po obrośniętym zboczu do wąskiego wału gdzie umieścili swój namiot. Wyciągnęli różdżki czekając. Czary, które rzucili dookoła siebie wydawały się być dostateczne. W bliskiej całkowitej ciemności chroniła ich tarcza zabezpieczająca przed Mugolami oraz wiedźmami i czarodziejami .Jeśli byli to śmierciożercy wtedy być może ich ochrona byłaby testowana przeciwko czarnej magii po raz pierwszy. Głosy stawały się coraz głośniejsze, ale nie rozumieli nic oprócz tego, że grupa ludzi docierała do wału. Harry oszacował że właściciele głosów byli mniej niż 20 stóp od nich, ale szum rzeki uniemożliwiał bycie pewnym. Hermiona poderwała się i zaczęła przetrząsać torbę. Po chwili wyciągnęła trzy pary Uszów Dalekiego Zasięgu i rzuciła po jednej do Harrego i Rona którzy prędko włożyli j
edne
końce do swoich uszu a drugie umieścili przy wyjściu z namiotu.
Po kilku sekundach Harry usłyszał gruby męski głos:
-Powinno być kilka łososi tutaj, chyba że w tym sezonie jeszcze zbyt wcześnie? Accio łosoś!-
Usłyszeli kilka plusków i na powierzchni pojawiła się ryba. Ktoś chrząknął z podziwem, Harry wcisnął Uszy Dalekiego Zasięgu głębiej do ucha: ponad mruczenie rzeki usłyszał głosy. Nie mówili po angielsku ani w żadnym innym ludzkim języku, który kiedykolwiek słyszeli. To był szorstki i niemelodyjny język, ciąg brzęczących, gardłowych hałasów. Zdawało się być dwóch rozmówców, jeden z nich miał nieznacznie niższy, powolniejszym głos.
Ogień tańczył obok namiotu, duże cienie przechodziły między namiotem i płomieniami. Przepyszny zapach pieczeni z łososia niósł się w ich kierunku. Wtedy rozległ się brzdęk sztućców na płytach i znowu rozległ się głos jednego z ludzi.
-Tutaj, Griphook, Gornuk.-
Gobliny! Hermiona szepnęła do Harry'ego, który kiwnął głową.
-Dziękujemy- powiedziały gobliny razem po angielsku.
-Jak długo wy trzej jesteście w drodze?- spytał nowy, miły głos; który wydawał się niejasno znajomy Harry'emu, który wyobraził sobie wesołego mężczyznę z zaokrąglonym brzuchem.
-Sześć tygodni . . . siedem . . . Zapominam,- powiedział zmęczony człowiek. -Spotkaliśmy się w górach z Griphookiem w ciągu kilku pierwszych dni i długo później połączyliśmy siły z Gornukiem. Zawsze miło mieć jakieś towarzystwo.- Nastąpiła przerwa, w czasie której noże skrobały o płyty, kubki i puszki zostały podniesione, a następnie położone z powrotem na ziemi.
“Co się stało, że odszedłeś, Ted?- kontynuował człowiek.
-Wiedziałem, że się zbliżali.- odpowiedział łagodny głos Teda i Harry nagle wpadł na to, kto to był: ojciec Tonks. -Słyszałem, że śmierciożercy byli w pobliżu w zeszłym tygodniu i zdecydowałem, że lepiej będzie uciekać. Odmówiłem wpisania się do rejestru jako urodzony w rodzinie mugoli, więc wiedziałem, że to była tylko kwestia czasu, wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał odejść . Moja żona powinna być w porządku, ona jest czystej krwi. Później spotkałem Deana, kilka dni temu, prawda chłopcze?-
-Tak,- powiedział inny głos i Harry, Ron i Hermiona popatrzyli na siebie z podekscytowaniem. Rozpoznali głos Deana Thomasa, ich kolegi z Gryffindoru.
-Urodzony w rodzinie mugoli, tak?- spytał pierwszy człowiek.
- Nie jestem pewny,- powiedział Dean. - Mój tata zostawił moją mamę
kiedy byłem
dzieckiem. Nie mam żadnego dowodu, że on był czarodziejem, jednak...-
-Na chwile, pomijając dźwięki chrupania, zapanowała absolutna cisza; wtedy Ted przemówił ponownie.
-Muszę przyznać, Dirk - jestem zaskoczony, że na ciebie wpadłem. Zadowolony, lecz zaskoczony. Mówiono, że zostałeś złapany...
-Bo zostałem - rzekł Dirk - Byłem już w połowie drogi do Azkabanu, kiedy nawiałem. Ogłuszyłem Dawlisha i połamałem jego miotłę. To było łatwiejsze niż myślisz; Nie sądzę, żeby było z nim teraz całkiem w porządku. Ktoś mógł rzucić na niego Confundusa. Jeśli tak się rzeczywiście stało, chciałbym uścisnąć rękę wiedźmy albo czarodzieja, który to zrobił, bo prawdopodobnie uratował mi życie.
Nastąpiła kolejna przerwa, podczas której ogień zatrzeszczał, a rzeka pognała dalej. Ted powiedział:
- I dokąd wy dwoje zmierzacie? Odniosłem wrażenie, że gobliny w całości popierają Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać...
-W takim razie odniosłeś mylne wrażenie- rzekł o wiele poważniejszym głosem goblin - Nie jesteśmy po żadnej ze stron. To jest wojna czarodziejów.
-Zatem, dlaczego się ukrywacie?
-Sądzę, że to roztropny krok- powiedział goblin. -Odrzucenie tego - w moim mniemaniu - bezczelnego żądania, mogłoby poważnie zachwiać moim bezpieczeństwem.-
-Co kazali ci zrobić?- zapytał Ted.
-Rzeczy urągające godności mojej rasy - odparł goblin, a jego głos był szorstki i mniej człowieczy, kiedy to mówił.
-Nie jestem domowym skrzatem.
-A co z tobą, Griphook?
-Podobny motyw - powiedział wzniosłym głosem goblin.
-Gringott nie jest już pod kontrolą mojej rasy. Nie respektuje przełożonego w osobie czarodzieja.
Dodał coś szeptem w dialekcie goblińskim, co wywołało śmiech u Gornuka.
-Z czego się śmiejesz? - spytał Dean.
-On powiedział, że są też czarodzieje, którzy ich nie respektują - powiedział Gornuk.
Nastąpiła krótka przerwa.
-Nie kumam. powiedział Dean.
-Zanim odszedłem, miałem swoją małą zemstę - powiedział Griphook po angielsku.
-Porządny człowiek — goblin, chciałem powiedzieć- dodał pospiesznie Ted.
-Przypuszczam, że nie zarządziłeś zamknięcia śmierciożercy na jednym z wyższych poziomów bezpieczeństwa?
-Jeśli bym musiał, nawet miecz nie pomógłby mu w ucieczce- odpowiedział Griphook. Gornuk zaśmiał się znów i nawet Dirk wydał z siebie suchy chichot.
-Mnie i Deanowi wciąż czegoś tutaj brakuje- powiedział Ted.
-Podobnie Severusowi Snape, chociaż on o tym nie wie - powiedział Griphook i dwa gobliny ryknęły złośliwym śmiechem. Wewnątrz namiotu oddech Harry'ego był płytki z lekką nutą podekscytowania: On i Hermiona patrzyli się bezmyślnie na siebie, słuchając tak pilnie, jak tylko to było możliwe.
-Nie słyszałeś o tym, Ted? - zapytał retorycznie Dirk. -O dzieciach, które spróbowały ukraść miecz Gryffindor z biura Snape'a w Hogwarcie?
Elektryczny prąd wydawał się popłynąć przez ciało Harry'ego, pobrzękując przez jego każdy nerw jakby stał się utrwalony w miejscu.
-Nie słyszałem o tym- powiedział Ted -Pisali o tym w Proroku?-
- Jeszcze czego? - zarechotał Dirk. -Griphook powiedział mi o tym. Dowiedział się wszystkiego od Billa Weasleya, który pracuje dla banku. Jednym z dzieci, które próbowało ukraść miecz była jego młodsza siostra.
Harry spojrzał się na Hermione i Rona - oboje przyciskali Uszy Dalekiego Zasięgu, tak mocno, jakby od tego zależało ich życie.
-Ona i jej kilku przyjaciół weszli do biura Snape'a i rozbili szklaną gablotę, gdzie widocznie trzymał miecz. Snape złapał ich, kiedy próbowali go przemycić, schodząc po schodach.
-Ach, Boże - miej ich w opiece- powiedział Ted. -Co oni sobie myśleli? Że są w stanie wykorzystać ten miecz przeciwko Sami-Wiecie-Komu? Albo przeciw samemu Snape'owi?
- Jednak, cokolwiek sobie myśleli co z tym zrobią, Snape zdecydował, że miecz nie był bezpieczny tam gdzie się znajdował - powiedział Dirk.
- Kilka dni później, gdy dostal rozkaz od Sam-Wiesz-Kogo, wyobraziłem sobie, że wysłał to w podziemia Londynu, żeby zatrzymać to banku Gtingott'a.
Gobliny ponownie zaczęły się śmiać.
- Wciąż nie sadzę, że to żart - powiedział Ted
- To szwindel - odparł Griphook. - Miecz Gryffindora!"
Oh tak. To jest kopia - doskonała kopia, to prawda, lecz stworzył to Czarodziej . Oryginał został sfałszowany wieki temu przez Gobliny i posiadał pewne właściwości, jakimi tylko zbroja zrobiona przez Goblinów mogła zawładnąć. Bądź co bądź, prawdziwy miecz Griffindora istnieje, nie jest on jednak w podziemiach banku Gringotta.
- Rozumiem - powiedział Ted - jeśli to wezmę, to nie powiesz tego Śmierciożercom?
- Nie widzę powodu żeby wtajemniczać ich w te informacje - powiedział zadowolony z siebie Griphook
Teraz śmiech Teda i Deana dołączył do Gornuk'a i Dirka.
Wewnątrz namiotu, Harry zamknął jego oczy, chcąc zapytać kogoś o coś, na co potrzebował odpowiedzi, i po minucie myślenia poczuł się zobowiązany wobec Deana. Dean był (Harry trząsł się na samą myśl o tym) byłym chłopakiem Ginny.
- Co się stało Ginny i reszcie? Był chociaż jeden, który zakraść się tam?
- Oh... zostali ukarani - odparł obojętnie Griphook
- Czy chociaż nic im nie jest? - zapytał szybko Ted - miałem na myśli, czy dzieci Weasleów nie zastali ponieśli obrażeń. Nie ponieśli??
- Nie ponieśli poważniejszych obrażeń - powiedział Griphook.
- Mieli szczęście - rzekł Ted
Wierzysz w tę historię Ted?? – spytał Dirk – Wierzysz, że Snape zabił Dumbledora??
- Oczywiście, że tak – powiedział Ted – Nie idziesz tam siedzieć i będziesz mi mówił, że myślisz, że Potter miał coś z tym zrobić??
- Ciężko wiedzieć, co sądzić w takie dni – wymamrotał Dirk
- Wiem Harry Potter – powiedział Ted – I liczę, że on jest autentycznie Jedyną Szansą albo jakkolwiek chcesz to nazwać.
- Tak, bardzo chce w to uwierzyć, synu – powiedział Dirk – Wliczając mnie, ale gdzie on jest?? Ucieka po to, żeby wyglądać rzeczy. Sądzisz, że on wie wszystko, a my nie albo specjalnie utrzymuje się z dala od walki, za to zbierając opór. I Ty wiesz, że Prorok zrobił spory proces przeciwko niemu.
- Prorok?? – zdziwił się Ted – Zasługujesz na to, by być okłamywanym, jeśli nadal go czytasz tak bardzo Dirk. Chcesz poznać fakty, próbują zrobić z niego krętacza.
Nagła eksplozja duszenia i nudności, dodatkowo wielka ilość uderzeń przez ten dźwięk – Dirk połknął ość, w końcu wybełkotał – „Krętacz”?? Ta obłąkana szmata Xeno Lovegood?
- Te dni nie są takie wariackie – powiedział Ted – Chcesz oddać to spojrzenie, Xeno drukuje wszystkie rzeczy, które ignoruje Prorok, nie było pojedynczej wzmianki o Chrapakach Krętorogich w ostatnim numerze. Jak długo one będą pozwalać mu na to, pamiętać. Nie wiem, ale Xeno mówi, że pierwsza strona każd**o wydania jest poświęcona, każdemu czarodziejowi przeciwnemu Sam-Wiesz-Komu . Pomaga w jakiś sposób Harremu Potterowi .
Trudno pomóc chłopcu, który zniknął z powierzchni ziemi" powiedział Dirk.
"Posłuchaj, fakt, że jeszcze go nie złapali to wielkie osiągnięcie" mówi Ted "Z chęcią wziąłbym od niego wskazówki ; to jest to co próbujemy zrobić, pozostać na wolności, prawda?"
"No, tak, tutaj masz racje" z trudem przyznał Dirk. "Z całym Ministerstwem Magii i wszystkimi informatorami, którzy go szukają, spodziewałem się że go złapią do tej pory. Pomyśl, czy by go złapali i zabili bez opublikowania tego?"
"Oh, nie mów tak, Dirk" wymamrotał Ted.
Nastąpiła długa przerwa, którą wypełniało pobrzękiwanie noży i widelców. Kiedy znowu zaczeli rozmawiać, dyskutowali czy powinni spać na dole czy cofnąć się na drzewiaste zbocze. Decydując, że drzewa dadzą lepszą osłoną, zgasili ogień, następnie wspięli się z powrotem na zbocze, ich głosy zanikały.
Harry, Ron i Hermiona zwinęli Rozciągające się Uszy. Im dłużej podsłuchiwali tym większą trudność sprawiało Harry'emu pozostanie w ciszy, teraz nie mógł z siebie wykrztusić więcej niż, "Ginny-miecz"
"Wiem!" powiedziała Hermiona.
Sięgnęła po małą, paciorkowatą torbę, tym razem zanurzając swoje ramie w niej po pachę.
"Tu...się...znajdujemy..." powiedziała zaciskając zęby, ciągnąc coś co znajdowało się na dnie torby. Powoli z torby wyłaniała się ozdobna rama obrazu. Harry pospieszył pomóc Hermionie. Kiedy już wyjęli pusty portret Phineasa Nigellusa z torby Hermiony,
Hermiona trzymała różdżkę celując prosto w obraz, gotowa rzucić zaklęcie w każdej chwili.
"Jeżeli ktoś zamienił prawdziwy miecz na fałszywy, podczas gdy obraz był w gabinecie Dumbledore'a…"
wydyszała, kiedy oparli obraz o namiot, "Phineas Nigellus mógł to zobaczyć, wisi tuż przy gablotce!"
"O ile nie spał" odparł Harry, ale wstrzymał oddech, Hermiona uklęknęła przed pustym płótnem,
jej różdżka była skierowana w sam środek, przełknęła śline i powiedziała:
"Ee..Phineas? Phineas'e Nigellus'e?"
Nic się nie wydarzyło.
"Phineas Nigellus?" powtórzyła Hermiona. "Profesorze Black? Czy moglibyśmy z Panem porozmawiać? Prosimy."
"Słowo "proszę" zawsze pomaga" powiedział zimny, szyderczy głos i Phineas Nigellus wślizgnął się w swój portret.
W tym samym momencie, Hermiona krzyknęła:
"Obscura!"
Czarna opaska pojawiła się nad bystrymi, czarnymi oczami Phineasa Nigellusa sprawiając, że
spadł na rame i wrzasnął z bólu.
"Co, jak śmiesz, co ty?"
"Naprawdę bardzo mi przykro, Profesorze Black" powiedziała Hermiona
" ale to jest konieczny środek ostrożności!"
"Natychmiast usuń ten ohydny dodatek! Zabierz to mówie! Psujesz wspaniałą pracę artystyczną!
Gdzie ja jestem? Co się dzieje?"
"Nigdy nie wspominaj gdzie jesteśmy" powiedział Harry i Phineas Nigellus zamarzł, zaprzestając prób zdjęcia opaski.
"Czy to możliwe że to jest głos nieuchwytnego Pana Pottera?"
"Może" odpowiedział Harry, wiedząc że Phineas nadal będzie tym zainteresowany.
"Mamy kilka pytań do ciebie odnośnie miecza Gryffindoru"
"Ah" westchnął Phineas, starając się odwrócić głowę w stronę Harrego.
"Tak. Ta głupia dziewczyna zachowała się tam bardzo nierozsądnie"
"Zamknij się na temat mojej siostry" gwałtownie wycedził Ron, Phineas Nigellus uniósł lekceważąco brwi.
"Kto tu jeszcze jest?" zapytał Phineas kręcąc głową w jedną i drugą stronę.
"Nie podoba mi się twój ton! Ta dziewczyna i jej przyjaciele bardzo ryzykowali - Okradaniem dyrektora"
"Oni nie kradli" powiedział Harry "Ten miecz nie należy do Snape'a"
"To należy do szkoły - Profesora Snape'a" powiedział Phineas "Dokładnie jak twierdził, jak dziewczyna Weasley mogła sobie na to pozwolić?
"Zasłużyła na kare, tak samo jak ten idiota Longbottom i to dziwactwo Lovegood!"
Neville nie jest idiotą i Luna nie jest szalona!” powiedział Hermiona.
“Gdzie ja jestem ?” powtórzył Phineas Nigellus,i znowu zaczął walczyć po omacku. “Gdzie ty mnie przyniosłaś? Dlaczego usunęłaś mnie z domu moich przodków?”
“ Nieważne! Jak Snape ukarał Ginny, Nevilla, i Lunę?” spytał szybko Harry..
“Profesor Snape wysłał ich do Zakazanego Las, aby pomogli temu idiocie Hagridowi.”
“ Hagrid nie jest idiota!” krzyknęła Hermiona.
“ Snape myśli, że to dla nich odpowiednia kara” powiedział Harry, “ale Ginny, Neville, i Luna prawdopodobnie się cieszą, że są z Hagridem. Zakazany Las... Mogli trafić gorzej!”
Odczuł ulgę; wyobrażał sobie, że przynajmniej rzucił na nich Cruciatus
“Wszystko, co chcielibyśmy wiedzieć, Profesorze Black, to, czy ktokolwiek inny miał, ummm…., w ogóle brał miecz? Być może był wzięty do wyczyszczenia —albo coś takiego!”
Phineas Nigellus zatrzymał się znowu, uwolnił wzrok od Harry’ego i zachichotał.
“Mugole,” powiedział, “Zbroje wykonane przez Gobeliny nie wymagają czyszczenia, głupia dziewczyno. Srebro goblinów jest odporne na brud, wchłania tylko to co dodaje siły.
„Nie nazywaj jej głupią”- powiedział Harry
“Czuje się zmęczony” -powiedział Phineas Nigellus -“ być może to już czas żebym wrócił do gabinetu dyrektora szkoły ?”
Z zawiązanymi oczyma, zaczął iść po omacku w stronę ramy, próbował znaleźć drogę powrotną do jego jedynego obrazu w Hogwarcie Nagle Harry doznał olśnienia.
“Dumbledor! Czy możesz przyprowadzić nam Dumbledora?”
“ Przepraszam?” powiedział Phineas Nigellus.
“Portret Profesora Dumbledora- czy możesz przyprowadzić Dumbledora tutaj samego?”
Phineas Nigellus odwrócił twarz w kierunku głosu Harrego.
“Widzę, że nie tylko Mugole są ignorantami, Porter. Obrazy w Hogwarcie mogą obcować ze sobą, ale nie mogą opuszczać zamku z wyjątkiem wizyty w innych swoich obrazach.. Dumbledore nie może przyjść tutaj ze mną, i po tym jak mnie potraktowaliście gwarantuje, że nie będe się spieszył z następną wizytą
Nieznacznie strapiony, Harry obserwował zdwojone wysiłki opuszczenia ramy przez Phineas.
“Profesorze Black”- powiedziała Hermiona,“- powiedz nam tylko proszę, kiedy ostatni raz miecz był używany? Nie licząc tego przypadku z Ginny.
Phineas parsknął niecierpliwie.
- Wierzę, że ostatnim razem miecz Gryffindoru opuszczał skrzynkę, kiedy Profesor Dumbledore użył go, aby zniszczyć otwarty pierścień.
Hermiona odwróciła się, aby spojrzeć na Harry'ego. Żaden z nich nie ośmielał się powiedzieć więcej przed Phineas Nigellus, który przynajmniej potrafił zlokalizować wyjście.
- Dobrze, a więc dobranoc , - powiedział trochę zjadliwie i ponownie zaczął oddalać się poza zasięg wzroku. Już tylko krawędź brzegu jego kapelusza pozostawała na widoku kiedy Harry nagle krzyknął.
- Zaczekaj! Powiedziałeś Snape'owi, że to widziałeś?
Phineas Nigellus stuck his blindfolded head back into the picture.
- Profesor Snape ma ważniejsze rzeczy na głowie niż dziwactwo Albusa Dumbledore'a. Do widzenia, Potter!
Wraz z tym, zupełnie zniknął , pozostawiając po sobie mroczne tło.
- Harry! - Hermiona płakała.
- Wiem! - Krzyknął Harry. Walił pięścią w powietrze, nie mogąc zapanować nad sobą; to było większe niż śmiał przypuszczać. Kroczył w górze i w dół po namiocie, czując, że mógłby przebiegnąć milę; nawet nie odczuwał głodu. Hermiona upychała Phineasa Nigellusa z powrotem do zdobionej paciorkami torby. Kiedy przymocowała sprzączkę, rzuciła torbę na bok i podnosiła zapłakaną twarz do Harry'ego.
- Miecz może zniszczyć Horakrusa! Ostrza zrobione przez Gobliny wchłaniają to, co je wzmacnia Harry , ten miecz jest nasycony jadem bazyliszka!
- I Dumbledore nie dał mi go, ponieważ nadal go potrzebował , chciał użyć go na medalionie-
- I musiał uświadomić sobie, że nie pozwolą ci go mieć, jeżeli przekaże go w testamencie-
- Dlatego zrobił kopię!-
- I podłożył fałszywy w szklanej gablotce-
- a prawdziwy zostawił - gdzie?
Kiedy spoglądali na wschód, Harry poczuł, że odpowiedź powiewa niewidocznie w powietrzu ponad nimi, zwodząc zawzięcie. Dlaczego Dumbledore mu nie powiedział ? A może, tak naprawdę, powiedział Harry'emu, ale Harry tego nie zrozumiał?”
- Pomyśl! - szepnęła Hermiona. - Pomyśl! Gdzie mógł go zostawić ?
- Nie w Hogwarcie, - powiedział Harry, wznawiając kroczenie.
- Gdzieś w Hogsmeade? - zasugerowała Hermiona.
- Wrzeszcząca Chata? - powiedział Harry. - Nikt nigdy tam nie wchodzi.
-Ale Snape wie, jak tam wejść , nie byłby to trochę zbyt ryzykowne?
- Dumbledore ufał Snape'owi, - Przypomniał jej Harry.
- Ale nie do tego stopnie, żeby powiedzieć mu, że zamienił miecze, - powiedziała Hermiona.
- Tak, masz rację! - powiedział Harry i poczuł się trochę weselszy myśląc, że Dumbledore miał trochę zastrzeżeń, aczkolwiek słabych, o wiarygodności Snape'a.
- Tak, więc równie dobrze mógł schować miecz z dala od Hogsmeade?
- Co sugerujesz, Ron? Ron?
Harry obejrzał się dookoła. W pierwszym momencie myślał, że Ron opuścił namiot, po czym zdawał sobie sprawę, że Ron leżał w cieniu łóżka piętrowego, wyglądając lodowato.
- Och, przypomniałeś sobie o mnie, nieprawdaż? - powiedział.
- O co ci chodzi?
Ron parsknął, gapiąć się w górę na spód górnego łóżka.
- Wasza dwójka prowadza się razem. Nie pozwól mi popsuć tobie zabawy.
Zakłopotany Harry spojrzał na Hermionę poszukując wsparcia, ale ona potrząsnęła głową, najwidoczniej była tak samo zakłopotana jak on.
- Masz jakiś problem? - spytał Harry.
- Problem? Nie mam żadnego problemu, - powiedział Ron, wciąż unikając spojrzenia Harry'ego.
- W każdym razie, się z tobą nie zgadzam - Rozległo się kilka uderzeń w płótno ponad ich głowami. Zaczęło padać.
- A więc, oczywiście masz problem, - powiedział Harry.
- Wyrzuć to z siebie, dobrze?
Ron zdjął swoje długie nogi z łóżka i wstał. On wyglądał podle, inaczej niż zwykle.
- W porządku, wypluję to. Nie oczekuj ode mnie, bym skakał w górę i w dół namiotu, ponieważ jest jakaś inna przeklęta rzecz, którą mamy znaleźć. Po prostu dodaj to do listy rzeczy, których nie znasz.
- Nie znam? - powtórzył Harry. - Nie znam?
Plunk, plunk, plunk. Deszcz padał coraz mocniej; uderzało w porozrzucane liście na skarpie dookoła nich i ponuro klapało w rzekę . Strach oblał rozradowanego Harry'ego; Ron mówił dokładnie to, co on podejrzewał i obawiał się.
- Tu nie jest tak jak bym chciał, nie mam czasu dla siebie, - powiedział Ron,
- wiesz, z moją poszarpaną ręką, bez jedzenia, poza tym odmrażam sobie tyłek co noc. Po prostu miałem nadzieję, wiesz, po tym, jak biegliśmy wszędzie kilka tygodni, że osiągnęliśmy cokolwiek.
- Ron , - powiedziała Hermiona , ale takim cichym głosem, że Ron mógłby udać, że tego nie usłyszał przez głośne dudnienie deszczu, który bił po namiocie.
- Myślałem, że wiedziałeś na co się piszesz - powiedział Harry.
- Tak, też tak myślałem.
- Więc, co nie spełnia twoich oczekiwań? - spytał Harry. Gniew narastał w nim coraz bardziej.
- Myślałeś, że będziemy zatrzymywać się w pięciogwiazdkowych hotelach? Myślałeś że codziennie znajdziemy Horakrusa? Czy myślałeś, że wrócisz do mamuśki na Boże Narodzenie?
- Myśleliśmy, że wiesz, co robisz! - krzyknął Ron, wstając i jego słowa uderzyły Harry'ego jak gorące noże.
- Myśleliśmy, że Dumbledore powiedział ci co robić, myśleliśmy że masz prawdziwy plan!


"Ron! "powiedziała Hermiona, tym razem wyraźnie słyszana przez wiatr i burzę uderzająca w dach namiotu, ale znowu ja zignorował.
"Cos, przepraszam, ze pozwoliłem ci pójść powiedział Harry, jego głos nie zawierał, spokoju , który powinien czuć dzięki dolinie. " Jestem z tobą prawie od początku. Powiedziałem Ci wszystko, co Dumbledore mi powiedział. I jeśli jeszcze nie zauważyłeś, zaleźliśmy już jednego Horkruksa"
"Tak, i już prawie zmusił nas do pozbycia się go, kiedy chcieliśmy szukać reszty, niewiedząc nawet gdzie"
"Wyrzuć medalion, Ron" Powiedziała Hermiona, nieswoim, wysokim głosem. "Prosze , odłóż go" Nie mówiłbyś takich rzeczy gdybyś nie nosił go cały dzień"
"Tak, mówiłby" powiedział Harry który nie miał zamiaru usprawiedliwiać tego, co zrobił Ron" Czy myślicie ze nie zauważyłem jak wy dwoje cały czas szeptacie za moimi plecami? Czy myślicie, ze nie zauważyłem , ze wciąż to przemyślcie"
"Harry, my nie -"
"Nie kłam!" rzucił na nią Ron."Ty tez to powiedziałaś, powiedziałaś że jesteś rozczarowana, ze on nie wie choć trochę więcej o tym, gdzie ma iść-"
"Nie powiedziałam nic takiego, Harry, nie! "krzyknęła ze łzami w oczach.
"Deszcz walił w namiot, łzy spływały po twarzy Hermiony, a wzbudzenie w tych kilku poprzednich minutach, znikneło, jakby nigdy sie nie pojawiło, krótkie języki ognia zapłoneły i zniknęły, zostawiły po sobie ciemność , deszcz i zięb. Miecz Gryffindora byl ukryty w nieznanym dla nich miejscu, a oni byli trójka anastolatkow w namiocie, których jedynym sukcesem było to, ze jeszce zyją.
"Więc dlaczego wciaż tu jestes?" Harry spytał Rona.
Przeszukaj mnie" powiedział Ron
"Idz wiec do domu" powiedział Harry
"Tak, może to zrobie" krzyknał Ron, i skierowal kilka kroków w kierinku Harry'ego, który sie nie odsunął"Nie słyszałes co mowili o mojej siostrze? Ale ty wierzysz w parszywe szczęscie, prawda?, to tylko zakazany Las, Harry czuje-sie-gorzej Potter nie martwi sie co sie jej tam stanie, oczywiscie, w porzadku, wielkie pająki i pomylone kreatury"
"mówiłem tyko, ze jest z tamtywi, ze jest z Hagridem"
"W porzadku, rozumiem, ze sie nie martwisz!!. A co z reszta mojej rodziny"Weasleyowie nie potrzebują kolejnego rannego dziecka, słyszałeś to ?""Tak, Ja..."
"Nie zawracasz sobie głowy tym, co to znaczy?
"Ron!"powiedziała Hermiona, wciskając sie pomiędzy nich "Nie uważam, ze oznacza to, ze zdarzyło sie coś nowego, coś o czym nie wiemy. Ron , Bill jest przestraszony, mnostwo ludzi musiało wiedziec, ze George stracił wówczas swoje ucho, a ty przypuszaczsz, ze jestes na łozu smierci , Tak własnie myślisz"
"Jestes pewna, tak? W porzadku, nie powinienem sie o nich martwić I tak, w sumie masz racje, mimo wszystko twoi rodzice sa bezpieczni-"
"Moi rodzice nie zyja!" zagrzmiał Harry
"A mioch może spotkac to samo! wrasnał Ron.
"Więć IDZ! - grzmial dalej Harry "Wracaj do nich, udaj ze ledwo wróciłes i Mamusia bedzie mogła cie nakarmić, i--"
Ron wykonał nagły ruch. Harry zareagował, ale nim wyjął różdżkę ze swojej kieszeni, Hermiona wzniosła własną.
"Prostego" wypłakała, i niewidzialna tarcza pojawiała sie pomiędzy nią i Harrym po jednej, a Ronem po drugiej stronie, wszyscy zostali odrzuceni moca zaklęcia, a Harry i Ron patrzyli na siebie przez jasna bariere, i po raz pierwszy zobaczyli sie wyraźnie. Harry poczuł nienawiść do Rona . "Coś" się między nimi popsuło.
"Odłoż Horkruksa" powiedział Harry.
Ron szarpnal łańcuszek ze swojej głowy i rzucił medalion w kierunku pobliskiego krzesła. Zwrócił się ku Hermionie"
"Co ty robisz?
"Co masz na myśli?
"Zostajesz, czy jak?"
"Ja..." widac bylo na niej cierpienie."Tak, tak zostaje, Ron , powiedzieliśmy ze idziemy z Harrym, powiedzielismy ze mu pomożemy-"
"Rozumiem. Wybrałaś jego"
"Ron, nie! prosze, Wracaj! Wracaj!" Została zablokowana przez jej własne zaklecie tarczy, a kiedy je usunęła, pozostala tylko ciemność nocy. Harry stał cicho i spokojnie, słuchając jej szlochów i wzywania imienia Rona miedzy drzewiami.
Po kilku minutach wróciła, jej przemoczone wlosy przylepiły jej sie do twarzy.
"Nie ma go! Aportował sie!"
Usiadła na krześle, skuliła się i zaczęła płakać.
Harry czuł sie jak oszołomiony. Pochylił się, podniósł Horkruksa i zawiesił go na swojej szyi. Następnie podniósł koce przypominajace mu ucieczkę Rona i przeniosł je na miejsce Hermiony. Potem położył sie na łóżku i gapiąc się bezmyślnie w ciemne płótno namiotu, wsłuchiwał się w padający deszcz.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Harry Potter and the Deathly Hallows
  Forum Lost Vampire Kingdom Strona Główna » Harry Potter and the Deathly Hallows
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 3  
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © phpBB Group
Theme designed for Trushkin.net | Themes Database.
Regulamin